Skocz do zawartości
Nerwica.com

Oiom

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Oiom

  1. Zacznę od końca. Czyli od zakończonej abstynencji alkoholowej. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale na pewno masz świadomość, że alkohol nie rozwiąże Twoich problemów. Co więcej, w dalszej perspektywie czasowej może je pogorszyć, zwłaszcza w połączeniu z lekami, które bierzesz. Alkohol to sposób (tak nam się często wydaje) na rozładowanie swoich emocji, (niby)recepta na odprężenie i zapomnienie. Spróbuj zastanowić się nad innym sposobem rozładowania emocji, takim który nie będzie miał złych konsekwencji. Nawet nie wiesz jak pomocne może być zbicie kilku szklanek, albo rozerwanie na strzępy starej poduszki - możesz spróbować.

    Czyli Tobie też...

    Nam=ludziom. Miałem na myśli nas, czyli ludzi. Ale ja, oczywiście, też niekiedy szukam prostych "rozwiązań" wszystkich problemów. Tylko, niestety - to co zbyt proste, zazwyczaj jest nieskuteczne. Tak jak od "cudownych tabletek" nie schudniesz 20 kg w trzy tygodnie, tak też alkohol nie rozwiąże Twoich problemów.

     

    Może być tak, że jego pretensje są wynikiem poczucia krzywdy, odrzucenia, tęsknoty.

    Ale kurcze, dlaczego w tym całym rozgoryczeniu ucieka się do nieprawdy? Dlaczego mi nie powie: Kamila, źle zrobiłaś, nienawidzę Cię za to, że mnie zostawiłaś wtedy, kiedy wciąż mogliśmy razem być. Albo cokolwiek innego, co byłoby prawdą. Dlaczego nie oskarży mnie o coś, co rzeczywiście miało miejsce? A tu "wciska mi w usta coś, czego nie powiedziałam."

    Myślę, że na swoje pytania sama sobie odpowiedziałaś tym zdaniem:

     

    Z całą pewnością jest to manipulacja mająca na celu zlitowanie się nad Nim, powrót do przeszłości, kiedy byliśmy ze sobą.

    Możliwe, że on rzeczywiście próbuje wzbudzić w Tobie poczucie winy. To najczęstszy sposób na manipulowanie drugim człowiekiem. Dlatego najrozsądniej będzie, jak dasz sobie pewien czas (np. kilka dni) na przetrawienie tych wszystkich emocji i nie będziesz w tym czasie podejmowała żadnych działań, a po upływie tego czasu spróbujesz spojrzeć na sprawę chłodnym okiem i podejmiesz jakieś decyzje. To na pewno nie jest dobry moment, żebyś na przykład próbowała określić swoje uczucia względem tego człowieka, dlatego że obraz tych uczuć może być zamazany przez tą próbę manipulacji, złość, smutek, szereg negatywnych emocji. Daj sobie trochę czasu na spokojne przemyślenie całej sytuacji.

     

    wiesz, kim jesteś.

    Ja wiem. Ale myślisz, że zasłużyłam na to, żeby być tak postrzeganą?

    Myślę, że zdecydowanie nie zasłużyłaś na to, żeby być tak postrzeganą. I tego powinnaś się trzymać. Jeśli ktoś ocenia Cię niewłaściwie, to jest to jego problem, a nie Twój. To on robi błąd, a nie Ty. I naprawdę nie powinnaś winić się za całą sytuację.

  2. Zacznę od końca. Czyli od zakończonej abstynencji alkoholowej. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale na pewno masz świadomość, że alkohol nie rozwiąże Twoich problemów. Co więcej, w dalszej perspektywie czasowej może je pogorszyć, zwłaszcza w połączeniu z lekami, które bierzesz. Alkohol to sposób (tak nam się często wydaje) na rozładowanie swoich emocji, (niby)recepta na odprężenie i zapomnienie. Spróbuj zastanowić się nad innym sposobem rozładowania emocji, takim który nie będzie miał złych konsekwencji. Nawet nie wiesz jak pomocne może być zbicie kilku szklanek, albo rozerwanie na strzępy starej poduszki - możesz spróbować.

     

    W tym, jak potraktowałaś swojego byłego chłopaka, że wolałaś się z nim rozstać niż skazać go na cierpienie jest jakiś głęboki humanizm i dobroć. Myślę, że masz świadomość (a jeśli jej nie masz, to ja chcę Cię przekonać, że masz ku niej wszelkie powody), że nie okłamałaś Go, nie miałaś fałszywych uczuć ani zamiarów, nie wykorzystałaś Go, nie bawiłaś się jego uczuciami. To są jego zarzuty i one są niesłuszne. Nie jesteś winna całej sytuacji. Wręcz przeciwnie, wykazałaś się humanizmem, altruizmem i miłością (nawet jeśli nie personalną, to właśnie taką międzyludzką, humanistyczną). Twoja decyzja o rozstania mogła być błędem (ja tego nie potrafię ocenić) ale nie stały za nią żadne złe intencje, wręcz przeciwnie.

    Nie chcę oceniać Twojego byłego chłopaka. Może być tak, że jego pretensje są wynikiem poczucia krzywdy, odrzucenia, tęsknoty. Wtedy - chociaż powinien zachować więcej empatii i wstrzemięźliwości - nie powinno się mieć do niego wielkich pretensji. Może być też tak, że po prostu próbuje Tobą manipulować (oddanie pamiętnika, śledzenie Cię wieczorem bez słowa) i to wtedy bardzo źle o nim świadczy. Ja mam zbyt mało danych, żeby to ocenić. Dziwi mnie natomiast, że ta cała sytuacja wyniknęła właśnie teraz, jak rozumiem kilka tygodni (miesięcy?) po rozstaniu - masz jakiś pomysł, dlaczego on właśnie teraz tak się zachowuje? Czy to jest ten chłopak, z którym spotkałaś się kilkanaście dni temu? Może to spotkanie obudziło w nim jakieś dawno skrywane urazy?

     

    Niestety, muszę teraz się powtórzyć. Tak jak już kiedyś pisałem, to że jedna osoba mówi o Tobie złe rzeczy (a wcale nie jest jasne, jak myśli, bo to może być tylko gra, o której wspominałaś) wcale nie powoduje, że te złe rzeczy są prawdą. Sama wiesz, kim jesteś. Sama wiesz, że nie jesteś egoistką. Sama wiesz, że nie miałaś żadnych złych intensji. Znasz siebie najlepiej, myślę że odczuwasz swoją nieprzeciętność i wyjątkowość, nie pozwól innym (niezależnie od tego, jakie mają intencje) narzucić Ci jakiegoś nieprawdziwego obrazu Ciebie samej.

    Spróbuj zamknąć oczy i przypomnieć sobie ostatnie dni. Te chwile drobnych przyjemności, spokoju, odpoczywania od złych emocji. W Twoich wypowiedziach, nawet tutaj, na forum, można było wyczytać sporą dozę optymizmu. Spróbuj wrócić do tego w myślach. To było realne. To znowu może być realne. To jest naprawdę bardziej realne, bliższe prawdy o Tobie samej niż opinia jednego człowieka. Myślę, że masz w sobie tyle siły wewnętrznej, żeby się teraz nie poddać, nie zrezygnować, nie przekreślić tych dni ciężkiej pracy nad samą sobą.

  3. Wyimaginowana - po Twoich ostatnich wypowiedziach myślę, że dobrze radzisz sobie z całą sytuacją. Potrafisz obiektywnie spojrzeć na siebie i swoje życie, kontynuujesz terapię, która najwyraźniej przynosi pozytywne rezultaty. Zaczęłaś dostrzegać pozytywne strony życia, ten opis spotkania ze znajomym, później ze znajomymi to najlepsze dowody na to, że potrafisz odczuwać radość. Wszystko to jest bardzo optymistyczne, możesz być z siebie naprawdę zadowolona.

    To jest właściwy moment na to, żebym się trochę wycofał. Myślę, że powinnaś teraz chwytać się pozytywów w swoim życiu, a te negatywne strony głównie zostawić na rozmowy z psychologiem. Oczywiście, jeśli będziesz miała jakieś problemy, albo będziesz chciała o czymś napisać, to ja ze swojej strony spróbuję Ci pomóc.

     

     

    Bedewere - to, co opisałaś to raczej nie są objawy "schizofrenii, lub psychozy". Niewykluczone natomiast, że masz nerwice. Próba ignorowania objawów, to może być niezły pomysł na kilka dni, natomiast jeśli objawy nie ustąpują, to naprawdę warto wybrać się do psychologa (lub/i) psychiatry. To mogę Ci z czystym sumieniem polecić.

  4. Zupełnie nie. Przede wszystkim nie miałabym z tego żadnych korzyści, bo przecież by mnie już nie było, poza tym w obecnej sytuacji, motywując się tym, co mówisz, zapewne bez zastanowienia zdecydowałabym się powiedzieć ojcu o tzw. "próbie samobójczej." Ujmuję w cudzysłów dlatego, że uważam, że tak jak nie da się żyć na próbę, tak samo nie da się umierać na próbę. Dziwnie ktoś nazwał to "zjawisko".

    Chyba się trochę nie zrozumieliśmy. Ja nie twierdzę, że Ty chciałaś użyć próby samobójczej jako formy szantażu, czy że świadomie próbowałaś zwrócić na siebie uwagę. Zastanawiam się po prostu, czy ta sytuacja z Twoim ojcem - poczucie odrzucenia, ten deficyt miłości - nie wpływała (być może podświadomie) na Twoją decyzję. Ludzie często podejmują takie decyzje (o świadomym zakończeniu życia) trochę na zasadzie buntu: "jak umrę, to mnie docenią!".

     

    Rzeczywiście są ludzie, którzy robią "takie rzeczy"; w sensie takim, że dokonując owej próby samobójczej (gdzie z góry wiadomo, że będzie ona nieudana), albo chcą komuś uświadomić swoją wartość, albo zwrócić na siebie uwagę, bo czują się zepchnięci na któryś z kolei plan. Na szczęście mną nic tak fałszywego nie kierowało. Tu jestem z siebie dumna.

    Sam nie wiem, czy to jest szczęście, że Tobą nie kierowało coś takiego (chęć zwrócenia na siebie uwagi). Sytuacja byłaby wtedy jednak prostsza, terapia plus zmiany w relacjach z innymi ludźmi mogłyby rozwiązać cały problem. Gorzej, jeśli chęć śmierci wynika z poważnej choroby (np. depresja, nerwica, choroba dwubiegunowa) lub poważnego zaburzenia osobowości (np. osobowość z pogranicza), albo - i to jest rzecz dyskusyjna - staje się integralną częścią osobowości (psychiatria nie uznaje czegoś takiego). U Ciebie, szczęśliwie, na razie nie dostrzegam tworzenia się filozofii śmierci, czy filozofii skrajnego pesymizmu, to znaczy nie widzę żebyś budowała sobie skrajnie depresyjny światopogląd. I tego się trzymaj! Omijaj Schopenhauera i Becketta szerokim łukiem. ;)

  5. Nie wie o niczym. Kiedyś, gdy zadzwonił do matki, a ona była w stanie upojenia wykrzyczała mu do słuchawki: "mogłeś stracić córkę". Później zadzwonił do mnie i zaczął krzyczeć, co ja wyprawiam, że muszę żyć sama dla siebie, że jestem dorosła i że mam się za siebie wziąć. Myślę, że gdyby się dowiedział miałby jeszcze większe pretensje. Po pierwsze dlatego, że "nikt mu nic nie mówi", po drugie dlatego, że on tam na mnie pracuje jak wół, a ja z byle powodu postanawiam się zabić. Perspektywa jest dramatyczna.

