Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kori

Użytkownik
  • Postów

    41
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Kori

  1. Chyba się trochę nie rozumiemy. Ja nie walczę z tą nazwą-"dystymia"-tylko z upraszczaniem, szablonowaniem siebie, swojego, nazwijmy to, życiowego problemu do opisu dystymii czy czegokolwiek innego. Mówisz "mam dystymię", fachowo wykazali, mam to na papierze. Ale co tak naprawdę wiesz o sobie i swoim problemie, co? Klasyfikacje medyczne się zmieniają, i to z resztą nie jest jakaś wyrocznia dająca jakieś rozwiązanie.

     

    Opisujesz swój stan, który nazywasz dystymią, w obiektywnym tonie, jakby to było coś, co każdy przeżywa tak samo, jak ty.

    I właśnie o to mi chodzi, sądzę, że jednak inaczej przez mój problem przechodzę.

    Ale chyba się nie będziemy mogli zrozumieć, bo dla mnie umiarkowana depresja, nerwica, czy dystymia, to nie są choroby, nie są. I tak samo jest w Psychologii Zorientowanej na Proces. Nie nazywa się tego chorobami. Na podobnej zasadzie- gdy zjesz za dużo i boli cię brzuch przez to, nie nazywasz tego "chorobą bolącego brzucha". Organizm, który jest inteligentny, wysyła ci informację, żebyś wiedział, że nie możesz jeść tak dużo. Bolący brzuch to tylko objaw PROCESU, i bardzo dobrze, że cię boli, bo inaczej byś przesadził z jedzeniem, boli cię dla twojego dobra. Człowiek potrafi odczytać tę informację i wcielić ją w życie- w tym przypadku, przestać jeść, bo już i tak zjadło się za dużo. W przypadku przynajmniej jakiejś części przypadków problemów z psychiką, sprawy mają się podobnie, tylko są bardziej złożone, wymagają psychoterapeuty. Trzeba kogoś, kto ci pomoże odczytywać informacje, zrozumieć PROCES, dlaczego ten "brzuch" cię boli. Nie mówię, że tak jest w przypadku każdego człowieka z depresją, dystymią etc., co to, to nie. Nie chcę uogólniać, tworzyć zasady, bo tak jak mówiłem, rzeczywistość jest najczęściej, w 99% bardziej skomplikowana niż nam się wydaje.

  2. Tylko, że, co ciągle mam na myśli, "dystymia" to taka nazwa, i ja się z nią osobiście nie identyfikuję, chociaż fachowcy mi wystawili taką opinię. W odniesieniu do mnie i mojej psychoterapii, to wydaje mi się, że to naprawdę nic nie znaczy, to słowo. To tylko ogłupia:"ojej, mam Dystymię, której przyczyny są takie a takie, skutki takie a takie, sposób leczenia taki a taki." A to bzdury są, ułuda wiedzy z broszury dla chcących wszystko wiedzieć i wierzących w to, w takie uogólnienia i klasyfikacje.

    Leków nie biorę, stwierdzili, że nie potrzebuję. No i mają rację.

     

    "Dar" to złe słowo. Rzeczywistość jest bardziej złożona, ale faktycznie, można powiedzieć, że niektóre stany uważane za chorobę dają możliwość pozyskania innej perspektywy, dystansu do wszystkiego, do życia, śmierci, związków międzyludzkich. Co nie oznacza, że nie jest to osiągalne w zdrowiu.

     

    [Dodane po edycji:]

     

    PS Podobno lekarstwem na wszelkie depresje, nerwice i tym podobne, skutecznym i trwałym, jest A. Nervosa. Sam jej próbowałem i może będę jeszcze próbował, bo chyba za małe ilości spożyłem ostatnim razem. Niemniej krótkotrwały efekt był, totalna zmiana myślenia, której nie da się wyobrazić sobie swoim "starym", obecnym myśleniem, euforia, zniknięcie napięć, bezsensownych lęków i osądów wobec innych ludzi, nastrój i odczuwanie życia miałem, jakbym się cofnął dziesięć lat wstecz do dzieciństwa. Zupełnie byłem odmieniony.

