Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gortat13

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gortat13

  1. Wiesz, ja też boje się komunikacji miejskiej - powiem, że nawet bardzo i stąd nie byłem w tramwaju/busie od ... miesiąca, dwóch, jak nie dłużej. Dzięki Bogu mam ten luksus, że dziewczyna ma samochód, kumple też, więc nie muszę się nigdzie poruszać komunikacją. I powiem Ci szczerze, że jak na większość spraw mam radę, sugestię, odpowiedź, tak póki co nie umiem sobie z tym poradzić, natomiast ... jeszcze z tydzień temu tez nie wyobrażałem sobie pójście na egzamin na uczelnię - w mojej wyobraźni to wydawało się czymś okropnym, kosmosem, itd. itp.. Dzisiaj byłem na 3 egzaminie bez większych obaw - trochę może dyskomfort (ach ta nerwica ), ale było spoko, skupiłem się na tym co trzeba, żadnych strachów, wyszedłem i już. Spoko. A niedługo wychodzę, bo dziewczyna przyjeżdża do mnie, więc idziemy gdzieś na miasto. Do czego zmierzam tak wypisując o Sobie - nie ma co się blokować, wyobrażać sobie nie wiadomo co w głowie, bo ...to tylko jest Nasze wyolbrzymianie ! Za pierwszym, drugim, nawet piątym razem, będzie lekki kosmos, ale ... za dziesiątym już będzie luz. To jak z tym wychodzeniem z psem - nie boisz się, bo wiesz czego się spodziewać, przyzwyczajona jesteś - to samo będzie z busem jak się będziesz wybierać na przejażdżki. Ja wiem, że to trudne - sam się tego boję ! Ale z czasem przestanę. I grunt to pozytywny myślenie + zaparcie, twardość. Wsio.
  2. Nie chodzi tu o żadną walkę i np wybiegać poza dom z kompletnie wariującymi zmysłami, bo to prowadzi tylko do zapamiętywania nieprzyjemnych chwil, które potem siedzą w głowie i blokują nas przed działaniem. Tak jak napisał Wieslaw, należy małymi kroczkami zdobywać teren. Ja też tak miałem, gdy zwyczajnie zaniedbałem wychodzie poza dom (a to bo z lenistwa, a to bo nie było potrzeby, a to coś tam) i pewnego dnia uświadomiłem sobie, że boje się wyjść z domu ! No czegoś podobnego nigdy bym się nie spodziewał, ale stało się. Przez to teraz na własne życzenie mam rehabilitację pt "wychodzenie z domu i radzenie sobie z lękiem". Jeżeli nie chcecie skończyć z lękiem przed wychodzeniem z domu, to radzę nie wegetować przed TV całymi dniami, tylko wyjść nawet po małe zakupy, przejść się, załatwić coś, bo potem może być nieciekawie. Wracając jednak do tematu, to pewnie Wiesław, że sam miewam takie coś, natomiast pierwsza rzecz - teleportacja nie istnieje, więc co najwyżej możesz wywołać takimi myślami kotłowanie serca (i te narastające napięcie, że coraz bardziej tego chcesz), druga sprawa - czym jest dom? jakimś bezpiecznym punktem? a czym różni się pokój w domu, od pokoju w domku pensjonacie? albo domek letniskowy? Równie bezpieczny jesteś tu i tu, więc ... należy sobie też to tłumaczyć, że nie ma różnicy gdzie będziesz. Ja wiem, mnie też dom kojarzy się lepiej - przytulniej, bardziej komfortowo - ale to są tylko 4 ściany w budynku ... nie ma tu żadnych wpływów magicznych, więc równie dobrze mogę mieć tą samą panikę w łazience, w kuchni, itd.. Trzeba starać sobie tłumaczyć w momencie paniki, że w tym miejscu gdzie stoisz, TEŻ jesteś bezpieczny i nie potrzebujesz uciekać do domu. Chwila opanowania, głowa pod lodowatą wodę (albo bardziej polecam zamoczyć twarz w takiej wodzie - od razu człowiekowi lepiej) i już. Trzeba sobie tłumaczyć, że Ok - boje się, coś mnie przestraszyło, ale zaraz będzie lepiej - uspokoje się, wyluzuje, jestem wśród znajomych i zaraz będzie super. Problem w takich sytuacjach jest nie jakies niepotrzebne myślenie o negatywnych rzeczach, gdy przecież jesteś na świeżym powietrzu, jest fajnie, znajomi są (więc nie jesteś sam, więc w razie , łyknąć sobie mały bro na rozluźnienie (mi zawsze to pomaga na wyjściach - od razu wracam do świata żywych i liczy się tylko impreza) i tyle. Dostałeś takiego ataku paniki tylko i wyłącznie bo zacząłeś sobie wmawiać - bardzo mocno - że chcesz już być w domu ... a ponieważ to nie przychodziło, nie przychodziło, to nasyciło to Twój lęk do takiego