    A nie jest trochę tak, że Ty wtedy myśląc (marząc?) o śmierci myślałaś trochę na zasadzie "pokażę mu! jak coś się ze mną stanie, to on wtedy naprawdę zrozumie, że ja istnieję (/istniałam), zrozumie że źle mnie traktował"?

     

    Pan był bardzo wyrozumiały, można było poznać, że nie pracuje z zawodzie niechętnie. Przepisał mi na razie Chlorprothixen i Asentre. Zaczęłam brać w piątek Chlorprothixen 1tab. wieczorem i Asentre przez pierwsze 5dni 1/2tab, później 1tab. rano. Z piątku na sobote miałam bardzo twardy sen, aż męczący, rano natomiast zwijałam się z bólu. Nadciśnienie, myślałam, że mi łeb pęknie. Do tego doszedł brak apetytu od piątku zjadłam jedną bułkę i pomarańcze. W sobote rano Asentra kompletnie mnie otłumaniła, a dzisiaj od nowa. Pustak pulsuje w każdym miejscu. Do tego jestem chora, więc już w ogóle ... szkoda gadać. Psychicznie byłam przygotowana na działania niepożądane, ale fizycznie się nie da. Idę się położyć.

    To, że na początku masz pewne dolegliwości jest częste i naturalne. Pytanie tylko, do jakiego stopnia źle się czujesz. Psychiatra pewnie Cię uprzedził, że jeśli będziesz bardzo źle się czuła, to powinnaś przyjść do niego i wtedy zmienicie leki (to się zdarza).

    Chlorprothixen to jest - według encyklopedii leków - lek uspakający i nasenny, natomiast Asentra to antydepresant, więc można powiedzieć, że jesteś leczona standardowo. Tylko pamiętaj: nie możesz pić alkoholu, nie możesz odstawiać leków na własną rękę i nie możesz sama modyfikować dawek. Początkowo możesz się trochę dziwnie czuć, mieć huśtawki nastroju, stracić apetyt, ochotę na seks, możesz być pobudzona itd. ale to powinno po pewnym czasie ustąpić. Jak piszą w encyklopedii leków: "Pierwsze oznaki poprawy pojawiają się po około 7 dniach, pełne działanie leku ujawnia się po 2-4 tygodniach". Jak myślisz, co w Twoim wypadku będzie można uznać za "poprawę"?

  6. Witaj po przerwie,

    Jeszcze pare miesięcy temu mówiłam mu, że chciałabym się z nim zobaczyć. Ale to właśnie wtedy po raz kolejny usłyszalam, że on nie może sprzedać teraz domu i sobie przylecieć. Kiedy dzwoni, mówię mu, że się stęskniłam, bo rzeczywiście, gdy nie dzwoni dwa tygodnie, to martwię się czy coś mu się nie stało, zastanawiam się: "a może już do mnie nigdy nie zadzwoni? Może powiedział sobie : dość?"

    Hmmm... Rzeczywiście tłumaczenie się Twojego ojca może Cię nie przekonywać. Nie do końca rozumiem dlaczego do jego przyjazdu jest konieczna sprzedaż domu.

     

    Kiedy dzwoni, mówię mu, że się stęskniłam, bo rzeczywiście, gdy nie dzwoni dwa tygodnie, to martwię się czy coś mu się nie stało, zastanawiam się: "a może już do mnie nigdy nie zadzwoni? Może powiedział sobie : dość?"

    Tutaj znowu może pojawić się problem komunikacji. Kiedy Ty mówisz "stęskniłam się" myślisz, że wysyłasz komunikat: "widzisz, czekam na Twój telefon i tęsknie; chciałabym, żebyś dzwonił częściej; chciałabym, żebyś okazywał mi więcej zainteresowania". Tymczasem on stwierdzenie "stęskniłam się" wcale nie musi odebrać w ten sam sposób. Co więcej, może odebrać to jako próbę ataku, na zasadzie "ja tu ciężko pracuję, a ona jeszcze ma do mnie pretensje o to, że rzadko dzwonię". Ważne żebyś miała świadomość, że ten sam komunikat dwie osoby mogą odczytać zupełnie inaczej. W tym momencie mamy do czynienia z problemem relacji kobieta-mężczyzna a także córka-ojciec. O problemach z różnym interpetowaniem komunikatów może w wolnej chwili poczytać w wielu książkach psychologicznych, czy popularno-psychologicznych, nawet w bardzo znanej pozycji "Kobiety są z Marsa, a mężczyźni z Wenus", czy w ambitniejszej "Psychologii konfliktu" Stanisława Chełby i Tomasza Witkowskiego.

     

    Na komunikat: "stęskniłam się za Tobą, tato" słyszę: "ja za Tobą też :)". Przy czym wypowiada te słowa jakgdyby odpowiadał na komunikat: "nie lubie takiej pogody" - "ja też nie". Mówi mi, że kocha, ale w potoku innych słów, chyba z nadzieją, że mi to umknie, że nie zatrzymam się przy tym wyznaniu. Jednak zawsze je wychwytuję i odpowiadam tym samym. Powoli i wyraźnie, co by dotarło do niego, że nie są to zwykłe słowa.

    Ech, okropnie się z tym czuję. Na samą myśl zalewam się łzami.

    Widzę, że ta sytuacja z Twoim ojcem jest dla Ciebie wielkim problemem. Myślę, że to wszystko wiele tłumaczy, tłumaczy w znacznym stopniu stan, w którym jesteś od kilku miesięcy. Jest to rzecz, którą na pewno powinnaś bardzo dokładnie omówić ze swoją terapeutką.

    Zastanawiam się na ile Twój ojciec jest poinformowany o Twoich obecnych problemach? Czy on na przykład wie o Twojej próbie samobójczej? O depresji? Czy myślisz sobie czasami, że te informacje o Twoich problemach sprawią, że on zwróci na Ciebie uwagę?

     

    Jak wrażenia po wizycie u psychiatry?

  7. Oczywiście, że nie ma! Przecież... gdyby mnie kochał - przyjechałby w ciągu tych 10lat, chociaż raz zabrałby mnie do siebie. Czym dla miłości jest taka odległość?

    A co on mówi na temat Waszego spotkania? Pamiętam, że kiedyś obiecywał Ci, że Cię do siebie zabierze. Czy ten temat jakoś wraca w Waszych obecnych rozmowach? Mówiłaś mu ostatnio że chciałabyś się z nim zobaczyć?

     

    Skoro mówisz "my" tzn. że Ty też byłeś tak wychowywany, prawda? Jednak nie sądzę byś był tak oschły jak mój ojciec.

    Pisząc "my mężczyźni" miałem na myśli generalnie płeć brzydszą. :)

    Od wieków ludzie byli wychowywani według pewnych schematów: chłopak to przyszły samiec, wojownik, twardy i silny; dziewczyna to przyszła kobieta, wrażliwa matka, opiekunka "domowego ogniska". To widać nawet po współczesnych zabawkach: dla dziewczynek lalki (substytut dziecka) dla chłopców pistolety (substytut walki). Większość chłopców od dziecka słyszało: "nie możesz płakać, nie jesteś dziewczyną", "co to za chłopak, który tak się nad sobą użala?" itp. Zwróć uwagę, że nadal w wielu środowiskach (wcale nie jakiś ultrakonserwatywnych) wrażliwi mężczyźni uchodzą za homoseksualistów, albo osoby nieprzystowane. Większość chłopców nie było zachęcanych do ekspresji emocjonalnej w dzieciństwie (wręcz przeciwnie), stąd też problemy z wyrażaniem i okazywaniem uczuć.

     

    Nie chcę wiązać się z kimś, kto będzie oschły i powściągliwy. Od kogo będę musiała wypraszać komplementy i wyrazy miłości. Mam nadzieję, że miłość nie zaślepi mi tego aspektu i że nie dowiem się o owym defekcie zbyt późno.

    To nie tylko jest kwestia zaślepienia, ale i "gry", którą ludzie (kobiety i mężczyźni) prowadzą na początku znajomości. Mężczyzna wie, że kobieta oczekuje od niego zainteresowania i okazywania uczuć, więc zazwyczaj robi to na początku znajomości (kupuje kwiaty, prawi komplementy itp.). Naiwna kobieta myśli, że tak będzie zawsze i po kilku latach (miesiącach?) przychodzi wielkie rozczarowanie. Ty już kiedyś pisałaś, że jesteś wyczulona na psychomanipulację, więc to Cię może ochronić przed tym rozczarowaniem.

     

    To kim Ty jeszcze jesteś ? Ty to dopiero jesteś potrzebny światu...

    Powiedzmy, że mam wszechstronne zainteresowania. :)

     

    Dzisiaj rozmawiałam z terapeutą a' propos mojego snu. Chce zacząć ze mną te trudniejsze rozmowy. Na samą myśl dostaje osłabienia. To będzie bardzo trudny czas, ciężka próba.

    A dotychczas unikałyście trudniejszych rozmów?

    To w zasadzie naturalne, że w obliczu poprawy Twojego samopoczucia terapeutka trochę "podnosi poprzeczkę". Na pewno Twoje obecne problemy są w znacznym stopniu warunkowane przez to, co spotkało się w przeszłości. Rozmawianie o tym, to tak jakby forma leczenia. Myślę, że uda Ci się przełknąć to niesmaczne lekarstwo. Jeśli znowu zaczniesz czuć, że terapia Cię przerasta, to postaraj się o tym porozmawiać ze swoim psychologiem - na pewno lepiej odpuścić sobie przez jakiś czas przykry temat, niż zupełnie rezygnować z terapii.

  8. "Tak. Chciałabym, żeby mnie kochał. To wszystko." Tak napisałam najpierw, jednak pewnie zadałbyś pytanie, dlaczego uważam, że mnie nie kocha. A to dlatego, że go kompletnie nie obchodzę. Dzwoni do mnie tylko po to, żeby uspokoić swoje sumienie. Chciałabym, żeby było inaczej. Żeby widział, że tu jestem i że on mi nie zobojętniał, choć naprawde nie wiem, jak to się stało. Chciałabym, żeby dzwonił z własnej potrzeby, z tęsknoty, żeby się chociaż raz zamartwił o mnie. W końcu niechby otworzył drogę do przyszłości, bo może kiedyś potrzebować pomocy, a wtedy ja mogę układać swoje życie, gdzieś na uboczu, tak jak on to robi teraz. I niech robi - nie mam nic przeciwko, gdyby tylko wykazał zainteresowanie. Kurde, przecież jestem jego córką.