    Pewien psycholog, którego kiedyś pytałem w tej sprawie, powiedział, że tego typu substancje, jak wymieniona powyżej, czy LSD, Nie wprowadzają czegoś nowego do organizmu, nie zniekształcają rzeczywistości. One "włączają" w jakiś sposób to, co było w człowieku, w mózgu "uśpione".

    Percepcja zmienia się całkowicie i nie da się tego przedstawić słowami. Na parę godzin jest się w innym świecie, a jednak może tym prawdziwszym.

  3. Dystymia to tylko nazwa na zespół objawów.

    Czy dla ciebie twój stan to jest dar, czujesz się poetą, piszesz wiersze, malujesz obrazki, cokolwiek? Czujesz, że doświadczasz, widzisz coś więcej, jesteś wyjątkowy?

    Dla mnie to jest zupełnie nie-poetyczny stan, zły sen, urojenie. Ale, każdy jest na innym etapie rozwoju osobowości, każdy jest osobną historią, więc nie trzeba generalizować i tworzyć zasady.

     

    "Na granicy życia i nie życia"...mniej poetycznie mówiąc, przypomina to stagnację, wieczną nudę i brak radości.

     

    Nie czyni nas lepszymi od kogokolwiek, ani gorszymi.

  4. Takie stwierdzenia wyrwane z kontekstu, bez logicznego wywodu, brzmią patologicznie, ale nie potrafię inaczej tego ujrzeć.

     

    Przeciwnie, dla mnie każde napisane przez ciebie zdanie jest przejrzyste i sensowne.A propos, pewien człowiek zadał kiedyś na jednym forum ciekawe pytanie:

     

    " Znajomy się mnie pyta, co było, gdyby miał przed sobą CZERWONY GUZIK,

    który kończy życie na ziemi, nagle i humanitarnie bezbólowo. Naciska i

    cierpienie miliardów znika, ich niepokój, lęk o przyszłość itd. ale

    wyparowują też wszystkie jaśniejsze strony Ziemi, których i tak nie ma

    zbyt wiele

     

    Gdyby nacisnął, to czy byłby nazwany:

     

    A. Zbawicielem

    B. Ludobójcą

    C. Nie byłby nazwany, bo przez kogo.

    D. inaczej

     

    Według mnie C ".

     

     

     

    Nie widzę tej drogi poszukiwań. Może jakaś wskazówka?

     

    Bardzo chętnie. Wyślę ci prywatną wiadomość, ponieważ sprawa dość skomplikowana, bardzo nawet, na początku.

  5. No i pytanie, czy wizyty u psychologa lub psychoterapia przynosi rezultaty w tym schorzeniu? Byłem na paru spotkaniach u psychologa 16 lat temu ale zrezygnowałem po paru razach gdyż miałem dość przekonywania go o tym, że życie nie ma sensu.

     

    Tak jak już kiedyś pisałem, ja próbowałem u pani psycholog uważanej za najlepszą w mieście, ale szybko zauważyłem, że nie ma żadnego punktu zaczepienia, nie ma nad czym się zastanawiać i rozmawiać, oprócz dobrych rad o Słońcu, sporcie, magnezie B6.

    Teraz będę próbował u psychoterapeuty spoza tego przeciętnego głównego nurtu psychologii, który nie będzie mi dawał dobrych rad, które równie dobrze mogę sobie sam generować na poczekaniu, ale który ma jakieś konkretne narzędzia działania.

    To ciekawe, co napisałeś o tym przekonywaniu psychologa.

     

    Dystymii się nie ma, ma się tylko objawy zaburzenia osobowości, które spina się w klamrę zwaną "dystymią".

  6. Próbuj takie rzeczy określać, nawet jeśli to ostatecznie będzie brzmiało dziwnie, to jest pożyteczne i jest ciekawą zabawą.

