Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zielona Kredka

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Zielona Kredka

  1. Witam wszystkich serdecznie. Zdiagnozowano u mnie fobię społeczną z akcentami fobii szkolnej oraz fobię na stres. Od prawie dwóch lat regularnie biorę leki i chodzę na terapię. Ale nie w tym tkwi problem. Ja wciąż nie potrafię sobie poradzić. Najgorzej jest ze szkołą. Jestem w 2 kl. LO. Od gimnazjum trudzę się z moimi fobiami, tak więc moje świadectwo na koniec gim nie wyglądało najlepiej. Nuaczyciele pozaniżali mi oceny poprzez wysoką absencję. Ocenę na koniec roku wystawiali ze średniej, więc nic mi nie dało, że miałam np. dwie piątki, jak doszło kilka zer za nienapisane sprawdziany. Nie dostałam się do wymarzonej szkoły średniej, trafiłam na tę z ostatniego miejsca w moim prywatnym rankingu i do tego na nieodpowiedni profil, gdyż taki tylko tam jest. W pierwszej klasie, w pierwszym semestrze było ok. Bardzo dobre oceny, normalna lub w miarę normalna frekwencja. W drugim semestrze się to nieco zmieniło, moja fobia się najwyraźniej nasiliła. Przez to wszystko na koniec roku miałam przeprawę z kilkoma nauczycielami, skończyło się na egzaminie kwalifikacyjnym z jednego przedmiotu. Miałam świetną wychowawczynię, która rozumiała problem, i która bardzo mi pomogła. Niestety, na ten rok mam nową wych., która mnie już uczyła w I klasie. I tu jest problem. Rok szkolny zaczął się dobrze, bez żadnych kłopotów. Jeśli miałam jakieś opuszczenia, to był to jeden dzień w tygodniu. Niestety, jakoś na początku paździrnika złapała mnie jakaś paskudna grypa. Przeleżałam tydzień w łóżku. Kolejny tydzień też przesiedziałam w domu, bo po prostu bałam się iść do szkoły. I tutaj zaczynają się kłopoty. Moja rodzicielka dostała telefon od wych, która jej zakomunikowała, że ona tak w ogóle, nawet pomimo zaświadczenia od psychologa, który ma bardzo dobrą renomę, nie wierzy w moją fobię. A dlaczego? A np. dlatego, że wie, że chodzę na mecze, a gdybym faktycznie miała fs, to unikałabym większych skupisk ludzi. Pomijam już fakt, że na tych meczach będzie góra z 80-100, a ja wiem, że wszyscy obserwują mecz, nikt nie zwraca uwagi na mnie. Co do meczy i klasy... Hmm... na meczach czuję się spowobodniej też dlatego, że chodzę z przyjaciółką, przynajmniej mam się do kogo odezwać. Chodzę jako kibic, nie gracz, a raczej chodziłam, bo teraz się po prostu boję tak pokazywać, choć to była część mojej terapii. Wychowawczyni nie miała nigdy styczności z psychologią, nie wie kompletnie nic, nie pomęczyła chyba nawet wujka Google, żeby się czegoś o tym dowiedzieć, a wysuwa swoje teorie. W zeszłym roku, gdy jeszcze moją wych nie była, zaproponowała, żebym dostała nauczanie indywidualne i upiera się przy tym. Wychowawca z pedagogiem skierowały mnie do poradni na testy. Wyniki mam bardzo dobre, m.in. ponadprzeciętna inteligencja, w zaleceniach w opinii pisze, że szkoła ma mi stwarzać możliwości rozwoju. jestem, nie z wyboru, na humanie, na studia wybieram się na coś ścisłego, prawdopodobnie na fizykę, szkoła jednak uważa, że nie moze mi takowych warunków stworzyć (jest tylko profil humanistyczny). A w poradni dowiedziałam się, że mogłabym być wolnym słuchaczem na uczelni, a do szkoły przychodzić raz na dwa tygodnie, takie jakby indywidualne, ale nie do końca. Mi takie coś odpowiada, fajna sprawa, od gimnazjum już się nie mogę studiów doczekać, ale