Witam,
czy ktoś tez tak miał w DD że nie czuł się jakby odrealniony tylko widział wszystko jakby spowolnione/poklatkowane?
W październiku zeszłego roku umarł mi pies, trochę sie posypało między rodzicami i miałem ogólnie ciężki czas.
Jednego wieczoru dostałem po prostu ataku nerwicy, czyli kołatanie serca niepokój uczucie nadchodzącej śmierci itp.
Wtedy moja derealizacja przerodziła się w jakby coś takiego że miałem wizje jakby „polagowaną” „poklatkowaną”, okropnie się tego bałem zacząłem się wtedy bać guza mózgu i że myle objawy z nerwicą.
Potem jakoś przestałem się bać bo mi lekko przeszło, tzn. w dzien było super ale do dzisiaj wieczorem lub w nocy poza domem czuje się jak w „slow motion”.
I sedno, ostatnio czyli z trzy dni temu podczas treningu dostałem wizualnej aury migrenowej, od tamtej pory żyje w nieprzerwanym stresie że to co mam to nie derealizacja (bo w sumie jest to troche inne) tylko guz mózgu, przyznam ze sam w to troche uwierzyłem i jestem pewny że umieram, nie jestem nawet wystraszony ale dzisiejszy dzień to po prostu anhedonia w pełnym trgo słowa znaczeniu.
Raczej nie miałbym z tym problemu większego bo nauczyłem się racjonalizować strach i hipohondrie, ale po prostu ten typ derealizacji nie jest taki sam jak zawsze. Nie miałem raczej bóli głowy, nudności też nie, od momentu kiedy sobie to wkręcam to mam delikatne oba objawy.
prosze o jakąś rade, bo psycha siada jak to mówią.