okropnego stopnia. Zamiast ucieczki, pomyśl racjonalnie - co się stanie jak zostaniesz? No nic w tym rzecz. Trochę strachu, trochę paniki, ale później to minie, skupisz się na wyjeździe i będzie super. Poza tym jak sam powiedziałeś, miałeś leki ... to w czym problem? Ja nie mam takiego luksusu - jak się wystraszę, to jestem ja, moje lęki i szukanie racjonalnego myślenia. Pomyśl nad tym trochę, bo szkoda unikać takich przyjemności w życiu. Dobrze będzie. ^^ PS. Taka rada dla wszystkich, którzy miewają ataki paniki gdzieś daleko poza domem, bo nagle sobie uświadomili, że w razie czego nie mogą wrócić do swojego bezpiecznego punktu - drzemka brzmi głupio, ale mnie zawsze to służy jako restart myśli. Jeżeli czujecie się gorzej, że Was przytłacza sytuacja i nienajlepiej sobie z tym radzicie, to zwykła drzemka pomoże. Organizm się wyciszy przez sen, Wy trochę naładujecie bateryjki i po obudzeniu będzie lepiej. I nikt przede wszystkim nie będzie się na Was dziwnie patrzył, jak w przypadku "Wiesz co, muszę wracać jednak do domu, bo coś". Trochę twardości proszę Państwa. Nie dać się.
  3. Po prostu sama nerwica nie spowoduje omdlenia, i mam nadzieje, że zgadzasz się ze mną Agaska (bo przez chwilę tak odebrałem Twoje słowa na początku - że samo to wystarczy). Tak więc osoba, która dba o swój organizm - proteiny, witaminy, trochę ruchu, nie przesadza z alkoholem (nie nadużywa) - to nie ma czego się obawiać.
  4. Absolutnie nie podoba mi się to, co napisała Agaska. Przede wszystkim uważam, że to nie jest dobry pomysł by pisać takie rzeczy w tym akurat temacie. Chcesz komuś pomóc czy wystraszyć? Zemdleć można z różnych przyczyn, a jeżeli już od ataku paniki, to na pewno nie jest ono jedyną przyczyną omdlenia. Musi to być bardzo skrajny przypadek, wywołany różnymi bodźcami i warunkami (zmęczenie, zaniedbywanie posiłków, nieprzyjmowanie płynów, duży wysiłek fizyczny, brak snu, itd.), tak więc jeżeli ktokolwiek teraz po przeczytaniu postu wyżej będzie się obawiał utraty przytomności, to ja zapewniam, że nigdy do tego nie dojdzie. Sam atak nie zrobi Wam nic poza wzbudzeniem strachu, histerii i tym podobne. No i wymęczy trochę organizm (stąd potem te uczucia otępienia przecież). Kolejna rzecz która mnie razi w tym co napisała Agaska, to to, że można omdleć, bo Jej prawie tak się przytrafiło. Moim zdaniem to tylko tak się wydawało - strach i przerażenie wyolbrzymiło objawy, uczucie słabości, i ... stąd te wrażenie, że zaraz się omdleje. Też coś takiego miałem parę razy, że właśnie miałem lada chwila stracić przytomność ... a nigdy do tego nie doszło. I wtedy jeszcze nie wiedziałem co mi jest, więc możecie mi wierzyć, że strach był nieludzki. Teraz już się nie boje omdlenia, bo wiem, że na 98% to się nie stanie (na pewno nie przy jakimś ataku paniki na ulicy - ludzkie ciało może znieść wiele). 2% zostawiam sobie, bo jednak raz na rok to nawet śnieg w lecie spadnie (tak to się mówi?). To jest TYLKO WRAŻENIE spowodowane OGROMNYM LĘKIEM i SAMONAKRĘCANIEM własnej wyobraźni/lęku. OK, trochę odbiłem od tematu, ale nie mogłem ominąć postu wyżej. Co do tego jak ja sobie radzę ... to sam nie opracowałem idealnego sposobu, który działa natychmiast i w 100%, a przede wszystkim nie jest niczym rewolucyjny. Natomiast uczy samoistnie panować nad Sobą i kontrolować pewne aspekty nerwicy. Co robię jak mam atak? albo, że zaraz go będę miał? Hmmm, odgonić myśli to jedno, ale druga sprawa to przyjąć założenie, że COKOLWIEK ma się stać, to jest w porządku - prawda jest taka, jeżeli ma coś się wydarzyć złego z Nami, to i tak się wydarzy. Nerwica to ... więcej gry wyobrażeń i czarnych scenariuszy, niż faktyczne zdarzenia, więc czy jeżeli wystraszymy się nagle, że serce Nam szybko wali, to znaczy, że na bank zaraz zemdlejemy i będzie trzeba do szpitala jechać? Nie, to, że My sobie coś wyobrażamy, to mimo wszystko nie ma przełożenia na świat rzeczywisty. Tak więc ... jeżeli już coś mnie zacznie niepokojć i na tyle, że wpadam w atak paniki, to natychmiast sobie myślę, że OK, albo idę z tą falą