    Moje dobre wspomnienia, nie wiem czy w takim samym sensie jak twoje, nie mają jakiejś pozytywnej siły dla mnie. Wtedy, jak byłem dzieckiem, bardzo przyjemne były dla mnie klocki lego, wizyty u kuzynów, gra na komputerze. Na tym polegają głównie moje tzw. dobre wspomnienia. Czyli to nic innego, jak powierzchowny zachwyt światem-zwyczajna przyjemność. Co tu wspominać. Nie mam jakoś we wspomnieniach radości, miłości, czy czegoś takiego, może dlatego, że tego nie było. Nie było tego nigdy, nie ma i teraz.

    Osobiście nie czuję potrzeby skupiania się na jakichkolwiek wspomnieniach.

     

    Ale nigdy dotąd nie spostrzegłam, że przecież ma także dobre wspomnienia z okresu dzieciństwa ( do 12tego roku życia) a mimo to nie czuję ich.

     

    A na czym twoje dobre wspomnienia się opierają?

     

    Tak naprawdę, to nie dziwne, że nie czuję jakoś pozytywnie tych dobrych wspomnień, bo nigdy tak naprawdę nie "żyłem", można powiedzieć, że w pewnym sensie jestem taki, jak wtedy, tylko że teraz te przyjemne rzeczy nie działają. Inni ludzie za to nadal się jarają przyjemnościami czerpanymi z podstawowych zmysłów, trywialnymi rzeczami. I tak sobie żyją nieświadomi tego, że tak naprawdę to nie jest szczęście, to nie jest miłość, ani prawdziwa radość. To są wartości posiadane przez "elitę" ludzi, reszta dostaje tylko słowa z pięknymi wyobrażeniami i iluzje, którymi karmi się z tak zwanymi przyjaciółmi, rówieśnikami, partnerami na śmierć i życie.

     

    Porozglądaj się dokoła, na grupki młodych osób, na matki z dziećmi, na całe rodziny - i zastanów się, co widzisz. Zobaczysz, czym dla tych ludzi jest radość życia, czym jest miłość, przyjaźń- Odpowiada ci to w takiej postaci?

    Ty już nie czujesz tego, co oni, nie możesz i nie umiesz się tym cieszyć, ani tak żyć. Może to szansa, by kiedyś zacząć od nowa, ale inaczej, jeśli będzie okazja...

     

    Dystymia jest dla mnie objawem zaburzenia osobowości, tak uważam. Osobiście myślę, że wyjdę z tego stanu, w tym roku.

    Możesz pisać prywatne wiadomości do mnie, jeśli czujesz potrzebę. Ja osobiście nie mam takiej potrzeby, ale zawsze mogę coś tam napisać od siebie, i zdradzić więcej szczegółów mojego "przypadku", wysłuchać. Czasu mam w nadmiarze i jeszcze trochę.

  7. Wspomnienia z dzieciństwa- a o którym okresie dzieciństwa mówisz? Przed podstawówką raczej same dobre, z okresu podstawówki mam trochę gorszych wspomnień powiązanych z rówieśnikami, chyba ok. 6 klasy podstawówki zacząłem mieć dylematy moralne, a może to były raczej natręctwa myślowe na tle dylematów moralnych, czyli, jak uważam, mój pierwszy objaw zaburzenia osobowości. Od tego momentu było już nie najlepiej.

    Z kolegami chyba zawsze spędzałem mniej czasu niż inni rówieśnicy, bo moim stałym zajęciem przed i w czasie podstawówki było granie na konsoli, potem na PC.

     

    Za niedługo mam zacząć kolejną psychoterapię. Jestem dobrej myśli. Poza tym za niedługo spróbuję jeszcze innej "metody leczenia", jak mi pomoże, to napiszę o niej więcej.

  8. Kori, Czy Ty uważasz,że z tego stanu dystymii nie można wyjść? Nie widzę ustosunkowania się do tych cytatów, Twojego punktu widzenia.

     

    Nie wiem, czy można z tego wyjść, to jest pewne, że tego nie wiem. Ludzie reprezentujący główny nurt psychologii i psychiatrii nie pomogli mi. Nie dziwi mnie to, bo są to osoby, które zrozumieć mnie nie mogły i nie mogą, i nie będą mogły, tak samo jak większość innych ludzi. Powyżej zamieszczony tekst powinien dać jakieś wyobrażenie, dlaczego.

