Skocz do zawartości
Nerwica.com

Vanesska88

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Vanesska88

  1. Widuję się z nim czasem. Po ostatnim spotkaniu pękało mi serce. Dużo powiedział mi o swoim obecnym życiu, życiu beze mnie. Rzucił pracę. Żyje z jakichś kradzieży i innych ciemnych interesów. Ma pełno kasy którą wydaje na dragi i alkohol. Codziennie jest pijany i naćpany, już wygląda jak narkoman. Twarz mu się strasznie wychudziła i wyciągnęła. Jego sposobem na nudę jest szukanie zaczepek, bójki na środku ulicy z przypadkowymi ludźmi, rozboje... Nie, nie wiem dokładnie co robi, nie chciałam tego słuchać. Co chwilę znajduje sie na komendzie policji, jest przez nich bity i katowany, jesli uda im sie cos udowodnic zapewnie dostanie wyrok. Czuję sie odpowiedzialna za to wszystko. Gdybym z nim była nigdy nie pozwoliłabym na to. Gdybym z nim była on nie musiałby tego wszystkiego robić... Mówi, że tylko jak jest pijany albo pod wpływem dragów może "normalnie" funkcjonować. Nie myslec o mnie i nie tęknić, radzić sobie :/ Błaga mnie, żebym wróciła do niego, obiecuje, że wtedy od razu z tym wszystkim skończy... Nie wierzę mu,. Ale wierzę, że ja pomogłabym mu małymi krokami z tego wyjść... Naprawdę nie wiem co mam robić, czuję się winna, czuję na sobie całą odpowiedzialność za jego życie. I od tego spotkania cały czas się zastanawiam co mam robić - wrócić do niego, pomóc wydostać mu się z tego bagna czy też patrzeć spokojnie na to co on wyprawia ze swoim życiem... Naprawdę nie wiem. Cały czas myśle nad wybraniem się do psychologa ale ciągle dochodzę do wniosku, że mój problem tak naprawdę nie jest żadnym problemem. Że sobie z nim poradzę. Ale nie, nie radzę sobei w dalszym ciągu :/
  2. Witam. Czy ktoś z Was spotkał się z tzw. toksyczną miłością? Ja właśnie jej doświadczyłam, i nie umiem sobie sama poradzić dlatego tutaj jestem. Ale... muszę zacząć od początku. Zaczęło się, jak nie trudno się domyślić, po prostu sielankowo. Wielka, prawdziwa miłość na którą czekałam od zawsze i która, byłam pewna, miała trwać na zawsze, bezgraniczne szczęście, w które trudno było mi uwierzyć i najpiękniejsza wizja naszej wspólnej przyszłości... Rzeczywistość jednak okazała się inna. Byłam z nim 2 lata podczas których rozstawałam się z nim po czym wracałam bo okazywało sie, że nie potrafię i że nie chcę bez niego żyć. Że kocham go ponad siebie, ponad własne życie, ponad wszystko. I mimo wszystko. Mimo tego, że tak bardzo mnie poniżał, mimo tego, że maltretował mnie psychicznie tak, że czułam iż już zaczynam wariować, że robił ze mną co tylko chciał. Mimo tego, że mnie katował. Potrafił skopać mnie leżącą, kopnąć butem w twarz, okładać pięściami po całym ciele, bić po twarzy i po głowie, dusić rękami, czymkolwiek i przyciskać nóż do gardła. Wiele razy byłam pokaleczona bo się z nim szarpałam. Ale, uwierzcie, ciosy psychiczne jakie mi zadwał były o wiele gorsze niż te fizyczne... jednak nie potrafię tego opisać... Zawsze po takich akcjach nienawidziłam go z całego serca i krzyczałam żeby wynosił się z mojego życia, że nie chcę go nigdy więcej widzieć. Mijał jednak ból z ciała, mijał ból z serca, on przepraszał i żałował, ja wybaczałam i znowu czułam się najszczęśliwsza na świecie będąc z nim. Podczas najdłższej, prawie dwumiesięcznej przerwy, kiedy miałam innego chłopaka i układałam już sobie życie bez niego, on nagle znowu zaczął się o mnie starać i zabiegać. Zostawiłam tamtego chłopaka i wróciłam do niego, choć nie wierzyłam w jego zapewnienia, że się zmienił, że żadna z tych rzeczy się więcej nie powtórzy... Nie wierzyłam, ale wróciłam do niego wmawiając samej sobie, że jeśli jeszcze choć raz przez niego zapłaczę - zakończę to. Płakałam jednak nie raz. I nie kończyłam. To było rok temu. Dziś nie jestem z nim prawie 3 m-ce. Bo prawie 3 m-ce temu zkatował mnie tak jak jeszcze nigdy. Cała, naprawdę cała twarz w siniakach i krwiakach, opuchnięta. Lima wokół oczu... szkoda gadać. Na głowie mnóstwo guzów. Włosy powyrywane. Na rękach czarne, wielkie sińce. Wiele dni nie mogłam spać tak wszystko mnie bolało. Przez prawie 2 tygodnie wsytydziłam się pokazać ludziom, tak strasznie wyglądałam. Siniaki na rękach było widać prawie miesiąc. Mam nowego chłopaka, życie w którym doskonale radzę sobie bez Niego. Tylko... dlaczego cały czas o Nim myślę? Dlaczego cały czas tak cholernie za Nim tęsknię? Dlaczego po nocach wciąż za Nim płaczę? Gdyby nie to, że każdy (przyjaciele, znajomi, rodzina) widział jak wyglądałam i każdy wiedział dlaczego - wróciłabym do Niego. Bo wciąż kocham go najbardziej na świecie. Te 3m-ce temu, kiedy jeszcze miałam w sobie wystarczająco nienawiści do niego, cieszyłam się, że stało się tak jak się stało. Bo uważałam, że wreszcie raz na zawsze uwolniłam się od tej toksycznej miłości która mnie zabijała psychicznie. Ale mijał czas, a ja zaczynałam coraz bardziej za Nim tęsknić, zaczynało mi coraz bardziej Go brakować. Prawie regulranie się z Nim widywałam. Nie często ale się z Nim widywałam. Każde spotkanie kończyło się płaczem. moim, Jego i nienawiścią do siebie samej bo te spotkania wcale nie poprawiały sytuacji a wielokrotnie ją pogarszały. Ja jednak przed każdym takim spotkaniem czułam się najszczęśliwsza na świecie. I wcale nie wyciągałam z nich wniosków. Teraz nigdzie nie moge znaleźć sobie miejsca. Niczym nie potrafię się zająć. Najgorzej jest gdy jestem sama. A kiedy jestem ze swoim obecnym chłopakiem? Często gdy się do niego (obecnego) przytulam, to przytulam się do mojego ex. Gdy leżę obok niego, to leżę obok mojego ex. Bywa, że płaczę ale tak, by nie widział. Nie potrafię przestać myśleć o byłym. On czasem pisze, że mnie kocha ponad życie, że tylko nadzieja iż będziemy razem przy tym życiu go utrzymuje. Innym razem pisze, że powinniśmy skończyć to raz na zawsze, że to nie ma przyszłości. A wtedy za każdym razem płaczę tak bardzo jakgdyby dopiero przed chwilą ze mną zerwał mimo, że miałam już prawie 3m-ce na to by się pogodzić z tym iż nie jestem z Nim. Nie pogodziłam się. I mnie, szczerze mówiąc, przy życiu przytrzymuje to samo - nadzieja, że jeszcze kiedyś z Nim będę. Nie potrafię przestać go kochać. Mimo wszystko.
×