Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gacek

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gacek

  1. Teraz to już całkiem mnie dobiles. Nie zrozumiałem nic z tego co mi napisałeś. Totalna czarna magia dla mnie. Tak to jest że całe życie nie miałem w nikim wsparcia i zawsze zostawałem z wszystkim sam.
  2. Cześć. Napisałem tego posta, bo poraz kolejny dopadł mnie kryzys i nie mam się nawet komu wyżalić. W ciągu ostatnich lat kilka razy szukałem już pomocy, rady, zrozumienia na forach tego typu, ale za każdym razem po kilku miłych postach innych użytkowników temat zamierał, a ja nie znajdowałem tego czego szukałem. Czy teraz będzie podobnie? Pewnie tak, ale może trochę mi ulży jak anonimowo komuś się wygadam. Do sedna. Coraz bardziej nie radzę sobie życiowo z powodu braku samochodu. Mam 30 lat, 12 lat temu zrobiłem prawo jazdy i od tego czasu praktycznie nie siedziałem za kółkiem. (No z małym wyjątkiem, ale o tym napiszę dalej). Jako fobik niezbyt dobrze wspominam czas mojego szkolenia i dlatego przez długi czas unikałem jazdy samochodem, aż w końcu strach przed tym że zapomniałem jak się w ogóle prowadzi całkowicie mnie zablokował. Teraz na samą myśl o jeździe w ruchu ulicznym dostaję napadu lęku. Niestety brak samochodu coraz bardziej utrudnia mi życie. Mieszkam na wsi, wszędzie muszę jeździć autobusem, który kursuje kilka razy dziennie z odległego przystanku. Wyjazd do pracy i powrót zajmują ponad godzinę w jedną stronę. Samochodem byłoby to 15 min. Zrobienie zakupów czy wypad gdziekolwiek to cała skomplikowana operacja logistyczna. Mam też dziewczynę dla której widzę, że mój brak mobilności staje się coraz większym problemem. Chciałbym z nią zamieszkać, ale wiem, że bez samochodu życie jest bardzo skomplikowane, zwłaszcza jeśli tyle czasu marnuje się na dojazdy do pracy. Potem jeszcze noszenie zakupów i wszystko inne związane z życiem codziennym. Dlatego ciągle mieszkam u rodziców, bo mam wszystko pod nosem i tak mi "wygodniej". Widzę, że coraz bardziej się od siebie oddalamy z tego powodu. Ona zaczyna tracić cierpliwość. Jesteśmy ze sobą już 5 lat i nadal nie ma mowy o wspólnym zamieszkaniu. Właśnie dlatego, że przez brak mobilności nie chcę wyprowadzić się z domu. Gdybym tylko mógł normalnie i wygodnie poruszać się po mieście nie zastanawiałbym się i zamieszkalibyśmy razem. Chcę tego, ale nie na takich warunkach jak teraz. Boję się jednak, że przez to wszystko ją stracę. Ona coraz bardziej naciska, a ja nie potrafię nic z tym zrobić. W domu jednak mimo tej całej "wygody" też nie czuję się dobrze. Z rodzicami nie dogaduję się zbyt dobrze. Zwłaszcza z ojcem jestem w konflikcie od wielu lat. Nie potrafię z nimi przebywać i rozmawiać, właściwie nasz kontakt ogranicza się do mijania się w drzwiach. Jest mi tu źle, ciasno i chciałbym się sta wynieść, bo jestem już za stary na mieszkaniu u rodziców. Do tego wszystkiego dochodzi wielki kompleks wśród znajomych w pracy, którzy wszyscy od dawna wożą się własnymi autami, a ja ciągle tylko poniewieram się autobusem. Ciągle muszę im tłumaczyć czemu nie kupię sobie auta... Jest mi też wstyd, ze jestem na garnuszku rodziców i właściwie całkowicie przestałem rozmawiać z kimkolwiek ze znajomych. Czuję jak lata lecą, a ja nadal marnuję swoje życie. Zapytacie więc pewnie dlaczego nic z tym nie zrobię skoro tak mi źle? No wiec przez całe te lata rzeczywiście nic z tym nie robiłem. Strach i fobia społeczna za bardzo mnie paraliżowały. W końcu jednak latem tego roku za namową dziewczyny zapisałem się na tzw jazdy doszkalające do szkoły jazdy. Byłem chyba z 5 razy. O dziwo nie było tak źle jak się spodziewałem. Tzn owszem, mam spore braki w technice jazdy, ale myślałem, że będzie gorzej, że w ogóle nie ruszę i nie będę umiał zmieniać