    Ja osobiście odczuwam to "zaburzenie" jako stan niepożądany i blokujący rozwój. Jest to oczywiście tylko jedna strona tego "zaburzenia", która akurat jest dla mnie widoczna stale, od kilku lat. Jestem pewien tylko tego, że nie jest to ostateczny stan życia, w którym chcę przebywać; że nie jest to ostatni etap rozwoju osobowości, jeżeli to jest rozwój osobowości. To jest pewne.

    Mój dzień wygląda tak, że nie potrafię robić niemal nic produktywnego i twórczego, czasem poodkurzam, jak mama rozkaże. Nie jestem w stanie być w "tu i teraz", nie potrafię siedzieć w fotelu bez ruchu, ze spokojem czekać, aż minie dzień. Jestem napięty wewnętrznie i ciągle próbuje coś robić, albo kręcę się bez sensu po pokoju, albo to samo robię w internecie, czasem przespaceruję się na chwilę, poprzebywam w ciszy w towarzystwie jednej osoby, która odczuwa podobnie. Pod koniec dnia zastanawiam się czasami, jak to jest możliwe, że jakoś udaje mi się nie robić nic, a jednak czas mija. Nastrój utrzymuje się ciągle taki sam, podobny od kilku lat.

     

    Stan ten z pewnością jest nie do wytrzymania. Tkwić w nim? Czy szukać rozwiązań,żeby było lepiej, żeby życie znowu cieszyło?

     

    W stanie, który jest nie do wytrzymania, szuka się rozwiązań. Mi osobiście tkwienie w moim "problemie" nic nie daje.

    Wzajemne pełne zrozumienie między mną a tobą teraz nie jest możliwe, dlatego nie napiszę o wielu istotnych rzeczach, m.in. o dwóch różnych rzeczach-szansach, które może popchną mnie ze stania od kilku lat w miejscu do przodu. W najbliższym czasie je sprawdzę, i jak nie zapomnę, napiszę tutaj o nich.

  9. Co do dystymii, której też doświadczam, to napisałem niedawno o niej tekst:

     

    Każdy przeżywa dystymię, jaki i inne choroby, na swój sposób, ale takie stwierdzenie ma taką samą wartość jak to, że “każdy człowiek jest inny”. W rzeczywistości dziewięćdziesiąt parę procent ludzi to ten sam człowiek, kalka, schemat, robot, i tak samo, większość dystymików będzie pisało w takich miejscach jak to tak samo i o tym samym. To i ja napiszę o swojej dystymii, ale może właśnie trochę inaczej.

     

    Dystymia to doświadczenie, które zabiera człowieka na dno egzystencji, podobnie jak Blake’a (Cobaina) w filmie “Last Days”. Na dnie tej studni nic nie ma, siedzisz tam sam i marzysz może o tym, by powrócić na powierzchnię, do ludzi i do twoich zabawek, żeby znów się cieszyć, skakać pajacyki i wylewać wiadra łez na widok zachodu Słońca. Patrzysz na swoich kolegów i koleżanki, a oni wydają się tak kochać życie, wydaje się, że żyją pełnią życia, uśmiech nie znika z ich twarzy nigdy. Czyżbyś był nieprzystosowany?

    To dno egzystencji to odcięcie się od tego wszystkiego, do czego się było przywiązanym i co się lubiło. Wszystko nagle traci wartość. bo co ma wartość, gdy nie odczuwa się życia? Samo życie zostaje podważone.

    Zaczynasz widzieć z innej perspektywy. Czym było to, co sprawiało ci przyjemność? Co było w tym takiego wspaniałego i dobrego, że zadowalało cię na czas twego życia?

