od jakiegoś miesiąca 'straciłem chęć do życia'.
w zasadzie nie wiem co mi jest bo nie mam na co się skarżyć - mam fajną żonę, spodziewamy się dziecka, zaczynamy budowę domu na razie bez kredytu. praca mnie drażni, ktoś mnie o coś prosi - zawsze mu coś nafąkam aż mi później głupio. czuje jakieś takie wewnętrzne wypalenie i mózg jakbym miał zamknięty w skorupie. pomagam sobie alkoholem i na krótką metę pomaga (oskorupienie 'wyłącza się' na ten czas), wiem że to jest zgubne na dłuższą metę. Bardzo mnie denerwuje że ktoś o coś wiecznie mnie prosi (właściwie do szału mnie to doprowadza). Najchętniej wyjechałbym na jakąś Alaskę i mieszkał w chacie w lesie żeby tylko nie mieć do czynienia z ludźmi. Kiedyś miałem problemy z nerwicą i myśli samobójcze jeszcze w szkole średniej (z 15 lat temu), z czasem przeszło (tłumaczyłem sobie że problemy wieku dojrzewania). Nie wiem co robić a nie chcę robić przed rodziną z siebie wariata. Doradźcie coś.