Skocz do zawartości
Nerwica.com

azkabanowy

Użytkownik
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez azkabanowy

  1. Cieszę się że ci się udało i masz prawdziwą rodzinę. Dziękuję wszystkim za to co powiedzieliście. To dla mnie cenne rady. I nieprawda, że nie zamierzam nic z tym zrobić. Tylko to nie jest łatwe. Sytuacja życiowa się skomplikowała i teraz tylko (a może "aż") muszę jakoś ogarnąć jak to zrobić tak, żeby obydwie strony straciły jak najmniej. Bo decyzja spadnie najprawdopodobniej na mnie i będę musiał z tym jakoś żyć.
  2. Kolejne pytanie które sobie zadaję: Gdyby naprawdę nie traktowała mnie jak przyjaciela, to czy by mi o tym wszystkim mówiła? Dlaczego? To jakiś test mojego oddania, czy co? Jak mam to rozumieć? Po co mi o tym mówi? Takich rzeczy przecież chyba nie mówi się komuś komu się nie ufa i nie traktuje jak przyjaciela. Może to właśnie jest tak, że to Ona traktuje mnie jak przyjaciela a nie ja Ją. No ja nie traktuję tylko jako przyjaciółki - to oczywiste. Dobra. Jasne. Jednak jak się coś napisze czarno na białym, to wszystko zaczyna się układać. Dlatego Ona nie mówi tamtemu o swoich problemach ze zdrowiem, bo nie traktuje go tylko jako przyjaciela. Dlatego tak do końca jest szczera ze mną a nie z tamtym, bo mnie traktuje TYLKO jako przyjaciela. W sumie zachowuję się przecież tak samo. Jesteśmy bardziej podobni niż to się może wydawać. Patologia związku, patologia przyjaźni, patologia wszystkiego. Tylko jeśli tak jest, to nie traktuje mnie nawet jak opcji rezerwowej. Heh, wnioski mogą być przytłaczające. Nie jestem nawet opcją rezerwową. Wygląda na to, że prędzej zostanie sama, niż będzie w stanie poczuć coś do mnie.
  3. Rozumiem cię bardzo dobrze. Aż za dobrze. Co mogę ci powiedzieć ze swojego doświadczenia: nie idź moją drogą. Wierz mi, za 18 lat będzie tylko gorzej. Życie tylko bardziej się skomplikuje i zostawi mniej opcji wyboru. Bądź silna teraz, żeby nie musieć być jeszcze silniejsza (albo poddać się) później. Nie wiem w jakiej jesteś sytuacji i relacji z nim, ale jeśli nie ma szans na nic więcej to odejdź. Będzie na pewno bardzo bolało. Ale uwierz mi. Teraz będzie bolało mniej, niż za 18 lat. Nie popełniaj moich błędów. Spróbuj ułożyć sobie życie z kimś innym, póki jeszcze masz czas.
  4. Tak, wiem, że muszę w końcu się zebrać w sobie i podjąć ten temat. Inaczej z czasem będzie tylko gorzej - a nadzieja że po tym jest jakakolwiek szansa, że będzie lepiej - jest coraz mniejsza. Jak go jednak podejmę, to nie mam nadziei na pozytywne rozwiązanie. Jakoś nie potrafię sobie go zwizualizować. Tylko wiem też, że - chociaż mam tą rozmowę na końcu języka (również dzięki wam) - to teraz jest na nią najgorszy możliwy czas. Muszę odczekać. Teraz jest świeżo po spotkaniu z tamtym. Wszystko co powiem odbierze teraz jako atak. Póki co staram się w miarę neutralnie dać Jej do zrozumienia, że jednak powinna się zastanowić co dalej. Na otwartą rozmowę jest zły czas. Póki co zbieram do kupy nowe fakty. Tamten powiedział Jej kiedyś, że gdyby mieszkali bliżej to byliby małżeństwem. Ona chciałaby być żoną tamtego, nie jakąś tam friends witch benefits. Tamten powiedział, że nie ma związków na odległość. Tamten wie, że ma urlop we wrześniu - ale on już wtedy pracuje i nie ma urlopu - ale nie zaproponował by do niego przyjechała na ten urlop a Ona nie będzie wychodziła przed szereg. Zawsze Ją do niego ciągnęło. Określiła to jako fascynację. Dogadują się też na płaszczyźnie przyjacielskiej - a jednak nie mówi