Skocz do zawartości
Nerwica.com

gżegżółka

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez gżegżółka

  1. Teraz, 94. napisał(a):

    @gżegżółka No ze mnie się nikt nie śmiał, ale były komentarze "a co ty tak cicho ciągle siedzisz" albo "co się z tobą dzieje, że tak się nie odzywasz", a wtedy akurat byłem na etapie, gdzie wyzwaniem było wstanie z łóżka i zjedzenie czegokolwiek.

    Skąd ja to znam... Spoko, po prostu tak jakoś mi się ten chłopak przypomniał i o nim wspomniałam, nie miałam na celu porównania go do Ciebie ;)

    Z jednej strony trzeba to zrozumieć, bo taka pewnie jest ludzka natura, że wypytujemy się kiedy widzimy, że ktoś może nie czuć się najlepiej i nie mamy złych zamiarów, ale z drugiej strony jest to trochę irytujące. Ta ciągła presja rozmawiania, odzywania się, żartowania. Ja też się w życiu nasłuchałam, że czemu się nie uśmiecham i siedzę tak cicho, nawet jak miałam normalny dzień. Naprawdę wtedy zaczynasz zastanawiać się co jest z tobą nie tak a ty po prostu nie masz nic do powiedzenia czy masz zły dzień i nie masz nastroju na rozmowy.

  2. 11 minut temu, Melodiaa napisał(a):

    Jak dla mnie możesz być sobą i wiesz gdybym z Toba pracowałą wolałabym kontakt z kimś takim jak ty. 

    Moim zdaniem nie ma problemu czy jesteś za cicha ale ważniejsze jest jak do takiego typu komentarzy  podchodzisz.

    Skoro nie masz insta czy fb i nie robisz  selfie z dziubkiem lub nie wypinasz pośladków do tego to masz jeszcze większy szacun. Kto kogo ocenia na podstawie apek społecznościowych?  Czy tam się prowadzi prawdziwe życie?

     Wg mnie powinnaś pannie postawić granice aby swoje oceny i komentarze zachowała dla siebie a apki to żaden wyznacznik. Skoro jej tam dobrze to fajnie ale ty masz swoje zainteresowania. Może by zrozumiała wtedy, że żadną niemową nie jesteś tylko oddzywasz się wtedy kiedy masz ochotę. W dzisiejszych czasach trzeba mocno wyznaczać granicę a wszelkie naruszenia stref komfortu konfrontować. 

     

    Dzięki za pocieszające słowa. Co do tych apek to prawda, nie lubię po prostu przeglądania życia innych czy publikowania swoich zdjęć. Jestem bardzo zdystansowaną osobą i póki ktoś nie jest mi bliski czy nie poczuje jakiejś bratniej więzi nie czuję potrzeby wgłębiania się w czyjeś prywatne życie, tylko jak widać niektórym to strasznie przeszkadza. Nie znoszę tych spojrzeń, gdy przychodzę na zmianę i dziewczyny patrzą się na mnie z niesmakiem jakby chciały powiedzieć "Czemu muszę być dzisiaj z tobą..." Próbowałam rozmawiać, wysłuchać, ale non stop widzę i czuję, że coś im we mnie nie odpowiada. One mają już swoje tematy, tym bardziej, że długo ze sobą pracują, więc też zastanawiam czemu ktoś ma do mnie pretensje, że nie wiem jak poruszyć rozmowę. Może też dochodzi kwestia różnicy wieku? Większość z nich ma 20-21 lat, ja jestem kilka lat starsza, więc może to je odpycha. Nie wiem, jedyne co wiem to to, że chce po prostu przyjść i przepracować swoją zmianę. Nie chcę się z nikim tam kumplować ani zbytnio otwierać. Jednak w takim razie muszę przygotować się na obgadywanie za plecami i krzywe spojrzenia

  3. Bardzo dobry wątek. Zaczęłam pracę w kawiarni, bo chciałam rzucić się na głęboką wodę i "podleczyć" fobie społeczną kontaktami z ludźmi. Jednak czuję, że był to błąd i psychicznie nie daje rady, zwłaszcza ze współpracownica mi. Ogólnie chciałam zaczynać w branży grafika komputerowego, ale uznałam, że powinnam robić coś bardziej wymagającego pracy z ludźmi. Eh, jak bardzo się na tym przejechałam... może praca przy kompie wcale nie jest taka zła. 

    Jeśli chodzi o inne zawody dla samotników to może praca w jakimś bardzo mało uczęszczanym sklepiku, może dostawca jeśli ma się prawo jazdy, zmywak (można w tej kwestii przemyśleć wyjazd za granicę, nie będzie od ciebie wymagało się rozmowy non stop bo bariery językowe a i pieniądze trochę lepsze)

  4. 29 minut temu, 94. napisał(a):

    Niestety jak jest się cichym i mało dynamicznym, to zawsze się będzie uważałanym za dziwaka, tak działa społeczeństwo. Też to przeżyłem w pracy.

