Skocz do zawartości
Nerwica.com

muchomorkowa

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez muchomorkowa

  1. @Dryagan @Verinia bardzo dziękuję za Wasze odpowiedzi! Nie wiem na jakiej zasadzie to zadziałało, ale przeczytanie tego kilka godzin temu zmotywowało mnie do umówienia się na wizytę do psychiatry - o dziwo znalazł się w okolicy taki z wolnym terminem na dziś po południu. Jestem już po wizycie, kosztowało mnie to wiele stresu. Dostałam receptę na lek, zobaczymy czy to cokolwiek pomoże. @Dryagan czy możesz napisać jak wyglądała w Twoim przypadku ta samoterapia? Zainteresował mnie ten temat.
  2. Cześć Postanowiłam tu napisać, bo mam mętlik w głowie i sama już nie wiem co robić i myśleć, a może takie "wyżalenie się" na forum zmieni trochę mój punkt widzenia. Przepraszam, że tekst wyszedł taki długi. Mam 30 lat i moja pewność siebie i ogólna samoocena jest bardzo niska już od czasów podstawówki. Czuję, że jestem do niczego, że jestem beznadziejną kobietą, żoną, córką, siostrą, koleżanką, pracownicą. Skończyłam studia, ale czuję, że kompetencje zawodowe mam tylko na papierze a nie w głowie. Około 1-2 lata temu zaczęłam przyglądać się swojemu zachowaniu, temu jak traktuję innych i doszłam do wniosku, że dla najbliższych jestem osobą toksyczną. Nigdy nie diagnozowałam się w kierunku żadnych zaburzeń, ale gdy natrafiłam w internecie na opis zachowania tzw. wrażliwego narcyza to tak jakbym czytała o sobie (wstyd mi, gdy o tym piszę)... z jednej strony niska samoocena, brak pewności siebie, nieśmiałość, a z drugiej ciągła potrzeba akceptacji, uznania, przez co potrafię ranić słowem, obrócić kota ogonem tak by wyszło, że to ja jestem lepsza, dowartościowuję się tym, że inni popełnią jakikolwiek błąd itp. Bardzo łatwo się denerwuję i wściekam. Jestem również perfekcjonistką, która zamiast działać i dawać z siebie wszystko - notorycznie prokrastynuje. Boję się cholernie jakiejkolwiek porażki i krytyki, przez co unikam wielu sytuacji w życiu. Zerwałam wiele znajomości (poza tymi koniecznymi, z których nie mam jak się wymigać, choć wolałabym tych również nie utrzymywać), nie mam w ogóle potrzeby wychodzenia do ludzi, rozmawiania z nimi. Mam od kilku lat męża, nie mamy dzieci, ale czuję, że między nami psuje się coraz bardziej - niby wszystko jest ok, ale jak dla mnie to bardziej przypomina bycie współlokatorami niż małżeństwem. W zeszłym roku zaczęłam chodzić na terapię, którą przerwałam po kilku miesiącach - gdy miałam wrażenie, że terapeutka jest na mnie zła, bo nie robię postępów to po prostu przestałam chodzić bez żadnego wytłumaczenia. Tak jest ze wszystkim - coś mi nie wychodzi, ktoś się na mnie krzywo spojrzy itp. to ja od razu uciekam i zamykam się w sobie. Miesiąc temu poszłam znów do psychoterapeutki (innej niż w zeszłym roku), ale po dwóch spotkaniach odpuściłam, bo czuję, że nie dam rady, że to jest za ciężkie dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że w psychoterapii bardzo ważne jest nastawienie, bo jeśli ktoś nie chce nad sobą pracować to terapia nic nie da. Sęk w tym, że ja nie wierzę, że to się uda, bo te schematy zachowań i myśli są we mnie tak mocno zakorzenione, że chyba musiałabym cały mózg sobie przeszczepić i stać się totalnie inną osobą. Czy w takim przypadku jestem skazana na porażkę i faktycznie nic nie jest w stanie mi pomóc? Nie potrafię znaleźć w sobie tego pozytywnego nastawienia, a nawet gdy pojawia się cień nadziei, że może jednak dam radę i będzie dobrze to bardzo szybko dopada mnie przygnębienie i myśli, że jestem do niczego i nic tego nigdy nie zmieni. Poza tym co jakiś czas łapię "doła" i miewam myśli s. W sumie to od czasów liceum takie rzeczy mi się zdarzają, kiedyś rzadziej i słabiej, ale w ostatnim czasie coraz częściej i mocniej, trwa to kilka dni i potem jakiś czas spokój. Powiedziałam to miesiąc temu terapeutce na pierwszym spotkaniu (nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam, a przynajmniej nie wprost) i ona mi poleciła by iść do psychiatry, ale ja mam ogromne opory przed tym, bo czuję, że to nic nie zmieni. A co jeśli wyjdzie, że sobie to wszystko ubzdurałam, wyolbrzymiłam żeby zwrócić na siebie uwagę, bo tak bardzo pragnę atencji? Przeraża mnie to i dołuje jeszcze bardziej. A to jest tylko kropla w morzu tego co dzieję się w mojej głowie. Nienawidzę siebie, swojego charakteru, zachowań. Najchętniej chciałabym się w ogóle nigdy nie urodzić lub zniknąć tak by nikt o mnie nigdy nie pamiętał. Chciałabym być normalna, ale mam wrażenie, że dla mnie jest już za późno.
×