Skocz do zawartości
Nerwica.com

helpless

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia helpless

  1. helpless

    Ciężki przypadek

    Witam! Z uwagi na to, że już nie wiem jak mogę sobie pomóc, zwracam się do was, jako do osób, które zrozumieją mnie bardziej niż moje otoczenie. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie na świecie, którzy mają znacznie większe problemy i dotychczas tak właśnie próbowałem siebie uspokoić. Patrząc na mnie z boku nikt by nie przypuszczał, jak fatalne i złe myśli krążą mi po głowie. Kiedyś przeprowadziłem maksymalnie obiektywną psychoanalizę samego siebie i doszedłem do wniosku, że na moje "upośledzenie" ma wpływ wiele czynników. Dużo czytałem o chorobach psychicznych i jestem daleki od autosugestii, nie mam skłonności do hipochondrii, ale i tak nie wiem, co mi jest. Postaram się przedstawić siebie w jak najkrótszym opisie. Od ogółu do szczegółu. Mam dwadzieściakilka lat. Jestem studentem na Wydziale Lekarskim w mieście oddalonym od mojej rodzinnej miejscowości o ponad 200 km. Pochodzę z małej wioski. Zawsze byłem dobrym (najlepszym) uczniem, nauka nie była dla mnie problemem. Na studiach trochę się zmieniło, czasem noga mi się powinie, ale kierunek jest naprawdę ciężki. Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że wybrałem te studia pod pasywną presją otoczenia: jako tak dobry uczeń nie mogłem wybrać przeciętnego kierunku, ale ostateczna decyzja należała do mnie. Teraz trochę żałuję, bo nie czuję się szczęśliwy, ale już za późno by zmieniać kierunek, tym bardziej, że dotychczasowa edukacja pochłonęła mnóstwo moich sił i pieniędzy rodziców. Zdaje mi się, że studiowanie (i ciągłe przebywanie poza domem) najbardziej mi szkodzą. Mieszkam w akademiku, dzielę pokój z moim rówieśnikiem, który studiuje na tym samym Wydziale. Pokój w akademiku jest dość mały i przebywanie w nim z inną osobą po pewnym czasie naprawdę frustruje. Mam obecnie dużo zajęć i codziennie wychodzę wcześniej od mojego współlokatora, a gdy wracam to on już jest. A gdy jesteśmy obaj zawsze (zawsze, zawsze) się uczymy, ale to jest na zasadzie: "ja się uczę, bo on się uczy i nie wypada, żebym ja siedział i nic nie robił". Więc nie mam ani chwili by pobyć samemu i zwyczajnie pomyśleć, poprzebywać w bezmyślności. I właśnie od pewnego czasu moim jedynym zajęciem jest wyłącznie nauka. Przez to w jego obecności nie czuję się swobodnie (np. nie czuję się komfortowo, gdy muszę jeść w jego obecności -> efekt: schudłem już 7 kg). Do tego bardzo, ale to bardzo staram się kontrolować (sprzątam, składam zawsze ubrania, porządkuje książki), by nie pomyślał o mnie, że jestem jakiś inny, dziwny, itp. To chyba tez jest mój problem, że przywiązuje dużą uwagę do tego, co ludzie mogą o mnie pomyśleć. Już nie raz słyszałem rady: "A miej to w *upie, rób co chcesz!" - ja tak nie umiem. Ale zdaję sobie sprawę, że to działa na mnie destrukcyjnie. Oczywiście nie okazuje po sobie tego, że coś mi nie pasuje. Nie lubię konfrontacji i wolę przemilczeć pewne sprawy, które później przeżywam w sobie. Jestem mało odważny. Teraz kolejna "sprawa": kontakty z innymi. Nie jest różowo, choć bierny obserwator powiedziałby, że wręcz ocieka tęczą. Moi znajomi to ludzie z mojej grupy. Nie mam przyjaciół, nie miałem przyjaciół (w tym najszacowniejszym znaczeniu tego słowa). Utrzymuję kontakty, ale obiektywnie patrząc są to znajomości, które nawiązuje, żeby nikt nie pomyślał o mnie, że jestem dziwny/dziki i nie do lubienia i które zakończą się z chwilą ukończenia studiów. Najbardziej trzymam się z dwoma koleżankami, które uważają mnie za fajnego człowieka, ale tak naprawdę nie dałem się jeszcze nikomu poznać. Ogólnie staram się być postrzegany jako sympatyczny człowiek, chętnie pomagam innym i nawet wzbudzam zaufanie. Ale nie znalazłem kogoś, komu ja mógłbym zaufać. Nie mam pewności, czy sam sobie ufam. Ostatnio bardzo mnie to dręczy i nawet