tamtemu o swoich problemach zdrowotnych. Ukrywa je. Więc to tylko takie gadanie o tej przyjaźni. "I kogo wybrałam?" Pytanie o jesienny urlop w zeszłym roku. Ale znowu z drugiej strony - na moje, że gdyby tamten miał wolne, usłyszałem ,że by go podzieliła równo między nas: w to jakoś nie chce mi się wierzyć. Wniosek: Ona nie przeprowadzi się do niego bo tu musiałaby rzucić wszystko tzn. pracę, być daleko od rodziny (teraz dzięki mnie praktycznie kilka razy w miesiącu się z nią widzi) i poczucie bezpieczeństwa. Jednak jeśli tamten rzuciłby pracę i przeniósł się bliżej, to by już to było akceptowalne ryzyko. A tak to widzą się tylko raz w roku. Fakty: Nigdy do końca tamtemu nie zaufa - to też Jej słowa. Wniosek: Mimo, że tamtemu nie do końca ufa, to nie wyzwoli się z niego. Nawet jeśli on sobie kogoś znajdzie (tak już było). Ja zawsze będę tylko bezpieczną przystanią i opcją rezerwową której ufa. Ponieważ zaufanie ma dla mnie naprawdę duże znaczenie, ciężko mi odwrócić się od swoich zasad. A z drugiej strony kolejne fakty: Zawsze emocje zwyciężą z rozumem jeśli będzie wybór - to Jej słowa. Wniosek: no jednak nie do końca zwyciężają. Nie rzuca wszystkiego co tu ma dla tamtego. Fakty: Zdrowie Jej siada. Koszty rehabilitacji i leczenia na kilku płaszczyznach będą bardzo duże. Nie zepnie tego finansowo sama. Na tyle co Ją znam - a znam dobrze - tylko udaje twardzielkę. To Ją załamuje. Zresztą tym razem - po ostatnich informacjach o zdrowiu nawet o tym mówi. Nawet nie udaje. Utrata bezpiecznej przestrzeni - nie tylko w kwestii finansowej, ale też wsparcia psychicznego i emocjonalnego Ją psychicznie dobije całkowicie. Z tego akurat zdaję sobie sprawę. I mimo wszystkiego naprawdę wciąż mi na Niej zależy. Wniosek: Nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Ale mi zależy na Niej nie tylko jak na obiekcie uczucia, ale jak na człowieku. Nie zostawia się człowieka - zwłaszcza przyjaciela (nawet jeśli to nie jest do końca przyjaźń z Jej strony - tak jak sugerujecie - to z mojej strony jest) w trudnej sytuacji życiowej i w potrzebie. Nawet kosztem siebie. Takie mam podejście do przyjaźni. Nie tylko do Niej. Mam jeszcze innych dwóch przyjaciół i ich też nie zostawiam w potrzebie - nawet kosztem siebie. Dodatkowo zwaliło mi się na głowę kilka innych spraw - łącznie ze zdrowiem rodziców. Nie wiem czy mam na tyle siły, żeby wszystko to ogarnąć w jednym czasie. Nie wiem czy mam na tyle siły by być wsparciem dla kogoś w sytuacji gdy sam potrzebuję wsparcia. Nie mogę też obarczyć ich swoimi problemami.
  5. Zdecydowanie wolałbym mieć rodzinę. Ale nie mam. Nie widzę opcji żebym miał. Zdecydowanie życie w pojedynkę mnie będzie dobijać. Może właśnie dlatego tak bardzo trudno jest mi przez te wszystkie lata zrezygnować z tej chorej stagnacji, z tej patologicznej namiastki związku, z bycia z kimś na co dzień. Z tego, że na co dzień jakoś jest. Mimo, że nie ma uczucia. Tylko, że z wiekiem coraz bardziej dobija mnie ta świadomość bycia opcją rezerwową. Coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy chodzi o mnie czy już tylko o to co oferuję? Oprócz bycia opcją rezerwową dobija mnie chyba nawet bardziej to że się na to godzę. A z drugiej strony boleśnie zadaję sobie pytanie, czy z wiekiem, po tych wszystkich latach Ona nie stała jakąś formą mojej opcji rezerwowej? Nie jest idealnie, ale jakoś jest? Wiem. Głupie to. Po prostu zadaję sobie teraz bardzo dużo różnych trudnych pytań. Na niektóre nie potrafię sobie póki co odpowiedzieć.