    Tutaj pojawia się główne pytanie, na które może być Ci trudno odpowiedzieć: czy Twój ojciec nie ma uczuć w stosunku do Ciebie (ojcowskiej miłości) czy ma, tylko nie potrafi ich okazać? Kiedy on wyjeżdżał Ty byłaś małą dziewczynką, teraz jesteś dorosłą kobietą - problem może polegać na tym, że Twój ojciec po prostu nie potrafi okazywać swojego zainteresowania i miłości, a ponieważ Ty nigdy nie mówiłaś mu czego tak naprawdę potrzebujesz, to on żyje w przekonaniu, że jest wspaniałym rodzicem.

    My mężczyźni (faceci? ;) ) od wielu pokoleń byliśmy wychowywani na "twardych samców", którzy nie powinni specjalnie okazywać uczuć, bo to byłoby zbyt "babskie". Dopiero teraz coś się w tym względzie zmienia. Może być tak, że Twojego ojca nikt nie nauczył jak należy okazywać uczucia (może w dzieciństwie i młodości postępowano z nim tak, jak teraz on postępuje z Tobą?) i właśnie to w dużej mierze rzutuje na Wasz kontakt. Ta nieumiejętność okazywania uczuć może nie mieć wielkiego znaczenia w relacji ojca z synem (syn nie oczekuje takiej ekspresji uczuć) często stanowi natomiast kluczowy problem w relacji ojca z córką. Co więcej, może Ci się kiedyś trafić partner z podobnym "defektem" i będziesz miała takie same dylematy (problem maglowany w dziesiątkach publikacji na temat relacji damsko-męskich).

     

    "Procent osobników z chromosomem Y" hahaha! To zabrzmiało jak gdybyśmy rozmawiali o rozmnażaniu świnek morskich, bądź też trzody chlewnej domowej czy tej... hodowlanej?

    Wprowadziłem język antropologiczno-biologiczny, żeby udowodnić, że jednak jestem antropologiem-amatorem. ;)

     

    Na pewno utrudniają mi zasnąć, tu nie ma żadnej wątpliwości. Rzeczywiście drażni mnie to, ale nijak nie umiem tego opanować. I właściwą nazwę to posiada - gonitwa myśli, bo gdybym sie jeszcze przy jakiejś na chwile zatrzymała, ale nie. Co dwie sekundy inna.

    Hmm... A może spróbujesz dobrze przemyśleć wszystkie sprawy przed położeniem się do łóżka? Daj sobie jakiś czas przed położeniem się - na przykład pół godziny - tylko na myślenie. Załóż sobie, że po upływie tego czasu kładziesz się do łóżka i masz pełną kontrolę nad swoimi myślami, możesz odsunąć od siebie myśli nieprzyjemne i sprowokować te przyjemne. Jakiś czas temu uporałem się w ten sposób z irytującą gonitwą myśli. Pomogła też oczywiście medytacja.

  9. Tak, chętnie poszłabym ze znajomymi na lodowisko, albo komedie do kina, na piwo, albo gdziekolwiek indziej, gdzie jest ruch i dużo ludzi. Chyba mi tego zabrakło.

    No, to nie pozostaje Ci nic innego jak tylko zrobić to, na co masz ochotę. :) Swoją drogą ta potrzeba to dobry znak - zazwyczaj ludzie w ciężkiej depresji unikają kontaktów interpersonalnych, a zwłaszcza miejsc gdzie jest "ruch i dużo ludzi".

     

    Nigdy mu tego nie powiedziałam. I po pierwsze nie mam pojęcia jak miałabym się do tego zabrać, a po drugie myślę, że to pogorszyłoby jeszcze nasze relacje, bo mam uczucie, że uważa się za ojca, który pozjadał wszystkie rozumy, bo jest stary i ciężko pracuje, a ja zasugerowałabym mu, że właściwie nie jest takim dobrym ojcem jak mu się wydawało przez ostatnie kilkanaście lat. Jemu się wydaję, że jak na mnie łoży tyle lat, to nic więcej nie jest mi potrzebne i na tym jego rola się kończy.

    Hmm... A czy Ty wiesz jak miałaby wyglądać ta Wasza wzajemna relacja? Umiesz powiedzieć (nie ojcu, tylko mnie) czego oczekujesz? Jak wyobrażasz sobie kontakty z których byłabyś zadowolona (z uwzględnieniem obiektywnych ograniczeń takich jak m.in. odległość, która Was dzieli)? Może jeśli określisz swoje potrzeby, to znajdziemy jakiś sposób żeby je zaspokoić. Myślę, że jesteś inteligentna (widzisz - nie będziesz musiała układać żadnej listy swoich zalet... po prostu za kilka tygodni wypiszesz sobie na kartce wszystko to, co napisałem o Tobie ja i warzywo i cała praca wykonana ;) ) i jeśli się postarasz, to możesz zazwyczaj dostać to, czego chcesz.

     

    Moja matka odkąd pamiętam zawsze przestrzegała mnie przed mężczyznami. Wręcz wmawiała, że facet to bezwzględna świnia i nie wolno mu ufać. Straszyła, że jak nie będę mu sprzątać i gotować to skopie mi du.pe i wywali za drzwi. W to akurat nigdy jej nie uwierzyłam. Jednak uważam, że facet (w każdej regule są wyjątki) to istota nieprzewidywalna i bezwzględna. Zauważ, że nie mówię o nim mężczyzna. Na pewno i tak byś zauważył :).

    Mężczyzna jest dla mnie kimś ważnym w życiu. Przyjacielem, ostoją, poczuciem bezpieczeństwa, ukojeniem, wreszcie pożądaniem.

    Nie żywie nienawiści do mężczyzn, do facetów owszem.

    Spotkałaś kiedyś takiego Mężczyznę? Chodzi mi o to, czy Mężczyzna nie jest w Twojej głowie tylko koncepcją teoretyczną?

    No i pytam z ciekawości: jak według Ciebie rozkładają się proporcje pomiędzy "mężczyznami" a "facetami"? Jaki procent osobników z chromosomem Y to "faceci" a jaki procent to "mężczyźni"? Pytam jako antropolog-amator. ;)

     

    Zwykle przed snem przewija mi się dziesiątki myśli, zwłaszcza gdy mam problemy z zaśnięciem.

    Nie drażnią Cię te dziesiątki myśli? Te myśli wcale nie muszą być skutkiem problemów z zasypianiem, ale ich przyczyną.

     

    Co noc śnią mi się przeróżne koszmary. Albo zabijają mnie Niemcy karabinami, albo ktoś inny przez 3/4 snu mnie goni, a potem zabija nożem, pistoletem. Często śni mi się, że mnie ktoś obserwuje, próbuje dostać się do domu (tego rodzinngo). Myślę, że to trauma po tym jak facet matki, co noc sie dobijał. Miałam wtedy czujny sen, budziło mnie byle szurnięcie, a on wtedy natarczywie pukał do drzwi, okien.

    Myślę, że dobrze interpretujesz ten sen. Te gonitywy, karabiny, noże, pistolety, Niemcy, obserwacja - to świadczy o poczuciu zagrożenia. W Twoim wypadku problem jest szczególny, bo zostałaś zaatakowana podczas snu, co podświadomie może zaburzać Twoje poczucie bezpieczeństwa w łóżku. Od dawna masz tak częste i intensywne koszmary?

  10. Wyimaginowana,

     

    Mam wielu dobrych znajomych. To ja ich odsunęłam na bok, kiedy czułam się źle. Nie miałabym im za złe, gdyby nie mieli teraz dla mnie czasu.

    A masz teraz ochotę na odświeżenie tych znajomości? Terapeutka na pewno będzie Cię namawiała do "wyjścia do ludzi", ja nie zamierzam tego czynić. Po prostu zastanawiam się, czy w Twoim konkretnym przypadku kontakty z innymi ludźmi nie mogłyby być jednym ze sposobów na poprawę nastroju. Sama pisałaś, że obecność Twojego brata i dziewczyny zdecydowanie poprawiły Twoje samopoczucie - może to jest wskazówka?

     

    Jak zawsze, masz. Wyjechał w takim głupim momencie, kiedy go potrzebowałam. Zresztą, czy kiedykolwiek był odpowiedni moment na jego wyjazd? Chyba nie. Czułam się wtedy dziwnie. Trochę było mi smutno, trochę się cieszyłam. Nie bardzo potrafiłam zrozumieć dlaczego i na jak długo wyjeżdża. Obiecał, że będzie pisał listy i wysyłał paczki. Wtedy tylko to było dla mnie ważne. Miałam wtedy 9lat. Ale wiadomo - z biegiem lat paczki już przestały mi wystarczać. W domu pojawił się inny facet, który mnie ranił, a silnego i opiekuńczego taty zabrakło. Powtarzał, że zabierze mnie do siebie na wakacje, ale nigdy się z tego nie wywiązał. Po kilku latach zaczęłam wątpić w jego słowa z każdą coraz krótszą rozmową, coraz bardziej czułam do niego jednocześnie niechęć i wzbierającą miłość. Przez lata matka tłumaczyła, że musiał wyjechać i że bardzo chciałby wrócić, ale nie może. Że tęskni za nami i nas kocha. Moje stęsknione dziecięce serce łaknęło takich informacji. Ale... nasze stosunki są coraz gorsze. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, bo ani on nie zna mnie, ani ja jego. On zna mnie z obrazu, który nakreśla mu przeszłość kiedy miałam kilka lat, kilkunastominutowa rozmowa o pogodzie, zwierzętach i samopoczuciu, a przede wszystkim mój wuj. Ja znam go takiego, jakiego go pamiętam i jakiego czasem słyszę. Wolę pamiętać go we flanelowej koszuli i zawsze głośno się śmiejącego, jednak często jest tak, że widzę, iż ojciec wcale nie jest taki idealny, bo nie raz rani mnie prostym zdaniem, bezpodstawnym oskarżeniem, bądź po prostu tym, że mnie nie słucha. Kiedyś wysyłał paczki, pisał listy, kartki i dzwonił co kilka dni. Najpierw przestał wysyłać paczki (o co wcale nie mam do niego żalu), potem przestał pisać listy (o co mam ogromny żal), kartki przysyłał już tylko dwa razy do roku, później już tylko podpisywał się pod życzeniami. Dzownił coraz rzadziej, w końcu i kartki przestał wysyłać, a teraz dzwoni raz na tydzień, albo dwa na 5-10min. Najwięcej ma do powiedzenia, kiedy wypije. Wtedy dzwoni na godzinę i wyklina do słuchawki. Że Y ma beznadziejna pracę, że matka go ciągle prosi o pieniądze (co nie jest prawdą, bo nigdy nie zniżyła się do tego poziomu), że X przesiaduje tygodniami w swoim pokoju i albo jest w pracy, albo śpi. W końcu schodzi na mój temat i wydziera się, że nic nie wiem o życiu, a udaję taką dorosłą. Żebym poszła do pracy i zobaczyła jak wygląda prawdziwe życie (podczas gdy w zeszłym roku pracowałam 4mies. w drukarni - była to ciężka fizyczna praca), a zaraz że mam się uczyć, bo będę stara, a jeszcze będę harować na całą rodzinę, tak jak on. On mówi, a ja płaczę. Po godzinie mówi, że już kończy, a ja się cieszę myśląc, że zaraz odczuję błogą ulgę, że to już koniec rozmowy. Rzuca na odczepne: "no, kocham cię, całuski". Do tego ogranicza się relacja między nami.