strachu i zacznę serio wierzyć, że coś mi się stanie (i wariować bez powodu), albo przyjąć założenie, że cokolwiek będzie miało miejsce, to nie mam wpływu na to (jednak mówiąc sobie to, mam gdzieś w podświadomości, że wszystko będzie dobrze i wiem ,ze to tylko atak paniki) i trudno. Wiem wiem, prawie żadna rada takie lelum polelum, ale to chodzi też o zmianę myślenia. Walczyć z tym i nie dać się, i już przynajmniej mieć OBOJĘTNY stosunek do tego "najgorszego" co ma się wydarzyć przy ataku, niż dać się pochłonąć przez ten strach. Obojętnie co zrobimy, I TAK NIC SIĘ PRZECIEŻ NIE STANIE ! Różnica jest tylko w tym co będziemy przeżywać przez podczas napadu paniki. Cokolwiek ma być, to niech sobie będzie. Trochę bojowego nastawienia pomaga. Trzymajta się.
  5. Absolutnie nie podoba mi się to, co napisała Agaska. Przede wszystkim uważam, że to nie jest dobry pomysł by pisać takie rzeczy w tym akurat temacie. Chcesz komuś pomóc czy wystraszyć? Zemdleć można z różnych przyczyn, a jeżeli już od ataku paniki, to na pewno nie jest ono jedyną przyczyną omdlenia. Musi to być bardzo skrajny przypadek, wywołany różnymi bodźcami i warunkami (zmęczenie, zaniedbywanie posiłków, nieprzyjmowanie płynów, duży wysiłek fizyczny, brak snu, itd.), tak więc jeżeli ktokolwiek teraz po przeczytaniu postu wyżej będzie się obawiał utraty przytomności, to ja zapewniam, że nigdy do tego nie dojdzie. Sam atak nie zrobi Wam nic poza wzbudzeniem strachu, histerii i tym podobne. No i wymęczy trochę organizm (stąd potem te uczucia otępienia przecież). Kolejna rzecz która mnie razi w tym co napisała Agaska, to to, że można omdleć, bo Jej prawie tak się przytrafiło. Moim zdaniem to tylko tak się wydawało - strach i przerażenie wyolbrzymiło objawy, uczucie słabości, i ... stąd te wrażenie, że zaraz się omdleje. Też coś takiego miałem parę razy, że właśnie miałem lada chwila stracić przytomność ... a nigdy do tego nie doszło. I wtedy jeszcze nie wiedziałem co mi jest, więc możecie mi wierzyć, że strach był nieludzki. Teraz już się nie boje omdlenia, bo wiem, że na 98% to się nie stanie (na pewno nie przy jakimś ataku paniki na ulicy - ludzkie ciało może znieść wiele). 2% zostawiam sobie, bo jednak raz na rok to nawet śnieg w lecie spadnie (tak to się mówi?). OK, trochę odbiłem od tematu, ale nie mogłem ominąć postu wyżej. Co do tego jak ja sobie radzę ... to sam nie opracowałem idealnego sposobu, który działa natychmiast i w 100%, a przede wszystkim nie jest niczym rewolucyjny. Natomiast uczy samoistnie panować nad Sobą i kontrolować pewne aspekty nerwicy. Co robię jak mam atak? albo, że zaraz go będę miał? Hmmm, odgonić myśli to jedno, ale druga sprawa to przyjąć założenie, że COKOLWIEK ma się stać, to jest w porządku - prawda jest taka, jeżeli ma coś się wydarzyć złego z Nami, to i tak się wydarzy. Nerwica to ... więcej gry wyobrażeń i czarnych scenariuszy, niż faktyczne zdarzenia, więc czy jeżeli wystraszymy się nagle, że serce Nam szybko wali, to znaczy, że na bank zaraz zemdlejemy i będzie trzeba do szpitala jechać? Nie, to, że My sobie coś wyobrażamy, to mimo wszystko nie ma przełożenia na świat rzeczywisty. Tak więc ... jeżeli już coś mnie zacznie niepokojć i na tyle, że wpadam w atak paniki, to natychmiast sobie myślę, że OK, albo idę z tą falą strachu i zacznę serio wierzyć, że coś mi się stanie (i wariować bez powodu), albo przyjąć założenie, że cokolwiek będzie miało miejsce, to nie mam wpływu na to (jednak mówiąc sobie to, mam gdzieś w podświadomości, że wszystko będzie dobrze i wiem ,ze to tylko atak paniki) i trudno. Wiem wiem, prawie żadna rada takie lelum polelum, ale to chodzi też o zmianę myślenia. Walczyć z tym i nie dać się, i już przynajmniej mieć OBOJĘTNY stosunek do tego "najgorszego" co ma się wydarzyć przy ataku, niż dać się pochłonąć przez ten strach. Obojętnie co zrobimy, I TAK NIC SIĘ PRZECIEŻ NIE STANIE ! Różnica jest tylko w tym co będziemy przeżywać przez podczas napadu paniki. Cokolwiek ma być, to niech sobie będzie. Trochę bojowego nastawienia pomaga. Trzymajta się.