  6. Na pewno byłbym. Ale tego już mieć nie będę. Pozostaje pytanie czy będę szczęśliwszy bez Niej? Czy będę chociaż mniej nieszczęśliwy? I na to nie potrafię sobie odpowiedzieć. To wbrew pozorom nie jest dla mnie takie oczywiste.
  7. No właśnie chyba zablokowaliśmy sobie obydwoje. Nie wiem czym jest małżeństwo. Nie potrafię się do tego odnieść. Ale potrafię sobie wyobrazić, że nie zawsze jest sielanka. W końcu żyję w czymś patologicznym co przypomina małżeństwo. Ale nie wiem, czy w prawdziwym małżeństwie gdzie jest miłość jest podobnie. Zakładam że jednak lepiej. Chociaż na co dzień w naszym wspólnym życiu na ogół jest częściej dobrze niż źle - wyłączając patologię tej sytuacji. Co do tych nieszczęsnych komedii romantycznych to fakt. One zawsze kończą się w momencie gdy związek się zaczyna. Nigdy nie pokazują jak jest dalej. Nie pamiętam Shreka Forever. Może muszę go odświeżyć.
  8. Tak powinna była zrobić. A jeśli nie zrobiła, tak powinienem zrobić ja. To prawda. Ileż razy ja to słyszałem. Że byłbym idealnym mężem, że kobieta która będzie miała mnie za męża będzie szczęściarą. Nie zliczę. Również i od Niej. Idealnym mężem, ale nie Jej. I za każdym razem jak to słyszę to mnie telepie po prostu ze złości (niezależnie od tego czy by tak było, czy nie - bo sam nie wiem). No jakoś nie zostałem idealnym mężem. I nie zostanę. Ale dziękuję za miłe słowa.
  9. Prawdopodobnie tak by było. I Ona zdaje sobie z tego sprawę twierdząc, że do związku to tamten się nie nadaje, że by się ciągle kłócili itp. Tylko że to nic nie zmienia. Tak. Nie ma miejsca. Tu jest codzienność. A codzienność jest nudna i monotonna. Ale może jest po prostu tak, że się Jej nie podobam. I jaki bym nie był nic by z tego nie było. Bo jednak trzeba się podobać. To jest podstawa. Może nie ma się co doszukiwać nie wiadomo czego, bo sprawa jest prosta? Może od początku się Jej nie podobałem jako facet? Nie chciałem cię urazić. Chodziło mi w kontekście wspomnienia o komedii romantycznej o pozytywne zakończenie - bo one zawsze tak się kończą. Z tego co zrozumiałem udało ci się wyjść z tej sytuacji i to tak, że jesteście razem szczęśliwi. To przecież idealne rozwiązanie. Lepszego chyba nie można sobie wymyślić. A to, że po drodze bywało być może różnie.... ale ważne jest jak się skończyło.
  10. Takie się zdarzają dosyć często. Tak jak pisałem. Mam odrębnych znajomych, często jeździmy w góry itp. Dlatego nie mówię tylko o swojej winie tylko o współwinie. Fakt, Jej łatwiej było odejść niż mi. Zwłaszcza za pierwszym razem. Ale ja też nie wykazałem tej siły. A powinienem był. Nie ma z tym problemu. To nie są wielkie awantury gdzie latają talerze. Od po prostu sprzeczki. Nigdy wprost tego nie zwaliła na zdrowie i finanse. Ja po prostu wiem jak jest i Ona wie jak jest. Tak, zgadzam się z tym. Ma takie tendencje do bycia niedojrzałą. Ja chyba zresztą też. W sumie dojrzały człowiek zachowałby się inaczej. Ale masz rację. Po tym wszystkim co nagadałem, może być tak, że nie pomyśli o swojej winie. W końcu to zawsze ja dawałem pretekst żeby została. Tak. Nie twierdzę że nie ponosi większej odpowiedzialności. Cały czas twierdzę tylko, że nie ponosi jedynej odpowiedzialności. Obydwoje zawaliliśmy. Obydwojgu nam się wydawało, że potrzebujemy tego - jak się okazuje z różnych powodów. To nie jest naprawdę tak, że cały czas jest do kitu i że cały czas cierpię. Nie. Najgorsze i najbardziej zwodnicze jest chyba to, że na co dzień jest całkiem ok. I to jest to co zwodzi. Że przecież jest w sumie ok. Nie jest idealnie ale jest ok. Tylko że to ok to w rzeczywistości nie jest ok. Nie wiem czy dobrze się wyrażam, czy odczytacie to tak jak ja to chcę przekazać. To jest tak, że jakby dołożyć do tego choć odrobinę miłości to by było idealnie. Więc mimo, że to jest chore, to nie jest na co dzień dramatyczne. Kurcze wiem, jak głupio to brzmi. Ale nie wiem jak to inaczej oddać. Po prostu codzienne życie starego dobrego małżeństwa. Bez uniesień ale ok. Tylko nie ok. Chyba się zapętliłem. Chodzi o to, że nie cierpię cały czas. W ferworze codziennych obowiązków i życia nie cierpię cały czas. Cierpię od czasu do czasu, gdy tam gdzie powinno być to uczucie w takim starym dobrym małżeństwie to go brakuje. To są te momenty, gdy rzeczywistość dochodzi do głosu i człowiek zdaje sobie sprawę że to wszystko jest kłamstwo udające normalność.
