Skocz do zawartości
Nerwica.com

BoUnTy

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez BoUnTy

  1. Wiesz... tak naprawdę to ja nie wiem jak wyglądają leki nerwicowe, wiec trudno mi powiedzieć... Mialam takie sytuacje, ze wpadałam w pnikę np. podczas wizyty u lekarza (ale to była taka czysta, irracjonalna panika jak teraz). Tak czytalam forum, to tutaj osoby piszą, że źle się czuja w Kościele - ja do kościola juz nie chodze od ładnych paru lat, bo nagle w trakcie mszy zdawało mi się, ze wszytsko staje sie takie odległe, a Ci ludzie sa jacyś nawiedzeni 'jak sekta', potem szybsze bicie serca, takie 'bębnienie' w brzuchu i chlap na ziemie ;] Tak samo podobnie znosilam stres ze szkołą - czesto nagle chcialo mi się plakać - szczegolnie przy końcówce 3 LO, kiedy bylo dosc cięzko, wtedy ryczałam średnio 4 razy w ciagu paru godzin szkoly, a gdy wchodzilam do klasy to niemal od razu panika, nogi z waty i znów to sławienne 'siup na ziemie' ;] Nauczyciele zawsze mówili, ze symuluje.... pamietam bylam raz u lekarza pare godzin po takim 'siup' i sie pytał 'Czy jestem przestraszona, bo serce mi bije jak oszalałe' - dostalam skierowanie do kardiologa i na badania, ale nic nie wykazało - zdrowa jak koń ;] Ale to chyba nie to... a do psy. i tak sie udam, skoro zrobiłam taki wysilek psychiczny i się zapisalam. Może to mi cos pomoże, a przynajmniej mi doradzi... No i klopoty z bulimią... no cóż... nie mam sesyjek, ale jak się bardzo stresuje to się pojawiają, jak widze osobnika S itp. Wcześniej długo były bez powodu, ale teraz jest lepiej - jakoś przy swoim partnerze dochodze do'pewnej' formy psychicznej... Tn. za bardzo mi zalezy i robie co moge, żeby tego nie zepsuć... [Dodane po edycji:] Byłam - dostalam recepte na leki na bulimie oraz na lęki jakis taki do brania 'gdy mnie stres łapie' - bez sensu, czyli to czego się obawiałam (wyskakiwanie z wyrka, bo mam stresa ;|). No i zostałam przekierowana na psychoterapie indywidualną - mam termin na 28...
  2. Mhmmm... dzisiaj mialam dziwna sytuacje - wcześniej tego nie odczuwalam, poszłam ze znajomymi do knajpki na piwo, spotkalam tam pewnego ludzia, którego w zasadzie nie znam i nawet ochota na piwo odeszła, dostałam migreny i czułam się taka osaczona.... Chcialam jak najszybciej wyjść... Taka nieprzyjemna aura od niegobiła.... grrr Ale mniejsza o to... Pożądanie.... hmmm... ostatnio to ja miałam 'chcice' i to ja prowokowałam, i klops... Zabezpieczona jestem, stosuje antykoncepcje hormonalną, więc to jest tez pewnien powód dla ktorego nie chce farmakoterapii... O seksuologu myslałam, wlasnie poniekąd dlatego nie wiedziałam do kogo sie udać jak w pierwszym poscie napisałam... Gdyby to był niewłaściwy facet to bym raczej mu aż tak bardzo nie zaufała. Co do kontaktu fizycznego, to przy pieszcotach JUŻ jest dobrze... długo nad tym pracowaliśmy... tzn. zdarzają się stresy, kiedy najlepiej bym sie schowała, nie daje sie wtedy dotknąć itp., ale udaje sie je dośc szybko 'stłamsić' przy odrobinie cierpliwości i wsparcia ze strony partnera... Hmmmm... tak po czytaniu Was, jakoś tak.... sama zastanawiam sie gdzie jest problem i czy wogóle jest problem? No bo w sumie... sama nie wiem... może to jakoś ja tak działam, że sobie wmawiam problem...ahmmm... Raczje nie jestem typem ludzia lubiącego sie spowiadać, o moich problemach wie moj facet i przyjaciele, ktorzy wspierali mnie w trudnych chwilach. Zapewne wzięłaś pod uwagę to 'wyśmiana' - wyśmiała mnie rodzina, od ktorej oczekiwalam wsparcia... fakt, za dużo chciałam... ;]