    Hmmm.... Teraz muszę powtórzyć standartowe pytanie: mówiłaś kiedykolwiek swojemu ojcu o tym, że jesteś niezadowolona z Waszych wzajemnych relacji?

    Wiem, że taka reakcja - mówienie o tym, co Ci się nie podoba - jest trudna. Nie myśl sobie, że masz z tym problemy przez depresje, choć depresja może to jeszcze katalizować. Większość ludzi ma problem z asertywnością. W wolnej chwili możesz poczytać sobie o problemie asertywności - w internecie jest wiele stron, artykułów, a nawet książek do ściągnięcia na ten temat.

     

    Opisałaś kolejne przykre doświadczenie życiowe. Sporo się tego uzbierało w Twoim życiu. Zauważyłem, że szczególnie dużo przykrych doświadczeń spotkało Cię ze strony mężczyzn: brata, ojca, "przyjaciela" matki. Zastanawiam się, czy te wydarzenia nie wpłynęły Twój stosunek do mężczyzn? Nie chcę Cię tutaj prowokować do jakiś nazbyt intymnych zwierzeń, po prostu zastanawiam się, czy nie odnosisz wrażenia, że masz bardziej negatywny stosunek do mężczyzn niż do kobiet? Ja podczas naszego dialogu niczego takiego nie zauważyłem, ale biorąc pod uwagę ilość Twoich przykrych doświadczeń z mężczyznami, ten bardziej negatywny stosunek nie powinien dziwić. W razie czego dobrze jest ten problem wyłowić w zalążku.

     

    Rzeczywiście słyszę trochę o wschodniej kulturze, mało jednak o mentalności tamtejszej ludności. Może po prostu poczytałabym książkę, którą TY byś mi polecił :).

    Hmmm... Najczęściej polecaną książką o buddyzmie dla początkujących jest książka Thubten Cziedryn "Buddyzm dla początkujących". Tam są opisane podstawowe założenia filozofii buddyzmu i praktyk buddyjskich, adresowane do człowieka zachodu. Wiele rzeczy, zwłaszcza filozoficznych, może wydać Ci się w buddyzmie dziwacznych - ja sam nie jestem zwolennikiem filozofii buddyzmu, tylko bardziej psychologii buddyzmu i tego ujmującego stosunku do życia. W tym sensie najlepiej byłoby poobcować z buddystami, a niestety z tym w Polsce może być problem.

     

    Nie jestem zwolenniczką medytacji, bo nie cierpię ciszy. Mam niespokojną duszę i nie mogę długo usiedzieć w milczeniu.

    Z ciszą problemu raczej być nie miała - to sprawa indywidualna, niektórzy medytują np. przy releksującej muzyce. Gorzej z siedzeniem i milczeniem - rzeczywiście w przypadku większości praktyk medytacyjnych trzeba siedzieć w jednym miejsu i milczeć przez kilkanaście minut.

    Dobrym wstępem do medytacji może być próba trwania w stanie niemyślenia, pustki wewnętrznej (i koncentracji tylko na spokojnym oddechu) przed zaśnięciem, kiedy leży się już w łóżku. To jest taki trudny moment, bo ludzie często zmagają się przed zaśnięciem z "gonitwą myśli", która może wpływać na jakość snu i generować koszmary. Ty nie masz problemu takiej "gonitywy myśli"? Może z tego wynikają Twoje koszmary, o których wspominałaś? Pamiętam, że śni Ci się, że umierasz - może to dlatego, że dużo myślisz o śmierci przed zaśnięciem?

     

    Zdrowiej szybko. :)

     

    Bedewere,

     

    Przepraszam ale nawet nie czytałam waszych dzisiejszych postow, u mnie przełom praz pierwszy w sowim 26 letnm życiu zdałam sobie sprawe z tego ze nie powinnam żyć, nikt mnie nie kocha.. moj facet przywital mnie dzisiaj po pijaku słowami "wpi//dalaj/, mam ochotę ci jeb,,, w twarz" nie chcem juz żyć, to dla mnie za trudne, nie umiem, i nie umiałam.Nie wiem co mam robić, czuę się tak jakbym potrzebowała przewodnika, nie widze powodu i sensu mojego istnienia, codziennie prosze Boga o siłę, nadaremnie...nie chcem juz tak, zalałam się łzami, normalnie jakby mi jeszcze został jakis przyjaciel, to bym do niego zadzwoniła, ale niestety straciłam ich juz dawno temu.nie wiem nie wiemmmmm nie wiem nie wiemi co teraz?

    Wyimaginowana rzeczywiście dobrze wybrała fragmenty moich wypowiedzi, które również mogą odnosić się do Twojego problemu. Mogę też się przyłączyć do rady warzywa - zastanów się, może w Twoim otoczeniu jest ktoś, komu możesz zaufać i porozmawiać o swoich problemach. Jeśli sytuacja Cię przerasta, to na pewno warto jest wybrać się do psychologa.

  11. Witaj,

     

    Przekonujesz mnie. Masz rację. To co? Może teraz powalcze? To, że się wyspałam (miałam cudowną noc bez żadnych tabletek) i Twoja stateczna postawa, Twoja wiara w to, że nie jestem stracona sprawia, że coś co wcześniej było niechciane - dzisiaj jest pragnieniem.

    Bardzo dobrze, że jesteś w takim pozytywnym usposobieniu. Ważne, żebyś dobrze wykorzystała ten pozytywny potencjał - to jest może dobry czas na planowania bardziej odległej przyszłości, na określanie priorytetów. Może, to jest też dobry czas, żeby otworzyć się trochę na ludzi, spoza rodziny - masz jakiś znajomych? Często wychodzisz z domu? Wydaje mi się, że mimo wszystko masz spore potrzeby kontaktu z innymi ludźmi i te kontakty (jeśli tylko są pozytywne) to poprawiają Twój nastrój. Może warto trochę rozruszać życie towarzyskie, przenieść je również poza obszar rodziny?

     

    Tak. Ale do tej myśli dołączyły także te, jak traktował mnie facet matki, jak ona mnie później, jak potraktował mnie Y i kim jestem dla mojego ojca. Nakreśliło mi to w oczach parszywy szary obraz człowieka samotnie siedzącego na pustyni, który żebra Boga o to by stać się potrzebnym.

    Hmmm... No, ale to wszystko właśnie świadczy o tym, że Ty szukasz potwierdzenia własnej wartości u innych ludzi. A ja chciałbym Cię namówić do tego, żebyś spróbowała polubić swoje wnętrze niezależnie od tego, co robią, mówią i myślą inni ludzie. Stąd też pytałem o to, czy się lubisz i dlatego radziłem Ci na początku, żebyś wypisała sobie swoje zalety i walory.

     

    Musisz mieć świadomość, że w relacjach z innymi ludźmi usłyszysz na swój temat różne rzeczy: pozytywne i negatywne; niekiedy skrajnie sprzeczne. Jeśli będziesz więc sugerowała się tym, co mówią o Tobie inni i jak Cię traktują, to będziesz skazana na wieczne huśtawki: od euforii do depresji.

    To będzie trudne. Tu: może nie chodzi o to, jak mnie postrzegają, tylko jaką rolę spełniam w (ich) życiu.

    Jesteś niezadowolona z roli, jaką spełniasz w życiu członków swojej rodziny? Nie rozmawialiśmy dotychczas o Twoim ojcu, ale odnoszę wrażenie, że zdecydowanie nie jesteś zadowolona z Waszej relacji? Mam racje?

     

    Boję się szpitala. Chyba jedynym wyjściem jest iść wtedy do ośrodka, choć nie zawsze dyżur nocny ma psycholog.

    Możesz iść do ośrodka. Ważne, żebyś nie była sama. Nawet jeśli nie będzie tam psychologa, to i tak lepiej żebyś była pod czyjąkolwiek opieką, niż zupełnie sama.

     

    Dziękuję - dobrze. Jestem dosyć niezależny od wpływu czynników zewnętrznych na mój nastrój, więc jest on raczej stabilny. :)

    No kurdę, ja też chcę ;)

    To jest osiągalne, chociaż przy dużym poziomie wrażliwości i empatii (tak jak u Ciebie) będzie wymagało sporo pracy. Często wydaje nam się, że mamy dwa wyjścia: empatia i wrażliwość na cierpienie innych i wynikające z tego nieszczęście; lub szczęście, ale spowodowane zobojętnieniem. Lubię buddystów właśnie dlatego, że potrafią łączyć stabilny poziom szczęścia, pewien dystans do rzeczywistości i jednocześnie zachować pełną wrażliwość. W ogóle zainteresowanie się kulturą wschodu mogłoby być dla Ciebie owocne - stąd też moja rada, żebyś porozmawiała ze swoją terapeutką o medytacji.

  12. Naprawdę uważasz, że czuję się winna za nieprzespaną noc, reakcję wujka? Nie potrafię tego określić. Czułam się tak jak pisałam. Jak nikt. Dlaczego? No pewnie dlatego, że w jego oczach nie zasługiwałam na pomoc. Jeszcze potrafiłabym to przyjąć, gdybym prosiła o pieniądze na jakiś nowy ciuch czy kosmetyk, ale tu...

    Nie wiem, czy to jest kwestia poczucia winy, natomiast ta sytuacja w sposób skrajny wykrzywiła wtedy (wczoraj) Twoje postrzeganie samej siebie. Tak jak już pisałem - Twoja wartościowość, charakter, osobowość, wady, zalety to coś raczej stabilnego (osobowość się zmienia, ale nie z dnia na dzień przy braku traumatycznych przeżyć). Natomiast to jak Ty sama patrzysz na siebie jest bardzo mocno uzależnione od chwili, danego nastroju. Nie sądzisz, że to co myślisz o sobie, o świecie, o życiu, o innych ludziach w takich dniach jak ten wczorajszy jest warunkowane przez depresje? A skoro jest warunkowane przez depresje, to nie powinno się w oparciu o to podejmować decyzji? I trzeba zrobić wszystko, żeby przetrwać ten czas i nie zrobić czegoś, czego nie dałoby się odwrócić?

     

    Czułam się tak jak pisałam. Jak nikt. Dlaczego? No pewnie dlatego, że w jego oczach nie zasługiwałam na pomoc.

    Zwróć uwagę na pewną rzecz: czułaś się jak nikt, bo w oczach Twojego wuja nie zasługiwałaś na pomoc. Czyli, możnaby zastosować skrót: myslałaś wtedy, że dla Twojego wuja jesteś nikim, więc sama czułaś się nikt. Zgodzisz się?

    Musisz mieć świadomość, że w relacjach z innymi ludźmi usłyszysz na swój temat różne rzeczy: pozytywne i negatywne; niekiedy skrajnie sprzeczne. Jeśli będziesz więc sugerowała się tym, co mówią o Tobie inni i jak Cię traktują, to będziesz skazana na wieczne huśtawki: od euforii do depresji.

     

    Niestety znów nie znalazłam na tyle odwagi, żeby powiedzieć jej o tej drugiej próbie. Powiedziałam natomiast o wczorajszym dniu. Przyznała, że rzeczywiście nie należał do udanych, że wujek zbyt dosłownie traktuje moją dorosłość.