    To prawda, napewno są takie osoby, które by to zrozumiały i nie miałyby z tym problemu, ale to rzadkość. Pamiętam jak za czasów studenckich dorabialam w maku i mieliśmy w zespole cichego i mało pewnego siebie chłopaka, który oczywiście był kozłem ofiarnym i obiektem naśmiewania się. Strasznie się na to patrzyło a po zwróceniu uwagi żeby dali mu trochę spokój dostałam odpowiedź żebym nie psuła "zabawy". Zawsze mówiłam sobie żebym nie myślała źle o takich osobach, ale zaczyna mnie już dobijać to, że bycie chamskim i obgadujacym innych jest bardziej szanowane, np ostatnio od jednej z dziewczyn dowiedziałam się o innej współpracownicy, której nawet nie zdążyłam poznać, że wygląda jak menel bo... nie maluje się do pracy. Nie powiedziała tego żartobliwie czy jako koleżeńską docinkę tylko złośliwie. 

    Co do mojej sytuacji to nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Ok, mało mówię czasami, ale nie wiedziałam, że aż tak mało aby zarzucić mi bycie tajniakiem.

  5. Jestem za cicha w pracy. Trzy dni temu moje przekonania o tym, że współpracownice mają mnie za niemowę się potwierdziły. Może zacznę od początku. Od wielu lat leczę się na ciężka depresję, miałam przykre doświadczenia z rówieśnikami w czasach szkolnych, wyśmiewano się ze mnie, wykorzystywano itp. Odbiło się to trochę na moim dorosłym życiu i w pewnym momencie zaczęłam izolować się i mieć dystans do ludzi, często widziałam w nich kogoś kto chce tylko dopieprzyć czy wbić nóż w plecy. To tak w bardzo dużym skrócie. Jak można się domyślić w życiu nie szło mi w tych latach najlepiej, przerwane studia, izolacja, pracę wybierałam zawsze taką w której nie musiałabym rozmawiać za dużo z innymi. Jednak w pewnym momencie życia, gdy poczułam się już lepiej, powiedziałam, że dość tego, trzeba odbudować kilka rzeczy i robić swoje a nie wiecznie patrzeć na innych i brać wszystko do siebie, dlatego postanowiłam zatrudnić się na początku w lodziarni żeby nabrać doświadczenia w obsłudze klienta. Szło mi bardzo dobrze i polubiłam tą pracę, więc po sezonie letnim szefowa przeniosła mnie do jej lodo-kawiarni. Tutaj zaczął się problem, bo spędzałam czas w towarzystwie innych dziewczyn a moich współpracownic. Wiecie, osoba, która ma słabego social skilla nagle znalazła się w otoczeniu dynamicznych, rozgadanych studentek. Naprawdę słuchając ich opowieści byłam w szoku i myślałam sobie "Więc to tak potrafią żyć ludzie". Dziewczyny podróżują, studiują, imprezują, mają mnóstwo znajomych i co najważniejsze są wszystkie ze sobą zakumplowane. Postanowiłam jednak dać z siebie wszystko i w pracy i w kontaktach z nimi. Mimo, że moje życie nie było i nie jest za ciekawe zawsze próbowałam jakkolwiek zagadać, uśmiechnąć się, jednak widać było po mnie, że się krępuje. Wczoraj miałam zmianę z jedną z nich. Przyszłam w dobrym humorze, już trochę bardziej wyluzowana i wygadana aż tu w połowie zmiany dziewczyna pyta się o mojego fejsa i Instagrama. Powiedziałam, że usunęłam jakiś czas temu. Ona spojrzała się na mnie wielkimi oczami i mówi "Ty faktycznie jesteś niemowa, fejsa nie masz, nic o sobie nie mówisz, nie chcesz powiedzieć ile masz lat (jestem od nich trochę starsza), jeszcze się okaże że przysłali cię jako szpiega z sanepidu". Koniec. Dobry humor przepadł I zrobiło mi się przykro, mimo, że przewidywałam, że mam tam taka reputację. Musiałam schować się do łazienki i to przeryczec. Strasznie mnie to zabolało, bo myślałam, że idzie mi w życiu trochę lepiej niż wcześniej a tu takie coś. Niestety dziewczyna zauważyła, że płacze i spytała się co się stało i czy powiedziała coś złego. Uznałam, że powiem jej o tym jaka jestem i że mam trochę problem w kontaktach. Jest mi głupio, bo wyszłam na ofiarę losu i zestresowałam młodzszą współpracownice tym, że przez nią się poryczalam. Nie mam jej tego za złe, że o tym powiedziała, bo może ma trochę racji, jednak mijają dziś trzy dni mojego wolnego, jutro znów tam wracam a aktualnie jestem wrakiem człowieka. Po tym jednym dniu odechciało mi się żyć i nie wyobrażam sobie wrócić tam jutro z uśmiechem. Najgorsze jest to, że lubię te pracę, ale z taką reputacją nie wiem czy się nie zwolnić. Można powiedzieć, że przychodzę tam żeby przepracować swoje i wrócić do domu, ale to nie takie proste jak przez 9-10 godzin jesteś z osobami, które za tobą nie przepadają. Od przyszłego miesiąca mamy być w kawiarni same, w sensie po jednej osobie więc to mnie trochę pociesza i chyba się przemęczymy się ze sobą do końca października, bo naprawdę chce tam zostać...