myślałem o znalezieniu internetowego przyjaciela. Nie chcę obciążać też mojej rodziny, bo wiem, że dużo poświęcili bym mógł studiować to co studiuję. No więc zostaję sam. Gdy wracam po zajęciach do domu doświadczam niesamowitego wręcz obniżenia nastroju. Mam wrażenie, że jestem dwulicowy (?), choć nie wiem, czy to dobre określenie. Po prostu przebywając z innymi nie jestem sobą do końca, ale nie robię tego celowo. Działa moja podświadomość, która "odpuszcza", gdy jestem sam a wtedy mój nastrój zmienia się diametralnie. Mam wrażenie, że gdybym odkrył się całkowicie, to nikt mnie nie zrozumie i wtedy wszyscy odwrócą się ode mnie. Oskarżam siebie za tą całą sytuację. No i czuję się samotny. Nie mam nikogo. Rada pt. "Znajdź sobie dziewczynę!" - nie pomoże. Nie raz byłem zakochany, zawsze to było dość słabe uczucie, raczej zauroczenie. Może dlatego, że jestem gejem, choć ze wszystkich sił nie chciałbym nim być. To sprawia, że dodatkowo się nienawidzę i chyba to jest moim największym problemem i źródłem frustracji, bo nie mam na to wpływu. Oczywiście nikt o tym nie wie (chyba), bo to dla mnie jest tak ogromna tajemnica, której dochowanie angażuje wszystkie moje systemy kontrolne, a teraz piszę o tym bo korzystam z dobrodziejstwa anonimowości internetowej. Jeśli ktoś zna rozwiązanie tego "problemu", to też chętnie wysłucham. Ja dawno sie pogodziłem, że to jest swego rodzaju przeznaczenie albo piętno, z którym każdy radzi sobie na swój własny sposób. Moje emocjonalne rozchwianie i słaby charakter nie pozwala mi na coming-out, więc będę musiał z tym żyć i nienawidzić siebie aż do śmierci. Nie ma mowy bym powiedział o tym mojej rodzinie: za bardzo ich szanuję, by móc im to zrobić. Wielokrotnie obserwowałem ich zniesmaczenie takimi osobami, więc mogę sobie wyobrazić ich reakcję. Ujawnienie pozbawi mnie całkowicie kontaktów z innymi ludźmi, z którymi jako tako teraz rozmawiam, a jestem pewny, że dalsza rodzina pewnie też wysłałaby mnie na banicję. Tylko proszę was, nie oceniajcie mojej rodziny. Tolerancja to bardzo szeroka definicja, a jej stosowanie ogranicza się do jednostek i nie wymagam od innych by mnie na siłę akceptowali i zmieniali swoje poglądy (kompatybilne z poglądami ludzi z czasów Austro-Węgier). No i właśnie. Nie zaznam miłości i bliskości drugiej osoby... Niezbyt ciekawa to perspektywa, która nawet teraz wzbudza we mnie rozpacz. I tak przelatują moje najbardziej szalone lata życia: żadnej przyjemności, mało prawdziwej radości, za to wiele epizodów depresyjnych. Stałem się bardzo poważnym człowiekiem. Nie chodzę na imprezy i spotkania towarzyskie. Siedzi we mnie jeden, wielki, opasły FAŁSZ, który redukuje jakość mojego życia do poziomu kilku procent. Ale z drugiej strony prawda zabrałaby 100% mojego życia. Czuję, że jestem zdolny do samobójstwa. Za czasów gimnazjum pociąłem nadgarstek kawałkiem zbitego szkła. Teraz wiem, że większe załamanie może również dostarczyć taki pomysł. Boję się tego, o czym miłośnicy gier losowych marzą: kumulacji. Mam bardzo słabą psychikę, nie potrafię jej wzmocnić. Problemy za to mnożą się jak króliki. Tylko czekać aż moje nerwy nie wytrzymają i zwyczajnie oszaleję. Dodam, że żyję w stałym stresie, uczelnia dorzuca swoje i dzięki temu tętno spoczynkowe mam ponad 90, a ciśnienie 140/80 (nie mam miażdżycy). Chciałbym być objęty jakąś opieką psychologiczno-psychiatryczną, ale znowu nie chcę, by ktoś o mnie pomyślał, że jestem chory na głowę. Poza tym nie wiem, czy miałbym odwagę tak szczerze opowiedzieć komuś o sobie (chwała za to, Internetowi!). Nie wiem też ostatecznie w jaki sposób moglibyście mi pomóc. I tak czuję się lepiej, po napisaniu powyższego zbioru literek. Może zwyczajnie spróbujcie to skomentować i ustosunkować się do mojej sytuacji, lub zadawajcie pytania. W następnych postach mogę opisać więcej szczegółów, bo mnóstwo innych czynników jeszcze może wchodzić w grę... Pozdrawiam.
  2. helpless