  11. Taka opcja to już dopiero w przyszłym roku jest możliwa. Może właśnie dlatego że tak dobrze to rozumiem? Dostrzegam wiele rzeczy. Naprawdę. Tylko co z tego jak później sam je wypieram i zagłuszam. Dlatego nie winię tylko Jej. Sam sobie to robię. Ona nic mi nigdy nie obiecywała. Kłócimy się. Nie wierzę w związki bez kłótni. Nie kłócimy się jednak nagminnie i często. Po prostu kłótnie się zdarzają. Jak w każdej relacji. Tak. Ma sporo wad - kto nie ma - i ja te wady akceptuję. Tak jak Ona akceptuje na co dzień moje wady. Czasem zdarzy się kłótnia. Jak ludzie ze sobą mieszkają to czasem - z różnych powodów się posprzeczają i pokłócą. Dla mnie to akurat jest normalne. A związku nie stworzyła. Ale to zawsze Ona ucinała ewentualne relacje. I to bardzo szybko. Nie chcę, żebyście odebrali to tak, że za wszelką cenę Ją bronię. Nie. Po prostu nie zgadzam się z tym, że tylko Ona w tej sytuacji jest winna. Obydwoje zawaliliśmy a później tylko się to wszystko bardziej pogmatwało.
  12. Może właśnie dlatego, że potrzeba posiadania partnera życiowego jest w sumie spełniona. Jest jakaś tam pewność, współpraca, bliskość emocjonalna (chociaż nie taka jak bym chciał), zaufanie. Zwycięża umysł a nie instynkt i natura? Nie wiem co mam powiedzieć. Studium przypadku dla psychiatrów. Z mojej strony głupota, romantyzm, idealizm. Wiara w to, że prawdziwa miłość zwycięży? Poczucie spełnienia w przyjaźni czy jak to tam zwać inaczej. Wiara w ideały. Zasady. Uzależnienie. Nie wiem nawet sam. Wiem że tak nie powinno być i wiem też że tak jest. Tak się wydarzyło. Pewnie jak w życiu: wszyscy chcieli dobrze a wyszło... no jak wyszło.