  3. Ale ja nie twierdze, że seks to zło i ból, a mój facet rzeczywiście jest delikatny, ale ja po prostu nie potrafie... Nie chodzi chyba o sam seks co o tak dosadny kontak fyzyczny... Mówie, że jestem zapisana, ale teminy są długie... pójde, choć nie chce... Tylko co do tego czasu? Widzimy się tak rzadko, że nie chcę go jeszcze katowac swoimi stresami, a ja nad nimi nie panuje... A jak czytalam sobie forum, to niektore osoby biorą leki podczas napadow lęku, zyli co? Kocham się z mężczyzną, panika i mam uciekac z wyrka po leki? Takie dośc niezręcne, dlatego pytam o rady, jak wy sobie radzice z sytuacjami lękowymi... Ja na codzień nie mam złych myśli przy nim, nie budze się z myślą 'coś się stanie' (tylko jak chodziłam do szkoły, spotykałam znów osobnika S, ale to inna bajka, bo niemal codziennie musiałam go mijać, wiec przestalam chodzić do szkoly...) i nie mam chyba depresji... Nawet będąc z duchem nie mam takich myśli... przy pieszczeniu zwykle już jest dobrze (chyba, że długo się nie widzmy lub czuje, że coś jest nie tak...), probujemy się kochać, ale.... no cóż... tak tego nazwac nie idzie, bo nasz kontakt ogranicza się do paru minutek i przychodzi stres, którego nawet nie umiem przewidzieć (tzn. jest OK i nagle coś we mnie pęka i koniec...) Jestem normalną dziwuchą, spelniająca się zawodowo, pracującą z ludźmi i zwierzętami (tym się zajęłam, żeby nie myślec i nie dołowac się -zaczęłam pomagac w fundacji i ratowac życie zwierzakom, które na CITO potrzebują pomocy inaczej czekałaby je rychła śmierć). Chodzi mi o rady jak można opanowac stres w takiej sytuacji, żeby po prostu szybciej się uspokoić... czy są jakies sposoby na to? [Dodane po edycji:] Troszkę dzisiaj podzwonilam SAMA (nikt mnie nie namawiał) i udało mi się załatwic termin u psychiatry na 10.08... czyli to już za tydzień... boję się...
  4. Ale ja nie daje sobie z tym rady... nie chce isc do psychiatry... Nie chce miec w takim wieku w kartotece wpisane 'leczenie psychiatryczne' :/ Poza tym ja nie chce farmakoterapii, ja chce... sama nie wiem... uzyskania życiowych rad, które moglyby mi pomoc... Ja staram się sobie radzić... naprawdę.... bardzo się starał i zrobilam duzo postępów... ale dla mnie seks nie wiaże się z przyjemnoscią, tylko ze stresem i obawą... I mimo tego, że wiem, że mi nic nie grozi... sama nie wiem... nie umiem tego wytłumaczyć i tego nie rozumiem, nie rozumiem tych stresów, nie rozumiem tej reakcji organizmu... one sa takie niespodziewane... Nawet nie potrafie ich przewidzieć... Zostaląm kiedyś... 3 latat temu skierowana do pewniej kliniki 'leczenia nerwic i zaburzeń w jedzeniu', ale tam jest terapia grupowa... grupy psychoterapeutyczne... a ja nie potrafie o tym mówić... mam opory przed kontaktem z ludźmi... Zapisałam się do psychologa, ale termin dopiero na 19.08, a do psychiatry na 27.08, ale ja... nie potrafie tam iśc... i nie chodzi o 'tabu'... Sama przez 3 latat LO uczyłam się na profilu pedagogika z elementami psychologi i conieco poznałam fach... ale własnie... nawet moja nauczycielka tegoż przedmiotu, do której zwrócilam sie o pomoc w klasie 1 LO patrzyla na mnie z takim politowaniem... za kazdym razem gdy dochodziło do tematu 'bulimia' mnie obserwowała.... Nie chce litowania się, chce pomocy... Chcialabym, żeby ktoś z Was w miare możliwości mi podpowiedział co powinnam robić, gdy wpadam w panikę, jak ją 'stłamsić' i co zrobić, żeby uspokoić sie szybciej niż po godzinie... Czy wogóle jest taka szansa? Stosowałam juz medytacje, ćwiczenia relaksacyjne (i mój mężczyzna dokładnie mói mi do uszka to samo, co mówią psychoterapeuci na ćwiczeniach relaksacyjnych - on takze z pewnych powodów chodzi na takową terapie... grupową) i to nic nie daje Mój 'duszek' mówi, że za dużo o tym myśle, za bardzo analizuje i za bardzo przejmuje się tym wszystkim, że dopóki nie pogodze się z sytuacją i nie bede chciała sobie pomóc, to właśnie takie będą reakcje mojego organizmu (bo to nie są moje reakcje, ja ich nie chce!). On jest jedną z pierwych osób od których dostaje wsparcie... rodzice... rodzina nic nie wie... nie chce mi pomóc - wie o bulimi i łapkach, ale nie wie o powodach.... Wiecie czego też się boję...? Że zostane wyśmiana.... tyle razy zostałam już wyśmiana z powodu swoich problemów... nikt mi nie wierzy... i boję się, że jak aczne mówić szcerze to zostane sklasyfikowana jako raczej osoba z urojeniami ni problemem... Nie wiem jak nazwac moje obawy... Mój duszek daje mi ogromne wsparcie i mówi, e jest dobrze, że damy rade, ze poczeka... ale ja nie wierze... ja chce, zeby było dobrze i nie chce, zeby sie frustrował... Wiem, że pomieszane to wszytsko... Napisałam tutaj, bo uznałam, ze moze znajde tutaj wsparcie, którego potrebuje...