    Dobrze, że odważyłaś się jej powiedzieć o wczorajszym dniu. Powiedziałaś jej o wszystkim? O wszystkich swoich uczuciach i wszystkich pragnieniach z jakimi wczoraj walczyłaś?

     

    Następną wizytę mam w poniedziałek o 18,00. Wizytę u psychiatry w piątek - nie pamiętam. Chyba 17,00.

    Myślisz, że jesteś w stanie dotrwać do piątku (rozumiem, że przyszłego) w takim stanie jak dzisiaj, czyli w stanie pozytywnej stabilizacji?

    Wiem, że czujesz się teraz lepiej i może wolałabyś nie myśleć o przykrych sprawach, ale myślę, że nad jedną rzeczą powinnaś się zastanowić. Co zrobisz, jeśli ten okropny, przygnębiający nastrój zacznie wracać? Jeśli znowu będziesz miała tak ogromne pragnienie śmierci? Chodzi mi o to, żebyś spróbowała opracować sobie taki plan reakcji awaryjnej i zastanowiła się, gdzie w taki sytuacjach możesz szukać pomocy, gdzie dzwonić, gdzie jechać. Może dobrze jest się w ten sposób zabezpieczyć właśnie wtedy, kiedy czujesz się dobrze? W razie kryzysu nie będziesz musiała się już nad tym zastanawiać, tylko zrealizujesz to, co wcześniej zaplanowałaś.

     

    A Ty? Jak się czujesz?

    Dziękuję - dobrze. Jestem dosyć niezależny od wpływu czynników zewnętrznych na mój nastrój, więc jest on raczej stabilny. :)

  13. Dziękuję Ci za to, że tak dokładnie opisałaś całą sytuację. Postaram się zwrócić Ci uwagę na kilka rzeczy. Przeanalizuję to co napisałaś krok po kroku, tak jak byśmy rozmawiali. Jeśli jesteś tą sytuacją zmęczona, to pomiń to wszystko - nawet nie czytaj - i postaraj się wrócić do tego wtedy, kiedy będziesz miała wystarczająco dużo siły.

    Wczorajszy dzień był dla mnie dosyć ważny. Czułam, że pokonuję niewidzialną barierę. Bo chciałam zadbać o swoje samopoczucie.

    Skończyłaś 20 (?) lat. To naturalne, że ten dzień był dla Ciebie ważny. Chciałaś spędzić go z matką i zaczęłaś realizować swoje pragnienie: bardzo dobrze.

     

    Poszłam spać pozytywnie nastrojona, ale po nocy, kiedy pogrożyłam się jedynie w półśnie, byłam zmielona jak świeża kawa.

    Przypadek losowy - nie jesteś winna temu, że miałaś nieudaną noc.

     

    Byłam spięta i się spieszyłam. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam głęboko oddychać, zwolniłam i włączyłam miłą dla ucha muzykę. I już było dobrze. Jak dla mnie wystarczająco.

    Świetna, wzorowa reakacja. Dokładnie to bym Ci poradził w takiej sytuacji: zwolnienie, głęboki spokojny oddech, miła muzyka.

     

    Ubrałam się i zahaczyłam jeszcze o bankomat. Od ponad pół roku wspieram green peace poprzez comiesięczną dotację. Jest to kwestia 35zł. I akurat tego dnia mi te pieniądze pobrali.

    Przypadek losowy. Świetnie, że wspierasz Green Peace.

     

    Wróciłam się więc do domu i poprosiłam wujka, żeby pożyczył mi chociaż te 20zł.

    Rozsądna decyzja.

     

    Usłyszłam tylko: "Nie mam pieniędzy! Do pracy idź!"

    Zrobiło Ci się przykro... To naturalne. Liczyłaś na pomoc, a tej pomocy Ci odmówiono i w konsekwencji nie mogłaś zrealizować swojego pragnienia (pojechać do matki). Ale zobaczmy jak na to reagujesz...

     

    Rozryczałam się, bo cały mój plan legł w gruzach.

    Rozumiem taką reakcję - świadczy o wrażliwości.

     

    Czułam się jak nikt

    I tutaj zaczyna się problem. Dlaczego tak się czułaś? Dlaczego to wydarzenie - mieszanka nieszczęśliwego wypadku i dosyć nieczułe zachowanie Twojego wuja - spowodowało, że poczułaś się jak nikt? Dlaczego zaczęłaś się obwiniać za całą sytuację?

     

    Wiedziałam, że on mógł pożyczyć mi te pieniądze. To nie jest majątek.

    Owszem, mógł pożyczyć Ci te pieniądze - tak jak pisałem, zachował się nieczule. Ale dlaczego Ty zaczęłaś winić za to SIEBIE? Zwróć uwagę: ten przypadek losowy wpłynął na to jak postrzegasz samą siebie.

     

    Nie byłam warta nawet dwóch głupich dych, które zastąpiłyby mi największą albo najskromniejszą imprezę ze znajomymi, samotne upicie się czy cokolwiek innego, a podarowałyby najcenniejszy prezent, który chciałabym dostać tego dnia.

    Dlaczego "nie byłaś warta"? Twój wuj może miał zły dzień, może jest złym człowiekiem, może ma o coś do Ciebie pretensje, może chciał być bardzo "wychowawczy". Niezależnie od tego, co nim kierowało - Ty nie byłaś temu winna.

     

    Pogrążyłam się w nieustającym płaczu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Ok 14,00 zadzwonił mój ojciec cały w skowronkach. Składał mi życzenia, a ja skupiałam się na tym, żeby szloch niechcący nie wymsknąl mi się do słuchawki. Odpowiadalam półsłówkami załamującym się głosem. Kiedy stwierdził, że chyba się nie wyspałam - szybko odpowiedziałam: "Nie, tato. Przeziębiłam się, wiesz?" -"Nie ubierasz się?" -"Po prostu wymarzłam."

    Nie musiałaś mówić swojemu ojcu co tak naprawdę się dzieje. Miałaś prawo zachować to dla siebie. Mam nadzieję, że nie winisz się za te niewinne kłamstwo?

     

    Co jest nieosiągalne? Nie wiem. Nie chcę chyba trafić do szpitala. Za niedługo wizyta u terapeutki. Spróbuję powiedzieć jej, co działo się wczoraj. Kiedy dzwoniła do mnie (wczoraj), żeby odwołać wizyte u psychiatry, to powiedziała, że poszukamy innego.

    Mam nadzieję, że uda Ci się spokojnie porozmawiać z terapeutką. Właśnie zaczynasz wizytę (kiedy piszę te słowa jest 19.01). Jeśli Ci się nie uda, pomyślimy nad jakimś innym sposobem poinformowania o wszystkim terapeutki. Wiem, że się powtarzam, ale muszę napisać to jeszcze raz: szczerość w Twojej relacji z terapeutą jest kluczowa, to ona może przesądzić o sukcesie terapii.

     

    Szpital to ostateczność. Nie wiem, czy psychiatra będzie Ci proponował pobyt w szpitalu. Prawie na pewno przepisze Ci leki. Mam nadzieję, że one ustabilizują Twój nastrój, sprawią że nie będziesz już więcej przeżywała tego co wczoraj.

     

    Nie chciałam Cię wystraszyć. Chciałam tylko jednego. Przepraszam.

    Nie masz mnie za co przepraszać, bo niczego złego mi nie zrobiłaś. :)

  14. To świetnie, że jakoś ogarnęłaś tę sytuację i czujesz się teraz lepiej, ale nie powinnaś tego wszystkiego bagatelizować. To jest bardzo niebezpieczne - po udanym dniu, nagle przyszedł dzień dramatyczny i jak rozumiem (jeśli jest inaczej, to wyprowadź mnie z błędu) nie miało to żadnych zewnętrznych powodów (to znaczy nie stało się wczoraj w Twoim życiu nic takiego, co mogłoby spowodować tak złe samopoczucie). Sama pisałaś, że tylko tekli udało się odciągnąć Cię od śmierci...

     

    Wiem, że może być Ci teraz trudno rozmawiać o tej sytuacji i może nie chcesz do niej wracać, ale jednak będzie trzeba to przeanalizować i to jak najszybciej. To nie przypadek, że wczoraj chciałem Cię namówić na wizytę u psychiatry: uważam, że Ty naprawdę tego potrzebujesz. To, co stało się wczoraj, to nie jest wynik Twojej osobowości, charakteru, tylko jednak jest to wynik choroby - zgadzasz się ze mną? Poważne choroby leczy się u lekarza, Ty swojej w zasadzie nie leczysz (trudno za leczenie uznać doraźne dawki hydroxiziny przepisane przez psychiatre na pierwszej i ostatniej wizycie).

     

    Te ostatnie dwa dni możesz potraktować jako lekcje. Mogłabyś na przykład stwierdzić, że od teraz, Twoim głównym celem będzie to, aby czuć się tak jak przedwczoraj (czyli bardzo dobrze) i aby absolutnie uniknąć takich stanów jak wczoraj. Ten przedwczorajszy dzień był bardzo pozytywny, bo pokazał Ci, że możesz czuć się dobrze.

     

    Chcę Ci zaproponować, żebyś zadała sobie dzisiaj poważne pytanie: co teraz jestem w stanie zrobić z tą sytuacją? Co powinnam, co mogę, na co wystarczy mi sił? Co jest osiągalne, a co osiągalne nie jest? Dlaczego nieosiągalne jest nieosiągalne, co można zrobić, żeby było osiągalne?

    Ja - chociaż dotychczas unikałem radzenia czegoś wprost - to zaczne te rozważania i doradzę Ci dwie rzeczy, moim zdaniem konieczne:

    1. Szczerą rozmowę z terapeutką na temat ostatnich dwóch dni (przedwczorajszego i wczorajszego) i jeśli jesteś w stanie, to również na temat drugiej próby samobójczej.

    2. Możliwe jak najpilniejszą (ale niekoniecznie w szpitalu) wizytę u psychiatry i szczerą rozmowę z psychiatrą, to znaczy opowiedzenie mu o wszystkim istotnym.

    Jeśli napiszesz, że cele wyrażone w punktach 1 i 2 są słuszne i jesteś w stanie je zrealizować, to super. Życzę powodzenia i czekam na relacje. Jeśli uważasz je za słuszne, ale nie jesteś w stanie zrealizować, to spróbuję Ci jakoś pomóc i to ułatwić - wtedy musimy odpowiedzieć na pytanie, co uniemożliwia wykonanie tego planu i zastanowimy się jak to wyeliminować. No i wreszcie trzecia możliwość - jeśli uważasz, że te założenia są niesłuszne, to napisz dlaczego, a ja spróbuję Cię przekonać, że jest inaczej.

     

    Oiom, dziękuję, że byłeś. Ale może to nie jest warte zachodu. Na co Ci te myśli i nerwy?

    Spokojnie, ja sobie poradzę z myślami i nerwami. :) Ale rzeczywiście - mocno mnie wczoraj przestraszyłaś.

     

     

    Bedewere - wybacz, że odpowiadam dopiero teraz.

     

    Oiom Ja jestem pełna podziwu twoim postom, czy mamy doczynienia z psychologiem?