  13. Tak. Też oceniam to w ten sposób, że tamten wie, że ma w Niej wyjście rezerwowe. Tylko nie rozumiem dlaczego jak wtedy tamten chciał, to Ona się wycofała. Zdaję też sobie sprawę, że może się tak zdarzyć - jeśli tamten się przeprowadzi - a teraz ma gdzie, bo dom jego rodziny w tej miejscowości stoi pusty - a zawsze chciał mieszkać w tej miejscowości (pytanie czy rzuci dla tej przeprowadzki, dla Niej - pracę). - to Ona - mając świadomość że jest bliżej i też miałaby tam w razie czego gdzie zamieszkać bo Jej rodzice też mają tam domek - to tym razem tego nie zrobi i zaryzykuje, nie wycofa się. Ona też ma świadomość że jest coraz starsza i jak chce być z tamtym to coś musi zaryzykować. Raczej nie zaryzykuje rzucenia wszystkiego i przeniesienia się na drugi koniec Polski, ale już do tej miejscowości - to wiem że sobie to potrafi wyobrazić. Tylko że Ona nie czuje do tamtego tylko pociągu fizycznego. Również czuje że jest Jej bliski przez doświadczenia i fascynacje pierwszej miłości - że nadają na tych samych falach. A z drugiej strony mówi że Ją często denerwuje, że się kłócą. Nie wiem. Nie znam się na takich relacjach. Znam się tylko na tych patologicznych. Bardzo dobrze się na nich znam. Czy rzeczywiście tak jest - nie wiem - znam tylko podejście jednej strony i nigdy nie poznam podejścia drugiej. Na pewno ma w tym również udział kwestia tzw. bad boya, chłopaka z historią. To jest ciekawe, interesujące. Codzienna rutyna i bycie pewną przystanią po której wiadomo czego się spodziewać jest nudne. Przecież wie, że może na mnie liczyć. Że jak będzie miała problem to rzucę wszystko i będę. Nie musi się starać. Bo będę. A ja wiem, że źle robię, że powinienem Jej dać do zrozumienia że nie zawsze może na mnie liczyć. Ale to byłoby wbrew mnie, bo wie że może. W najgorszych sytuacjach dzwoni do mnie. Dopiero później do rodziców. A na końcu opowiada je tamtemu. No i co z tego? Nic. Nie doszło, bo Ona tego nie chce. Ucinała zawsze takie sytuacje, gdy próbowałem bardziej się zbliżyć. Może to po prostu kwestia tego, że się Jej nie podobam i tyle. Nie ma co doszukiwać się drugiego dna. Jak reguła Brzytwy Okhama, która w skrócie mówi, że najprostsze rozwiązanie jest zwykle najlepsze. Być może - pomimo tego że temu zaprzecza - też jest romantyczką i idealistką wierzącą w tą jedną miłość? A być może ma jakieś zaburzenia. Być może - a nawet na pewno - obydwoje jakieś mamy. Gdybyśmy nie mieli to takie coś nie mogłoby się zdarzyć. Ja sam nie potrafię uwierzyć, że się zdarzyło.
  14. A wiecie co jest najdziwniejsze? Że pisanie tutaj o tym całym syfie daje mi ulgę i co jeszcze dziwniejsze - uspokaja... przynajmniej do czasu jak nie pomyślę to tej pustce bez Niej...
  15. Nie ma imprez. Ale z drugiej strony od jakiegoś czasu jadę zawsze ze znajomą z pracy. Wprawdzie kilka lat starszą, ale samotną po śmierci męża. Ona wie, że jej mąż zmarł ponad 10 lat temu. Wie też w sumie jednak, że mam taką zasadę, że nie ma żadnych romansów w pracy. I wie też że swoich zasad się trzymam, pomimo że nieraz to boli. Tylko jak wytłumaczyć wtedy fakt, że nie szukała kogoś innego wtedy? Że od lat z nikim nie próbowała się umawiać? Chociaż w sumie... nie. Masz rację jak się tak zastanowić nad tym i przeanalizować. Gdy zerwał Jej się kontakt z tamtym, to nawet próbowała - chociaż zawsze kończyło się po jednym albo maksymalnie dwóch spotkaniach. Zawsze to Ona to ucinała. Nie próbuje odkąd znów nawiązała jakikolwiek, choćby tylko telefoniczny kontakt z tamtym. Teraz mi to uświadomiłeś. To tylko pokazuje, że uczucie do tamtego zawsze gdzieś w niej siedzi. A to, że wie, że może zawsze na mnie liczyć to też fakt. Najsmutniejsze jest to, że nie jest dla mnie niewyobrażalne czekać tak długo. Chociaż walczę sam ze sobą. Wiem że nie będę mógł Jej o tym powiedzieć. A już na pewno nie że z powodu naszej relacji. "Chłód" czasami się pojawia gdy się pokłócimy (jak w życiu). Ale ma świadomość, że jak to w kłótniach - mija. Jest cierpliwa. Potrafi czekać.