  6. 1 minutę temu, DEPERS napisał(a):

    Zastanów się czy ta sama sytuacja by zaistniała gdybyś Ty była w grupie. Czy jednostka by coś krytykowała. Po prostu podeszło do Ciebie stado i czuli się silni na wprost dziewczyny sprzedającej lody. Taka właśnie jest mentalność rasy ludzkiej z którą ja się zbytnio nie utożsamiam, bo jakoś do grupy się nie nadaje, dla mnie jednostka jest najsilniejsza. Na takie coś nie pozostaje nic innego jak się wysrać. Przyjdzie ktoś który poprosi, podziękuje i się uśmiechnie. Tacy są ludzie i nie doszukuj się wad u siebie

    Ja nie mogę dzięki za odpowiedź, bo dawno mnie taka pierdoła nie wyprowadziła z równowagi i nie zepsuła saooceny. Jak już napisałam, miałam w przeciagu długiego czasu różnych klientów czy spotykałam różne osoby, ale nie pamiętam żeby aż tak coś mnie zabolało. Może właśnie doszukiwałam się w tym momencie swoich wad, wiadomo, przyszla gromadka wygadanych, pewnych siebie, wystrojonych ludzi a ja no nie ukrywajmy się, do pracy się jakoś nie stroje czy mocno się nie maluję i cos mi strzeliło do głowy... Chyba skojarzyli mi się z moimi prześladowcami z czasów gimnazjum, którzy na każdym kroku mnie ośmieszali i wyśmiewali na wszystkie możliwe sposoby. Jednak to jak kształtuje się mózg w młodości jest ważne, bo później ma się flashbacki nawet w dorosłym życiu 

  7. Hej, miałam przed chwilą bardzo bardzo złą chwilę..przepraszam jeśli ten wpis jest chaotyczny, ale jestem pod wpływem negatywnych emocji. Dorabiam sobie latem w budce z lodami. Przed chwilą miałam grupę klientów ekstrawertyków myślę, że blisko przed trzydziestką. Od samego początku czułam, że mają mnie za gorszą, mówili do mnie wywyższający się tonem. Zwłaszcza jedna parka, widać, że zadbani, drogo ubrani, opaleni. Kiedy kupili już lody patrzyli się na mnie jakby coś ze mną było nie tak, mówili coś szeptem na ucho i mieli pogardliwą minę. Później wyszłam na chwilę dopełnić wodę w misce dla piesków to jedna dziewczyna z ich grupy się za mną oglądała i parsknela do kolegi obok. Oczywiście w mojej głowie ukazały się momenty kiedy w podobny sposób byłam wyśmiewana i obgadywana w szkole wiele wiele lat temu i nagle wróciło coś co myślałam, że mam już z glowy. Od kilku lat mam problem z radzeniem sobie z poczuciem niższości, po prostu czuję gdy ktoś ma mnie za śmiecia przez co moje ciało nagle się napina, mam ochotę czymś rzucić, okaleczyć się i krzyknąć żeby się ze mnie nie śmiali. Piszę to, bo naprawdę bardzo dawno nie miałam tego i myślałam, że mój mózg się już z tym uporał. Przez długi czas spotykałam różnych tego typu ludzi ludzi, ale zawsze to olewalam i dalej robiłam swoje, ale ten przypadek wyprowadził mnie z równowagi do tego stopnia, że chciałam wybiec z budki i zapytać się ich co ich tak we mnie śmieszy i żeby mi o tym powiedzieli bo nie zniosę już tego napięcia emocjonalnego i stanu niewiedzy na szczęście jakoś to opanowałam, więc to duży plus bo zawsze jak miałam ataki to zaczynałam krzyczeć, szarpać za włosy i walić głową w ścianę. Wiem, brzmi drastycznie ,ale niestety coś w mojej głowie stało się takiego, że reagowałam tak na wiele przykrych rzeczy. Niech ktoś napisze czy jest szansa by takie napady nie wracaly? Naprawdę byłam w szoku, bo od ponad roku nie przypominam żebym miała coś takiego. Przez to boję się wchodzić w związek czy zawierać przyjaźnie,bo prędzej czy później ludzie przy podobnych sytuacjach poznają moje oblicze... Czuję się jak wariatka

     