    Dziękuje za komplement. Nie jestem psychologiem. Pisałem już wyimaginowanej, że to tylko koleżeńska próba pomocy. :)

  15. W tej chwili czuje, ze dotrwam do rana, ale przede mną cała noc i nie wiem jak będzie. Co jesli bd sie chciała przekrocze tę granice wytrzymałości w środku nocy? Ja wiem, co wtedy.

     

    Nie mam do niej prywatnego numeru. Mam tylko do ośrodka, ale nie chcę już tam spędzać nocy, to było okropne przezycie.

     

    Kot mi przeszkadza w tym stanie. Łazi po mnie i miauczy. Nie mam nikogo.

    Przy kompie tez nie moge być, bo stoi u X w pokoju.

     

    To co jednak chiałbym Ci teraz zaproponować (po przeczytaniu tego, co pisałaś o tabletkach), to jest jednak wizyta w szpitalu (przynajmniej na izbie przyjęć). Jeszcze dzisiaj.

    Z tego co znalazłem jedyny szpital psychiatryczny w Krakowie to tzw. Babiński czyli Szpital specjalistyczny im. Dr Józefa Babińskiego na ulicy Józefa Babińskiego 29 w dzielnicy VIII Dębniki. Tutaj adres do ich strony: http://babinski.pl

    To daleko od centrum Krakowa (jakieś 7 km w linii prostej od rynku) więc najlepiej będzie jeśli weźmiesz taksówkę (pieniądze nie mają teraz znaczenia). Najlepiej, żeby ktoś z Tobą pojechał: może spróbuj się przełamać i poprosić osobę, która jest w domu i do której masz najwięcej zaufania? Sama, czy z kimś – pójdź na izbę przyjęć i poproś o rozmowę z psychiatrą. Tam jest na pewno 24 godzinny dyżur psychiatryczny. Nie bój się pasów i tym podobnych rzeczy. Nic takiego Ci nie grozi. Jeśli sytuacja nie jest bardzo poważna, to po prostu porozmawiasz z psychiatrą i wrócisz do domu. Jeśli nie będziesz mogła wrócić do domu, to znajdziesz się pod opieką specjalistów, którzy udzielą Ci realnej pomocy.

    Jeśli na razie nie chce jechać do szpitala – do czego gorąco Cię namawiam – to chociaż zadzwoń tam, do lekarza dyżurnego (na pewno psychiatry) i z nim porozmawiaj. Takie telefony, do lekarza dyżurnego, można znaleźć na ich stronie internetowej:

    Lekarz Dyżurny

    Tel.6524322

    Tel.6524323

     

    Co Ty na to?

  16. Może zostawmy na razie sprawę relacji z Twoją mamą, poezję, sny a nawet kwestię życia dla samej siebie. Możemy wrócić do tego później.

     

    Skupmy się na tym, co dzieje się teraz. Z tego co piszesz, sytuacja rzeczywiście wygląda poważnie. Myślę, że jak najszybciej powinnaś porozmawiać z psychiatrą. Jeśli nadal czujesz się tak fatalnie i masz poważne myśli samobójcze, to powinnaś porozmawiać z nim jeszcze dzisiaj. Jeśli jest trochę lepiej, to powinnaś pójść do lekarza najpóźniej jutro. Sama najlepiej wiesz, czy jesteś już "na granicy" wytrzymałości. Tamten psychiatra zachorował: trudno. Są inni. Nie powinnaś czekać. Lepiej zachować się nadgorliwie, niż przegapić coś poważnego.

     

    Czy Twoja terapeutka mówiła Ci jak postępować w takich sytuacjach? Możesz mieć do niej jakiś prywatny kontakt, poza ośrodkiem? Możesz do niej zadzwonić?

     

    Kilka rad zawsze uniwersalnych: oddychaj spokojnie, głęboko przez nos; postaraj się przez kilka minut o niczym nie myśleć, trwać w stanie pustki myślowej; nie utożsamiaj się ze swoimi myślami, nie utożsamiaj się ze swoim smutkiem. Najlepiej byłoby, żebyś nie była sama: bliski kontakt z kotem to minimum.

  17. Odpisze Ci może wieczorem. Wybacz Oiom, ale czuję się okropnie.

     

    Jasne. Nigdzie nam się nie spieszy. Jeśli nie będziesz chciała, nie odpisuj w ogóle - moje pytania są raczej po to, żebyś sama sobie na nie odpowiedziała i tym uświadomiła pewne rzeczy.

     

    Postaraj się teraz nie utożsamiać ze swoim samopoczuciem. Wiem, że to trudne, ale spróbuj. Wczoraj czułaś się lepiej i świat pewnie wydawał Ci się o wiele piękniejszy, Twoja przyszłość była bardziej kolorowa, Ty sama bardziej wspaniała. Dzisiaj wydaje Ci się, że jest dużo gorzej. Ale, to przecież - ten sam świat, ta sama przyszłość i ta sama Ty. Zmienił się TYLKO Twój nastrój.

     

    Niestety, muszę zniknąć na kilka godzin. Nie poddawaj się i głowa do góry: jutro może być lepiej. :)

  18. Nie rozmawiałam z nią o tym, jedyne, co powiedziałam jej w gniewie to: "nie pij już więcej. Przyjechałam tu dla Ciebie." Ale ona walnęła kolejną banię - z tego, co widziałam już ostatnią, a ja z tym swoim gniewem spaczona cierpieniem poszłam do swojego pokoju.

    A myślałaś o tym, żeby wrócić do tej sytuacji i porozmawiać z nią przy sprzyjających warunkach (kiedy Ty będziesz spokojna, a ona trzeźwa)?

     

    Kiedyś zaproponowałam jej, że może warto skorzystać z terapii, ale ona tylko odpowiedziała, że chyba sobie z niej żartuję, bo przecież nic się nie dzieje.

    Hmm... A może powinnaś wrócić do tego dialogu? Oczywiście wtedy, kiedy będziesz miała na to wystarczający dużo sił.

    Jak Twoja mama mogłaby zareagować na komunikat tego rodzaju: "mamo, wiesz że Cię kocham i będę przy Tobie pomimo wszystko, ale uważam, że masz problem... Pęka mi serce kiedy często widzę Cię pijaną. Chciałabym Ci pomóc się z tym uporać. Myślę, że to jest możliwe!"? Nie proponuj jej od razu terapii - na początku ważne jest, żeby ona stwierdziła, że rzeczywiście ma problem, ale jest w stanie się z nim uporać.

    Nie mam doświadczeń w kontaktach z osobami uzależnionymi. Nie wiem, czy jesteś wewnętrznie przekonana do tego, żeby namówić swoją mamę na jakąś radykalną zmianę (na walkę z uzależnieniem). Nie wiem, czy masz wystarczająco dużo sił, żeby przeprowadzać z nią takie trudne rozmowy. To są pytania, na które musisz sama sobie odpowiedzieć. Jeśli jednak spróbujesz jakoś pomóc swojej mamie w tej kwestii, to myślę, że możesz poprosić swoją terapeutkę o radę i odpowiedź na pytanie jaki rozmawiać z osobą uzależnioną i jak nakłonić ją do terapii.

     

    Kot jest dla mnie bardzo ważny, bo wzięłam go chorego ze schroniska tylko dlatego, żeby był sensem mojego życia. Wiem, egoistycznie. Po części się udało. Trochę mi pomógł, ale później to, że był nie wystarczyło.

    Mnie się taki egoizm podoba. Kot ma dom i jest kochany, a Ty masz kota - wszyscy wygrywają. Zastanawiam się tylko, czy takie poszukiwanie sensu życia wyłącznie w jednej istocie (to może być kot, dziecko, chłopak, mąż, matka) jest słuszne? No, bo pomyśl: Twój kot umrze i Ty stracisz sens życia? Czy warto redukować swoje życie tylko do relacji z jedną istotą (nawet najwspanialszą i najkochańszą)? A może lepiej byłoby przyjąć, że jednak żyjesz przede wszystkim dla samej siebie (taki pozytywny egoizm) co oczywiście nie wyklucza bardzo ważnej roli innych osób w Twoim życiu? To na pewno wymagałoby dużo miłości własnej. A Ty: lubisz siebie? Lubisz spędzać czas z tą pięknooką Kamilą z Krakowa? Jesteś dla niej dobra? :)

     

    Nie wiem też, jak to się stało, że wczoraj było tak dobrze, a dzisiaj tak dupiaście. Sama noc wystarczyła?

    Często masz takie nagłe zmiany nastroju?

    Myślę, że jesteś na początku terapii, więc nie należy spodziewać się tego, że przez cały czas będziesz się świetnie czuła. Ważne i pozytywne jest jednak to, że w ogóle, po raz pierwszy od dłuższego czasu, miałaś dobry dzień. Mam nadzieję, że będzie to stanowiło dla Ciebie zachętę dla dalszej terapii i pracy nad sobą.

     

    Ty jak spałeś?

    Dobrze. :) Lubię spać, uważam to za piękny proces twórczy... Nie wiem czy wiesz, ale surrealiści kładąc się spać wywieszali kartkę "UWAGA! Artysta pracuje!". Myślę, że my ludzie powinniśmy dążyć do tego, żeby nasz mózg na jawie osiągnął taki stan perfekcyjnej pracy jaki osiąga każdej nocy podczas tworzenia naszych snów.

     

    Wiersz bardzo mi się podobał jeśli chodzi o poziom ekspresji uczuć. Dobrze, że wyrażasz swojej emocje nawet, jeśli są to emocje pesymistyczne.

  19. Wyimaginowana,

     

    Zaczynam od najważniejszego: wszystkiego najlepszego. :)

     

    W kontekście relacji z Twoim wujostwem, które bardzo dobrze nakreśliłaś, trudno jest mi coś Ci poradzić. Rzeczywiście słuszna wydaje się być rada Twojej terapeutki, żebyś próbowała ocieplać te stosunki metodą „małych kroków”. Możesz próbować, w sumie – co masz do stracenia? To Ty wyciągasz rękę, a jeśli ktoś tę rękę odrzuca, to źle świadczy o nim, a nie o Tobie.

    Ważne, żebyś nie dawała się sprowokować swojej ciotce do kłótni - staraj się formułować przekaz w sposób asertywny (mów zdecydowanie NIE jeśli coś Ci się nie podoba) ale sympatyczny (swoje NIE może ozdobić sprytnym komplementem).

     

    Jeśli chodzi o Twoje stosunki z mamą, to sprawa się z mojego punktu widzenia częściowo wyjaśniła: Ty potrzebujesz jej, a ona potrzebuje Ciebie. Żadne radykalne rozwiązania w stylu zerwania kontaktów nie mogą więc wchodzić w grę.

     

    Zwykle jest tak, że przyjeżdzam do mamy, co dwa, trzy tygodnie. Dlatego, że chcę. Potrzebuję powiedzieć jej o najbardziej błahych sprawach. Czasem przyjeżdżam, bo ona tego chce. Tak było ostatnio. Było tak ciepło... 16st. a ja zamiast wytarzać się w trawie, pojeździć na rolkach, albo wyjść gdzieś na dlużej z kotem, to pojechałam i otworzyła mi drzwi kompletnie pijana. Z nim. Zwątpiłam.

