Skocz do zawartości
Nerwica.com

monami

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez monami

  1. hej exxexxcja, przeczytałam twoją odpowiedz, dziekuje za odpowiedz:) hmm ogolne jej przeslanie odebralam jako "sama sobie jestes winna" no i musze powiedziec ze nie pierwszy raz takie slowa slysze w odniesieniu do mocih problemow. tylko ja nie rozumiem, czy ja naprawde jestem po prostu w srodku ZŁA? Egoistka.. a nie mylisz tego raczej z egocentryzmem? nie wiem czy bylam egoistka, raczej zawsze pomogalam ktokolwiek by tego potrzebowal, no egoista to ktos kto uwaza ze jego potrzeby sa wazniejsze niz potrzeby innych ludzi, nie uwazam zebym tak myslala. nigdy tez nie sadzilam ze musze pokazac ludziom ze nie jestem zarozumiala, raczej zawsze myslalam ze oni mnie maja za taka beznadziejna ze nie warto sie ze mna zadawac. choc stosunkowo niedawno sie dowiedzialam ze takie wrazenie faktycznie sprawialam, dla mnie to totalnie z sufitu takie wrazenie na moj temat. Staram sie, staram sie "poszerzac grono znajomych", wyjezdzam to tu to tam, za granice, poznaje studentow z calego swiata, staram sie nie siedziec w miejscu. Ale w srodku mnie zzera cos. nie umiem utrzymac znajomosci, boje sie po pewnym czasie ze ktos sie na mnie w koncu pozna i odrzuci. Nie wiem nawet kogo lubie, czy kogos lubie czy nie. Raczej oceniam ryzyko odrzucenia gdy zaczynam z kims znajomosc wiec wybieram osoby albo niesmiale albo na tyle towarzyskie ze jedna znajoma w te czy we wte nie robi problemu, takie towarzyskie ale jednocześnie powierzchowne. MOŻE TO JEST EGOIZM? Wiesz, ja zawsze uważałam ze egoizm to cos zalezacego od woli, sie staram teraz wciaz nie byc egoistka, ciagle siebie kontroluje, ale nie umiem odroznic jak sie mam zachowac. jak ktos mi jest winny 2zl powinnam wziac czy nie? jak ktos mi proponuje obiad a ja jestem strasznie glodna powinnam wziac czy nie? nie wiem gdzie tez jest miejsce na asertywnosc, zdarza mi sie zachowywac idiotycznie w sposob ze sama nalegam na sytuacje ktora dla mnie jest gorsza a mysle ze dla kogos lepsza a potem czuje sie jak debil. Przykladowo byla wycieczka z grupa znajomych i jedno miejsce strasznie chcialam jechac, ale nie bylam pewna czy bede miec kase, powiedzialam jutro sie zdecyduje, ale w miedzyczasie dowiedzialam sie ze jakas inna dziewczyna tez chce jechac, to powiedzialam wszystkim ze ja nie chce, mimo ze wiedzialam juz ze moge jechac. Nie wiem, czy jestem egoistka? czy idiotka raczej.. Eh, smutno mi wiedzac ze mnie ludzie postrzegaja jako kogos złegu podczas gdy spedzam dnie zastanawiajac sie czy dobrze sie zachowalam czy nie....... Myślę że życie juz przegralam, czuje ze juz nigdy nie uda mi sie tego muru przeskoczyc. to nie jest proste dla kogos takiego jak ja. zwykla rozmowa to jest katorga... ok koncze ten post.
