Skocz do zawartości
Nerwica.com

motylanoga

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez motylanoga

  1. Witajcie. Chciałabym dorzucić swoje trzy grosze Otóż, mam zamiar wrócić do paroksetyny, a konkretnie do Paxtinu. Wcześniej brałam ją przez niecały miesiąc i chociaż pierwsze kilka dni zniosłam z trudem, to wydaje mi się, że dość szybko zauważyłam poprawę, po tym jak minął już okres adaptacyjny mojego organizmu. Niestety, tak jak już wspomniałam, przyjmowałam ją ok 30 dni i musiałam odstawić, bo nagle pojawiła się u mnie uporczywa pokrzywka nieznanego pochodzenia. Paxtin nie był jedynym lekiem, jaki w tym okresie przyjmowałam, ale wiadomo, że w takich wypadkach nie sposób ustalić konkretnego winowajcę, ani czy w ogóle był nim jakiś lek. A teraz do rzeczy - czy ktoś z Was spotkał się z tego typu przypadkiem, iż u kogoś paxtin/paroksetyna również mogła wywołać/wywołała reakcję uczuleniową po tak długim czasie stosowania (lub w ogóle kogoś uczulała?) Niby wiem, że to raczej mało prawdopodobne, ale wiadomo - zawsze pozostaje ten "nerwicowy" strach...
  2. piotr868, swiadomość tego, ze jeszcze nad sobą panuję? o tak.. ale co rozumiesz poprzez "chęć rozwiązania"?
  3. Witam wszystkich. Pragnę od razu przejść do sedna. Cierpię na zaburzenia lękowe od x lat. Natrętne myśli to moje najwierniejsze przyjaciółki – zawsze przy mnie, nigdy mnie nie opuszczają. Jednakże, od kilku dni zaczęłam się ponadprzeciętnie zapętlać. Moje myśli skupiły się wokół tematu choroby psychicznej – aha, znamy to, nic nowego – ALE, problem polega na tym, że zaczęłam bardzo intensywnie poszukiwać u siebie dowodów na to, iż zaczynam wierzyć, że jestem poważnie chora psychicznie. Innymi słowy, zastanawiam się – wierzę w to, czego się boję czy nie? „Hmmm… może jednak wierzę, chyba tak!” i wtem przypływ lęku, no bo przecież zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli uwierzę, że obawy/fantazje/wyobrażnia, która wywołują u mnie lęk są prawdą…. to przepadłam. Podważanie diagnozy i stawianie wiecznego „a może jednak to cos innego…” jest raczej dość typowe przy zaburzeniach lękowych/nerwicy, jednakże – czy aż do tego stopnia? Doszło już do tego, że chwilami naprawdę czuję, że tracę rozum. Bardzo trudno zachować mi zdrowy rozsądek i bardzo boję się, że któregoś dnia wstanę rano z przeświadczeniem, że TO co mnie przeraża, nie jest irracjonalne, tylko jak najbardziej prawdziwe. Czasem miewam wręcz przebłyski tak jakbym niemalże wierzyła już w te wszystkie absurdy… Ciekawe jest również to, iż boję się tego, że uwierzę, że zwariowałam… piramida absurdu, dobrze o tym wiem…. Trochę to wszystko uprościłam (najbardziej jak się dało), bo opisanie całości na pewno nie ułatwiłoby przebrnięcia przez ten (i tak już długi i zawiły) post. A teraz pytanie: czy tego typu obawy to wciąż nerwica? A może skoro momentami sama już nie wiem czy wierzę sobie, czy swoim lękom… to może oznaka tego, że jestem chora psychicznie? Ale z drugiej strony – wciąż tę to rozważam i kwestionują, nie przyjmuję za absolut prawdziwości moich obaw… może jeszcze nie odleciałam kompletnie? ) Czy ktoś zechce skomentować i wyrazić swoje zdanie? Serdecznie dziękuję :)
  4. biorę 4 dzień połówkę Paxtin 20mg. jest strasznie... brak apetytu, mdłości, lęki (potęgowane przez powyższe objawy), tragedia... kiedy to minie?