  6. Nigdy w życiu z tym okłamywaniem ! Ktokolwiek to wymyślił, to nie zdaję sobie ani odrobinę sprawy z tego, co ta dziewczyna przeżywa i traktuję to, jako nic takiego. Jeżeli by to wyszło na jaw, to jeszcze poczuje się, że jest sama, wśród fałszywych ludzi, którzy nie chcą Jej pomóc. Poczuję się osamotniona, a w TAKIM STANIE, nie ma chyba nic paskudniejszego. Co do prochów, a niechęci do lekarza, to akurat trzeba stanowczo postawić sprawę, że nie będzie żadnych leków, póki lekarz (psycholog/psychiatra) ją nie zobaczy, więc im szybciej zobaczy lekarza, tym dostanie szybciej cokolwiek na te lęki, dzięki którym zacznie wszystko wracać do normy. Przekonać ją, że przecież nie musi się tak męczyć, że jest na to rada i im wcześniej coś z tym zrobi, tym szybciej wyjdzie z tego. Aha, i ważna rzecz - nie przedstawiać tego wszystkiego jak chorobę, tylko bardziej jako taki ciężki okres przejściowy, ALE zaznaczyć, że jeżeli nic nie zrobi w kierunku RADZENIA sobie z tym, nie zasięgnie rady u lekarza (jak właśnie PRAWIDŁOWO temu zaradzać), to MOŻE stać się chorobą.
  7. A da się na to jakoś zaradzić? Tzn. np. dzisiaj miałem z rana egzamin i ile to ja się namęczyłem, żeby przywołać się do porządku (psychicznego), to to jest nie do pomyślenia. Dopiero bojowa muzyka, twarz do lodowatej wody jakoś tam pomogło, ale prawdę mówiąc w pół nieprzytomny byłem do tego czasu (od 7 rano do 10 walczyłem z napięciem, lękiem, bla bla, itd. - się organizm zmachał w końcu) i zamiast na egzamin pójść wypoczęty, ze świeżym umysłem, to poszedłem wykończony jak po 2 godzinach spania, walce na pięści z niedźwiedziem i torturach. Jakieś praktyczne rady?
  8. Gortat13

    Sport

    No to ja spróbuje Cię przekonać żebyś jednak nie rezygnowała. Czego możesz spodziewać się podczas wysiłku fizycznego? Zdecydowanie wyższego ciśnienia, bo wiadomo, że podczas wysiłku organizm jest postawiony w trybie działania i nie oczekuj, że nic się nie będzie dziać. Na pewno te ciśnienie nie jest jest jakimś sygnał "przestań czynność, coś jest nie tak", tylko jest reakcją na to, co robisz. To jest jedna rzecz, druga - antycypacja. Co to znaczy? Wyczekiwanie, oczekiwanie. Wyczekiwanie na to, co ma być również robi swoje - w naszym wypadku wyczekiwanie podbudowuje i nasyca strach. I Ty możesz o tym nawet nie wiedzieć, ale myśląc o tym treningu już od rana i zastanawiając się jak to będzie, już budujesz w swoje małe napięcie, itd. itp., więc nie dziwota, że jak już dochodzi co do czego, to jest już przyśpieszony puls, bicie serca, i tak dalej. Uczucie gorąca, to oszołomienie (chociaż zapewniam Cię, że to tylko takie wrażenie wizualne - wiem o czym mówisz i zapewniam Cię, że tylko tak się wydaje, że jesteś otumaniona, a w 99% jesteś i tak w stanie ogarnąć wszystko dookoła), to jest wszystko efekt antycypacji i skupianiu się na dziwnych objawach. Myślisz, że ja nie mam czegoś takiego podczas grania w kosza? Oczywiście, że tak, tylko ja się natychmiast koncentruje na grze, o niczym innym nie myślę, i popycham organizm do granic możliwości - bo wiem, że i tak nic się nie stanie, on to zniesie. Może nie odrazu będzie wychodzić z tą koncentracją, bo pamiętam, że na siłowni przez miesiąc dwa też miałem okropne problemy ze spokojem i miałem napady paniki, ale ... z czasem przełamałem to - czym? konsekwencją i nie wycofywaniem się. Nawet jeżeli tak strach mi dał w kość, że wokół mnie dział się kosmos. Ale dzięki temu nauczyłem się nie przejmować tym, bo i tak wiem, że NIC SIĘ NIE STANIE. Polecam te dwa zdania "I tak nic się nie stanie" - "Cokolwiek się stanie, będzie OK". Trzymaj się Karolinko i przemyśl co Ci napisałem. Nie ma co już się nastawiać. Z uporem !
