Skocz do zawartości
Nerwica.com

Keicam

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Keicam

  1. Cholercia, zauważyłem, że mój pierwszy wpis jest na poziomie wynurzeń w pamiętniczku nastoletniej pensjonarki. Niech będzie, że Ci się podobał (wietrzę spisek :-). Twoje słowa o przebojowości mnie rozsierdziły. Nie lubię takich osób (zapewne dlatego, iż zawsze chciałem taki być a jak mi to wychodzi jest już za późno)- wiem, że spod maski pychy i doskonałości bije frustracja co do wlasnego zaakceptowania a raczej akceptacji ze strony innych(pochopne ocenianie ludzi). Z tym osobistym wariografem mam to samo - każdy komplement przyjmuję jako przejaw kurtuazji. A poza tym : Katowiczankę pozdrawia Katowicznin.
  2. Wiesz, czasami mi ta "nienormalna osobowość" podoba. Czuję się taki wyjątkowy. Niestety życie to gra multiplayer i bez relacji z innym człowiekiem w moim zawodzie daleko nie zajedziesz. I dlatego skłaniam się powoli ku pracy przy domowym kompie - żeby nie patrzeć na morderczą twarz mojego pracodawcyy. Kolejnym objawem mojej "choroby" to cholernie elitarny gust. 90% tego co dociera do moich oczu i uszów, w postaci szeroko pojętej kultury to badziew, na widok którego mam szczękościsk, 9% to twory, co do których większych zastrzeżeń nie mam, a 1% to dzieła, które mógłbym słuchać/widzieć po kilkanaście razy. Vanem - odezwę się jak tylko będę w domu to odpalę gg. Już kilka razy szukałem pomocy u psychologa w przychodni, ale musiałbym być mocno świrnięty (hm...100 razy bardziej niż jestem teraz) żeby czekać kilka miesięcy, aż najpierw obsłużeni będą "wielcy chorzy" tego świata starający się o rentę...
  3. Przez chwilę myślałem, że EFT to aluzja w stylu "End o Fucking Topic"... A poza tym jestem sceptyczny co do alternatywnych sposobów leczenia bo traktuję je jako tylko i wyłącznie placebo.
  4. Dzięki dziewczyny, że odpisałyście. Problem z nami, jeśli mogę tak napisać, jest taki, iż z pozoru wyglądamy na osoby normalne. No może dziwaczne, ale mieszczące się w "kanonie" przeciętności. Czasem jestem zły na ludzi, którzy nie potrafią ze mną się obejść. Przecież kilka dłuższych chwil ze mną i można się domyślić, że jestem trochę inny. A oni odkręcają się na pięcie i zostawiają w swej pamięci łatkę "Keicam to odludek". A jak wy radzicie sobie z tym wszystkim. Piguły, doktorek czy zgryzota?
  5. Jestem tu nowy. To nawet i lepiej, bo pewnie byście pomyśleli, że jestem nikim... Siedzę tu przed wami wszystkimi i się nie boję. Gorzej by było gdybym mógł was widzieć, a co gorsza wy moglibiście widzieć mnie. Podstawą do nakreślenia mojego problemu muszę cofnąć się w czasie co być może pomoże wam mnie osądzić: - w liceum odkryłem, iż moja matka miała depresję poporodową. Do tego dochodzi nerwica (nie wiem czy przed czy po moim urodzeniu) i zażywanie psychotropów. - ojciec frustrował się robotą. Po 8 godzinach "ciśnienia" wracał do domu i czasem na nas się wydzierał. Ogólnie to surowy, ale kochający ojciec. Rodzice zawsze traktowali mie jako "małego Keicamka". Taka rola młodszego brata. Z tego połączenia powstałem ja. W podstawówce jak mi nie wychodziło to po prostu płakałem. Na lekcjach. Przy wszystkich. Paradoksalnie w domu przekazywałem informacje bez problemów. Z zachowanie na odwrót - w domu spokojny,ale nerwowy a w szkole zawsze były jakieś zastrzeżenia. Nauczycielka zawsze mnie straszyła: "Keicam jak będziesz się tak zachowywał to nie będziesz miał świadectwa z paskiem". No bo dobrze się uczyłem. Jednak nie byłem kujonem. Jednak za takiego mnie uważali, ponieważ rzadko wychodziłem z domu (tego są dwie przyczyny: zbytnia opiekuńczość rodziców i ich przeniesione ambicje z nauką ). A ja zamiast w książkach to siedziałem przed telewizorem (tu zaznaczę, że nie mam nadwagi coby wykluczyć tą ewentualność jaką przyczynę mojego problemu). Brak częstego spotykania z rówieśnikami w tym okresie spowodował, iż jestem nieśmiały. W liceum opuściłem się w nauce. Dwóje, tróje to był mój chleb powszedni. Po miesiącu byłem już lubiany w klasie - typowy klasowy błazen. Właśnie najdłużej było mi z dziewczynami, ale z tymi PO PEWNYM CZASIE też było w porządku. Nawet jedna była moją "żoną". Co innego poza klasą: mało było ludzi, przy których czułbym się "swojsko". Dziewczyny to dla mnie inna rasa. Kiedyś naliczyłem, że "podrywało mnie" około 6 dziewczyn, ale z większością nawet nie zagadałem, choć mi się podobały. Choć nie jestem brzydki (no bo przecież dziewczynom podobała się moja mordka a nie moje "wnętrze") to i tak mam niskie mniemanie o sobie. Kolejny paradoks - myślę sobie "nie może być tak źle ze mną, przecież podobam się dziewczynom (nie było ich oczywiście multum, Fabio to ja nie jestem), ale dlaczego nie mo się do białowgłowej podejść i zagadać". Jeśli uważacie, że mogę zmyślać oto przykład: kiedyś spojrzałem na dziewczynę, ona odwzajemnia tym samym. Uśmiecha się do mnie, ja do niej, trwa to kila ładnych sekund. Dzwonek na przerwę. Przez klika dni "jakby" szukaliśmy ze sobą kontaku. Ona podchodziła pod moją klasę, niby to z koleżanką. Patrzyła się cały czas na mnie, ja na nią. "Jestem Bogiem" myślę sobie. Jednak przez te kilka dni sytuacja się powtarzał, wymiana spojrzeń. Brak reakcji z mojej strony. Po tych kilku dniach dziewczyna straciła zainteresowanie. I się zaczyna. Ja szukam jej, ona mnie olewa. Zaczyna się frustracja "jak mogę się podobać z taką mordą". Przez 2 lata (może powtórzę DWA PIEPRZONE LATA). Żyłem nadzieją, iż podchodzę do niej, zaczynam rozmawiać i żyjemy długo i szczęśliwie. Z kolejnymy dziewczynami było podobnie. Koledzy widzieli jak biuściasta dziewczyna urządza przede mną teatrzyk kukiełkowy "Kochane kangurki" (w rolach kochanych kangurków lewa i prawa pierś) pizdrzy się przy mnie a ja odpowiadam półsłówkami. Na studniówce o mały włos nie poszedłem sam (poszła ze mną kompletnie nieznajoma dziewczyna, którą zapytałem o pójście ze mną tydzień przed - to byłmój Everest). Koleżanka z klasy namawiała mnie, żebym poszedł z nią, ale ja ją uważałem za koleżanką (to ww. "żona"). I to nie chodzi o to, że była brzydka - jak to się mówi "przyajciółka to dziewczyna, z którą za nic w świecie nie poszedłbyś do łóżka" . Była i jest bardzo ładna, ale jednak to koleżanka. W czasie mojej licealnej przygody tylko jedna dziewczyna czuła jakie miałem wobec niej zamiary- nazwijmy ją Babka. Oczywiście byłe to dziewczyna w stylu "od nienawiści do uwielbienia". Cholernie mi się podobała, cholernie jej nie lubiłem. Była to przyjaciółka klasy i dlatego miałem z nią jakiś kontakt. Od słowa do słowa zakumplowaliśmy sie. Na studniówce bawiliśmy się razem (byłem zdania iż moja partnerka studniówkowa była dla mnie zimna, więc spasowałem - choć i tak okazało się, że jednak coś czuła do mnie a ja to pewnie, źel odczytałem). Babka niestety miał dwie twarze, na imprezach mocno wstawiona bawiła się ze mną. Po trzeźwemu kiedy chciałem zawęzić sprawe (choć robiłem to bardzo ostrożnie) ona zaprzeczała. Okazało się, że świruje do mojego kumpla a ja jestem jakby pocieszką. Teraz mam dziewczynę. z którą na szczęście nie musiałem przejść tych głupich etapów typu "randka" czy "zapoznanie". Poznaliśmy się przez przypadek. Prze źle wykręcony numer. I