  5. marcja, A Ty świetnie podsumowałaś mechanizm tego, co teraz przeżywam - jest dokładnie tak. I niby Racjonalna Ja dobrze wie, że jej obawy są absurdalne, ale przegrywa, gdy do głosu dochodzi rozhisteryzowana część mojej osoby... Ale to chyba dość typowe dla tej "przypadłości" ;P Mówisz, że opis mi się udał hehe, chyba go sobie przepiszę i jutro odczytam Pani Psycholog
  6. tahela, Nie mam (na razie) problemów z rozróżnianiem rzeczywistości od nierzeczywistości i jestem z tego powodu wielce rada samara22, Hmmm... trochę trudno mi powiedzieć, gdyż trwa to już dość długo (same dziwne sny, nie flashbacki - te są najnowszym wynalazkiem mojego mózgu), ale myślę, że mogło to się zacząć w okolicach matury, a na pewno już po niej (w ogóle dopiero wtedy moje lęki stały się naprawdę nie do zniesienia ;/). Również mniej więcej w tym okresie, w bardzo niemiłych i szokujących okolicznościach zakończyłam kilkuletni związek. Nie wiem jednak czy może chodzić o którąś z tych rzeczy... choć z drugiej strony - może były one swego rodzaju "zapalnikiem", który wyzwolił wszystkie negatywne doznania/emocje/obawy? Muszę przyznać, że "scenografia", miejsca, elementy, ogólnie cała aura tych snów tak jakby zawierały skondensowane wszystkie rzeczy, których w jakiś sposób się obawiam, nie lubię... Np. stare, podupadające domki, gdzieś w szczerym polu, zaniedbane, ale wyraźnie zamieszkane, powodują u mnie poczucie dyskomfortu i trochę przerażają (pewnie nie tylko mnie) i oczywiście - taka chałupka pojawia się we śnie. Jednak "akcja" tych mar toczy się głównie w miejscach dobrze mi znanych, ale w jakiś sposób zmienionych, tak jakby gdzieś w alternatywnej rzeczywistości, może sprzed kilku lat. Innym częstym motywem jest usytuowanie tych miejsc (a także tych, które są już wytworem mojego umysłu) - gdzieś na odludziu; cała okolica wydaje się wroga, niebezpieczna, tak jakby "zła". Opuszczone miasta-widma (jak Prypeć), kościoły (!) - mroczne, skrywające jakąś tajemnicę, itp. Bardzo często czuję w owych snach lęk, nieraz naprawdę potężny. Pojawia się także poczucie wyobcowania, bierność, zagrożenie, odcięcie od cywilizacji, samotność... Widziałaś może (lub ktokolwiek z Was widział) film "Silent Hill"? Atmosfera miasteczka, jego położenie gdzieś między światami, to co się z nim działo, gdy nadchodziła ciemność... To trochę coś w tym stylu... Tak czy inaczej - Twoja teoria wydaje trzymać się kupy Tylko skąd nagle te zupełnie przypadkowe "przebłyski" snów? Nie myślę o nich, więc czemu mi się przypominają po kilka razy dziennie? Podświadomie przywołuję te obrazy? To chyba nie przypadek, że pojawiły się one dopiero po tym, jak w ogóle zaświtał mi pomysł, jakoby aura snu miałaby przeniknąć do rzeczywistości... W najbliższą środę udaję się na pielgrzymkę do psychologa. Martwi mnie tylko to, czy będę o tym wszystkim umiała opowiedzieć...
