Od dłuższego już czasu (jakieś półtora czy dwa lata będzie już) cały mój sens życia gdzieś się ulotnił. W moim życiu króluje smutek, przygnębienie, płacz, na nic nie mam ochoty. Najchętniej cały dzień przeleżałabym w łóżku i gdyby nie szkoła to pewnie zupełnie bym się odcięła od świata. Do tego od jakiegoś już czasu miewam myśli samobójcze.
Najgorsze jest to, że jestem z tym zupełnie sama. Zero przyjaciół, o rodzinie nie warto mówić. Nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać, przez co coraz bardziej zatracam się w tym stanie.
Nie wiem czy pójście do lekarza by coś dało, bo bycie ciągle samemu odbiło się na mojej otwartości do ludzi i zwierzanie się ze swoich problemów nie przychodzi mi łatwo.
Nie wiem, co robić, gdzie pójść i czy w ogóle cokolwiek w stylu depresji mi jest...