Witam, jak już gdzieś wcześniej tu na forum napisałam, od pięciu lat choruję na nerwicę lękową, a przynajmniej tak mi się wydaje. To znaczy kiedyś to na pewno była nerwica lękowa, ale teraz nie wiem. Mam za sobą maturę, co wiązało się z dużymi stresami. Jest jeszcze jedna rzecz. Prawdopodobnie z powodu tejże nerwicy zaistniała pewna sytuacja. Otóż mój tata jest bardzo porywczym człowiekiem. Nie, nie chodzi o to, ze kiedykolwiek zrobił mi krzywdę czy komuś z mojej rodziny czy w ogóle komuś. Tylko, o to, że jak krzyczał to się tak strasznie bałam, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. To chyba przez nerwicę bałam się, że mnie kiedyś zabije, albo mamę. Choć przecież takie zagrożenie nie istniało, bo jak mówię nigdy nas nie tknął. Ala bałam się, że sobie może on coś zrobić, bo kiedyś po kłótni po prostu wziął ze sobą sznur...Nie, nie zabił się, ale ja się znowu przestraszyłam. Ta sytuacja zdarzyła się tylko raz i generalnie już nie jest taki porywczy. Ostatni egzamin maturalny miałam 15 maja. No właśnie. Kiedy uznałam, ze zagrożenia nie ma, wówczas zaczął się strach. Od wtedy mam napady lęku, że jestem nienormalna, albo ze świat jest taki dziwny i to, że człowiek żyje jest takie dziwne. I mam napady lęku, że jestem wyobcowana a życie jest bez sensu i że sobie zrobię krzywdę. Czuję w sobie taki mętlik. Wiem, iż to brzmi jak absurd. Czy to jest początek choroby psychicznej?Powiedzcie mi, czy da się to wyleczyć?? Czy kiedyś będę żyć normalnie? Macie jakieś sposoby na zapominanie a lękach? Zapisałam się do psychiatry