  8. Hej. Mam od kilku miesięcy dosc dręczącą sprawę. Czuję się winna ponieważ urwałam kontakt z kiedyś bliskimi mi osobami. Szczególnie jedna z nich była bardzo bliska, ponieważ miałam z nim przyjacielskie relacje od małego dziecka. Historia wygląda tak, że ta bliska mi osoba związała się z inną osobą i tak od kilku lat tworzyliśmy 3 osobową grupkę przyjaciół, często ich odwiedzałam przy każdym możliwym wolnym czasie. Było naprawdę świetnie, jednak jakoś półtora roku temu coś zaczęło się coraz mniej między nami układać. Zaczęło się od mojego wyjazdu za granicę do pracy. Bardzo rzadko wtedy ze sobą rozmawialiśmy. Po powrocie do Polski wpadlam w kilkumiesięczną głęboka depresję. Nie odzywałam się do nikogo, nawet najbliższych osób. Wtedy dostałam długa wiadomość na naszym czacie grupowym o tym, że jest im przykro, że ich olałam i się wogole nie odzywam i mam ich za przeproszeniem w dupie. Po tej wiadomości próbowałam ratować naszą relację, jednak zauważyłam, że jakoś nie idzie nam rozmowa, tak jakby była prowadzona bardzo na siłę i nie czuliśmy już tej samej więzi do siebie co kiedyś. Wogole doszło też do mnie, że dość bardzo się zmieniliśmy. Przestały mnie jarać rzeczy, które były kiedyś naszym tematem do rozmów, nie śmieszyły nas te same rzeczy, poza tym bardzo zmienił mi się światopogląd, który jest zupełnie inny niż ich i nie nie chodzi mi o politykę, która coraz częściej była poruszana w naszym gronie co też zaczęło mi przeszkadzać, bo prowadziło to tylko do narzekania, wyzywania i gnojenia innych, czego nie lubię. 
    I teraz tak. Z jednej strony czuję się winna, ponieważ zostawiłam przyjaciół, nie odzywałam się i nie odpisywałam na wiadomości, z drugiej strony rozumiem dlaczego do tego doszło i że ta relacja zaczynała być toksyczna, więc coraz rzadziej chciałam mieć z tym cokolwiek wspólnego. Czuję się jak egoistka i nie wiem czy nie powinnam po kilku miesiącach ciszy coś zdziałać i spróbować uratować nasza relację. Myślę o tym codziennie od tych kilku miesięcy i mam wyrzuty sumienia...

  9. Hej, nie przedłużając miałam dziś umówioną wizytę u psychiatry, jednak jestem w takim dole, że nie dałam rady ani pojechać do przychodni czy nawet zadzwonić. Psychiatra dzwoniła do mnie dwa razy, ale nie byłam w stanie odebrać. Czuję wstyd i jestem zawiedziona, że zamiast iść do przodu w dobrą stronę to ostatnio jest tylko gorzej, bo staczam się coraz bardziej na dno. Czuję, że zawiodłam swoją psychiatrę u której leczę się wiele lat. Mieliście kiedyś taką sytuację, że nie pojawiliscie się na sesji bez żadnego wyjaśnienia? Wiem, że źle zrobiłam, ale jestem w takim stanie, że nie mogłabym dziś rozmawiać nawet z psychiatrą.

  10. W dniu 17.03.2023 o 06:27, Kawa Szatana napisał(a):

    Aloha!

     

    Żeby nie było. W kwestii leków/lekarzy jestem totalna noga, więc nie będę się mądrzył, ale wydaje mi się, że zatajanie prawdy nie jest w porządku. Lekarz potrzebuje informacji, aby prawidłowo ocenić stan pacjenta i podjąć odpowiednie leczenie, więc uważam, że tak - powinnaś powiedzieć.

     

    Co do religii/wiary etc. wychodzę z założenia, że to nie Bóg stworzył człowieka, a człowiek stworzył Boga, aby m.in. mieć na kogo zrzucać odpowiedzialność za swoje działania. "Dlaczego Bóg na to pozwolił?" ta.. bo to przecież Bóg jest odpowiedzialny za wojny, głód etc. nie człowiek.. - wygodnie tak twierdzić.

    Też ciekawa teoria (już widzę jakbym została skarcona przez baptystów, że się z Tobą zgodziłam xd) Ja też miewałam przemyślenia czy ci wszyscy bogowie i Yahwe (który podobno jest tym prawdziwym) nie zostali zmyśleni, by wprowadzić podziały między ludźmi i w pewnym sensie politykę. Jenak moim zdanie prawdopodobne mogłaby być to, że za stworzeniem człowieka stoi kilka "bogów", czyli np członków jakiegoś bardziej rozwiniętego od nas gatunku, może byliśmy krzyżówką małpy z czymś innym albo eksperymentem genetycznym, ale szczerze nie zastanawiam się już nad tym, postanowiłam żyć codziennością i tym co jest teraz

     

    W dniu 17.03.2023 o 06:40, Dryagan napisał(a):

    @gżegżółka witaj na Forum. To, co opisujesz wygląda na nerwicę eklezjogenną, dlatego absolutnie nie możesz tego zatajać przed psychiatrą, bo stało się Twoim głównym problemem. Byłem kiedyś blisko z Kościołem, teraz powiedzmy, że troszkę się rozjechaliśmy, ale jeśli mogę coś powiedzieć - wiara powinna wspierać a nie wprowadzać w stany nerwicowe. Wszystkie Twoje zachowania nie mają nic wspólnego z prawdziwą wiarą, wynikają z choroby, chociaż nie jest to psychoza.