  9. Należy agresywnie zainterweniować - nie pozwolić na wegetację, bo to prowadzi do inwalidztwa. Psychiatrę wywalić w p...arapet (zamienić), a koleżance pomagać najzwyklejszą rozmową póki co. Żadne na siłę wyciąganie gdziekolwiek, przymuszanie do czegokolwiek, bo takie rzucenie w głęboką wodę na przykład skończy się jedynie jakimś większym urazem (a wtedy cyk - nastąpi blokada i będzie ciężko). Z uczelnią to tak jak Linka stwierdziła słusznie - odłożyć uczelnię i skupić się na poważniejszym problemie - jak ma sobie poradzić z czymkolwiek, obowiązkami i egzaminami, kiedy sama ze Sobą nie potrafi? Pierw do porządku trzeba przywołać umysł i wtedy dopiero resztą. Ma ogromne szczęście Twoja koleżanka, że ma Ciebie, kogoś kto o tym wie - wiele osób nie ma tego luksusu (bardzo dużego) - więc tym bardziej nie pozwól Jej pozostać samej z tym problemem.
  10. Gortat13

    Sport

    Skup się na tym, co lubisz, co robisz i dawaj z Siebie maksa, jak by nie było drugiego razu. Uwierz mi, że jak tak zrobisz, to nigdy więcej lęk Ci nie będzie wtrącał w trening. Uwierz w moje słowa - prędzej będziesz z ogromną chęcią szła na treningi, bo wiesz, że dzięki temu na te trochę masz z głowy lęki, a po samym wysiłku - bajka.
  11. Nie nie nie, nic z tych rzeczy. Odrazu powiem, że nie mam żadnych fobii społecznych, nie chodzi o ludzi. Tak jak napisałem, ja rano czuję się - od samego wstania - wypluty, jak ze szkła (wrażliwy na wszystko) i trochę roztrzęsiony (tzn. różnie - czasem trochę, czasem bardzo). Dopiero po paru dobrych godzinach od rana, czuję się zwyczajnie lepiej - a już najlepiej to wieczorem/w nocy (stąd mam problemy z usypianiem, bo wtedy czuję się doskonale i mam ochotę na wszystko). Ogólnie zawsze byłem osobą nocną, natomiast myślę, że to aż tyle nie ma nic do rzeczy. Trochę to dziwne, bo nawet nie ma to powiązania z bezpieczeństwem - gdyby chodziło o jakieś poczucie bezpieczeństwa, to raczej by było na odwrót.
  12. (Założyłem nowy temat, bo pomimo użycia funkcji szukaj, to znalazłem dwa zamknięte tematy, a jeden nie bardzo pasujący do tego, do czego się odwołuje) Mam następujące pytanie do osób, które mają agorafobię. Sam do końca nie jestem pewien czy posiadam tą fobię, natomiast póki co wszystko na to wskazuje. Pytanie mam takie następujące - czy też tak macie, że rano lęk jest nasilony 3-krotnie bardziej (przed działaniem, wychodzeniem z domu, załatwieniem czegokolwiek poza domem) niż wieczorem? I nie mam na myśli wieczór, godz. 22-23, czyli kiedy wiecie doskonale, że już nigdzie nie będziecie musieli wychodzić, tylko mam na myśli 18-19, kiedy wyjścia są możliwe. Ja zaobserwowałem u Siebie, że bardziej komfortowo czuje się wieczorem, a zwłaszcza w nocy, poza domem niż na początku dnia. Jak tylko rano wstaję, to czuję się jak ze szkła i potrzebuję dobrych pary godzin by nastawić się do działania. Wtedy wszystko wyolbrzymiam, cokolwiek co bym miał robić, głupie małe wyjście z domu już budzi lęk i niechęć, paraliżuje się, histeryzuję (wewnętrznie), jak by Bóg wie co miało mnie czekać na zewnątrz. Wieczorem zdecydowanie bardziej ze spokojem wszelkie działania podejmuję - zawsze jest jakaś mała niechęć, taki strach mały - ale ogólnie dużo łatwiej mi wyjść o 19 z domu i pójść kawał drogi od domu, niż rano. Stąd pytanie czy to bardziej wynika z mojego mega lenistwa, czy faktycznie tak po prostu jest?
