Witam! 
Piszę,bo już nie mogę ze sobą wytrzymać,już nie wiem,co ze sobą zrobić. 
Wiem,że to głupie , mam w życiu wiele poważnych problemów , mam 20 lat, 
zawsze miałam kompleksy na punkcie własnego wyglądu, ale zazwyczaj 
nie przejmowałam się, akceptowałam to jaka jestem, nawet mi się wydawało,że 
nie jest ze mną tak źle .. a ostatnio pierwszy raz mi odbija aż tak bardzo na  
punkcie mojego wyglądu. Chodzi o to ,że mam drobną twarz , ale za to wielki nos: 
nie dość ,że gruby i z garbkiem to jeszcze długaśny na maksa, strasznie to widać,do tej pory 
wydawało mi się,że jest dużo mniejszy,ale zobaczyłam się na video i przeraziłam,że jest aż 
tak duży , karykaturalnie wręcz! Odkąd żyję słyszałam na jego temat uwagi: 
w podstawówce docinki: pinokio  i tak dalej .. w gimnazjum było to samo : głównie 
czepiali się faceci .. ale wiele osób nawet nie po chamsku,ale stwierdza,że mam przesadnie 
duży nos i to się rzuca w oczy, choć ludzie to jakoś akceptuję. Ja natomiast nie mogę go ostatnio znieść. 
Odkąd pamiętam wszyscy faceci odwracali się na mój widok,albo robili głupie miny,że 
" ooo jaka masakra" . Przyzwyczaiłam się,że nigdy nie miałam faceta i ,że faceci nigdy nei widzą we mnie  
kobiety,ale obiekt do żartów. Norma.  Prócz tego,że mam ten duży nos to mam twarz w kształcie jajka, więc 
wygląda trochę " pulchnie", choć jestem szczupła. Nie byłoby źle,gdyby nie to ,że mam tragiczne włosy. 
Po tacie.Nie są ani proste, ani kręcone, nawet się jakoś nie falują tylko każdy kosmyk wykręca się w 
 inną stronę. Nie mogę ich nawet rozpuścić , ani wymodelować,bo co z nimi nie zrobię ( zetnę na krótko, 
zapuszczę, postopniuję, bądź wyrównam, przefarbuję - próbowałam już z nimi wszystkiego - cały czas 
są poplątane i wyglądają jakby w nie piorun strzelił - jedynym ratunkiem było kiedyś dla mnie prostowanie, 
ale odpuściłam sobie jak moje włosy ze strzechy i kija od szczoty zamieniły się w obraz nędzy i rozpaczy - 
zniszczone,rozdwojone końcówki- miałam włosy do pasa i musiałam je ściąć na krótko. nie prostuję ich 
od dwóch lat, leczyłam je tabletkami,odżywkami,a dalej są tragiczne..  w związku z tym ciągle noszę 
je związane przez ,co moja twarz wygląda tragicznie ,bo tylko w rozpuszczonych,wyprostowanych mi ładnie. 
Tak ,więc nic nie mogę z nimi zrobić. TO przekleństwo ..  ilekroć patrzę w lustro mam ochotę zwymiotować. 
Wstaję rano ,widze siebie i mam ochotę ryczeć. Widzę jak ludzie przez mój wygląd ( nie oszukujmy się : pierwsze wrażenie 
i w ogóle życie z ludźmi uroda jest bardzo wazna , nie najważniejsza,ale ważna, ludzie ładni są sympatyczniejsi, 
radnośniej odbierani, bardziej zaufani- to psychologiczne ,suche fakty znane nie od dziś i żadne pierdoły typu 
" wygląd jest nie ważny " , " zaakceptuj siebie" ," wydaje ci się",  
" przesadzasz" nie wmówią mi,że jest inaczej). Dbam o siebie: delikatny makijaż, schludny ,modny ubiór ,czystość  i w ogóle.. 
ale tak naprawdę próowałam już wszystko ze sobą zrobić i tak naprawdę to widzę,że nic mi nie pomoże. 
Po prostu mam pecha ,taka już jestem, jako dziecko byłam brzydka i taka pozostałam. 
