Skocz do zawartości
Nerwica.com

szarri

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez szarri

  1. szarri

    już mam kuźwa dosyć

    w sumie nigdy mnie do tego nie ciągnęło, po prostu myślałam, że nie będzie AŻ TAK źle. ciekawe, ile jeszcze takich sytuacji PTSD będę w życiu miała...
  2. szarri

    już mam kuźwa dosyć

    z chłopakiem jestem rok i trzy miesiące, nie mieszkamy razem, ale spędzamy ze sobą praktycznie cały czas wolny, często po kilkanaście godzin na dobę. poszłam na socjologię. myślałam, że będzie fajnie, ale jednak... i już pod koniec wakacji miałam objawy somatyczne takie jak za pierwszym razem, czyli niczym nieuzasadniony kaszel, stan podgorączkowy, ogólne osłabienie organizmu... wszyscy mnie wysyłają do lekarza, bo kaszel mam naprawdę makabryczny - ale WIEM, że to to samo, co wtedy - nie chcę być faszerowana antybiotykami przez lekarzy, którzy nie wiedzą, co mi jest - bo nic mi nie jest... już w podstawówce umiałam chorować na zawołanie, a teraz się to na mnie mści, tzn. reaguję somatycznie na ew. problemy psychiczne. teraz mi się ciągnie od połowy września... żadne "normalne" leki nie pomagają, żadne syropy ani nic...
  3. szarri

    już mam kuźwa dosyć

    witam, muszę się wypisać w końcu... poszłam na studia w tym roku... jest chujowo, kierunek zupełnie nie pokrywa się z moimi wyobrażeniami, wszyscy mają wszystko w dupie (uczelnia państwowa, niby renomowana), przez ostatnie dwa dni dałam już sobie z tym spokój, trwam w jakimś dziwnym zawieszeniu między niczym a niczym... od początku. w drugiej liceum miałam depresję w wersji hard, spowodowaną "kryzysem adolescencyjnym" i zespołem stresu pourazowego... no i trochę zbyt późną reakcją otoczenia na to, co się dzieje. przeniosłam się do innej szkoły, bo z poprzednią wiązał się ten właśnie uraz, będący powodem stresu. dla 90% ludzi byłoby to coś, co należy mieć głęboko w dupie, ale ja zostałam totalnie zniszczona przez pewną, tfu, nauczycielkę... nie wyrzymałam psychicznie, przez cały semestr w ogóle nie wychodziłam z domu, poza wizytami u psychiatry i kolejnych beznadziejnych psychologów. wpieprzałam bodajże asentrę, faszerowałam się hydroksyzyną żeby tylko nie musieć świadomie istnieć. spałam, paliłam, spałam, pisałam, spałam, dzień i noc przestały mieć znaczenie... ale potem przyszła wiosna, zaczęłam indywidualne nauczanie, później wakacje, które włączyły mi motorek w dupie i trzecia klasa liceum, kiedy za sprawą mojego chłopaka i nowego otoczenia byłam ciągle gdzieś na cienkiej granicy normalności i hipomanii... dostałam się na te nieszczęsne studia, niby wszystko fajnie. w wakacje miałam już momenty załamania, ale krótkie, jakieś przebłyski, mentalne powroty do przeszłości, bardzo mętne i nieznaczące. miał jednak miejsce jeden incydent, mianowicie podczas wakacji, na które pojechaliśmy we dwójkę, mój chłopak trafił do szpitala. zabrała go karetka, ja zostałam ze wszystkimi rzeczami w miejscu oddalonym o spory kawał drogi (ze 30km) od szpitala, bez możliwości skontaktowania się z nim, nie wiedząc, co się będzie działo... niby skończyło się dobrze. i nagle teraz, po dwóch latach od początku tamtego kryzysu czuję, że wszystko zaczyna się od nowa. uczelnia jest tuż obok mojego pierwszego liceum, muszę pokonać tę samą trasę, by tam dotrzeć. w nocy mam sny o tej sytuacji z tegorocznych wakacji, najchętniej w ogóle nie rozstawałabym się z chłopakiem, bo ciągle mam schizy, że coś mu się stanie, że kiedyś nie będzie mnie przy nim i nie będę mogła mu pomóc, w razie czego... no i same studia - kompletnie bez sensu, bo nie wiążę mojej przyszłości z tym kierunkiem, nie wyobrażam sobie, bym mogła go dalej studiować, jeździć tam codziennie, robić coś, co mnie nie interesuje i czego wcale nie chcę. zero jakiejkolwiek motywacji, przestałam widzieć cel czegokolwiek, zaczęłam bać się ludzi na ulicy, czuję się względnie dobrze tylko wtedy, kiedy jestem w domu i kiedy jest przy mnie chłopak... utknęłam w jakiejś życiowej ciemnej dupie i wiem, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu. jestem zupełnie bezproduktywna, siedzę w domu, zamiast na uczelni, bo ukrywam się przed wszystkim i przed tym jebanym śniegiem, który spadł dziś w nocy. wiem, co chciałabym robić, ale wydaje mi się to niemożliwe, jestem na to za głupia, własne ograniczenia nie pozwalają mi dążyć w tym kierunku, który jako jedyny mnie pociąga. do dupy z tym wszystkim. co ja mam robić?
×