  13. Gortat13

    Sport

    Zdecydowanie ZALECAM przełamać ten NIEWŁAŚCIWY stosunek do sportu "... bo coś mi się stanie w trakcie.". Sam, gdy jeszcze zima za oknem była u "szczytu władzy", zastanawiałem się jak to będzie w lato, kiedy będzie ładna pogoda i ja ze swoimi dolegliwościami pójdę na boisko. No i oczywiście niepotrzebnie się nakręciłem, zacząłem martwić z wyprzedzeniem, bo to tylko podbudowało i nasyciło strach. No i co? Powiem krótko - więcej się "nastrachałem" samym PÓJŚCIEM na boisko (przez drogę), niż w trakcie - jak to zakładałem, że spanikuje, czy cokolwiek w tym stylu. Poszedłem, świetnie było, zupełnie zapomniałem, że mi cokolwiek tam dolega, dawałem z Siebie wszystko (co normalnie, przy codziennych czynnościach, wywołuje lęk i niepokój) i nawet się nie przejmowałem, że szybciej bije mi serce, tętno, itd.. Teraz chodzę regularnie, bo 1) uwielbiam uprawiać sport, 2) : a) Jeżeli uprawiał ktoś kiedyś sport, bardzo to lubił, a nagle dopadły go nerwice, lęki, i reszta tych cudów, to nie ma czego się obawiać, że w trakcie dostaniecie jakieś schizy czy Bóg wie czego. Na czas ćwiczenia/grania/czynności, będziecie skoncentrowani na tym, co robicie, i nie będzie czasu na zastanawianie się czy boje się tego, owego i śmego. A nawet jeżeli przejdzie Wam to przez myśl - mnie się zdarza raz na jakiś czas - to sobie myślę "Cokolwiek się stanie, jest Ok". Natomiast ... nigdy nic się nie dzieje, więc wniosek jest jeden. b) To jest największa nagroda, jaką możemy dostać MY znerwicowani - odprężenie, świetny humor, ZNIECZULENIE na wszelkie lęki. Nie ma lepszego uczucia po prostu po siłowni, po sporym wysiłku. Wtedy właśnie dostaję te parę godzin spokoju i mogę wszystko. ^^ Autentyczna historia. Niedość, że wspaniałe uczucie - zrobiłem na przekór i było mi świetnie, to jeszcze robicie coś dobrego dla swojego organizmu, a PONADTO jesteście uspokojeni i wyluzowani. Czego chcieć więcej? Wiem, że te strachy są czasem silniejsze - pfff, ja się boję jeździć tramwajem i wywołuje u mnie niesamowite przerażenie i unikam jak ognia - ale ... akurat sport wpływa bardzo dobrze na organizm i unikając go, odbieramy sobie jeden sposób na zapomnienie. To jest jedno z lekarstw, które lekarz nie da Wam w pigułce. Poza tym (i oczywiście potraktujcie to co napiszę jako żart tylko), nie ma wstydu w zemdleniu na boisku, niż gdziekolwiek indziej ej, co? Wysiłek - nawet najlepszym się zdarza. A tak serio, nic się nigdy nie stanie, więc ... Tak więc wniosek jest jeden - polecam siłownię i jakiś sport zespołowy. 1) Siłownia : - rozładowuje bardzo silnie stres - poprawia humor (autentyczny fakt !! nie wymyślony bzdet - udowodnione naukowo) - daje satysfakcję (i efekty po jakimś czasie) 2) Sport zespołowy : - socjalizacja na boisku, nic lepszego nie ma - wspólny wysiłek, cel i brak poczucia osamotnienia - dobra zabawa - również tak jak siłownia rozładowuje stres Na siłownie to najlepiej pójść z kimś - zdecydowanie lepiej się człowiek wtedy czuję, bezpieczniej przede wszystkim - no i fajnie złapać bakcyla jeśli chodzi o ćwiczenia fizyczne, bo raz, że wyrabia się pewną rutynę (przyzwyczajenie), dwa, człowiek dużo lepiej się czuje, jak się namacha ciężkim żelazem - odrazu wzrost pewności Siebie o kilka pięter, no i myśl, że za jakiś czas będzie czym się chwalić. A, i najlepiej pójść do normalnej siłowni, a nie do mordowni, bo wtedy odrazu się można zniechęcić. Na normalnej nikt nikogo nie ocenia, więc bez tłumaczeń "Bo będą się patrzeć i śmiać". Zresztą, jeżeli ktoś chce o tym pogadać, przymierza się, potrzebuje rady, to proszę śmiało walić prywatnie - chętnie służę pomocą, radą, dobrym słowem, bo sam chodzę na siłownie dwa lata i wiem jak dużo mi to pomaga. Dodam jeszcze tak na koniec, że przymierzam się do zaczęcia biegania w ciągu dnia, regularnie, i może dzięki temu trochę się uodpornię na głupią agorafobię. Trzymajcie się. Jak coś, to wysyłajcie prywatnie do mnie wiadomości, to se pogadamy.
