Nie wiem od czego zacząć.. Postanowiłam tu napisać, bo w ostatnich dniach jest ze mną tak źle jak jeszcze nigdy nie było. Kiedyś wystarczało wylanie swoich myśli na papier, poukładanie sobie problemow w głowie i było lepiej. Teraz naprawde zaczynam się martwić bo nic mi nie pomaga.
Od dłuższego czasu mam poblem ze sobą. Mam mętlik w głowie. Mam własne zdanie w wielu sprawach i własny światopogląd. Zawsze byłam osobą bardzo.. "myślącą", wszystko dokładnie analizuje w głowie i każdy temat moze być u mnie przyczyną zamyślenia sie. Lubię to w sobie, cenię u innych własne poglądy. Jestem raczej towarzyską osobą, jednak najlepiej czuje sie w towarzystkie najbliższych mi osob.
Mam przyjaciółkę, ktora jest dla mnie jak siostra i przy niej naprawde dobrze sie czuje. Wszystko wydaje sie takie proste i ułożone. Ale kiedy jestem w domu sama i niczym sie nie zajmuje zaczynam sie zamyślać i pojawia mi się ten mętlik.
Musze wspomniec o bardzo waznej kwestii. Przez 2 lata byłam w zwiazku, ktory zakonczyl sie tydzien temu, co te moje problemy zaostrzylo. To był mój pierwszy poważny związek. Nie był idealny, mieliśmy inne zdanie w roznych tematach. Mieszkalismy w innych miastach, on mial swoj swiat, swoich znajomych, inny tryb zycia. Chodziliśmy tylko do tej samej szkoły. Nadal chodzimy. Ja nie jestem typem imprezowiczki, wystarcza mi spotkanie sie z paroma dobrymi znajomymi wieczorem i czuje sie dobrze. Moge rownie dobrze nigdzie nie wychodzic i ogladac telewizje i to nie jest tragedia. On byl bardzo towarzyski, miał bardzo duzo znajomych, ciagle jakies plany. Codziennie gdzies wychodzil i pozno wracal. Był bardziej zaangazowany w kumpli niz we mnie. Nie zaniedbywal mnie przez to, ale mnie przytlaczalo to ze on zyl takim zyciem a moje było nudne i nic sie w nim nie dzialo. Probowalam cos ze soba robic, probowalam mu dorownac. Wychodzilam na imprezy, czy szlajalam sie do nocy zeby sama nie wiem.. poczuc ze jestem
"normalna"? Ale czulam sie zle, bo caly czas myslalam tylko o nim. Meczylo mnie to, chcialam zyc swoim zyciem i robic to na co mam ochote bez wyrzutow sumienia, ze jestem jakas inna.
Teraz zwiazek sie skonczyl a mi jest zle. Z jednej strony to szansa zeby zaczac zyc wlasnym zyciem, ale z drugiej brakuje mi go, chociaz wiem ze meczyloby mnie to. Byłam bardziej zaangazowana w ten zwiazek i przyzwyczailam sie do niego. Probuje zyc wlasnym zyciem ale stwierdzam ze go nie mam..
Staram sie czyms zajac ale nic nie sprawia mi przyjemnosci. Boje sie tego, ze nie spotkam osoby ktora bedzie dla mnie odpowiednia, ze bede sama do konca zycia. Spotykam sie ze znajomymi, staram sie nie siedziec w domu. Ale czuje sie nieszczęśliwa. Nie ma rzeczy ktora sprawialaby mi radosc. Kiedy byłam w zwiazku było tak samo, z ta roznica ze szczescie dawaly mi spotkania z nim. Nie mam wlasnego zycia. Żadnej pasji. Przyszłość budzi we mnie lek, a w terazniejszosci nie widze nic ciekawego. Staram sie znajdywac sobie jakies zajecia, ale tak naprawde mam ochote sie gdzies zaczyc i zniknac. Nic nie ma sensu..
Nie mam ochoty na żadne zwiazki, chce naprawic wlasne zycie. Poza tym meczylo mnie takie bycie ze soba na pol gwizdka.
Przepraszam za długość tego postu, ale musiałam sie komuś wygadać.