  16. Jest do utrzymania. Pytanie tylko jakim kosztem. Poza tym - mimo wszystko - nie wydaje mi się, żeby robiła to z wyrachowania. Naprawdę. Może i jestem zakochany, ale też naprawdę Jej nie idealizuję. Widzę jaka jest - a nie jest idealna. Przez tyle lat nie mogę nie widzieć. I nie widzę wyrachowania. Nie wiem co Nią powoduje, ale moim zdaniem nie wyrachowanie. Popełniła błąd wtedy. Popełniliśmy oboje. Później się pokomplikowało. Super że ci się udało. Ja również próbowałem, wyznałem swoje uczucia ale nie wyszło. Moja historia potoczyła się inaczej. Może dlatego, że zawsze gdzieś tam był tamten. Nawet jak nie mieli kontaktu. Chyba nie tylko Ona. Wygląda na to, że chyba ja się ich za dużo naoglądałem. Że miłość da radę, że się dobrze skończy. No nie bardzo. W Jej przypadku jest jeszcze taka szansa. To ich historia zmierza w tym kierunku nie moja. Nie wiem czy tak się skończy, ale taka myśl mnie naszła, to napisałem. Poza tym... w sumie twój przykład pokazuje, że życie może być jak romantyczna komedia. Tobie się udało.
  17. Tak sobie myślę, że w sumie to trochę jak w romantycznym filmie. Ludzie się poznają, zako/cenzura/ą. Miłość przechodzi przez różne etapy - ludzkie losy się rozdzielają, by z czasem się zetknąć i po wielu latach osobno, po wielu trudach i dramatach - jednak zwyciężyć. Gdy ludzie schodzą się i historia kończy się happy endem. Tylko że to ich miłość, nie moja. Prawda że pasuje? Może jednak jest coś w tym, że miłość zawsze zwycięża? Tylko po prostu ja jestem w tej historii aktorem drugoplanowym?
  18. Wiem. Walczę o to ze sobą cały czas. Nie wiem czy wygram. Ale walczę. Nie będę Jej okłamywał. Nie chcę. Za dużo razem przeszliśmy, za bardzo sobie ufamy. Nawet jeśli (Heh znowu to robię znowu "nawet jeśli") nie będziemy razem, to nie chcę kończyć tego kłamstwem. Nie wyobrażam sobie możliwości założenia rodziny z kimś innym. Więc jeśli się rozejdziemy to po prostu zostanę sam. Tak to wygląda z zewnątrz. Gdy nie bierze się pod uwagę Jej emocji. To fakt. Nie wiem jak Ona to przeżywa. Wiem tylko jak Ja przeżywam i jak interpretuję Jej zachowanie jak przeżywa. Nie wiem jak jest naprawdę. Co więcej. Myślę, że Ona sama nie wie. Zdrowie Jej siada od jakiegoś czasu już. Po prostu z czasem bardziej. Czyli żyją w dokładnie takim samym chorym układzie jak my. Jak małżeństwo bez miłości - tzn. z miłością z jednej strony. Tyle że z seksem. Tylko po co ten seks bez uczucia bliskości? Tylko takie zwierzęce zaspokojenie popędu. Niemniej jednak książkę chętnie przeczytam. Może da mi do myślenia.
  19. Wiem że to ostatni dzwonek. Wiem, że trwa to zdecydowanie za długo. Wiem też, że nie potrafię nie darzyć Jej uczuciem. Nie wiem dlaczego. Przecież powinienem gdy usłyszałem - i to dwa razy - że nie chce. Wiem, że to co się później wydarzyło i jak potoczyło jest beznadziejnie głupie. No ale tak się potoczyło i jest w tym nasza wspólna wina. Żadne z nas nie odeszło. Nawet jeśli Jej byłoby łatwiej, to nie tłumaczy tego, że ja nie odszedłem. Wymknęło się spod zdroworozsądkowej kontroli. Zarówno mojej jak i chyba Jej też. I teraz jest takie dziwne i chore bagno z którego ciężko się wydostać. Jednak jeśli tamten przeprowadzi się bliżej, to wydaje mi się, że Ona w końcu zdecyduje się zaryzykować. Pomimo, że twierdzi, że tamten nie jest facetem "do życia", że byłyby między nimi wojny, że nie nadaje się do związku i w ogóle. Ja jestem, ja się nadaję, ale co z tego? Nic. Może gdybyśmy poznali się odrobinę wcześniej. Może byłoby inaczej. A trafiło akurat na moment, kiedy Ona zakochała się w tamtym. Na początku coś tam między nimi wspólnie było a później tamten nie chciał. Później był czas, że tamten znalazł inną i miał z nią dziecko. Później kontakt im się prawie całkiem urwał. Później był czas, że tamten się rozszedł z tą dziewczyną z którą ma dziecko. Później ten, że tamten chciał a Ona się wycofała. Później gdy tamten miał dziewczynę a Ona cierpiała. Później gdy tamten nie chciał. A teraz ten, że On chce a Ona być może się nie wycofa. Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi etapami były moje próby. Nieudane. Taka w skrócie historia. Przynajmniej z tej perspektywy i wiedzy którą ja mam. Wracając do naszej, to w tym pierwszym etapie tak zbliżaliśmy się do siebie jako znajomi, później przyjaciele. Na początku nie wyglądało na to że będzie cokolwiek więcej. Również z mojej strony. Ale się stało. Sam nawet nie wiem w którym momencie zacząłem na Nią patrzeć inaczej niż na inne koleżanki. No ale nie wyszło poza ten etap przyjaźni, bo romantycznie zakochana była w tamtym, to tamten pociągał Ją fizycznie. Może w innym układzie czasowym spojrzałaby też na mnie pod tym kątem, ale jak się okazało nie spojrzała wtedy. A później było już za późno, bo zostałem przyjacielem. A na przyjaciół nie patrzy się w ten sposób. Do tego nigdy nie wyzwoliła się z uczucia do tamtego. Czasem nachodzą mnie myśli, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby Ona z tamtym zaryzykowała. A później przychodzi strach, ogromny strach co będzie ze mną. Jak mam żyć bez Jej obecności? Przecież to połowa mojego życia jak się znamy. Jak stała się dla mnie najważniejsza, jak zaczęła mu nadawać sens. Dla Niej, dla Niej, wszystko dla Niej. A jednocześnie chyba i dla siebie, bo przecież to nadaje sens mojemu życiu. Uspokaja mnie. Daje poczucie chorej ale jednak stabilizacji (nie wiem, sam przed sobą może boję się przyznać, że potrzebuję stabilizacji. Mam tylko taką upośledzoną, ale jest. I tak jest lepsza niż żadna? Nie wieżę, że się jeszcze zakocham. Nie potrafię sobie tego wyobrazić) Jak sobie z tym poradzę. Jak wypełnię tą pustkę? Pojawia się niepokój i prawie jakieś ataki paniki. I złość na siebie, że byłem zaślepiony i nie widziałem że Ona nigdy nie przestanie kochać tamtego. A właściwie może nawet widziałem tylko wypierałem to. Emocje brały górę. No i tak się miotam. Pierwszy raz tak otwarcie wyrażam się o swoich uczuciach. Nawet sam przed sobą nigdy tego nie robiłem więc przepraszam raz jeszcze jeśli to wszystko jest niespójne.
  20. Nie tylko o zakochanie się chodzi. Chodzi o pociąg fizyczny. Jeśli go nie czuje do mnie, to się przecież nie zmusi. To jest chemia, która albo się pojawi albo nie. Tak, nie wyrosła chyba z tego. Tamten to była Jej pierwsza miłość i widać dalej Jej nie przeszło. Mi przecież też nie przeszło uczucie do Niej. Pomimo, że na co dzień prowadzimy wspólnie - powiedzmy - dorosłe życie. Czasem myślę, że to że tak jest może świadczyć o jakiejś formie "dorosłej" miłości do mnie a romantycznej do tamtego? Staram się jednak zwalczać te myśli - do niczego dobrego mnie nie doprowadzą. Tylko będą dawały głupią i złudną nadzieję. Bo nawet jeśli tak jest, to uświadomi to sobie tylko wtedy gdy odejdzie z tamtym i im nie wyjdzie. A wtedy będzie już prawdopodobnie za późno na cokolwiek. Znalazła tu pracę jak to zwykle bywa. Po studiach. Tu studiowaliśmy i tutaj znalazła pracę. Ja jestem stąd. Ja to wiem. Dlatego ja zaryzykowałem. Nawet dwa razy. Nie wyszło. A Ona. Może się zdarzyć że w końcu zaryzykuje. Nie wiem dlaczego wtedy gdy był taki czas że tamten chciał, to Ona się wycofała. Przecież odkąd się poznali to Ona zawsze chciała. A jednak nie zaryzykowała. A był to czas, gdy byłoby Jej łatwiej, bo jeszcze wtedy ze zdrowiem u Niej nie było tak źle.
