jeśli piszę w złym wątku, proszę mnie przerzucić
zerwałam z moim chłopakiem. w sumie dobrze, skoro i tak Go nie kocham, ciągle mam obsesję na punkcie mojego pierwszego gościa (chociaż już go nie kocham, nie lubię i nie chciałabym z nim być). A gdybym nawet kochała, nigdy nie potrafiłabym zaufać. Mam prawie trzydziestkę, a nie chcę mieć dziecka ani faceta, nie mam przyjaciół, a znajomych zrażam, obrażając i nie dając im szansy. Wokół siebie mam pustkę. Nie cierpię mojej pracy, ale charakter wykształcenia nie pozwala mi na podjęcie innej bez choćby szkolenia - na które nie mam energii. Zresztą nic mnie tak naprawdę nie interesuje. Nie chce mi się wstawać, nie chce mi się nawet zasypiać. W pracy przez 8h prawie nie pracuję; jak męczące jest nicnierobienie... Jem ogromne ilości słodyczy i czytam. Jestem zablokowana, nie potrafię wyrazić moich uczuć czy myśli. Kompletnie nie wierzę w siebie. I nikogo nie lubię, nie kocham własnej rodziny. Jedyną osobą, którą lubię, jest mój były chłopak. Ale wyłącznie za to, że się dla mnie starał. Miesiąc temu poszłam do psychologa i moj stan się gwałtownie pogorszył Nie mam zaufania do tego faceta i już do niego nie wrócę. Zasugerował mi wizytę u psychiatry i leki. A ja nie chcę leków. Chcę, żeby ktoś mi podał rękę, może na początku nawet wyciągał mnie z tego za uszy. Bo jestem totalnie sparaliżowana. Bzdurnie to napisałam i pewnie do niczego nie prowadzi. Ale jakoś potrzebowałam.