Wcześniej tylko nie zdawałam sobie sprawy, nie przyklejałam sobie etykietki " brzydka", ale zdałam sobei sprawe,że 
faktycznie taka jestem.  Wiem,że jestem za stara na to ,by się takimi pierdołami przejmować ,bo w życiu 
są wazniejsze i trudniejsze problemy,ale to mi ostatnio nie daje spokoju. Odechciewa mi się żyć, mam żal do Boga,że 
mnie taką stworzył, najgorsza jest zazdrość i żal: widzę na ulicy ludzi, w moim otoczeniu na studiach ładne dziewqczyny, 
a nawet takie przeciętne, ale nie odstający czymś takim jak wielgachny nos: większosc ludzi ma normalne nosy i  
w  miare proste wlosy. Ilekroc patrze  wlustro i ilekroc widze jak ludzie odbieraja mnie to czuje sie zalosnie. 
Patrze na siebie i widze,ze moj wyglad jest zalosny: taka biedna, brzydka 20latka ktora jak na swoj wiek 
wyglada jak dziecko , zalosna, bezsilna.. ludzie tez tak mnie odbieraja , choc na codzien nie pokazuje tego 
po sobie , jestem radosna, sympatyczna, smutek ,zal ,gorycz chowam w sobie ,bo inaczej ludzie by mnie 
znienawidzili i zostawili.. widze,jak ludzie traktuja mnie z gory, czuja sie lepsi .. w 80% przez ten wyglad. 
Oprócz tego problemu moje cale zycie nigdy nie bylo udane: nie mialam kochajacych rodzicow,ale takich,ktorzy 
krytykowali za wszystko  i mieli wymagania ,ktorych nie umialam spelnic.. nigdy nie pokazali,ze mnie kochaja.. 
przyjaciol prawdziwych tez nigdy nie mialam, jestem z natury strasznie naiwna i strasznie wierze w ludzi ,zawsze 
bylam otwarta ,wiec cale zycie ludzie mnie wykorzystywali i choc czasem protestowalam to niepotrafilam 
zamknac sie na ludzi,taka mam nature ,ze ludzie widza mnie na wylot ( no moze przesadzam),ale w duzej mierze 
tak jest .. w szkole od poczatku do konca zawsze bylam taka szara i ostatnia, nikt mnie nei auwazal.wiekszosc 
szydzila.., do tej pory jestem sama , nikogo nie obchodze,jak powietrze..  ja juz nie zyje. ja wegetuje. 
tyle we mnie bólu,przez nieudane zycie .. jestem na bylejakich studiach, poszlam,bo nie wiedzialam,czego chce 
w kwestii zawodowej ,slyszlaam ,ze ludzie koncza studia ,maja 30 na karku i tez nie wiedza..  
ja nie wiem. a teraz jeszcze stracilam przyjaciol i znajomych,powyjezdzali na studia... 
na moim roku raczej nikogo nie obchodze,jestem powietrzem- bo niczym sie nie wyrozniam fajnym.. jak zwykle.. bo czym niby? 
pasje,ktore mnie dotad cieszyly wyroslam z nich,  postanowilam isc tam,gdzie sa ludzie- zaangazowalam sie w grupe ludzie,gdzie 
spotkalam sie z niechecia, przez to mam wrazenie,ze nigdzie nie pasuje, niemoge znalezc swojego miejsca. 
ostatni mam taki moment w zyicu ,ze czuje pustke,bo mam wrazenie ze straiclam wszystko: cel zawodowy ( niewiadoma), 
przyjaciol i znajomych( samotnosc), siedza we mnie zranienia  i bol przez brak milosci rodzicow i osob w otoczeniu... moja rodzina 
procz rodzicow tez mnie cale zycie ignoruje albo ma problemy....  nie umiem sie pogodzic z tym ,ze moje 
zycie jest do niczego, ze ja jestem do niczego, ze jestem bezsilna,samotna i wykonczona bezradnoscia i bólem,ze 
patrze na innych i widze,ze niektorzy maja po prostu szczescie ,a  inni cale zycie przewalone.. nie umiem sie z tym pogodzic, 
pytam sie Boga :dlaczego to wlasnie ja jestem tym kozlem ofiarnym, swiadomosc,ze sie urodzilam i nigdy nie bede wiedziala 
jak to jest czuc sie kobieta ( nie ma we mnie nci kobiecego  juz wspomnialam na poczatku) ani nie poznam 
jak to jest miec szczesliwe zycie.. byc silna, radosna, ladna.. albo chociaz przecietna , normalna.. 
boje sie,ze po smierci pojde do piekla ,bo to wsyzstko powoduje we mnie ból,smutek,gorycz,zal i nie dosc 
ze cale zycie tu na ziemi caly czas pelne cierpienia,to pozniej takie cos na wiecznosc... 
stracilam juz nadzieje i nawet nie moge nic z tym zrobic ..