  14. Hej, żeby tak bez przedłużania, bo jestem ciekaw co tu usłyszę. Borykam się z tym już pół roku, od listopada bodajże, choć ataki paniki zacząłem miewać prawie już rok temu (niezbyt poważne, bardziej histeryczne). Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia wylądowałem w szpitalu z podejrzeniem częstoskurczu. Jak się później okazało - dzięki badaniom - z sercem nic nie było, a powodem palpitacji serca było moje samo-wystraszenie się, że mam zawał serca. Od tamtej pory zacząłem miewać ataki niepokoju, a nawet paniki, związane z WRAŻENIEM drętwienia lewego ramienia, a bardziej dłoni. Przez jakiś czas nie przeszkadzało mi to zbytnio, tylko jak miałem kaca nie wiadomo czemu przypominałem sobie o tym i miałem właśnie te uczucie drętwienia lewej dłoni/ramienia. To wydawało mi się jeszcze w granicach rozsądku i uznałem, że jestem straszny panikarz/histeryk. 2-3 miesiące później doszedł mi nowy objaw, który ja tłumaczyłem jako "zaspany wzrokiem" - miałem wrażenie, że pogorszył mi się wzrok, że widzę tak, jak bym był pół-przytomny. Gdy już 3-4 dzień z rzędu miałem cały czas to wrażenie, dostałem okropnego ataku paniki na wykładzie. Ogólnie niestety unikałem uczelni, bo czułem się tam mało komfortowo, natomiast tego dnia wyjątkowo źle się tam czułem. Atak paniki został wywołany wrażenie nierealności otoczenia, jak by to był sen, i ... może to zabrzmi śmiesznie - ale chciałem się wybudzić albo zatrzymać na chwilę czas, bo wszystko wokoło przestało być prawdziwe w jednej sekundzie. Oczywiście jakoś opanowałem ten strach, ale do końca dnia czułem się bardzo niespokojnie, wystraszony, nieswojo. Nie mniej, stwierdziłem, że nie ma co się wkręcać w nie wiadomo co - taki może dziwaczny dzień, potrzebne mi coś, żeby się rozluźnić. Poszedłem po piwo do sklepu ... i tu już zaczął się problem - zacząłem sobie przypominać to, co wcześniej przeżyłem na uczelni i nagle wrócił ten paniczny strach, itd.. Późniejszym wieczorem stało się najgorsze - przy piwie, gdzie normalnie byłbym rozluźniony, spokojny, cały czas byłem spięty, przez to, że nie mogłem oderwać myśli od tamtych dwóch wydarzeń. W końcu, w jednej chwili zacząłem spoglądać na butelkę i zastanawiać czy ona faktycznie stoi gdzie stoi - czy wogóle jest - czy ja to widzę, itd. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, atak paniki jak nigdy do tej pory. Próbowałem się uspokojć, ale nie mogłem, bo coś się ze mną działo nie tak. Zacząłem przeszukiwać w tym strach internet i natrafiłem na nerwicę lękową. Nie wiem co w tamtej danej chwili się stało, ale świat przewrócił mi się do góry nogami, a wszystko co było od zawsze oczywiste, stało się "obce". Patrzyłem na pokój i nie mogłem go poznać. Wszystko na co patrzyłem, wydawało mi się iluzją. Nic już nie było takie, jak wcześniej, a świat stał się nierealny ... Być może szok przeżyłem, bo w jednej chwili stałem się dla Siebie osobą z chorobą psychiczną, a to chyba jedna z rzeczy, którą nie jest łatwo przyjąć do wiadomości. Od tamtej pory żyłem w ... no właśnie ... nie do końca wiem w czym - natrętne myśli, strach (przed wieloma rzeczami), lęk nieustanny (przed wszystkim i z byle powodu), zastanawianie się czy ja żyje, czy świat istneje, czy nic mi się nie stanie zaraz, nie potrafiłem sobie przypomnieć celu życia, bezradność, częściowe wycofanie się z życia studenckiego i obowiązków. Na szczęście nie nastąpiło żadne wycofanie z życia towarzyskiego, ani opuszczenie przez poczucie humoru - za co jestem wdzięczny, bo przynajmniej tyle mi zostało. To się stało w listopadzie 2008 - dziś jest czerwiec 2009. Czytałem wszystko co tylko znalazłem w internecie i miałem wiele teorii co mi dolega - pierwsza to nerwica lękowa, schizofrenia, później, że