  7. Witam serdecznie Z nerwicą przyjaźnię się praktycznie od najwcześniejszych lat dzieciństwa - jest mi niewysłowienie wierna i trwała u mego boku podczas najbardziej stresujących, najcięższych i najmroczniejszych chwil w moim życiu. Czasem jednak wydaje mi się, że jednak odeszła, zostawiła mnie samą, lecz ona wtedy (niemalże tak jakby mnie wystawiała na swego rodzaju próbę i czekała, aż zatęsknię) wraca! Co więcej - daje mi do zrozumienia, ze naprawdę nigdy mnie nie opuści... Ale do rzeczy: Obecnie moją obsesją stały się sny, a raczej pewno charakterystyczne uczucie/doznanie/atmosfera otaczająca "rzeczywistość" tych snów - zdecydowanie nieprzyjemne: obcość, lęk, pustka, rozkład, surrealizm - zawiera wszystkie te (lub nawet więcej) elementy. Nietrudno się domyślić, że bardzo często aura ta okrasza głównie koszmary, lecz nie tylko. Bywają okresy, gdy jest obecna we wszystkich mych marzeniach sennych. Nie opisuję tego prosząc o analizę (choć Freud chyba miałby tu sporo do roboty ), gdyż charakter owych snów, sam w sobie, nie stanowi dla mnie problemu. To co mnie dręczy, to lęk przed tym, że ich "atmosfera" przeniknie do rzeczywistości, a miejsca dobrze mi znane, uważane za bezpieczna, które w snach są mocno "zdeformowane" i odrealnione, staną się dla mnie takie same na jawie. Oczywiście, niedługo po tym jak obawa ta zagościła w mym umyśle, w ciągu dnia zaczęły się pojawiać "przebłyski", tak jakby "flashbacki" z różnych snów - i wszystkie mają wspólny mianownik - zgadnijcie jaki . Trwają one ułamek sekundy. Tak jakbym nagle przypomniała sobie pewien element, gdzieś w umyśle go ujrzała i poczuła TO. Czasem pojawia się wiele takich "przebłysków" w krótkim odstępie czasowym. I wtem nadchodzi lęk. Panika. Gonitwa obsesyjnych myśli: a co, jeśli za chwilę rzeczywiście zmieni się moja percepcja świata? Wszystko stanie się groźne i niebezpieczne? Wytrzymam to? Co się tak właściwie ze mną dzieje? Co teraz? Kto mi pomoże? Czy w ogóle można mi pomóc?? itd itp Czy ktoś z Was (o ile znalazł się śmiałek, który dotrwał do końca tego sążnistego postu) mógłby to wszystko skomentować? Macie tak czasami? Jak myślicie, czy moje obawy są uzasadnione? Oczywiście mam zamiar poinformować o tym moich lekarzy, psychiatrę i psychologa, przy okazji następnej wizyty, ale do tego czasu... Pojęcie derealizacji jest mi znane (na szczęście tylko w teorii), ale mimo to sądzę, że jednak chodzi o coś innego... Dziękuję za wszystkie odpowiedzi - jeśli takie w ogóle się pojawią
  8. Ok, to, co napisal szanowny imć Szczupak ma coś w sobie, indeed Ale myslę, że problem zostal przedstawiony tylko w czarno-bialych barwach: Znerwicowany - inteligentny; olewus - półinteligent. Nie powiedzialabym, ze do konca tak jest. Chyba ze chodzi o inteligencję emocjonalną - a to chyba nie do konca to samo co iloraz IKU (chyba). Wtedy na pewno osoby wrażliwsze będą badziej podatne na nerwice i w drugą stronę. Nie róbmy z siebie Ubermenschen i nie "mscijmy" się na "zdrowych" osobach, robiąc z nich glupkow (z doswiadczenia wiem, ze to odbija sie rykoszetem)
  9. w moim wypadku, to ja jestem tą stroną "z problemem". Jesteśmy razem juz prawie 3 lata i moja choroba rozwijala sie na oczach tej Drugiej Polowki. Jak do tej pory, znosi wszystko dzielnie, choc czasem daję popalić. Wiem, że bywa ze mną ciężko. Zwlaszcza, ze nerwica uwalnia we mnie niesamowite poklady czystego, skrystalizowanego egoizmu. Jestem ja - biedna, niezrozumiana, wiecznie krzywdzona. Nie mam żadnych wątpliwosci co do wlasnych uczuc, ale przeraza mnie pytanie: ile ten Aniol da radę ze mną jeszcze wytrzymać?
  10. Niby powinnam zacząć od posta wlasnie tutaj, ale jakos zbłądziłam. Witam wszystkich Towarzyszy Niedoli. Mam nadzieję, że wspólnie jakoś uda nam się przebrnąć przez ten padół łez, przez niektorych życiem zwany.