biegów. Było jednak w miarę okej. Po szybkim oswojeniu się z autem jakoś jechałem. Oczywiście był wielki stres w mojej głowie, panikowałem trochę za bardzo i miałem problem się skupić, ale panowałem nad emocjami. Na pewno dużo wiekszy stres był przed jazdą niż w trakcie. Mimo to po każdej z jazd strach przed jazdą wracał i nie chciałem kolejnych godzin szkolenia. Nie chciałem się jednak poddać. Szybko jednak zorientowałem się, że pomiędzy pierwszą jazdą, a kolejnymi nie było wielkich postępów. Po prostu jezdziliśmy w kółko po mieście. Z intsruktorem szło mi całkiem dobrze, silnik nie gasł i jazda była płynna, ale odnoszę wrażenie, że po prostu dużo mi pomagał swoim sprzęgłem. Chyba nawet za dużo, bo nie mogłem się wykazać. Moje jazdy trwały do czasu aż instruktor poszedł na urlop i po jego powrocie miałem zadzwonić i umówić się. No i nie zadzwoniłem już. Po części z powodu lęku, a po częsci dlatego, że czułem że to nie ma sensu. Jazda z instruktorem w mieście szła mi okej, ale prawdziwa przecież chodzi o to, że muszę się przełamać do jazdy samodzielnej. Stwierdziłem więc, że więcej nauki pod okiem instruktora nie potrzebuję. Problem w tym, że nadal boję się jezdzić sam. Nadal paraliżuje mnie ten strach przed jazdą, wiedząc, ze razie draki nikt mnie nie ubezpiecza. No i nadal nie mam auta... Od tamtej przygody z jazdami kilka razy pożyczyłem samochód od ojca. Samo poproszenie go o pożyczenie nie było łatwa, bo nasze stosunki są w najlepszym przypadku oziębłe. Praktycznie się do siebie nie odzywamy. Jakkolwiek by to brzmiało, ale po prostu się nie lubimy i każde zagadanie do niego z prośbą o coś jest dla mnie wielkim stresem. No, ale tych kilka razy się przełamałem i poszedłem pojezdzić u mnie po wsi. Było okej, ale dopiero wtedy zauważyłem, że instruktor sporo mi pomagał, bo podczas samodzielnej jazdy silnik często mi gasł. Największy jednak problem mam z ruszaniem na wzniesieniu i parkowaniem. No ogólnie kiepsko, przez to wszystko jeszcze bardziej się podłamałem i lęk nadal pozostał. Ostatnio moje relacje z ojcem jeszcze się pogorszyły, więc nie mam już do kogo zwrócić się o pomoc. Innej rodziny czy zaufanych znajomych nie mam. Kupno własnego samochodu nie jest problemem, mógłbym to zrobić nawet jutro, bo mam pieniądze, ale kompletnie się na tym nie znam, nie wiem co i jak załatwić. Poza tym nadal paraliżuje mnie lęk i nie czuję się na siłach żeby jechać gdzieś po samochód, kupić go i przyjechać nim do domu niewiadomo z jak daleka. Najwygodniej byłoby jakby ktoś mi gotowe auto postawił pod domem, a ja bym tylko zapłacił Mając swoje auto powoli oswajałbym się z nim i ćwiczył samodzielną jazdę najpierw u siebie na wsi, a potem w mieście. Tak byłoby najlepiej, bo nie wskoczę sam na głęboką wodę. Tutaj najbardziej mnie boli, to że nie ma mnie kto wesprzeć i chociaż trochę pomóc w mojej chorej sytuacji. Przez to wszystko łapię ostatnio straszne doły. Dzisiaj chyba mam kulminację, fatalnie się czuję i nie wiem co dalej zrobić z własnym życiem. Najlepiej zakopałbym się w pościeli i już z niej nie wyszedł. Ogromna bezradność mnie owładnęła, natłok emocji i negatywnych uczuć. Ech... chciałbym w końcu mieć auto, wreszcie być wolnym, jeździć gdzie chcę i kiedy chcę. Nie musieć moknąć i marznąć na przystankach, wyprowadzić się od rodziców. Niestety ten cholerny strach i fobia paraliżują mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie niczego zrobić w tym kierunku. A brak samochodu i problemy z tym związane powoli coraz bardziej niszczą mi życie. Nie wiem co dalej ze sobą robić. Jeśli przeczytałeś cały ten post to gratuluję i dziękuję. Nie wiem czego oczekiwałem po napisaniu tego, ale trochę mi ulżyło. Wiem jednak, że nikt tutaj mi nie pomoże, sam sobie muszę pomóc, ale nie potrafię i to jest najgorsze.
×