Moja historia choroby zaczęła się dość podstępnie, gdyż będąc jeszcze w gimnazjum miałem fobię na tle mycia rąk, myłem tak ręce często że aż pokaleczyłem sobie naskórek na dłoniach. Sądzę , że to mogły być pierwsze objawy stanu w jakim się teraz znajduję. Podjąłem sam walkę z tą fobią i wygrałem więcej mnie to nigdy w życiu nie męczyło. Następnie przyszła kolej na ciężki rok 3 klasy gimnazjum, praktycznie wszystko na raz, przeprowadzka, testy końcowe, problemy rodzinne, to wszystko się kumulowało. Jako że z natury jestem człowiekiem spokojnym, wszystkie problemy nosiłem w sobie. Zamknąłem się w sobie ale pocieszałem się tym że pójdę do LO i wszystko się zmienii zmienię otoczenie, miałem marzenia. Zaczynając 1 klasę LO długo nie mogłem się odnaleść w tej szkole, nowi nauczyciele i cały czas męcząca presja żeby się utrzymać na pierwszym roku. Wkuwanie po nocach, ambicje i trochę z tym przegiąłem. Pewnego dla mnie strasznego dnia, będąc na lekcji polskiego źle się poczułem, zaczęło mnie coś dusić w gardle, w głowie zaczło się kręcić, wybiegłem z klasy i znalazłem się u pielęgniarki z bardzo wysokim ciśnieniem. Być może to przemęczenie...tak było na początku. Następstwem był szereg badań, okazało się że jestem kompletnie zdrowy. Ale po tym incydencie leżałem w domu w łóżku. Cały czas wystraszony, zacząłem się bać dzwonka do drzwi znajomych, którzy mnie odwiedzali, miałem kłopot z wyjściem z domu. Małymi kroczkami pokonałem te lęki. W szkole nie było mnie przez 3 tygodnie, w między czasie pojechałem na badania do kardiologa, nigdy w życiu nie byłem tak zestresowany, nie mogłem się uspokoić , serce kołatało, bałem się jazdy samochodem. Kardiolog stwierdził u mnie nerwicę wegetatywną, przepisał witaminy i kazał się nie forsować. Długo przełamywałem lęk w szkole, bo w myślach miałem cały czas obawę przed tym aby to się nie powtórzyło. Jakoś się przełamałem. W 2 klasie LO znalazłem pewien sposób na odreagowanie, mianowicie rower i wszystko było w miarę oka. Ale nagle ni z tąd ni z owąd , gdzie nigdy się nie bałem poruszać środkami lokomocjii zacząłem mieć pewne obawy, z czasem i to mi się udało przełamać. Aż tu nagle pewnego dnia do głowy przyszła mi pewna straszna i natrętna myśl, której nie mogłem się pozbyć i wysysała ze mnie energie przez jakiś tydzień. Ale i ten problem pokonałem. Aż do dnia dzisiejszego mam obecnie 18 lat w tym roku piszę maturę a jestem kompletnie rozbity, zmęczony, i do tego od pewnego czasu miewam natrętne straszne myśli, które mnie paraliżują, nie potrafię się normalnie poruszać w społeczeństwie, czasami myśli te paraliżują mnie to takiego stopnia że zaczynam się izolować, np tak jak teraz od są ferie a ja od tygodnia nie wychodzę na dwór tylko siędze w domu, a gdy wychodzę do sklepu albo do ludzi to czuję się jak jakiś dzikus. Cały czas myślę o tym aby pójść do psychologa, zwłaszcza teraz kiedy mam wolne, ale mam pewne obawy, postaram się zdobyć na odwagę i może w środę się wybiorę bo czuję że sam już sobie z tym problemem nie poradzę....mimo marzeń i wielu chęci lęki paraliżują mnie do tego stopnia że ciężko jest mi udawać że jest pięknie, śmiać się na siłę i męczyć się z tym problemem codziennie. Przepraszam że się tak rozpisałem, pewnie mało kto to będzie czytał, ale musiałem to wyrzucić z siebie.
Może macie jakieś rady, czy w też mieliście podobnie ja ja taki stan.???