    Ktoś nacisnął mały przycisk w twojej głowie, i bodźce już nie działają tak, jak kiedyś, tak, jak u innych ludzi. Względność przyjemności i radości? Co ci dotąd dawało radość? Ile w tym było autentyzmu, a ile ściemniania sobie i innym, że to taaakie prawdziwe i warte przeżywania? Na ile to było karmienie się nawzajem powierzchownością i małymi podnietami, a na ile bycie sobą bez masek “fajności” i “wesołości”? Zastanawiasz się, dlaczego już nie cieszy cię najebanie się za sklepem z twoimi kolegami? Może myślisz, że coś z tobą musi być nie tak, skoro nie sprawia ci to frajdy. Może to jakaś wada genetyczna, że jakoś nie czujesz tych alkoholowych uciech pełnych życia i głębokiej więzi przyjaźni stukających się kieliszków?

     

    Iluzje opadają, świadomość się poszerza, a bezsens zaczyna się coraz bardziej uwydatniać. To jak reset odbioru rzeczywistości. W OD-cięciu się od przywiązania do tego wszystkiego wokół ciebie na nowo próbujesz nadać jakoś sens, bo poczucie sensu to zawór bezpieczeństwa, który chroni życie, pozwala przetrwać. W dystymii żadnego sensu NIE DA się znaleźć, nawet Jezusek w postaci opłatka traci swoje właściwości, a śpiewane w kościele anielskie hymny wcale nie zmieniają nastroju wiernego. Totalny reset, a jak się komu uda, do dociera do samego rdzenia wszystkich pytań, czyli “KIM JESTEM?”. Nie, czy jest co po śmierci, albo po co żyć. Pierwszym ze wszystkim pytań jest, kim jestem. Jeśli nie wiesz tego, to po co szukasz odpowiedzi na inne pytania?

    W tym bezsensie nagle okazuje się, że odczuwanie rzeczywistości jest czymś względnym, potencjalnie różnym dla każdego osobnika. NAGLE – książki nie mają wartości, spacery wydają się być jedynie nudą, a rozmowy z rówieśnikami tracą wszelki optymizm. Wakacje tu czy zagranicą – czujesz się tak samo. Czy to tylko niedobór serotoniny w twojej główce, czy coś więcej jest na rzeczy? Może to tylko twoja wina, jesteś niepełnosprawny biologicznie, masz braki genetyczne?

     

    Jest jeszcze inna opcja. Zanegowanie słuszności tego, co dokoła. Ich radość nie jest prawdziwa, ich szczęście jest udawane, ich sposób życia nie jest autentyczny. To oni żyją iluzjami, to oni są bezsensowni.

     

    Samoświadomość jest narzędziem poznania i ZROZUMIENIA, po które sięga człowiek, który już nic nie ma, i którego już nic nie cieszy, bo już nic niczemu nie służy, a jutro będzie takie samo, jak dziś i wczoraj, i ostatnie parę lat. Wprowadzanie coraz więcej świadomości w każdą chwilę obserwacji siebie i innych ludzi ujawnia ściemę, powierzchowność żywotów, kruszy iluzje rzekomego szczęścia dokoła, które, okazuje się, chwieje się nierzadko, a podparte jest jedynie uzależnieniem od partnerka/ partnerki i emocjonalnego hałasu wokół.

     

    Dystymia to dystans do rzeczywistości i do emocji. Kto poddany emocjom, ten od nich zależny i tak jego życie płynie, jak one mu będą grały. Dystymik już nie jest zależny od żadnych doznań, bo nawet masturbacja jest już tylko lekkim łaskotaniem skóry i niczym więcej; przestają go pasjonować rozmowy o nowym modelu audicy przy rodzinnym stole, ani nie śmieszy go oklepany żart o rzekomym odchudzaniu się przez ciotkę Krysię.

     

    Komu dane zrozumieć, ten obserwuje, analizuje i myśli, choć ciężko mu to w tym stanie przychodzi. Wnioski z tych rozumowań są takie, że już sam nie wie, czy on już kompletnie zwariował, czy to tym ludziom wszystkim się we łbach poprzewracało.

     

    “Gdybyśmy nie potrafili sięgnąć dna naszego bólu, to kim bylibyśmy, jak nie Maszynami, zakodowanymi na wizję świata zbudowanego z aniołków, mistrzów, ofiar miłości pierwszej i ostatniej, wyznawców bliskości za pieniądze i konsumentów toreb szczęścia z recyklingowego plastiku? ”

     

    “Świadomość teatru życia jest podstawą do jego zmian i Uwolnienia się z presji “jedynej prawdy”.

