Forumowicze!
Kilka dni temu trafiłam na to forum oraz opracowanie na "szybkanauka.net", które każdy z Was zapewne czytał. Ja również, od "dechy do dechy", tak samo jak to forum. Zajęło mi to 2 dni, ale nie ominęłam żadnego posta. Dziękuję Wam za szczerość i otwartość w pisaniu o Waszych emocjach. Dzięki Wam naprawdę dużo udało mi się zrozumieć i może to zabrzmi dziwnie, polubiłam Was. Nie doszukujcie się w tym spisku ani nie zadawajcie sobie pytań w stylu "za co i dlaczego, bo przecież to niemożliwe". Każdy jest inny, każdy ma swoją osobowość, pasje i na swój sposób odbiera świat, z którym lepiej lub gorzej sobie radzi, ale który tutaj troszeczkę odsłonił. Bardzo sobie cenię otwartość, czasem sama za bardzo się otwieram i zostaje to źle odebrane. Osobiście wolę ludzi którzy mają do powiedzenia coś więcej niż tylko "że szef wkurzył" albo że "impreza była tak dobra że aż nic nie pamiętam". Do tego jestem typem, który wszystko zawsze stara się zrozumieć i nie dopuszcza do siebie myśli , że coś jest niemożliwe.
I dlatego po konsultacji psychologicznej, mimo że wyszłam z niej rycząc jak bóbr, postanowiłam się nie poddawać. Usłyszałam tam coś, co zabrzmiało prawie jak wyrok. Na szczęście "prawie" robi wielką różnicę. Chodziło o mojego partnera, a raczej problemy jakie ze sobą mamy, i które mimo moich usilnych starań wcale nie robiły się mniejsze. Ostatnimi czasy nawet się zaogniały, bo w grę zaczęła wchodzić moja osobista ambicja i tłamszone EGO. Miarka się przebrała, spakowałam manatki i się wyprowadziłam. Poszłam na w/w konsultację psychologiczną, żeby się dowiedzieć co oboje robimy źle i jak oboje możemy sobie pomóc. Usłyszałam: "temu panu nie da się pomóc, skoro przez tyle lat nie był w stanie nic ze sobą zrobić i nie dociera do niego że coś jest nie tak właśnie z nim a nie z całym światem wokół. Poza tym z najprawdopodobniej cierpi na depresję dwubiegunową i zaburzenie osobowości borderline, a na to ostatnie nie ma lekarstwa. Ja na pewno nie podejmę się terapii z tym panem". (na usprawiedliwienie p.psycholog, bo wiemy że diagnozy zaocznie się nie wydaje dodam, że ona z nim kiedyś dość długo rozmawiała). Postanowiłam się nie poddawać. Za jej namową zaczęłam czytać w necie. Zdaję sobie sprawę, że będzie mi potwornie ciężko... Nasz związek trwa ok półtora roku. Momentami przeżywałam istne piekiełko, ale kiedy indziej fundował mi tak miłe niespodzianki że wiem, że nikt inny nie byłby w stanie wpaść na coś takiego.
W tym wszystkim najbardziej wkurza mnie społeczeństwo. Myślę, że to od nich, od tej szarej masy zwanej "większością" lub "normalnością" należałoby rozpocząć Masową Terapię. Pokazuje się w TV programy o tańczeniu i śpiewaniu, żeby trochę rozruszać społeczeństwo. Za to zero na temat szacunku i tolerancji dla inności drugiego człowieka i jeszcze większe zero na temat szeroko pojętej psychologii. Będę się powtarzać: wkurza mnie brak zrozumienia ludzi - naszych kolegów, koleżanek, partnerów, współpracowników dla faktu, że ktoś może coś postrzegać inaczej niż większość albo reagować w sposób nieadekwatny do sytuacji. Że to może mieć głębsze przyczyny i ze ta osoba może sobie z tym nie radzić. Więc wszystkich "innych" , "dziwnych", "niepoprawnych" wyrzuca się poza nawias z etykietką urągającą ludzkiej godności. Zamiast zadać sobie pytanie "dlaczego?" , "co on czuje?", "jak mu pomóc"...