tak poszło od koleżanki do dziewczyny. Choć mam prawie ćwierć wieku to pojęcie "randka" jest mi obce. Pierwsze spotkanie z (nazwijmy ją) Dziunią było też nieciakawe. Z mojej strony to: tarcie oczów, nerwowa gadka, ziewanie, chłód emocjonalny. Jednak pokonałem jakoś nieśmiałość i ja pocałowałem. Jestem z nią do dziś. Jakby o jeden problem mniej. Nie muszę rozmawiać z dziewczyną jako "potencjalną dziewczyną". To mi ułatwia sprawę. Studia. Tu moje zadziwiające odchyły ukazały się pewnej krasie. Mój lęk co do drugiej osoby rozwinął się niewyobrażalnie. Cały czas myślałem "spokojnie. Muszę wejść w grupę" Wchodzenie trwa 4. rok. Nie to, że nie jestem nieśmiały. Na zajęciach to ja serwowałem śmieszne riposty. Jednka na współnym piwie zamykałem się. Nie potrafiłem mentalnie ogarnąć 30-osobowej ekipy. Dystans rósł. Kiedy ktoś mnie o coś pytał to niby odpowiedziałem, ale bez jakiejś energii. Z 30-osobowej grupu kumpli miałem raptem dwóch. Coraz gorzej przychodziła mi rozmowa z ludźmi. Na zajęciach, ależ i owszem - śmaili się z moich żartów, ale poza nimi jakoś zbytnio ich nie intereowałem. MYślę sobie, że uważają mnie za cwaniaka i wilka chodzącymi własnymi ścieżkami, że nie lubię ludzi. Czasami (teraz prawei wogóle) jednak nadawałem z nimi na jednej fali i normalnie z nimi rozmawiałem "jestem znów sobą. Jestem zajebisty. Każdy mnie lubi". Na kolejny dzień i wszystko wraca. Żadnych rozmów z innymi. Wtedy miałem doła. Czułem się jakby obcy. Odklejony od rzeczyswistości. Miałem cholernego doła. I tak to była sinusoida - czasem słońce, prawie zawsze deszcz. Czasami rozmawiam z nimi, ale nie wykracza to poza sprawy szkolne. Ja chciałem kupli a mam ledwo znajomych. Po pięciu latach studiowania nie mam prawie kumpli, z którymi mógłbym się spotkac. Z dziewczynami - kumplami jeszcze gorzej. Na szczęście mam dziewczynę - mojego jedynego przyajciela. Praca. Panicznie boję się rozmów kwalifikacyjnych. Jednak próbuje to tuszować i wychodzi mi coś w stylu "nie zależy zbytnio panu na pracy u nas". Teraz niby jestem na okresie próbnym, ale nie widzę końcowego sukcesu. Boję się mojego szefa. Już interpretuje jego myśli, że jestm żałosny. Zauważyłe, że w każdej grupie muszę się kogoś bezpodstawnie bać i dlatego mam gorsze stosunki. Koronny przykład : idę a do pracy. Widzę, że w tym samym kierunku idzie pewna dziewczyna. OKazuje się, że będzie pracować razem. Na początku moje chłodne "cześć, jestem keicam" I później przez pierwsze pół godziny cicha atmosfera. No to ja zaczyanm delikatne podchody i jak się okazuje obawy mijają. Rozmawiam po godzinie z obcą osobą jak ze starą kumpelą. Nawet szefowa była dla mnie miła, ja czasem powiedziałe jakiś żart i była fajna atmosfera. Teraz się zastanawiam, czy aby ta dziewczyna nie miała interesu aby ze mną rozmawiać. Na drugi dzieć bez tej dziewczyny i szefowej, za to u szefa znów masakra. Teraz moje myśli wędrują od przeszłości gdzie zosatwiłem moich kupli i jaki byłem zajebisty do moich marzeń na czas przyszły kiedy to będę mistrzem w swojej profesji. O teraźniejszości nie myślę... Teraz jest czas na podsumowanie w telegraficznym skrócie: - oceniam bardzo szybko ludzi, - cały czas "wiem" co ludzie myślą o mnie, - na początku jestm bardzo nieufny, - przeżywam huśtawkę nastrojów - od euforii do niechęci do życia - jestem psedo nieśmiały, pląta mi się język, a czasem potrafię powiedzieć coś na zajęcia przy całej grupie - żyję przeszłością i przyszlością - prokrastynacja to moje drugie imię Mam nadzieję, że nie zanudziłem. Czekam na jakiekolwiek pytania naprowadzające na to, co mi dolega. Pomożecie?
×