    Teatr Maszyn LOS MACHINOS prowokuje do przemyśleń ludzi, w których tli się jeszcze iskierka przeczucia, że jest “coś więcej” PONAD maszynowymi afektami.

     

    Reszta ludzkości płynie myślowym kanałem ściekowym, wprost w objęcia gównianej przyszłości.”

     

    Cytaty z Los Machinos.

  10. Dezintegracja pozytywna - teoria zdrowia psychicznego sformułowana przez Kazimierza Dąbrowskiego. Zdrowie psychiczne w rozumieniu tej teorii to zdolność do rozwoju wewnętrznego w kierunku wszechstronnego rozumienia, przeżywania, odkrywania i tworzenia coraz wyższej hierarchii rzeczywistości i wartości aż do konkretnego ideału indywidualnego i społecznego poprzez procesy dezintegracji pozytywnej i cząstkowej integracji wtórnej.

     

    Według jego definicji zdrowie psychiczne to dynamiczny proces, a nie stan. W pojęciu tym Dąbrowski uwzględniał osiąganie wielopoziomowego dobrostanu, tak osobistego, społecznego jak i duchowego.

     

    Swoją zasadniczą koncepcję oparł o hierarchię wartości, czyli budowanie układu wartości, gdzie wybory niższego rzędu są podporządkowywane wartościom rzędu wyższego. Proces budowania tej hierarchii jest z założenia twórczy i pełen niepowodzeń, dlatego psychonerwice uważał nie za chorobę, a naturalny sposób tworzenia się tej hierarchii. Choroba to w jego ujęciu stan wyłączenia się jednostki z procesu transgresji (np. psychopatia).

     

    Założenia teorii dezintegracji pozytywnej:

     

    1. Charakterystyczną właściwością człowieka jest naturalna tendencja do rozwoju

    2. Na poziomie fizycznym rozwój ten odbywa się z konieczności.

    3. Człowiek jest istotą psychofizyczną.

    4. Poza rozwojem fizycznym u niektórych ludzi następuje, niejako obok, rozwój duchowy, intelektualny („rozwój osobowy”).

    5. Rozwój sfery duchowej rozluźnia jedność psychofizyczną osoby.

    6. Rozwój duchowy rozbija zespoły prymitywne oraz jedność pierwotnej struktury jednostki. W ten sposób, poprzez dezintegrację pozytywną, jednostka rozwija się, ale jednocześnie traci swoją spoistość.

    7. Instynkt rozwojowy rozbijający pierwotną strukturę dąży do odbudowania jedności na wyższym poziomie.

     

     

    Do głównych wskaźników rozwoju osobowego K. Dąbrowski zaliczył, m.in.:

     

    1. wzmożoną pobudliwość psychiczną,

    2. niski próg frustracji,

    3. nerwice i psychonerwice,

    4. konflikty wewnętrzne,

    5. przystosowanie i nieprzystosowanie pozytywne

     

     

    Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Dezintegracja_pozytywna

    Więcej tu: http://www.dezintegracja.pl/

     

     

    Słówko ode mnie: przez cokolwiek przechodzicie, czy będzie to depresja czy nerwica, jest to objaw rozwoju osobowości. Naprawdę, nie ma się czym przejmować. Boli, to prawda. Agonia trwa. Ale zmienia się zupełnie postrzeganie siebie, gdy przekonacie się, że te problemy istnieją, bo rozwijacie się. Jeśli się wam uda, może w parę miesięcy, może w kilka albo kilkanaście lat, będzie ludźmi odmienionymi, bardziej rozwiniętymi, bardziej szczęśliwymi. Też przez to przechodzę.

     

    PS Chyba jedyni terapeuci w Polsce, którzy rozumieją życie i człowieka, nie postrzegają go tylko jako jednostkę w systemie społecznym, która ma pomnażać PKB i być dostosowaną do społeczeństwa : integra.xtr.pl

×