Skocz do zawartości
Nerwica.com

DonRigoberto

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DonRigoberto

  1. Dziękuję Wam bardzo, w sumie naprawdę mi pomogło to internetowe wygadanie się. No i Wasze odpowiedzi, rzecz jasna. Z dnia na dzień lepiej nie będzie, ale chodzi mi głównie o odzyskanie choć woli walki. Na dzień dzisiejszy chyba nawet się udało! Co do przedawkowania leków - to nie była próba samobójcza, samobójstwo uważam za ucieczkę przed życiem, chodziło po prostu o nafaszerowanie się chemią, żeby doraźnie pomogło. Oczywiście nie pomogło. Dziękuję Wam jeszcze raz, póki co złapałem trochę woli walki, więc do dzieła :)
  2. Witam, nie wiem po co piszę tego posta, prawdopodobnie nikt go nie przeczyta, i w sumie nie zależy mi na tym specjalnie. Chyba muszę to z siebie wyrzucić gdzieś w eter, bo nigdy nie czułem się tak samotny jak teraz. Nikdy jsem nebyl tak sám jako teď. Leczę się na depresję od roku. Pierwszy poważny epizod miałem we wrześniu 2008, mimo że teoretycznie życie mi się układało. Wiadomo jak to jest - najpierw dwa miesiące zastanawiania się o co w ogóle chodzi, później wizyta u psychiatry, leki. I poważne załamanie, praktycznie cały zeszły listopad i grudzień przeleżałem w łóżku, marnując sobie życie do cna. W lutym i marcu zresztą lepiej nie było. Cóż, dzięki kilku ludziom jakoś tamten rok nauki przebrnąłem, pozdawałem wszystko (to nic, że jeszcze w sierpniu) i stanąłem na nogi. Miesiące wakacyjne, choć i tak najgorsze w moim życiu, były całkiem wesołe, miałem wystarczająco dużo siły, by się za siebie zabrać. Aż przyszedł wrzesień, a wraz z nim - moje największe życiowe rozczarowanie. Jak to zawsze bywa - miłość. Rozpadł mi się związek z którym wiązałem wszystkie nadzieje, wszystkie uczucia, wszystkie plany na przyszłość. Po prostu - nie kocha, więc odchodzi. Spotkało mnie takie coś drugi raz w życiu, z tym, że za pierwszym razem w grę wchodziła zdrada, a samo rozstanie tworzyło się w bólach przez dwa miesiące, było więc łatwiej to znieść - paradoksalnie. Sytuacja sprzed dwóch tygodni jest straszniejsza, bo nagła, niespodziewana i moim zdaniem bardzo niesprawiedliwa. Bogatszy o doświadczenia z zeszłego roku, staram się nie poddawać i walczyć ile tylko sił w cielsku. Wypełniałem do tej pory swoje obowiązki (z pewnymi uchybieniami spowodowanymi gorszym dniem, ale zawsze), starałem się rozwijać fizycznie i umysłowo. Ale w ten weekend przyszedł chyba kryzys. Siedzę więc, owładnięty chyba wszystkimi możliwymi negatywnymi uczuciami możliwymi na świecie i robię z siebie kompletnego debila. Pisząc tego posta choćby, lub, jak to miało miejsce wczoraj - przedawkowując antydepresanty (Edronax), co zbyt mądrym pomysłem nie jest. Ogarnia mnie poczucie totalnej samotności. Samotności i pogorszenia kontaktów z ludźmi dokoła, od własnej rodziny począwszy. Utraciłem większość moich zainteresowań, nic mnie tak naprawdę nie pociąga. Dochodzi do mnie jak ponure jest moje życie, że ostatni raz prawdziwą radość poczułem 15 sierpnia, w moje urodziny, gdy dostałem od ukochanej osoby moją karykaturę (obecnie rysunek spoczywa gdzieś w najdalszym kącie domu, schowany zapobiegliwie przez moją matkę, po rozpadzie związku). Staram się jeszcze walczyć ostatkiem sił i zachować twarz choćby przed samym sobą, ale już praktycznie to nie wychodzi. Nie mam już sił. Nie chcę też wykorzystywać mojego otoczenia. Mam wrażenie, że i tak mają ze mną dość ciężko. Wybaczcie, musiałem napisać. Nie wiem po co, ale tonący brzytwy się chwyta, może takie internetowe wygadanie się w czymś pomoże. Pozdrowienia. Don Rigoberto
×