    Wow, pierwszy raz słyszę o takim zaburzeniu. Na pewno trochę o tym poczytam i się zainteresuję. Ja właśnie nigdy nie byłam blisko z kościołem, wręcz przeciwnie, uważałam go za kopalnie pieniędzy i propagandę polityczną (mówię tu zwłaszcza o koś. katolickim) a tu proszę, stało się coś takiego, że dałam się wplątać w baptystów... To fakt, życie w ciągłym strachu przed grzechem nie jest zdrowe dla duszy. Nie mówię, żeby od razu robić co się nam tylko podoba i żyć bez skrupułów , ale też nie bać się wstać z łóżka, bo można przez przypadek zgrzeszyć. Dzięki za radę i odpowiedź 🙂

     

    W dniu 17.03.2023 o 07:22, Szczebiotka napisał(a):

    Cześć 

     

    Postanowiłam napisać w tym wątku bo czytając ciebie zobaczyłam siebie. 

    Przez wiele lat szukałam odpowiedzi, tak jak ty. Przechodziłam przez różne wyznania. Aż w końcu stwierdziłam że znalazłam to co szukam. Chciałam to poznać lepiej więc skontaktowałam się z tym związkiem wyznaniowym i wtedy zaczęłam swoją przygodę. Uczyłam się w domu ( oczywiście z ich książek, czasopism, broszur), na początku było wow. Chłonęłam wszystko niczym gąbka. Nie chciałam spotkania raz na dwa tyg czy miesiąc, chciałam minimum raz w tygodniu. W ciągu trzech miesięcy przystąpiłam do takiego jakby egzaminu z wiedzy. Było spotkanie ze starszymi ( taka funkcja w tej organizacji), musiałam odpowiedzieć na pytania dotyczące wiary i przytaczać do tego wersety z Biblii ( ich oczywiście), czy czasopism. Przeszłam egzamin bez problemu. Mówili że chyba jeszcze nigdy nie mieli tak dobrego kandydata ( ta jasne), zaproponowano mi chrzest, ale ja najpierw chciałam głosić dobrą nowinę. I głosiłam. Zanim to nastąpiło musiałam zerwać znajomości z przyjaciółmi, znajomymi a nawet rodzina ( tak to działa, po czasie doszłam do tego dlaczego tak jest. Mianowicie masz się uzależnić od nich, wtedy jest większa szansa że taki człowiek zostanie tam). Musiałam zerwać ze swoimi pasjami bo przecież były złe, nie mogłam oglądać TV chyba że ich programy z płyt czy na necie, nie mogłam słuchać muzyki. A rozmowa z mężczyzną była zła jeśli była by sam na sam. Nie mogłam chodzić na żadne koncert, żadne imprezy, do dzieci do szkoły na przedstawienia, nie mogłam obchodzić urodzin swoich czy dzieci, ani świąt. To wszystko z czasem zaczęło mnie bardzo męczyć. Zaczęłam wpadać na nowo w depresję. Stałam się zależna od nich. Na początku naprawdę było fajnie, bo przecież ci ludzie tak bardzo byli życzliwi, zawsze wspierali, zawsze byli gdy tego potrzebowałam. Moja rodzina zaczęła się rozpadać, dzieci miały mi za złe że nie chodzę na ich występy, że nie obchodzę ich urodzin czy świąt. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać. Z czasem gdy głoszenie szło mi bardzo dobrze, dostałam propozycję( kolejną zresztą), mogłam starać się o wyższy szczebel głosiciela, ale musiała bym wziąć chrzest a ja panicznie boje się zanurzyć w wodzie i tylko to mnie powstrzymywało, chociaż próbowali wymyślić że można to zrobić bardziej prywatnie itp itd. Zaproponowano mi naukę bardziej zaawansowana że tak powiem. Więc zaczęłam się uczy jak manipulować ludźmi, jak w czasie rozmowy przy głoszeniu zauważyć że ktoś ma problem i go podejść od odpowiedniej strony, jak do tego wykorzystał nasze materiały itp. Chodząc na głoszenie mieliśmy różne broszury i od tego w jaki sposób wyczuliśmy człowieka dostawał on odpowiednią broszurę i wyuczony na blachę tekst od nas🤪 nie był to takie trudne. Ale wtedy zauważyłam jak to wszystko wygląda od środka, jak bardzo wykorzystano mnie i tysiące ludzi, gdzie na początku było tak fajnie bo do takich sekt ( tak dzisiaj nazywam to sektami) trafiają głównie osoby z problemami np depresją, samotnością, niezrozumieniem itp. A później wszystko się zmienia, bo zostajesz wtajemniczony w sztuczki werbowania ludzi, i widzisz też obłudę i zakłamanie tych osób ( bo tobie na początku zabrania się wszystkiego, a oni na swoich spotkaniach prywatnych nie są wcale lepsi niż inni ludzi). Moją czarę goryczy przelało to gdy młody chłopak popełnił samobójstwo bo nikt nie chciał mu pomóc. On chodził i prosił o pomoc, był ofiarą prześladowania w szkole, był bity, poniżany itp. był też u mnie szukać pomocy mimo że nie powinien bo ja byłam mężatką a on mężczyzną, ale ja w tym czasie byłam w szpitalu bo moja ciąża była zagrożona i próbowano powstrzymać przedwczesny poród pod koniec 4 miesiąca. Kiedy wróciłam do domu przyszły do mnie dwie głosicielki, były takie nijakie. Pytałam co się stało ale one próbowały unikać tematu,w końcu jedna z nich nie wytrzymała i powiedziała mi co się stało. I wiesz co mnie wtedy najbardziej zabolało? Że ona jako ciocia tego chłopaka, bo to jej najbliższa rodzina oskarżyła tego chłopaka o to że to diabeł go opętał i zmusił do tego 🤬 nawet jego matka tak mówiła. I mieli gdzieś że on cały czas mówił co się dzieje i że ma już dosyć, mówili mu że musi to wytrzymać, że to dla Boga itp, że to diabeł go testuje. Później też mówili że niby był chory psychicznie, nie nie był. Chłopak był młody (18 lat), pełny życia, śmiał się, żartował i nie raz mi mówił że jak skończy szkołę to mi pomoże dokończyć remont w domu. Naprawdę nic nie wskazywało na to by miał jakieś problemy psychiczne, jego matka owszem bo choruje od wielu wielu lat na depresję. A on naprawdę chodził po ludziach później i prosił o pomoc bo już nie dawał rady, był już tak zdesperowany że wyszedł po za sektę i prosił sąsiadów o pomoc, bo wręcz w szkole go katowano za odmienność. Wiem że dwóch sąsiadów poszło do jego rodziców ale oni nic z tym nie zrobili. Ja odeszłam od nich. Powiedziałam że nie mogę żyć w czymś takim i nie mogę mieć na sumieniu ludzi których tam wciągnęłam. Ale podziękowałam im za to jak bardzo mi otworzyli oczy. Jedyna pamiątka po tej przygodzie która trwała kilka lat to imię mojego młodszego syna. Od tamtego czasu jestem ateistką. Poznałam wielu ludzi skrzywdzonych przez to wyznanie, jak i wielu ludzi z innych wyznań i sekt. Od wielu lat jestem administratorem na grupie FB o sektach a szczególnie tej jednej, bo dostałam taką funkcje od pewnego człowieka który występował nawet w TV i mówił o tym wszystkim. 