    Rozczarowanie ludźmi

    o tym, że mam problemy z sobą, wiem od dawna, ale to, co mi sie ostatnio przydarzyło przerasta moje siły nie potrafię dokładnie określić kim jestem, może mam demofobię, nerwice natręctw, hipochondrię albo po prostu jestem niedojrzały i nieprzystosowany do zycia ostatnio podjąłem nową pracę; pracuję w restauracji jako kelner... juz samo podjęcie takiej decyzji kosztowało mnie bardzo dużo, byłem jednak motywowany przez rodzinę... muszę tu wspomniec że rodzice wychowali mnie na bardzo kulturalnego i uprzejmego, od dziecka wmawiali że nie wolno brzydko mówić, jak traktować innych ludzi, jak sie do nich odnosić, itd. za to jestem wdzięczny... zawsze jednak podchodziłem do ludzi z dystansem, nie lubiłem prowadzic rozmów, na rodzinnych imprezach nie odzywam sie do nikogo tylko grzecznie siedzę i słucham, ewentualnie odpowiem na pytanie, które jest skierowane do mnie nie lubię nawiązywac kontaktów z nowymi ludźmi, wolę siedziec w domu; nie mam przyjaciół, kontakt utrzymywałem tylko okresowo z rówieśnikami z klasy, a po ukończeniu szkoły ten kontakt znacznie osłabł przyznam, że boję sie ludzi, jestem nieśmiały, nie wiem o czym z nimi rozmawiac (temat o pogodzie sie nie nadaje), bardzo przejmuje sie tez tym, co inni o mnie pomyślą; z drugiej strony czuje w sobie chęć samorealizacji, zdobywania (to tez zaszczepili mi rodzice) pomyślałem jednak że to moje zachowanie i sposób myślenia sam stworzyłem i nie jest taki, jak w rzeczywistosci, toczę walke w sobie pierwszego dnia byłem pozytywnie nastawiony: sztuczny usmiech na twarzy, zabawne odpowiedzi, proszę, dziękuje, przepraszam, itd. wydawało mi się, że jako kelner powinienem byc uprzejmy i sympatyczny... myślałem że każdy w obsłudze taki powinien być rozczarowała mnie jednak dziewczyna, która wprowadzała mnie w tajniki kelnerowania... zaczeła niemiłosiernie bluźnić sobie pod nosem na wszystko co jej weszło w drogę... byłem nia przerażony; wyzywała na boku na klientów, nawet na małe trzyletnie dzieci; co więcej podobnie odzywała się do ludzi z obsługi, kiedy popełnili błąd... dla mnie była miła bo byłem nowy po powrocie do domu byłem psychicznie wycieńczony, cały czas widze jej twarz i słysze bluźnierstwa boje sie kolejnego dnia i jej zachowania może i byłem wychowany w warunkach szklarniowych pod kloszem, ale wcześniej bluxnierstwa tak mnie nie męczyły... mozna powiedziec że to brutalne zderzenie z rzeczywistością, ale dla mnie było zbyt brutalne... to moja pierwsza praca, a juz mnie zniesmacza i zniechęca do podjecia innych, wazniejszych stanowisk nigdy tak źle się nie czułem, jestem rozczarowany światem i ludźmi; choć krytyka tej nie dotyczyła mnie (na razie) to bardzo to przeżyłem, mam prawdziwą depresję, chodze śnięty jak ryba, zamyslony z opuszczoną głową i myślę, że nie chce życ wśród takich ludzi naprawde mam doła i nie wiem co robić, bo długo nie wytrzymam Co mam począć? weźcie pod uwagę, że jestem bardzo skomplikowany
×