moja szkoła jest widocznie jakaś inna. Na początku roku byłam u nauczyciela fizyki z pytaniem, że chcę zdawać rozszerzoną na maturze, a w tym roku fizyka nam się kończy, etc i czy nie ma jakiś zajęć. To się dowiedziałam, że zajęcia mogę mieć raz w miesiącu w trzeciej klasie. Oczywiście, w domu wiedzę poszerzam, głównie jak nie idę do szkoły, siadam np. z podręcznikiem do rozszrzonej fizyki i sobie czytam. Jednak szkoła nie chce iść na coś takiego, nawet pomimo jednego faktu. Chodzę do klasy z chłopakiem, który z powodu, że bierze udział w olimpiadach w religii nie chodzi prawie w ogóle do szkoły, sprawdzianów nie pisuje, nauczyciele go nie pytają, bo i kiedy, a na koniec roku ma pasek i najwyższą średnią w klasie. Więc dlaczego jemu nie zaproponują indywidualnego? Jak się czasami w szkole zjawi, to wychowawczyni przez pół lekcji potrafi z nim przestać na korytarzu i gadać. Co z tego, że my tracimy lekcje, przecież można zadać do domu... A naprawdę opuszcza więcej ode mnie... :/ Najlepszą hecę odwaliła pedagog szkolny. Poradziła mojej mamie, że najlepiej brać mnie do szkoły na siłę. Żeby pogadała ze znajomymi, sąsiadami, żeby pomogli i co rano mnie na siłę do samochodu (którego nie mamy, ale to szczegół) i do szkoły. Co do dyrekcji, to sprawa w tej szkole wygląda tak, że w praktyce całą władzę trzyma wicedyrektorka, która również rozmawiała z mamą i usilnie trzyma stronę szkoły. W ogóle w szkole stwierdzili, że jak psychiatra nie chce mi dać zaświadczenia na indywidualne, to się nie zna i jest do kitu lekarzem. Albo ja jestem zdrowa. Kontaktu z klasą nie mam żadnego, dzieli nas spooooraaaa różnica zainteresowań, sposobu bycia i ogólnie wszystkiego. Chociaż nie powiem, bo klasa jest fajna, nigdy się nie czepiali moich nieobecności, wręcz przeciwnie, ale mimo wszystko nie potrafię się z nimi zgrać. Najgorsze jest to, że wych wie o kazdym moim ruchu, tzn. o kazdym wyjściu z domu. Podejrzewam, że ktos jej donosi. Bo chwilami to jest naprawdę przegięcie. W pewną niedzielę byłam odprowadzic koleżankę z innego miasta na przystanek, to góra jakieś 300m od domu, a wieczorem tel od wych, że byłam sobie na spacerze. To tylko jeden z wieeeluuu takich przypadków, kobieta nie może być wszędzie, a po ulicy nie chodzą tłumy, żeby nie mozna było zobaczyć. Postawili warunek, że albo pójdę na nauczanie takie zupełne indywidualne, albo dostaję kuratora i 5000zł kary. I teraz sprawa wygląda tak. We wtorek byłam u psychiatry, bo miałam nadzieję, że da mi to zaświadczenie na indywidualne. Lekarka dowiadywała się jeszcze u różńych specjalistów, ludzi z kuratorium, etc. Dzisiaj oddzwoniła, że jednak mi zaświadczenia nie da, bo w mojej sytuacji jest to niewskazane i pozostanie mi ślad na psychice do końca życia. I przestanę już zupełnie zadawać się ze społeczeństwem, zamkę się w domu i koniec. A co ze szkołą? Mam niezaliczony semestr, zostanę skreślona z listy uczniów, bo niedługo osiemnastka, a do tego wszystkiego chcą dać rodzicom kuratora, że nie dają sobie rady, a to jest absurd jakiś z kosmosu, bo oni zrobili wszystko, co tylko mogli, terapia, lekarz, poradnia, godziny rozmów... Ale w szkole uważają, że sobie nie radzą, bo mnie, jak to szło... a, nie posyłają do szkoły. :/ Nie wiem, co mam teraz zrobić, jestem w zupełnej kropce. Myślałam o zmianie szkoły (w poradni od razu mi to zalecili), ale w takiej sytuacji nie ma na to szans. Nie wiem, co teraz będzie.
×