    Dobrze że uciekłaś od tego, bo uwierz że gdybyś weszła dalej to było by gorzej i albo otworzyło by ci to oczy albo byłabyś stracona. Bo na początku musisz się pozbyć znajomych, przyjaciół a często i rodziny właśnie po to by nie mieć nikogo tylko tych z sekty, bo takimi ludźmi łatwiej jest wtedy sterować. 

    Co do psychiatry. Ja wtedy poszłam do psychiatry po porodzie i powiedziałam wszystko, nie ukrywałam niczego. Dzięki temu miał obraz tego co się stało i jak bardzo moja psychika została tam zjechana.

     

     

     O ludzie, co za przykra historia, ale dobrze przeczytać ją od doświadczonej osoby... Jeśli bliska osoba z rodziny oskarża młodego chłopaka o to, że się zabił bo go opętał szatan a nie dlatego, że wszyscy olewali jego problemy, mówiąc, że to dla Boga to już wiedz, że mózg jest wyprany totalnie. Okropne i nieludzkie, ale właśnie na tym polegają sekty, żeby odczłowieczyć ich członków.

    Co do rzucania hobby i zainteresowań to była chyba najcięższa część w tym wszystkim, bo z osoby z własną osobowością i charakterem stałam się pustą skorupką. Wspomniałaś też o celebrowaniu świąt czy urodzin. Mi też wpajano, że to jest najgorsze co może być, bo to wszystko wywodzi się z pogaństwa, ale teraz myślę, że nawet jeśli to co? Mi się te wszystkie święta kojarzą z bliskością rodziny czy przyjaciół a nie z oddawaniem czci fałszywym bożkom.

  11. 18 minut temu, take napisał:

    Bardzo ciekawy temat...

     

    Ja ewidentnie nie radzę sobie ze sferą religijną. Dla mojej "psychiki" wszystkie surowe czy rygorystyczne religie jawią się jako duże zło i bezsens (szczególnie razi "ją", gdy te wiary są spośród monoteistycznych czy abrahamowych). Religia katolicka okazywała się dla mnie za trudna (rachunek sumienia, spowiedź, skrupuły). "Bałbym się" zanurzenia (formy chrztu praktykowanej przez niektóre religie)... Ale najbardziej "niepokoi" mnie Koran, islam (zdecydowanie niezbyt popularny skrypturalizm, nie sunnizm czy szyizm), ponieważ w Koranie są bardzo liczne, niewyobrażalne zależności i prawidłowości matematyczne i językowe i to stanowi dla mojej "psychiki" wielką zagwozdkę. Boję się pójścia do piekła, surowej kary bożej, jest we mnie "przeświadczenie", że skoro w Koranie jest ogrom cudownych "koincydencji", to musi być on objawieniem od jedynego Boga... Nie mam siły na rytualne modlitwy, poszczenie w ramadanie, pielgrzymkę do Mekki...