  2. hej mam problem. myslalam ze mi przejdzie, mecze sie juz pare miesiecy i nie przechodzi. potrzebuje czyjejs pomocy bo sama nie dam juz rady. wlasciwie moze i ten wlasciwy problem ciagnie sie juz o wiele dluzej, tylko do tej pory ignorowalam siebie, słuchałam innych ludzi którzy mówili że ze mna wszystko w porzadku, zebym sie wziela w garsc, itd.. najbardziej chcialabym sie dowiedziec co ze mna nie tak, zeby wiedziec co zrobic z soba teraz, zeby nie skonczyc jako samobojczyni.. wiec prosze jesli ktos ma to ochote przeczytac a potem jakis pomysl co mi jest, napiszcie.. nigdy nie mialam przyjaciol. w szkole uwazano mnie za niesmiala i zamknieta w sobie. ja bylam po prostu nieswiadoma ze istnieja inni ludzie, ze ja istnieje, ze jakis swiat istnieje. pozniej balam sie panicznie innych dzieci. w trzeciej klasie podstawowki zostalam publicznie wyciagnieta na srodek klasy i kazano reszcie dzieci sie ze mna bawic, od tej pory czulam jeszcze wstyd i upokorzenie przy kazdej probie kontaktu z ludzmi. w domu mowili "co ty dziecko mozesz miec na problemy, dorosniesz, zobaczysz". ciagle plakalam. rodzice mowili "popatrz na mlodsza siostre, ja sie da kochac, a ciebie łajzo?! az sie odechciewa patrzec". nie mialam sie z kim bawic. mlodsza siostra stworzyla koalicje z kuzynka i gdy nas odwiedzala bawily sie w nekanie mnie, mowily mi otwarcie ze mnie nie lubia i nie chca sie ze mna bawic, ze jestem glupia. ale to wszystko stanowi chyba normalny tok zycia jako dziecko, wiadomo, roznie bywa. tata. piszac rodzice mam na mysli mama, bo z tata nie pamietam zebym rozmawiala, zawsze mialam wrazenie ze dla niego jestem jakims gownem co sie do buta przyczepilo. zawsze krytykowal, to mam wlosy za dlugie to za krotkie. to jestem płaksa i zachowuje sie jak baba, to jestem za malo dziewczęca. to bez pytania poszlam do kolezanki, to nie spotykam sie z rowiesnikami i czy ja jestem jakas dziwna i "do psychologa ją trzeba oddać będzie spokój". wchodzil do pokoju bez slowa i walil raz po glowie bo za glosno sie smieje. balam sie go. nadal sie go boje choc nie mam czemu. uczylam sie zawsze dobrze, bylam jedna z najlepszych uczennic, nigdy sie z tego nie cieszylam, bo nie zauwazalam tego (jak wielu innych rzeczy). pod koniec podstawowki wysnulam teorie ze jedne dzieci maja dobre stopnie a inne maja przyjaciol. wtedy tez zaczela sie moja fobia "nie mam przyjaciol". dlaczego ich nie mam? co ze mna nie tak? panicznie zaczelam sie bac kontaktow z ludzmi, co oni sobie o mnie pomysla. przeciez wiedza ze jestem nienormalna. ktos ze mna rozmawia, tak, jeszcze nie wie jaka jestem. czulam sie winna ze ktos mi okazuje sympatie, bo czulam jakbym tego kogos wyrolowala, oszukiwala, przeciez gdyby wiedzial kim jestem to by ze mna nie gadal. uciekalam z lekcji, wychodzilam w polowie, nie moglam powstrzymac placzu. lezalam na podlodze w pokoju i ryczalam. walilam glowa w sciane. spotkalam chlopaka, pierwszy chlopak, dwa dni i wiedzialam ze oczywiste, tak, przeciez my mamy byc razem. rozmawial ze mna, pierwsza osoba z ktora czulam jakis kontakt. zdalam sobie sprawe ze ISTNIEJĘ. po tygodniu zerwalam bo mama powiedziala ze go nie kocham. po dwoch znowu bylismy razem. po miesiacu znowu zerwanie bo nie kocham. tak kilka razy, trzy lata, najpiekniejse chwile mojego zycia. jedyne chyba warte zycia. oklamal mnie kilka razy. zaczelam podejrzewac go o