    Rozmawiałaś z nią o tym później? Powiedziałaś jej, co czujesz (bez pretensji i osądzania) w takich sytuacjach? Potraficie rozmawiać szczerze o Waszych wzajemnych stosunkach? Mówisz swojej mamie o tym, co w jej życiu sprawia Ci przykrość (rozumiem, że jest to jej facet i alkohol)? Jeśli tak, to jak ona na to reaguje?

     

    Ważne, w jaki sposób rozmawiasz ze swoją mamą. Twoja matka ma pewnie wyrzuty sumienia z powodu swoich problemów życiowych, nie możesz jej więc otwarcie krytykować, ani osądzać.

    Czy jest coś czego nie zrobiłam? Tak. Sprawa w sądzie dla tego sk... .

    Ale i to dojdzie kiedyś do skutku. Wolałabym, żeby już mama przez niego nie cierpiała, ale jak tylko coś się stanie, to po raz kolejny wzywam policję, a z tego co wiem oni mają wtedy obowiązek zawiadomić prokuraturę.

    Mogę też pomóc jej finansowo, gdy tylko znajdę pracę, bo w obecnej sytuacji pomagam, ale to jest niewiele jak na to, żeby przeżyć miesiąc.

    A myślisz, że można zrobić coś, żeby ona przestała pić? Udzielić jej jakiejś pomocy w tej sferze? Nie ma uzależniania, z którego nie możnaby wyjść.

     

    Poświęcam dużo uwagi Twojej rodzinie, bo widzę, że to ważny dla Ciebie temat. Ponadto wydaje mi się - jeśli jest inaczej, to wyprowadź mnie z błędu - że masz silną potrzebę opiekowania się kimś. Świadczą o tym marzenia o byciu matką (w bardzo młodym wieku), uwaga jaką poświęcasz kotu, no i przede wszystkim Twój stosunek do matki. W tej potrzebie opiekowania się nie ma niczego złego, wręcz dobrze to o Tobie świadczy. Wątpię, żeby ktokolwiek namawiał Cię do tego, żebyś wyeliminowała ten element swojego życia wewnętrznego. Istotne jest natomiast uświadomienie sobie tej cechy charakteru i konsekwencji, jakie ma ona dla Twojego życia. Te konsekwencje nie zawsze będą dla Ciebie pozytywne i to musimy sobie otwarcie powiedzieć. Na pewno Twoja terapeutka będzie zwracała Ci na to uwagę.

     

    W Twoich dzisiejszych postach dostrzegłem sporo optymizmu. Sama o sobie napisałaś, że "tak dobrze się czujesz, że aż promieniejesz". Świetnie! Jak myślisz, co jest powodem tego dobrego samopoczucia? Jeśli odpowiesz sobie na to pytanie, to być może znajdziesz klucz do stałej poprawy swojego nastroju.

  20. Witaj Pięknooka,

     

    Rzeczywiście wygląda na to, że ułożenie relacji z Twoją ciotką nie będzie takie proste. Czy ona ma taki sposób bycia w stosunku do wszystkich ludzi? Np. Twojego brata, który też tam mieszka? A może traktuje Cię ze szczególnym chłodem z jakiegoś konkretnego powodu, na przykład obwinia Cię za coś (bardzo możliwe, że całkowicie niesłusznie)? Jak rozumiesz zdanie: "Tobie zawsze jest zimno, bo Wasza rodzina już taka jest"? To wygląda trochę tak, jakby on obwiniała Cię za grzechy innych członków Twojej rodziny... Może też, tak jak zdajesz się sugerować, ona czuję się winna za Twoją "próbę" samobójczą i nie umie sobie z tym poradzić? Odpowiedź na te pytania powinna stanowić dla Ciebie wskazówkę w jaki sposób "rozładować" to napięcie między wami. Może się uda.

    A jak układa się Twoja relacja z wujem? Pamiętam, że ochoczo relacjonuje Twoje życie Twojemu ojcu. Ale, może jest bardziej komunikatywny i da się z nim jakoś porozumieć?

     

    Świetnie, że porozmawiałaś ze swoją terapeutką na temat tych przykrych wydarzeń z przeszłości. Wojtala dosyć radykalnie radził Ci, żebyś w obliczu tej sytuacji zerwała kontakty z matką i jej facetem. Zerwanie kontaktów jest zbyt radykalnym pomysłem (świadczy o tym Twoja reakcja), ale może przydałoby Ci się troszeczkę egoizmu w tej sytuacji. Teraz pojawiają się trzy pytania w kontekście Twojej relacji z matką (o faceta matki nie pytam bo wypowiedziałaś się zdecydowanie na temat swojego stosunku do tego człowieka) :

    1. Czy kontaktujesz się z nią z wewnętrznej potrzeby (bo chcesz z nią być... tak jak często córka chce być z matką, babką, dziewczyna z chłopakiem, matka z dzieckiem itd. czyli mówiąc w skrócie dla przyjemności wspólnego obcowania) czy z poczucia obowiązku?

    2. Czy Ty jesteś potrzebna swojej matce? Czy pomoc, której jej udzielasz realnie zmienia coś w jej życiu?

    3. Czy myślisz, że jesteś w stanie zrobić dla niej coś więcej niż robiłaś dotychczas? Może jest coś, czego nie próbowałaś, a co mogłoby jej pomóc?

    Ważne, żebyś sama przed sobą odpowiedziała na te pytania. Te odpowiedzi mogą być dla Ciebie wskazówką jak kształtować przyszłe relacje z mamą.

  21. Wujostwo też przysparza mi wielu innych problemów, mianowicie pogarsza moje stosunki z ojcem, z którym i tak mam dosyć złe. Ojciec jak dzwoni to odbiera mój wujek, a na pytanie: "co słychać?" zaczyna na mnie skarżyć, że siedzę całe dnie w pokoju, że nie da się ze mną porozmawiać, że nie chodzę do szkoły. Więc, kiedy ja dostaję słuchawkę czuję się jakby bombardowało mnie kilka samolotów, choć to tylko mój ojciec, który dostał zbyt wiele zbędnych informacji, o które nawet nie zapytał.

    A mówiłaś kiedyś swojemu wujostwu, że to relacjonowanie Twojego życia Twojemu ojcu Ci się nie podoba? Jeśli czujesz, że granice Twojej prywatności są przekraczane i co gorsza negatywnie odbija się to na relacjach z Twoim ojcem, to możesz przecież jakoś zaakcentować swoje niezadowolenie. Możesz porozmawiać z wujostwem i poprosić, żeby dali Ci więcej swobody, żeby nie relacjonowali Twojego życia innym, bo czujesz się wtedy źle, masz wrażenie, że ktoś ingeruje w Twoją prywatność. Przy tego rodzaju rozmowach ważne jest asertywne sformułowanie komunikatu: bez krytyki, bez pretensji. Coś na zasadze "wiem, że się o mnie martwicie i że chcecie dla mnie dobrze i jestem Wam za to bardzo wdzięczna, ale byłoby mi łatwiej gdybyście..." i dalej mówisz to, na czym Ci zależy. To działa! W ten sposób jesteś w stanie załatwić z ludźmi naparawdę dużo...

    Nie chodzi mi tutaj konkretnie o tę sytuację z Twoim wujostwem, tylko bardziej o umiejętność sprzeciwu wtedy kiedy nie czujesz się komfortowo. Taki inteligentny egoizm, który jednocześnie nie ingeruje w prawa innych ludzi na pewno by Ci się przydał.

     

    No i już absolutnie ostatnia rzecz - nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że przesadnie ingeruje w Twoje sprawy i zamieniam się w zrzędzącego kolegę - te Twoje przykre doświadczenia z bratem i znajomym Twojej matki. Rozmawiałaś o nich ze swoją terapeutką? Wiem, że zbiera Ci się wiele rzeczy, o których powinnaś z nią porozmawiać i możesz czuć się z tego powodu nieco przytłoczona. Wiem też, że to może być dla Ciebie trudny temat. Jednak, te doświadczenia są istotne, wiele tłumaczą. Zastanów się, czy nie byłoby warto porozmawiać o tym z psychologiem.

  22. Na pewno ta sytuacja z Twoim bratem istotnie wpłynęła na to, jak patrzysz na innych ludzi. Takie wydarzenie byłoby wstrząsem dla każdego. Nie dziwi mnie więc, że nie umiesz teraz nikomu bezgranicznie zaufać. Ważne natomiast, żebyś w ogóle była w stanie zaufać i żebyś nie patrzyła na każdego innego człowieka jak na kogoś, kto chce Cię skrzywdzić. Pisałaś o swoim byłym chłopaku, z którym jak rozumiem byłaś związana po całej tej sytuacji z bratem - to jest dowód na to, że jakoś uporałaś się z tamtym wydarzeniem. Przynajmniej na tyle, żeby zbudować relację z innym człowiekiem.

     

    Mieszkanie z kimś, komu nie ufasz i kogo się boisz na pewno nie jest dobrym pomysłem. To jest szczególnie ważne, żebyś czuła się bezpiecznie w domu, żebyś wiedziała, że nic Ci tam nie grozi. Tylko, z tego co rozumiem, tam gdzie teraz mieszkasz też nie czujesz się zbyt komfortowo. Jest cień szansy żeby to zmienić? Umiesz nazwać to, co powoduje, że Twój obecny dom nie jest Twoim prywatnym azylem, że nie czujesz się tam w pełni bezpieczna i odprężona?

  23. Witaj,

     

    Po rozmowie. Wciąż nie odważyłam się powiedzieć, że dwa razy nie udało mi się siebie zabić, nie raz. Jak można być takim palantem? Może we wtorek z nią o tym porozmawiam, bo dowiadując się o powrocie myśli samobójczych, jako ostatecznym rozwiązaniu, zdecydowała, że spotkamy się już we wtorek.

    Jeśli powiedzenie o tym terapeutce (o drugiej próbie) sprawia Ci trudność, to może spróbujesz jakoś się do tego przygotować? Na przykład, zwizualizujesz sobie tę sytuację, wyobrazisz sobie, że siedzicie razem w pokoju a Ty to mówisz. Brzmi trochę infantylnie, ale nawet wielcy mówcy przygotowują się w ten sposób do trudnych rozmów i wystąpień publicznych. Pamiętaj też, że możesz (a może nawet powinnaś?) powiedzieć swojej terapeutce jak wiele kosztowało Cię to wyznanie, że nie przyszło Ci to z łatwością.

     

    Zastanawiam się, czy Ty mówiłaś już komuś o tej drugiej próbie samobójczej? Czy masz w swoim życiu kogoś, z kim możesz otwarcie porozmawiać o swoich problemach? Jakąś przyjaciółkę, przyjaciela, członka rodziny? A jeśli nikt o tym nie wie, to może w Twoim najbliższym otoczeniu jest ktoś, kto zasługuje na to, żeby mu zaufać i z nim porozmawiać?

     

    Najważniejsze, że do niej poszłaś i że zamierzasz iść kolejny raz. Ważne też, że wybierasz się do psychiatry. To już są ewidentne sukcesy. Ta bariera pójścia do psychologa i dla psychiatry dla wielu jest nie do przełamania, a Tobie się to udaje. Ważne, żebyś zauważyła ten progres.

     

    Odpowiedziałam jej na pytanie, jak chciałabym, żeby wyglądała ta najbliższa przyszłość. Teraz chciałabym mieć pracę - obojętne mi to- mogę być nawet odśnieżarką, od września chciałabym kontynuować szkołę zaocznie, ale - nie wiem, czy dotrwam do września...