  5. Witam. Jestem tutaj nowa... choc problemy nowe nie są... Z góry przepraszam za chaotycznosc myśli - niestety nie do końca sobie ostatnio z nimi radzę. Na forum trafiłam, gdyż sama nie wiem co zrobić ze swoimi problemami i tym co mnie nurtuje, gdzie szukac pomocy... tak naprawde to nie widze sensu w szukaniu pomocy - kiedyś juz tego próbowała i... klops... Zacznę od początku... albo i nie... Jestem młoda osobą, niespełna 20-letnią i wreszcie... wreszcie znalazłam wspaniałego partnera, wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt... no cóż... jestem osobą problemową i nie barzdo sobie z tym radzimy... Kiedyś byłam prawie szczęśliwa, normalna małolata, jakich wiele na świecie, moim jedynym problemem byly sprzeczki z rodzicami i szkoła, w której nie miałam większych problemów oprócz wycofania społecznego... zawsze byłam na uboczu, nie integrowałam się, ale kit z tym, wszytsko się zmienilo gdy poznałam osobnika S, mialam wtedy coś chyba 13 lat o ile dobrze pamiętam, poxniej byliśmy razem... sporo, ale mniejsza o to, byłam szczęśliwa, zakochana po uszy, w takim wieku uczucia to bajka, sa takie surrealne... a potem pierwsze problemy, sprzeczki, ale ok., nie było źle, ale zawsze diwiłam się dlaczego nie chce się integrowac z moim otoczeniem, nikt z moich znajomych go nie poznał, rodzina nie wie chyba o jego istnieniu, i było dobrze... Do czasu... Kiedys jak zwykle poszłam do niego, nic nienormalnego, rodzice ulotnili sie jak czesto to bywało i wtedy sku.... cos odbiło... Za dlugo bez seksu, taki wiek, to było... hmmm... miałam wtedy 15 lat.., no i nie było mowy o 'nie chce', po prostu byłam i mialam robic wszystko co należało do 'moich obowiazków' skoro bylismy juz razem tyle czasu. To ja tam byłam, ja musialam byc zdana tylko na siebie i bylam bezsilna. Tak bardzo nie chciałam... I nic nie moglam zrobic. I nagle zadzwonił domofon, jedna komenda 'rodzice! ubierz się!' - dalej nic nie pamietam... :/ Wiem, ze do nieczego nie doszło... domofon był moim wybawieniem... Wrociłam do domu i zaczęłam własną egzystencje, nikt nic nie widział, wycofanie tłumaczono histerią młodzieńczą, problemami z hormonami itp., To była moja wina, bo moze gdybym byla bardziej czujna, albo nie... może gdybym się nie opierała... a może to ja byłam taka beznadziejna, czułam się jak smieć... tak, jak bezużyteczny śmieć, i tak o sobie myślałam... masa wylanych łez, potem doszly do tego pierwsze tabletki, pierwsze szramy na rekach... zaczęłam niszczyć siebie, bo to dawało ulgę... To była jedyna rzecz nad która miałam kontrole i tak wspaniale oczyszczała... Opusciłam sie w nauce, zaczęlam pokazywac, ze slucham metalu (glany, czarne ubranka, pazurki, makijaż), niszczłam siebie i swoja osobowośc na wiele różnych sposóbów, zrobilam sie wredna, humorzasta, wpadłam z bulimie :/ Nikt nic nie widział, pzez 1,5 roku nikt nie widział problemu, dopiero jak sama zaczelam szukac pomocy (pod kątem bulimi)... poszlam do pedagoga szkolnego, który z kolei musiał poinformowac rodziców o moich problemach z bulimią, którzy zamiast mi pomagac litowali sie nade mną, w sumie nikt nie wierzył, no bo jak to tak? Pedagog odesłał mnie wraz z mamą do psychologa... ten maglowal mnie pare godzin i stwierdził 'ohh rzeczywiscie jest tutaj problem, ale ja nie pomoge, trzeba się zgłosić gdzie indziej' i tak byłam odsyłana, aż w koncu przestałam cokolwiek robić... Rodzica uznali, ze nie ma problemu, teraz mimo iż wiedzą, że nadal jest to i tak udają, ze go nie ma nawet gdy otwarce móie, ze chce