Skocz do zawartości
Nerwica.com

zagubionawtłumie

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia zagubionawtłumie

  1. PETUNIA dziekuję za dobre słowo, juz samo "wygadanie" przynosi ulgę - a przez internet łatwiej, bo nie trzeba rozmówcy spojrzeć w oczy i nie widzi sie karcącego spojrzenia. Moje córeczka uwielbia tatusia. Przez te dwa lata oboje bardzo się staraliśmy aby jej więzi z tatusiem były silne - mnie pokochała z automatu, bo ja urodziłam, a potem karmiłam, a tatuś musiał zapracować na miłość i to nam się bezkonkurencyjnie udało - poprostu go uwielbia :)). Co do rozmowy z partnerem - juz próbowaliśmy, nie raz, nie dwa... Jeszcze w "dobrych czasach" mój partner twierdził, że nie potrafię z nim rozmawiać, nie potrafię słuchać, a teraz to totalna porażka. Mój partner to bardzo dobry człowiek i nadal bardzo go kocham, wciąż mam nadzieję, że cos się zmieni, że ten koszmar minie jak sen, a my obudzimy się jak dawniej - usmiechnieci i szczęśliwy, że możemy byc razem. tylko, że mam coraz mniej sił aby na to czekać, a mój pogarszający się stan raczej prowadzi nas w kierunku przepaści niż szczęścia. jest w nas tak strasznie dużo żalu za dawne grzechy, tak dużo goryczy, że w tej chwili każda rozmowa to kataklizm. Wiem, że wielokrotnie nie mam racji, przecież każdy popełnia błędy (choć ja ich popełniam coraz więcej..). Niestety słowa krytyki ze strony mojego partnera z reguły biorę bardzo do siebie, bronię sie i staję agresywna. Najgorzej jest gdy jestem przekonana, że mam rację, kłotnia kończy się różnie..., a potem pozostaje kwas, bo sytuacja jest niewyjaśniona, jedno i drugie czuje się urażone - to wszystko razem w dłuższym okresie dało bardzo przykry efekt : mam samoocenę w skali od 1 - 10 na -5 jako człowiek, jako kobieta, jako matka... Choć zdaje sobie z tego sprawę nie potrafię nic z tym zrobić, gdy dochodzi do rozmowy i pojawiają się emocje - przejmują nademną kontrolę... i ... Znasz dobrego dla mnie specjalistę we Wrocławiu?
  2. Witam wszystkich, nigdy nie pisałam na żadnym forum i właściwie nie wiem mam pisać.. Zacznę od początku - mam 35 lat, 2,5 letnią córeczkę i partnera (ojca dziecka). Sytuacja jest patowa - codziennie tłumaczę sobie, że musze żyć, bo moja córeczka mnie potrzebuje, więc wstaję, sprzątam, bawię się z nią, pracuję (w domu) jak nadarzy się okazja (najczęściej niestety nocami), żeby nie było za łatwo dorzuciłam jeszcze szkołe w weekendy ... i czasu dla siebie troche zabrakło. Ale najbardziej brakuje mi kogoś bliskiego, wsparcia.. Jestem osoba nerwową, mam nagłe napady złosci, a mój partner ma ogromny talent do wyzwalania we mnie wręcz furii. nauczyłam sie już prosić zanim wpadne w szał aby przestał, bo ja sama nie potrafię sie zatrzymać - poprostu trace kontrole i krzycze, mam wtedy ogromną ochote coś zniszczyć lub zadać sobie jakiś ból, ogromny ból, który mie ostudzi. najbardziej cierpi na tym córeczka, która musi być świadkiem jak mama "wariuje". Bylam u psychologa - porażka, próbowałam leków uspokajających - nic nie dały - może powinnam brać coś silniejszego w chwilach ataków?? Mój związek się wali, a raczej dawno temu sie zawalił i nie potrafimy sie z tego podnieść. Wczoraj znowu była kłótnia, wieczorem, udało mi się opanować, położyć maleńką spać i sama też chciałam się ulotnić spać - nie udało się. Wiem, że to moja wina - uważałam, że mój partner niesłusznie mnie oskarża (nadal tak uważam) i musiałam mu to powiedzieć - przytoczyc swoje argumenty - w skrócie "dostałam po dupie (słownie)" i iciekłam do łazienki, po czym wybiegłam wykrzyczałam swój żal w dwóch krótkich zdaniach i uciekłam z domu. Tak bardzo chciałam przestac czuć cokolwiek, mysleć, patrzyłam na przejeżdżające auta - tak niewiele brakuje tylko krok i wolność.. ale jest córeczka, więc tylko ganiałam jak opętana wzdłuż ulic przez półtorej godziny. Zmarzłam, emeocje się ulotniły, wróciłam do domu i znowu dostałam po dupie - za to że szlajam sie po nocy nie wiadomo gdzie. Dzisiaj boje się wrócic do domu, a nadchodzący weekend mnie przeraża. Czuję się tak rozbita, ze boje sie że zrobię cos głupiego. Jakbym żyła w jakiejś klatce, tresowane zwierzątko : ma wstawać z rano z uśmiechem na ustach, mówić tylko to co należy, żadnych głupot, bawić się z dzieckiem - które doskonale wyczuwa, że uśmiech jest wymuszony - stres, nerwy - takie pojęcia nie istnieją, to jest be. A ja niestety jestem be, jestem wadliwa - niestety nerwowa, a moze juz nienormalna? Mam coraz większe problemy z koncentracją, często zapominam prostych rzeczy, coraz częściej mój dzień polega na wyczekiwaniu kiedy się on skończy i będzie mozna pójść spać i odciąć się od tego wszystkiego. Ostatnio wziełam chyba ze cztery tabletki na uspokojeie - tak bardzo chciałam żeby cos mi pomogło sie zatrzymać - nie pomogło, coraz częsciej pragnę wrecz zrobic sobie krzywdę - jak się z całej siły uderzę pomaga - choć na chwile moje zmysły koncentruja sie na bólu fizycznym. czy ja kwalifikuję się do lecznia jako wariatka?? Co takiego przegapiłam, że stałam sie tym czyś, czym teraz jestem i jak z tego wybrnąć???
×