Witam!
Zarejestrowałem się na tym forum i piszę ten post z prostej przyczyny - pewnie tak, jak wszyscy użytkownicy tutaj, chciałbym się nieco podzielić swoim problemem i otrzymać nieco słowa wsparcia od osób, które przemogły w sobie wszelkie lęki i obawy.
Po kolei więc, moja sytuacja wygląda następująco. W trzeciej klasie liceum, czyli już teraz trzy lata temu, w pewnej chwili, chciałoby się powiedzieć, że z nikąd, dopadł mnie strach. Strach, stres, jakkolwiek to nazwać. Pewnej nocy po prostu nie mogłem zasnąć i doprowadziło mnie to niemalże do granic wytrzymałości (kolejnego dnia miałem od samego rana wyznaczone zajęcia i bałem się, że po nieprzespanej nocy mogę nawalić). I od tego czasu objawy mojego stresu, strachu, zaczęły dopadać mnie hurtowo - bóle i swędzenie głowy, przyspieszone bicie serca, mdłości, zimne kończyny, nadmierne oddawanie moczu. Starałem się to wszystko wyciszyć i przychodziło mi to z niejaką skutecznością, jednak było to tylko powierzchowne radzenie sobie z objawami a nie zaglądaniem wewnątrz problemu.
Tak czy inaczej po kilku miesiącach objawy ustały, albo może trafniej... wyciszyły się. Wróciły bowiem, i to ze wzmożoną siłą, w momencie pierwszej sesji zimowej. Tym razem były jednak o wiele, wiele mocniejsze - zawroty głowy po prostu nie dawały mi normalnie funkcjonować. Ze strachem patrzyłem też w przyszłość, chociażby na zbliżającą się sesję i zastanawiałem się, jak z takim samopoczuciem dam sobie radę.
Jednak wtedy, jak mi się wydawało, doszedłem do sedna mojego problemu i przełamując swój strach zacząłem powoli go rozwiązywać. Wydawało mi się bowiem, że problem tkwił w tym, że jestem gejem, wtedy zresztą nieujawnionym. Powoli więc, niewielkimi krokami, zacząłem dążyć do tego, by się otworzyć przed sobą, by powiedzieć sobie w końcu prawdę o sobie i by zacząć żyć tak, jak miałem na to ochotę.
Oczywiście, udało mi się to osiągnąć. Nie wgłębiając się w szczegóły, jak do tego doszło, dzisiaj mam już od roku chłopaka, wiedzą o nas wszyscy moi znajomi, a ostatnio dowiedzieli się też rodzice i brat. Miałem nadzieję, że to okaże się końcem moich problemów. Tu się jednak okazało, że wcale tak nie jest. Mój problem musiał, i musi nadal, leżeć zdecydowanie w innej płaszczyźnie, bowiem objawy, które również na chwilę zdawały się ustąpić, w końcu wróciły. I, niestety, w tym momencie jestem w sytuacji, która mi bardzo, ale to bardzo nie pasuje. Strach, który we mnie wciąż drzemał, zaczął paraliżować mnie i blokować w najróżniejszych płaszczyznach życia codziennego, życia z drugą osobą - złe samopoczucie i strach zablokowały mnie w sferze seksualnej, tak, że od bodajże trzech tygodni kochanie się przychodzi mi z przeogromnym trudem, czasem jest wręcz niemożliwe. Ponad to zaczęła atakowac mnie moja inna przypadłość, którą zawsze w sobie widziałem - zacząłem przejmować się głupotami, i to tak wielkimi, że można je aż nazwać bzdurami. Już tłumaczę, na czym to polega. Zawsze miałem tendencję do wmawiania sobie pewnych rzeczy, niestety rzeczy, które męczyły mnie i sprawiały mi ogromną przykrość, ogromny strach. Dla przykładu, potrafiłem sobie wmawiać chorobę, której w ogóle nie miałem - przez bardzo długi czas dopatrywałem