Ja zadawałam je sobie przez ostatnie półtora roku. Odpowiedzi nie znalazłam. To doszłam do wniosku że coś robię źle i powinnam poszukać "inspiracji" gdzie indziej. Poszukałam i znalazłam odpowiedź: "borderline". Ta lektura naprawdę dużo mi dała. Przeczytać opracowanie to jedno, przeczytać wypowiedzi ludzi - to dużo więcej. Teraz wiem na co zwracać większą uwagę i z czym się liczyć. Dlaczego nieodpisanie na smsa jest powodem do dwutygodniowej obrazy, etc.
Z drugiej strony, jeżeli wolno mi coś Wam poradzić, czy Wy w swojej codziennej walce również zadajecie sobie pytanie: "dlaczego moja koleżanka zachowała się tak a tak, co mogło się stać, że spóźniła się 15 minut?" Czy dopuszczacie do siebie myśl, że skoro ktoś się z Wami umawia, to nie robi tego z przymusu, bo w końcu ma wolną wolę, a tym bardziej powody do tego, żeby Was lubić? Tylko nie piszcie mi tu "co Ty możesz o tym wiedzieć, to nie takie proste". Wiem że nie jest proste. I potrafię zrozumieć, że w tych codziennych zmaganiach Wy macie ciężej.
Ja zawsze z uporem maniaka tłumaczyłam mojemu partnerowi, że to, że nie odbieram tel. albo że wracam później nie wynika z tego że załatwiam swoje "tajemnicze sprawy", tylko .... (i tu argumenty). Fakt faktem, że z punktualnością mam problemy i też bywam rozkojarzona. Ale to, ze ktoś (np. ja) gdzieś za długo zabałagani, to wcale nie oznacza, że ma swojego partnera gdzieś. I wiecie co, powoli, powoli i jeszcze raz powoli ale zaczęło docierać. Napewno nie tak szybko jak bym sobie tego życzyła, ale zaczęło.
Patrząc z perspektywy czasu moją wyprowadzkę oceniam jako przejaw ... totalnej niewiedzy i braku zrozumienia powodów jego zachowania. Ale ten czas poświęcam na naukę wszystkiego co ma związek z borderline i szukaniu możliwości leczenia. Przeraża mnie to, jak jest ciężko. Chcę znaleźć kogoś, kto zajmie się moim partnerem od początku do końca: zdiagnozuje, przepisze leki (ale tylko na "podregulowanie" , im mniej tym lepiej) i rozpocznie terapię, najlepiej z nami dwoma, bo ja też czuję się teraz współodpowiedzialna i chcę się nauczyć jak najlepiej go zrozumieć i jak najskuteczniej motywować do pracy nad sobą. Nie chcę żeby był traktowany jak "piąte koło u wozu" albo odsyłany od sasa do lasa. Przede mną jeszcze jedna istotna sprawa: przekonanie go do leczenia. I dlatego to takie dla mnie ważne żeby od razu trafić do fachowca i żeby samemu wiedzieć jak najwięcej.
Dzięki Wam zrozumiałam też, że to, co podpowiadali mi inni, czyli: "nie odzywaj się do niego pierwsza" , to mogę sobie między bajki wlożyć. Bo jak tak sobie będę czekać, to się mogę niedoczekać. Ale szukam sposobu, jak to "zgrabnie" zrobić. Też jestem dumna. I boję się, że on wyciągnie błędne wnioski, tzn. że przyznaję się do swojej porażki wracam pokornie do swojego pana i władcy, więc teraz to sobie będzie mógł pozwolić...
Ufff, ale dałam... Kończę, nie chcę zanudzać ani się narzucać. Piszę to po pierwsze żeby podziękować Wam i udowodnić, że niechcący ale wyświadczyliście mi przysługę, a także żeby pokazać Wam jak druga strona patrzy na Wasze zachowania, co mysli, co czuje ... Może skłonić Was do refleksji? Może i mnie, jako tej drugiej stronie udałoby się Wam jakoś pomóc?? Do tej pory w większości wymienialiście się uwagami pisanymi z "tego samego punktu siedzenia".
Pozdrówka :)