wszystko, wymyslac chore historie, wrzaski, klotnie, ciecie sie nozem, zyletka, upijanie sie, lezenie na srodku ulicy, jak pacjent co uciekl z domu wariatow. robilam wszystko by go zdobyc. by pokazal ze mu zalezy. by przeprosil za wszystkie winy, ale tego co mu miałam za zle sie zbieralo coraz wiecej. chcialam poczuc sie mu zalezy. to byl juz szantaz. wiedzialam ze im dalej to ciagne tym bardziej oddalam to czego chce. bylam zdesperowana. moglabym sie zabic zeby mnie przytulil gdy sie klocilismy. patologia. raz nawet pocielam sobie rece nigdy sie nie czulam tak wspaniale jak potem sie o mnie martwil. ale jego cierpliwosc sie skonczyla. kumple mu tlumaczyli ze nie ma sensu. rodzice mu wyperswadowywali ten zwiazek. powiedzial mi ze nie chce ze mna byc tylko nie umie zerwac. na drugi dzien przy pierwszej klotni zerwalam, tym razem skutecznie. po 5 latach. a potem nic. ulga. zero zalu. bylam taka wkurzona wczensniej, a teraz poczulam taka satysfakcje. zaczelam nowy zwiazek, myslalam wszystko uloze od nowa, teraz bedzie "normalnie", bo ten facet to taki na ktorym mozna polegac, a nie klamca. ale cos bylo we mnie.. jakas blokada. jakis cynizm, ironia. bylam juz w pelnym rynsztunku do obrony. nie dam sie podejsc. zajelam sie studiami, praca, robilam 10 rzeczy naraz, wszyscy byli pelni podziwu, a ja w glebi duszy zrozpaczona, tylko nie wiedzialam czemu. nagle po kolejnych 3 latach.. nie wiem czemu nagle teraz, teraz kiedy to najmniej sensowne. tamten byly ma juz rodzine i dziecko, podczas jednej z dwoch chyba rozmow 2 lata temu powiedzialam mu ze ciesze sie i dzieki Bogu ze nie jestem z nim i ze to byly zmarnowane lata z nim - bo tak czulam jak to mowilam. a teraz, po 3 latach, nagle sobie zdalam sprawde ze przez ten caly czas zylam w tamtym swiecie nie docieralo do mnie ze z nim zerwalam. dopiero zrozumialam ze juz NIGDY go w moim zyciu nie bedzie. dopiero teraz sobie przypomnialam wszystkie chwile, jak duzo czulam, dopiero teraz mam tyle slow do powiedzenia, a nie mam komu powiedziec. wiem ze dobrze sie stalo ze nie jestesmy razem bo bysmy sie chyba powybijali. ale nie moge przerwac tego dolowania sie. zaczelam sie dolowac. chcialabym pogadac z bylym ale nie mozna sie tak w cudze zycie wpieprzac. nie moge pogadac z aktualnym chlopakiem jego szlag trafia no bo jak sie moze facet czuc w takiej sytuacji. nie mam przyjaciol - tradycyjnie, nie mam kolezanek, ahhhh.... gydby tylko mi moglo to przejsc, ale ja nie moge. ja bylam tak blisko z tym poprzednim, jakbysmy byli jedna osoba. ja po prostu nie wierze w to co sie dzieje. to juz trwa czwarty miesiac a ja sie czuje coraz gorzej. mam okropnego dola, mysle o samobójstwie. nie moge sie skupic na robocie, na niczym, nie moge zasnac, boje sie spac. ciagle płaczę. jesli czegos nie zrobie chyba oszaleje.. i ciagle mnie nachodza wspomnienia, takie wyrazne. ciagle sobie przypominam rozne deklaracje ze zawsze bedziemy razem. ze nigdy o mnie nie zapomni. ze nawet jak bedziemy z kim innym to zawsze bede mogla przyjsc i z nim pogadac. ze "to sie tak nie skonczy". ale sie skonczylo. ja nie wiem co teraz. nigdy nie bylam pewna swoich uczuc ani tego co trzeba robic. zawsze pytam innych ludzi, nawet obcym ludziom zwierzanie mi nie przeszkadza. zastanawiam sie czy ja w ogole mam kontrole nad swoim zyciem i kontakt ze sobą.. co ze mna nie tak? co zrobic by nie zwariowac?
×