     

    Obecnie biorę kilka leków psychotropowych (sertralinę (w maksymalnej dawce), paroksetynę, sulpiryd, kwetiapinę, olanzapinę, lamotryginę), po których jestem raczej jeszcze bardziej "leniwy" :( Nie mam pracy, ale za to mam rentę socjalną i zasiłek pielęgnacyjny. Nie radzę sobie z dorosłym życiem.

     

    Monoteizm i istnienie życia pozagrobowego w nieskończoność dla mnie są czymś logicznym, ale wieczne potępienie jawi się jako absolutny absurd sprzeczny z miłosierdziem i dobrocią Boga.

    Hej, dzięki za odpowiedź. Co do tych rygorystycznych zasad to tak, ja też w nich widzę więcej zła niż dobroci. Po przeczytaniu Księgi Powtórzonego Prawa byłam przerażona do szpiku kości. Kobiety były ukamieniowane za to, że dotknęły niechcący krocza mężczyzny, ludzie byli zmuszani do zabijania wyznawców innych religii, niewolnicy byli bici i zabijani i nie widziano w tym nic złego, mogłabym wypisywać więcej, ale już szczerze nawet nie pamiętam co tam było zapisane. W skrócie ludzie byli skazywani na śmierć na najmniejsze i najbardziej absurdalne "wykroczenia". Zastanawiałam się i szukałam odpowiedzi na pytanie dlaczego chrześcijanie nie widzą w tym nic nieludzkiego i złego. A to tłumaczenie, że skazanie na śmierć to była metafora śmierci duchowej a nie zabicie człowieka (nie mam słów...) a to, że Bóg robił to z miłości bo wiedział co jest dla nas dobre, poza tym jest naszym stwórcą i ma jakieś wymagania względem nas a to, że to już nas nie dotyczy, bo Jezus umierając na krzyżu wypełnił Prawo. Znalazłam nawet taką osobę, która napisała, że tak powinno być i KPP jest dobra i sprawiedliwa. 
    Spokojnie, ja też kiepsko radzę sobie jako dorosła osoba (cokolwiek to znaczy, bo bycie dorosłym to nie tylko posiadanie pracy, samochodu, własnej rodziny i spłacanie kredytów jak to się niektórym wydaje, to tylko taka norma społeczna) zawsze byłam uważana za osobę bujającą w obłokach, dopiero od niedawna wyrobiłam sobie "twardszy" pancerz i podchodzę do życia poważniej. . Najważniejsze, że masz pieniądze z renty. Ja jestem na wenlafaksynie i Baklofenie (jestem uzależniona od alkoholu, co nie polepsza mojej sytuacji). Przez ostatni rok bardzo się też zamknęłam w sobie, nie mam ochoty spędzać z nikim czasu. Nie przeszkadza mi to jakoś, ale na dłuższą metę wiem, że to niezdrowe. 

  12. Hej, nie przedłużając chciałabym opisać moją hitorię związaną z religią chrześcijańską i jak to wpłynęło na moje zachowanie. Nie mam na celu odciągnięcia kogoś od wiary ani nikogo poniżyć, nie uważam też, że każdy chrześcijanin jest taki jak w mojej historii, sama uważam, że ta religia ma dużo pozytywnego wpływu na ludzi.