  21. Dziękuję za te wszystkie wasze słowa. Chociaż wiele z nich sam sobie powiedziałem, to gdy człowiek sam sobie mówi, to zawsze znajduje jakieś wyjaśnienie. Zawsze jakiś promyk nadziei. Zawsze coś... inaczej jest gdy słyszy się to z zewnątrz. Jakiś taki większy kop w tyłek to jest. Wstyd mi za siebie, że tak to się poukładało, że do tego dopuściłem. Wstyd mi też za takie okazanie słabości żeby o tym pisać i się z kimś dzielić. Ale jednak chyba to, że z siebie to wyrzuciłem trochę mi pomogło. Ile można tłamsić wszystko w sobie. Wszystko to teraz staram się poukładać w głowie. Emocje przeszkadzają bardzo. Dni są różne. Lepsze i gorsze. Raz są myśli takie a raz zupełnie inne. Przyznam, że kwestie życiowe, pracy itd. mają duże znaczenie. Tak jak pisałem wcześniej. Na razie trawię to wszystko, szukam opcji, walczę ze sobą (najtrudniej jest walczyć ze sobą). Miotam się od niepokoju i smutku do myśli że jakoś się uda wszystko rozwiązać. Zacząłem przeglądać możliwości jakichś konsultacji psychologicznych. Pomyślałem, że wezmę kartkę i zacznę pisać co można zrobić, jakie są alternatywy i możliwości. Może takie czarno na białym coś pokaże. Nie wiem.
  22. Nie wiem jak miałbym to określić po Jej zachowaniu. Czasem wyjeżdżam w delegację i nie ma mnie przez tydzień. Po powrocie jest normalnie, tak samo. Ani lepiej ani gorzej. Wiem, że tak jest. Dlatego staram się nie przeginać jednak. Byłeś bardziej świadomy tego jakie mogą być następstwa. Co do trzymania mnie jako opcji rezerwowej to też chyba nie tak całkiem do końca. Chyba nawet tym nie jestem. Bo jednak jak tamten miał dziewczynę i wiedziała o tym i widziała ich razem, to nie spróbowała skorzystać z tej opcji rezerwowej. Z nikim innym też się nie umawiała. Więc chyba nawet opcją rezerwową nie jestem.
  23. Ludzie nie takie rzeczy wypierają. Nie zgodzę się. Nie można kochać za coś. Niestety. Uczucie się pojawia albo nie. Chemia zadziała albo nie. W każdym razie uczucie romantyczne. Przyznanie tego i świadomość to jedno. A siły na zmianę sytuacji to drugie. Niestety.
  24. No nie do końca ma. Darzy go uczuciem, ale spotykają się tylko raz w roku. Do niego się nie wyprowadzi, bo mieszka na drugim końcu kraju. Nie rzuci tutaj pracy i nie pojedzie w nieznane. Jedynie mogłaby to zrobić w przypadku gdyby tamten się przeprowadził do tej miejscowości gdzie i Ona i on mają rodzinę. Wtedy być może by zaryzykowała. Wydaje mi się że takie coś mogłoby nastąpić tylko i jedynie, gdyby spróbowała z tamtym i nie wyszło. Nawet jak tamten miał dziewczynę, to nie przestała o nim myśleć. Cierpiała tak samo jak ja, ale wciąż nie zerwała kontaktu. Do tego stopnia, że w któreś wakacje jak przyjechał tam z dziewczyną to była w stanie się spotkać z nimi razem. Patrzyła jak są ze sobą i cierpiała. To by chyba nawet mnie już przerosło. Problemem jest kwestia utrzymania się. Do tego siada Jej zdrowie i coraz więcej musi wydawać na lekarzy.
  25. Może muszę się do reszty zeszmacić żeby się pozbierać? Wiem, że jeśli Ona nie odejdzie to będę musiał przejść przez ten odwyk z narkotykiem na wyciągnięcie ręki. Wiem, że to, cała ta sytuacja jest żałosna. Wiem, że ja jestem żałosny. Tak jak napisałem. Nie mam już do siebie szacunku. Nie wiem czy kiedyś go odzyskam.
×