  11. whoami, a skąd wiesz, że nie pomoze? u mnie jest odwrotnie, choc, musze przyznać, że chcialabym znaleźć w sobie silę i chęć na rozladowanie stresu/tych wszystkich potwornosci. Licze na to, ze kiedy skonczy sie przerwa swiateczna i wroce na uczelnie, to to przeminie. Paradoks - stres (między innymi zwiążany z nauką) powoduje u mnie nawroty tych... hmmm... zaburzeń; a jednoczesnie, gdy moj umysl nie jest nieustannie czyms zajęty, przytloczony - pojawiają się moje małe koszmarki... i weź tu, czlowieku, bądź mądry...
  12. Witam wszystkich bardzo serdecznie Cierpię na nerwicę lękową. Rozpoznaną, leczoną; z "klasycznymi" objawami psychiczno-somatycznymi (ataki paniki/lęk przed śmiercią/lomotanie serca/drgawki/drętwienie konczyn, itp, itd) Chwilowo mialam jednak przerwę w przyjmowaniu leków, gdyż w czasie roku akademickiego bardziej mi one "pzreszkadzaly" niz pomagaly. Poza tym, nawal pracy na studiach byla chyba o wiele efektywniejszy niz wszystkie terapie... Ale do rzeczy. Tym, co sprawia mi najwięcej nieprzyjemności, jest pewno dziwaczne uczucie. To wlasnie o nim chcialabym opowiedziec, doradzic się, pomoc sobie... A zatem: Bywa, ze czuję się po prostu tak, jakby bylo mi bardzo "źle" we wlasnym ciele. Jakbym miala za chwile nie wytrzymać... Jest to pewien szczególny rodzaj "dyskomfortu", za którym natychmiastowo podąża panika, chec "ucieczki", czy nawet nie wiem, jak to nazwac. Chwila obecna zdaje mi się przesłaniać caly świat. Czuję się beznadziejnie, strasznie; boję się, a na myśl o kimś bliskim, o dniu jutrzejszym dostaję tylko kolejnego uczucia "katastrofy". Jednak najgorsze, a zarazem "napędzające" lęk, jest wrażenie/obawa przed tym, aby ten stan nie pozostal juz na zawsze. Dodatkowym problemem jest moja wyjątkowo zaawansowana hipochondria, która (jak przypuszczam) podsuwa mi myśli o "beznadziejnosci" i "wyjątkowosci" mego przypadku: nikt tak naprawde nie wie, co mi jest. Malo tego, nigdy jeszcze nauka nie miala do czynienia z podobnymi objawami. Czyli w skrocie: Nie ma dla mnie ratunku. A wszystko to w ciągu ulamka sekundy. Do tego mysli, mysli, mysli, ktore caly czas trzymaja mnie "przy" tym temacie i nie pozwalaja o nim zapomnieć nawet na chwilę... Zdaję sobie sprawę z chaotycznosci mej wypowiedzi, ale uwierzcie mi - cięzko bylo mi logicznie pukladać mysli. Proszę o poradę. Niech ktoś da mi porządnie po glowie i postawi na nogi.
  13. Pewnego razu zdarzyo mi się usiaść na czymś bliżej niezidentyfikowanym, czym wybrudzilam sobie zadek. Moja kolezanka zazartowala, ze siadlam na "spermie". Przez jakies pierwsze 30 sekund wydalo mi sie to jedynie glupie i wyjątkowo niesmaczne, ale potem nagle dostalam 'olsnienia': a co, jesli...? i wtedy się zaczęlo... naprawdę myslalam, ze moglam w ten sposob zajsc w ciażę! Analizowalam wszelkie warunki, jakie musialyby zaistniec do tego niepokalanego poczęcia, ale, mimo iż za kazdym razem dochodzilam do wniosku, ze najzwyczajniej trace na tym czas, i tak nie bylam przekonana. W koncu doszlo do tego, ze zrobilam sobie test ciążowy. Wynik negatywny- oczywiscie. Spokoj na tydzien. Pozniej wrócilo: przeciez testy nie daja 100% pewnossci, itd itp... Dostalam okresu. Hah, to tez nie pomoglo(!!!!), wszak nawet w ciazy zdarza się krwawienie (co potwierdzila moja mama, nieswiadomie "wpędzając mnie do grobu"). Zupelnie przeszlo dopiero przy kolejnej miesiączce - ale podejrzewam, ze tylko dlatego, iz po prostu skonczyla mi się "zajawka" na to urojenie. Koszmar!
×