    Piszesz, że jest Ci obojętne jaką znajdziesz pracę. Jesteś tego pewna? Chodzi mi o to, czy uwzględniasz swoje możliwości? Może być na przykład tak, że Twój obecny stan powoduje, że bardzo źle się czujesz w otoczeniu innych ludzi (to częste przy depresji) i wolałabyś raczej pracę nie wymagającą częstych kontaktów z innymi? A może masz szanse znaleźć taką pracę, która jednak będzie sprawiała Ci przyjemność, będzie dotyczyła Twoich zainteresowań? Wiem, że nie jest łatwo znaleźć pracę i nie możesz specjalnie wybrzydzać, ale warto zwrócić uwagę na ten aspekt.

     

    Dowiedziawszy się, że prowadzę pamiętnik zaproponowała, żebym założyła drugi zeszyt i prowadziła zapiski o tym, co dobre. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, ale zanim wróciłam do domu - zdążyłam zmienić zdanie, że pomysł jest beznadziejny, bo przecież w tym zeszycie piszę również o tym, co dobre. Zwykle ogranicza się to do podziwu natury, kota itp. Ale jest.

    Twojej terapeutce chodzi pewnie o to, żebyś nauczyła się dostrzegać też te dobre strony życia. Drugi zeszyt w zamyśle miał to pewnie podkreślić i zaakcentować. Rzecz jednak nie jest przecież w zeszycie, tylko w tej umiejętności. Zwróć uwagę, że nawet relacjonując jedną wizytę u psychologa, możesz podkreślić tylko negatywne jej aspekty (o tym zapomniałam.... tego nie powiedziałam....) lub też pozytywne (odważyłam się tam pójść.... dałam radę.....). Nikt nie będzie wymagał od Ciebie dostrzegania samych pozytywów, ale ważne żebyś widziała, że są dwie strony księżyca: ciemna, ale i jasna.

     

    Rozmowę skończyła jak zawsze ona, pomimo iż została na nocnym dyżurze, co świadczyło o tym, że z nikim już nie jest umówiona. Jeszcze zanim na dobre się oddaliłam czując jak na łeb spadają mi ogromne krople z rynien, zastanowiłam się, dlaczego właściwie nie poprosiłam o to, żeby porozmawiała ze mną dłużej. Jednak nie wróciłam już.

    Ta chęć dalszego prowadzenia rozmowy to dobry znak, nie sądzisz?

  24. Rzeczywiście są rzeczy, których w niebycie na pewno nie będzie. Chociażby wspomniany już przeze mnie zachwyt, czy uczucie szczęścia doświadczone w objęciach ukochanego. Jednak nie zdarzyło się jeszcze nic, co wynagrodziłoby wcześniejsze lata, albo chociaż wystarczająco je przykryło.

    Ważne, żebyś nie była niewolniczką swojej przeszłości. Zależy Ci na wolności, więc postaraj się uwolnić również od swojej przeszłości. Przeszłość jest o tyle ważna, że może nas czegoś wartościowego nauczyć. Przyszłość jest o tyle ważna, że możemy się trochę do niej przygotować, zaplanować ją. Niestety, ludzie często nie potrafią docenić teraźniejszości, skupić się na niej. Znasz podstawy nauk buddyzmu? Buddyści starają się żyć tu i teraz, unikają tego zawieszenia pomiędzy tym co było, a tym, co będzie. Masz kilka godzin do stresującego wydarzenia. Przez te trzy godziny możesz siedzieć i koncentrować się na tej przykrej rzeczy, która Cię czeka. Przykre będzie wtedy więc nie tylko to wydarzenie, ale i te godziny, które Cię od niego dzielą. Możesz też spróbować o tym nie myśleć - skoro nie możesz tego zmienić - i spróbować skoncentrować się na chwili teraźniejszej. Sprawić sobie drobną przyjemność. Pójść na spacer, pobawić się z kotem, zrobić sobie gorącą kąpiel. Przez kilka chwil nie być niewolniczką tego co było, albo tego co będzie. Wiem, że to się bardzo łatwo pisze - zapomnieć o przykrych wydarzeniach, skoncentrować się na chwili obecnej, sprawić sobie przyjemność. Wierzę jednak, że jesteś w stanie "wskoczyć" na taki poziom samoświadomości, żeby tego dokonać, chociaż na chwilę.

     

    Terapeutka, z którą jestem dzisiaj umówiona nie przekonała mnie, że warto tutaj zostać. Czeka mnie rozmowa, która zadecyduje, czy będę do niej wciąż przychodzić, czy zrezygnuję z wizyt i zacznę żyć jak ostatnio - na chybił - trafił. Na początku bardzo dobrze się czułam bez tych spotkań, ale nie bez przyczyny znalazłam się na tym forum. Bo w ciągu ostatniego tygodnia, z dnia na dzień czuję jakby ubywało ze mnie siły. Nie wiem, co będzie za tydzień.

    To naturalne, że w pierwszej chwili bardzo dobrze się czułaś bez spotkań u terapeuty. Skoro czułaś, że terapeutka zbyt wiele od Ciebie wymaga, a spotkania uświadamiały Ci wiele smutnych rzeczy, ta ulega, którą poczułaś przestając tam chodzić jest uzasadniona. Tylko, czy ta sytuacja nie przypomina łykania niesmacznych lekarstw: odstawiasz niesmaczne lekarstwa, więc przez chwilę czujesz się lepiej, ale po pewnym czasie one przestają działać i jest coraz gorzej i gorzej...?

     

    Postaraj się nie zapominać o ewentualnej możliwości zmiany terapeutki. To nie jest tak, że skoro jeden człowiek nie potrafi Ci pomóc, to żaden inny nie będzie w stanie tego zrobić. Nie musisz wybierać pomiędzy terapią u tej osoby, a życiem "na chybił trafił". Są też inne rozwiązania.

    Jest też psychiatra, do którego - jak pisała gosiavongosia - nie musisz mieć skierowania. Ten, u którego już byłaś, chyba nie udzielił Ci jakiejś zdecydowanej pomocy. Sama napisałaś, że ten psychiatra dopiero się uczył. Nie jestem lekarzem i nie powinienem tego oceniać, ale hydroxizina którą bierzesz, to - według encyklopedii leków - lek na uspokojenie. Na stany lękowe, stany napięcia, nadpobudliwość, a nie na depresje. Być może antydepresant poprawiłby Twój nastrój, ustabilizowałby go, sprawiłby, że nie wpadniesz w "ten" stan ciemnej odchłani - na ten temat powinien wypowiedzieć się dobry psychiatra.

     

    Może gdyby był ktoś, dla kogo byłabym Kimś... Są ludzie, dla których jestem ważna, ale nie niezastąpiona. I nawet mam kota, który mnie kocha, jednak i on podczas mojej nieobecności siada na obcych kolanach.

    Znalezienie kogoś, dla kogo będziesz niezastąpiona może nie być od razu takie łatwe. Szczególnie obecnie, kiedy pewnie unikasz ludzi. Może więc to jest dobry powód, żeby spróbować wyjść z tej trudnej sytuacji i zostać na tym padole łez? Dać sobie szansę, żeby poznać kogoś, dla kogo będziesz Kimś?

     

    Powodzenia u terapeutki. :)

  25. Myślę, że będąc w stanie totalnego rozpadu nie jestem w stanie podjąć odpowiedniej decyzji. Za to mogę ostateczną, która na pewno źle nie wpłynie na moje życie, bo już go nie będzie. Nie wiem, jak TAM jest, ale mam nadzieje, że nie odczuwa się żalu itp. złych uczuć. Jeśli chodzi o rodzinę, którą bym tu zostawiła - wiadomo, że każdy samobójca jest egoistą. Przynajmniej w obliczu śmierci.

    Taka decyzja o tyle wpłynie na Twoje życie, że je ostatecznie zakończy. Czyli pozbawisz się kilkudziesięciu lat, podczas których masz szanse na przeżycie wielu bardziej lub mniej przyjemnych chwil. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Na pewno też w Twoim życiu są pozytywne zjawiska - nawet teraz - które powodują, że jest ono lepsze od niebytu.

     

    Odkąd zaczęły się problemy w domu, miałam wtedy 9lat spostrzegłam, że życie to coś trudnego. Coś co uwikłane jest w nieszczęściu. Przekonywałam się o tym z roku na rok, kiedy to po każdym dramacie mówiłam sobie, że swoje przeżyłam i niemożliwe jest, żebym mogła doświadczyć jeszcze więcej. Kiedy to znów działo się coś okropnego. Wtedy zwątpiłam i wątpie po dziś dzień. Nie czuję sie bezradna, bo życie jest w moich rękach. Czuję się bezbronna, bo wiem już, że cokolwiek nie zrobię, którędy nie pójdę, to znów coś na mnie spadnie. I aż boję się pomyśleć, co tym razem.

    Mimo młodego wieku zostałaś ciężko doświadczona przez życie. To pewne. To wyjaśnia też w znacznej mierze Twoje obecne położenie. Natomiast nie jest przecież tak, że zostałaś przez los naznaczona piętnem cierpienia. W życiu musiały spotykać Cię też pozytywne zjawiska i jeszcze wiele takich przed Tobą. Problem polega na tym, że raczej nie dostrzegasz teraz tego, co pozytywne. Leki, psychoterapia są po to, aby to zmienić. Tutaj, na forum, masz wiele dowodów na to, że to jest możliwe. Chyba warto więc spróbować?

     

    Nie ukrywam, że zawsze miałam plany, które wybiegały gdzieś w odległe czasy. Rodzina i te sprawy. Czyli było dobrze i życie postzegalam jako jakiś fajny epizod. Domek, pies, mąż i dzieci. Jednak zaraz potem przychodziła świadomość, że chyba zbyt idealizuje to wyobrażenie.

    Marzenia o domu, psie, mężu i dzieciach nie są przecież nierealne, ani zbyt wyidealizowane. To, czy je zrealizujesz zależy przecież od Ciebie samej. Chodzi o to, żebyś nie pozbawiła się szansy na realizowanie wszystkich swoich marzeń z tego powodu, że nagromadziło się w Twoim życiu wiele problemów i wiele bólu. Tym bardziej, że jako osoba zdolna, wrażliwa i empatyczna jesteś w stanie dać światu wiele pozytywnego i myślę, że są takie chwile kiedy szczerze w to wierzysz. Byłaby to więc duża strata: i dla świata, i dla Ciebie.

     

    Nie mam odpowiednich kompetencji do tego, aby udzielić Ci kompleksowej pomocy. Od tego jest psychoterapeuta. Staram się tylko namówić Cię do tego, żebyś sama sobie dała szansę. Na razie Ci się to udaje. Mogłaś zupełnie się poddać, a jednak: kontynuujesz terapię, szukasz pomocy, przyszłaś na forum. Wszystko to świadczy o tym, że świadomie lub nie, wierzysz w to, że Twoje życie nie jest tak straszne jak czasami Ci się wydaje. I ta wiara jest teraz najważniejsza. Na jej podstawie można podjąć szereg działań, które poprawią Twoje położenie.

×