może już zupełnie zwariowałem i kwestia czasu aż zrobię coś wbrew własnej woli, a jeszcze potem, że derealizacja/depersonalzacja - i na tym ostatnim zaprzestałem szukania, bo uznałem, że to mi dolega właśnie. Co z tym zrobiłem w listopadzie? Nic ... bo jak wytłumaczyć matce, że zadaje sobie pytania dot. herbaty stojącej przede mną i dopuszczanie myśli, że Jej tam nie ma? Próbowałem, więc kłamać, że mam natrętne negatywne myśli, nie opuszczają mnie, i chciałbym pójść psychologa. No i to udało się zaaranżować, natomiast wtedy nie powiedziałem całej prawdy psycholog, bo wstydziłem się swoich strasznych myśli. Bałem się, że to jest zdecydowanie przesada - to co się ze mną działo - i dostanę skierowanie do szpitalu psychiatrycznego. Myślałem dużo nad psychiatrą, ale matka nie potrafiła zrozumieć co mi dolega, każdego dnia pytała czy już mi minęło - jk by to był katar - i uważała, że to z lenistwa, nic nieróbstwa, i że lepiej bym się wziął za coś konstruktywnego, a nie wkręcał się w takie rzeczy. Na tym skończyła się porada specjalisty związku z moim stanem. Później - dzięki przyjaciółce - zrobiłem wszelkie badania na nadciśnienie, w celu upewnienia się, że to na pewno psychika. Na to wyszło, że owszem, choć - i z tego do tej pory się śmieje - Pani neurolog stwierdziła, że to zespół po-alkoholowy, i dorzuciła mi do tego fantastyczne proszki na uspokojenie relanium. Nigdy ich nie wziąłem, bo wiedziałem, ze nie pomoże mi to w żaden sposób. Ta historia powoli się kończy, choć nie happy endem, a raczej ... zupełną desperacją i brakiem pomysłu co mam ze Sobą zrobić. Na dzień dzisiejszy świat nierealny trochę ustąpił - już nie zastanawiam się czy widzę, co widzę (przynajmniej już bardzo rzadko) - więc powiedzmy, że derealizacja ustąpiła w dużym stopniu, a co pozostało? Ataki paniki, strach i lęk przed wieloma rzeczami, np. głupim wyjściem z domu albo korzystanie z komunikacji miejskiej, nerwowość - ogromna ! bardzo szybko się denerwuje, bywam rozdrażniony z byle powodu, mam wrażenie, że bywam na granicy wybuchu (a tylko powiem, że jeszcze przed tym wszystkim byłem uważany za osobę anielsko cierpliwą i spokojną, która nie umie krzyknąć); wahania nastroju - raz czuje się załamny, raz czuje, że będzie dobrze i dam radę sobie z tym, gdy jednak po jakimś czasie znów wraca rezygnacja, bezradność i smutek, nadmierna senność (w sumie niestety traktuję to jako ucieczkę od tego wszystkiego ...), strach, ze pewnego dnia powiem dość, niewytrzymam i zrobię coś głupiego (wiecie co). Kiedy wydaje mi się, że będzie lepiej, to zawsze wraca ta myśl, że ... jednak nie jest, bo uczucie dziwności cały czas jest obecne. Bo kiedyś było ZUPEŁNIE INACZEJ ... a teraz jest "OBCO", jak by inny świat - nie ten mój. Stałem się jednym wielkim kłębkiem problemów niewyjaśnionych i bezpodstawnych, bo ... mam cudowną dziewczynę, która robi dla mnie wszystko, żyje na bardzo przyzwoitym poziomie (leżąc na łóżku praktycznie cały czas w łóżku, bez żadnych obowiązków), mam świetnych przyjaciół, ciesze się świetnym zdrowiem (ćwiczę na siłowni - moja wspaniała ucieczka na choć trochę, która daje mi spokój i ulgę), nie mam zmartwień, problemów. Moim problemem stałem się ja i wszystko co mi siedzi w głowie. Tak więc ... co mi dolega ? Aha, i myślę, że to też jest istotne - jestem osobą bardzo pewną Siebie (mam na myśli, że nie mam poczucia niskiej samowartości, wręcz przeciwnie), nie boje się kontaktu z ludźmi, wręcz przeciwnie - jestem bardzo towarzyską osobą, uwielbiam być wśród ludzi (imprezy, spotkania, itd.), nie mam problemów z nawiązaniem kontaktu, jestem lubianą osobą i uważaną za bardzo beztroską, wesołą i nikt nigdy nie zauważył u mnie dziwnych zachowań.
×