się w samym sobie raka;) Dzisiaj natomiast przerodziło się to we wmawianie sobie rzeczy, które są destrukcyjne dla mnie, jak i dla mojego związku. Jedną z nich jest myśl, że tak naprawdę nie kocham swojego chłopaka i nigdy go nie kochałem, a związek z nim jest tylko dla mnie wygodna przystanią, która dawała mi bezpieczeństwo. I najgorsze jest to, że wiem... iż absolutnie nie jest to prawdą! Doskonale wiem, że kocham mojego chłopaka, wiem, ile byłbym w stanie dla niego zrobić i co dla niego poświęcić. Pamiętam, co czułem do niego w momencie, gdy moje objawy wydawały się ustąpic, pamiętam to czyste i dające szczęście uczucie, jakie wtedy czułem i wiem, że jeśli teraz nie mogę w pełni go doświadczyć jest to spowodowane objawami, a nie na odwrót. A mimo to jest to myśl, której nie mogę przegnać ze swojej głowy i która sprawia, że w towarzystwie mojego chłopaka czuję lęk i jestem spięty, napadają mnie lekkie mdłości... To wszystko nie jest na tyle silne, by obezwłasnowolniało moje działanie i funkcjonowanie w świecie, jednak jest dla mnie męczące. Tym bardziej, że zdaję sobie sprawę, że w momencie, gdy przetłumaczę sobie tą kwestię, od razu pojawi się kolejna, którą zacznę się przejmować...
Jednak, co myślę, że muszę w tym poście zaznaczyć, uważam, że wszystko to nie jest powodem, by siedzieć bezczynnie i czekać na cud. Wiem, że tylko działaniem i konkretna pracą nad samym sobą można przezwyciężyć swoje lęki i obawy. Dlatego też od dwóch, trzech tygodni staram się ścisnąć mój strach za jaja, mówiąc, przepraszam, kolokwialnie, i zrobić wszystko, by w końcu go pokonać. Prowadzę więc swoje własne zapiski, coś na zasadzie dzienniczka czy może pamiętnika, gdzie zapisuję swoje zachowania, myśli i emocje, analizuję je i staram się znaleźć ich przyczynę (i powiem z dumą, że udało mi się już odkryć w sobie sporo rzeczy, które blokują mnie w różnych kwestiach i które należy zmienić), zacząłem chodzić do psychologa (teraz jeszcze odbywam ciąg spotkań konsultacyjnych z psychologiem, natomiast od czerwca wezmę udział w terapii grupowej) oraz ogółem staram się uporządkować swoje życie i moje otoczenie. Na zasadzie "kto ma porządek wokół siebie, tan ma porządek w głowie" staram się zarówno zorganizować przestrzeń wokół mnie, jak też każdego dnia wyznaczać sobie pewne cele do zrealizowania, pewne zadania, które odkładane zbyt długo w końcu poszłyby w zapomnienie.
Jednak (i tu jest bolączka, która niestety sprawia mi niemały problem i która jest przyczyną moich upadków i zboczeń z wyznaczonej sobie drogi) moje objawy wciąż próbują mnie dopaść. Są co prawda chwile, gdy mam nad nimi kontrolę, jednak zdarzają się też momenty, kiedy dopada mnie strach i lęk, co samego mnie doprowadza do bardzo złego samopoczucia. Poza tym wiem, że chcę być z moim chłopakiem i związek z nim jest dla mnie niesamowicie ważny, a moje przypadłości, niestety, są wielką przeszkodą w tworzeniu silnej i stabilnej więzi.
Dlatego też prosiłbym o słowo wsparcia od osób, którym udało się pokonać własne zahamowania. Powiedzcie mi, czy cała droga pracy nad sobą jest do pokonania i do przejścia i czy osiągnięty poprzez nią spokój przynosi naprawdę potrzebną człowiekowi do szczęścia ulgę?