     Zaczęło się to pół roku temu. Od wielu lat jestem osobą, która szuka odpowiedzi o duchowości i o tym co tak naprawdę dzieje się na świecie i kto lub co tym światem rządzi. Po tych wielu latach szukania informacji w książkach o starożytnych cywilizacjach i interpretowaniu ich postanowiłam zaglądnać do Biblii. Zaczęłam oglądać wypowiedzi przeróżnych amerykańskich pastorów z kościołów baptystycznych, adwentystycznych i ewangelikańskich i wszystko to co mówili nagle zaczynało nabierać ogromnego sensu a wsyzstko co wiedziałąm do tej pory okazało się złe i fałszywe. Nagle poczułam, że to w tej księdze zawarta jest cała prawda i że powinnam wgłębić się w chrześcijaństo i poświęcić moje życie Jezusowi. Na początku nie było tak źle, zaczynałam odnajdywać spokój i ukojenie w moim chaotycznym życiu, schody zaczęły się kiedy dowiedziałam się, że muszę zrezygnować ze wszystkiego co do tej pory sprawiało mi radość (sztuka, muzyka, filmy, książki, gry komputerowe itp.) Im więcej się dowiadywałam z wypowiedzi pastorów tym bardziej zaczynałam bać się świata, bo szatan i jego demony czekają za każdym rogiem i trzeba myśleć, czytać i słuchać o Jezusie 24h na dobę żeby się od nich uchronić. Zaczynałam odcinać się od ostatnich znajomych, którzy mi zostali i co gorzej od bliskiej rodziny (rodzeństwa, rodziców) bo widziałam w nich demony. Bałam się też poznawać nowych ludzi, bo co jeśli nie będą chrześcijanami i będą mnie namawiać do spędzania czasu w "przyziemny, grzeszny" sposób (wiem, brzmi strasznie, ale niestety miałam wyprany mózg aż do tego stopnia). Wszystko co nie było związane z Jezusem i jego nauką było satanistyczne, demoniczne, złe i tak dalej. Bałam się wszystkiego, nawet sprzątania w mieszkaniu, poważnie... Wydawało mi się, że dbanie o siebie, dom czy innych ludzi nie jest dla Boga więc nie można tego robić. Byłam wtedy bezrobotna więc leżałam całymi dniami i nocami słuchając pastorów mówiących o drugim zejściu Jezusa na Ziemię, o okultyzmie i demonach w każdym rogu i na każdym kroku, o tym co masz robić a czego nie robić żeby zasłużyć na miejsce w Niebie, o tym, że czasy babilońskie powróciły i Bóg znów zemści się na grzesznikach. Oglądałam filmiki z wypedzania demonów z gejów, osób transseksualnych, czy nawet ludzi, którzy po prostu są źli, bo istnieją w swoim grzesznym fizycznym ciele. Byłam tak omamiona, że wierzyłam we wszystko co widziałam, komentarze pod tymi filmami były gorsze niż samo nagranie, bo ludzie pisali je w taki sposób, że szło we wszystko uwierzyć (typu "PRAISE THE LORD!!! GOD IS SO GOOD, REPENT TO JESUS CHRIST OR BURN IN HELL!!!!" coś w tym stylu). To był jakiś koszmar, miałam ataki lęku, ciągle spięte mięśnie i przyspieszone tętno, bałam się codziennie absolutnie wszystkiego. Przestałam tworzyć moje prace graficzne, bo bycie kreatywnym może być oznaką opętania przez demona, który chce mnie poprzez tworzenie ściągnąć do piekła, bałam się że rysując i projektując uprawiam idolatrię, że kiedy wyobrażam w głowie coś abstrakcyjnego i surrealistycznego to nie jest to dar od Boga a od szatana (kiedy teraz to piszę to sama w to nie wierzę). Nie mogłam dbać o siebie używając kremów czy nakładając makijaż bo fizyczna atrakcyjność to atrybuty Jezebel (Isztar), przestałam zwracać uwagę na to w co się ubieram, sprawdzałam czy dany wzorek na ubraniu jest dopuszczalny i nie ma okultystycznego znaczenia. Sprawdzałam w internecie czy ćwiczenia fizyczne są grzechem i oczywiście znajdowałam takie odpowiedzi jak "Jeśli robisz to dla wyglądu to tak" więc oczywiście uważałam, że ćwiczyć też nie mogę. Sprawdzałam po prostu wszystko, pewnej nocy wpadłam w taką psychozę, że musiałam dowiedzieć się czy oddychanie i załatwianie potrzeb fizjologicznych nie jest grzechem, czy to jak się spojrzę na przystojnego faceta to nie popełniam z nim grzechu pożądania, każdy ludzki odruch był wynikiem kuszenia szatana. Trwało to może miesiąc, później się trochę uspokoiłam i zaczęłam zadawać sobie pytania dotyczące interpretowania Biblii (Oczywiście według baptystów czy ewangelistów jest to niedopuszczalne, bo każda próba myślenia na własny sposób to tak naprawdę szatan próbujący odciągnąć ciebie od "jedynej PRAWDY"). Trochę się z tego wyrwałam i dla uspokojenia czytałam opinie na temat Boga i Jezusa ludzi z otwartym umysłem (czyli tych złych, okropnych wolnomyślicieli ateistów, satanistów, pogan i co nie tylko) i bardziej było mi bliżej do ich wypowiedzi niż ludzi non stop straszących piekłem i cytujących wybrane wersy z BIblii. Trwało to krótko, bo jednak pranie mózgu podziałało i wróciłam do słuchania pastorów, przy okazji cały wewnętrzny spokój minął i znów bałam się żyć. 

     Dwa dni temu zadzwoniła do mnie mama i w rozmowie spytała się co się ze mną dzieje i czemu brzmię tak smutno, bo akurat wtedy byłam po sesji "prania mózgu". Nie wytrzymałam i wybuchłam głośnym płaczem (przepraszam sąsiadów heh). Powiedziałam jej wszystko w co zaczęłam wierzyć, że się wszystkiego boję, bo demony i grzech są wszędzie, że zaczęłam słuchać pastorów baptystów i że już dłużej nie wytrzymam. Mama nie mogła uwieżyć, była przerażona, że wplątałam się w sektę i spytała się ile to trwa. Rozmawiałyśmy o tym przez 2 godziny, więc uspokoiło mnie to. Zaproponowała żebym opowiedziała o tym swojej psychiatrze, szczerze to chciałabym się z tego wygadać, ale boję się, że wypisze mi jakieś leki antypsychotyczne. Jak myślicie, to tobry pomysł? Czy lepiej to przemilczeć? Mieliście kiedyś podobną historię? Jeśli tak to chętnie je przeczytam. Razem zawsze raźniej. Póki co od tamtej rozmowy z mamą dałam sobie spokój ze wszystkimi organizacjami religijnymi czy to chrześcijaństwo, buddyzm, szinto, new age czy cokolwiek. Postanowiłam nie doszukiwać się już wszystkiego na siłę i żyć zwykłym, codziennym życiem... Nie potrzebuję tego by odróżniać dobro od zła czy dbać o swojego ducha.

×