Witam. Myślę, że to forum jest mi potrzebne, może ja też przydam się tu komuś. Po prostu czasem chciałabym opowiedzieć wszystko i nie musieć tłumaczyć jakie mechanizmy mną kierują. Z nerwicą zmagam się od ponad 4 lat, chociaż zauważam, że od "zawsze" gdzieś we mnie tkwiła. Nie borę leków, nie chcę, ciągle jeszcze wierzę, że uda się bez nich. Nauczyłam się już wiele.. Umiem z nerwicą w jakiś tam sposób współistnieć, ataki i lęk, szereg objawów wegetatywnych (przerobiłam chyba wszystko co tylko się da) nie zmuszają mnie już do zmiany planów. A przynajmniej nie w takim stopniu jak dawniej. Nie robię już setek tysięcy badań, mimo że nadal uważam, że w moim organizmie nie wszystko jest w porządku, jak zresztą chyba każdy z tutaj obecnych. Panicznie boję się schizofrenii i śmierci, wiem jednak, że ta pierwsza nie idzie w parze z lękiem przed nią, a druga i tak jest nieuchronna. Co nie przeszkadza mi mierzeniu tętna, ciśnienia i temperatury w sposób prawie nałogowy, umiem też niepostrzeżenie w tramwaju przeprowadzić sobie proste badanie neurologiczne i korzystam z tej umiejętności, a jakże. No tak, wynika z tego, że wszystko już wiem... nic bardziej mylnego... Każdy dzień męczy mnie strasznie, zwłaszcza ostatnio się pogarsza.. i chyba dlatego tu jestem. To wszystko, ta cała moja wiedza i upór w realizowaniu wyznaczonych celów mimo paniki wymaga ode mnie tak wielkiego wysiłku na co dzień, że powoli tracę siły.. Czasem czuję, że przegrywam walkę.. a nie mam zamiaru sobie na to pozwolić.. ciągle jeszcze umiem cieszyć się chwilą a serce wypełnia mi nadzieja, mimo wszystko, odradza się wciąż nieposkromiona. Tak wiem..znowu trzeba zacząć od nowa. Ale może skończyć się tym, że uda się uwolnić na zawsze..przecież może.. prawda?