pomocy, chciałam się po maturach zgłosic do lekarza, ale po co? 0 motywacji. W sumie tak jest prościej żyć... i wszystko było dobrze, miałam przerwe 1,5 roku blogostanu - ale pod koniec 3 klasy LO znowu w moim otoczeniu pojawił sie osobnik S i cały mój poukładany świat legł w gruzach... Ale nie pozostałam sama, poznałam mężcyzne (10 lat starszego ode mnie), który okazał się być dla mnie wielkim wsparciem, takim prywatnym psychoterapeutom, dzięki niemu nie sięgnęłam ponownie po tabletki, a pewnie gdyby nie On tak własnie by było, bo już cięcie się i rytuały bulimi nie dawały oczekiwanego rezultatu oprócz frotek na ręce i spuchnietego gardła.... :/ Teraz jesteśmy juz ze soba parą jakiś czas, no i tutaj zaczyna się mój problem bo bulimia i pocięte łapki, to naprawdę nie problem! W gorsych okresach mialam 7-13 sesyjek nad wc dziennie, teraz staram się i nie mam takowych od 2 tygodni, tylko łapki.... ale to inna bajka... Moim... naszym... problemem jest to, że... że ja nie potrafie znieśc kontaktów fizycznych... tzn. każde spotkanie, kazdy dzień razem (widzimy sie raz w tygodniu, bo dzieli nas 100 km. odległosci) to walczenie ze stresami... Na początku nawet podanie ręki wiazało się ze stresem, pierwsze 'prosze daj mi rękę' skwitowalam ładnym i głośnym pomrukiem niezadowolenia i grymasem na twarzy, potem stopniowo RAZEM przełamywaliśmy kolejne bariery... pierwsze przytulenie, całus, dotyk inny niz trzymanie ręki... no i stresy... ciągle stresy... im jest dalej tym jest gorzej... pierwsze pocałunki na szyji zakońcone wychrypaiłym 'b...' i łzami w oczach, pierwsze pocalunki na ciele, kończone drżeniem i apatią... Ale zawsze później byliśmy o ten kroczek dalej, bo mialam cas na przemyslenie, przedyskutowanie, poznanie zdania mojego meżczyzny i było dobrze... Czulam się przy nim coraz lepiej, bezpiecczniej, zaufaam mu jak nikomu innemu na świecie... dostaje od niego naprawdę tyle wsparcia... No i stało się... straciłam z nim cnotę.. o ile to tak mozna nazwać, bo nasze próby zbliżen kończą się paniką... ufam mu, naprawdę! Nie boję się go! ale nie potrafie znieść dłuższego kontaktu... Ostatnio lęk był tak silny, że przez godzine nie potrafiłam się uspokoić, mimo tego, że spoczywałam bezpieczna w jego ramionach, a on próbował mnie uspokoić szepcząc do uszka 'wszytsko w porządku, już dobrze kochanie, juz spokojnie, jesteś już spokojna, rozluźniasz się... już kochana...', a ja... ja nie potrafiłam... nie mam skalpela, nie moge isć do wc, a było tak nieprzyjemnie... drżałam cała, czułam jak mięsnie są napięte, nie umiałam sie ułożyć, gdyż dostawałam skurczów w napietym do granic mozliwości ciele, do tego ból żołądka... mdliło mnie cholernie... chciałam isc do wc i 'wyżygać' cały dzień... i zawroty głowy... I to jest takie przytlaczające, bo mimo tego, że wiem, że nic, absolutnie nic mi nie grozi! UFAM MU NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE... to nie potrafie...za każdym razem to samo, a objawy się pogłębiają... czuję sie jak śmieć... znow... to moja wina... On mówi, ze mam tym sie tak nie przejmowac, ze damy rade, namówił mnie na terapie... ale nie wiem gdzie się z tym zwrócić... psycholog odsyła mnie do psychiatry, a ja nie chcę... A to takie przytłaczające.... już nawet nie wiem jak mam go przepraszać... bo przepraszam, przepraszam, ale to nic nie daje... Nic nie zmienia... nie czuję się z tym lepiej, mimo tego, że to moja wina, i wiem, że przeze mnie w końcu cos się zepsuje, bo seks to podstawa udanego zwiazku.... Proszę o pomoc...
×