Hej. Ja również od jakiegoś czasu mam bardzo dziwny stan. Ciężko w ogóle opisać to co się dzieje z mózgiem w czasie kiedy to coś trwa. Wy często opisujecie derealizację i depersonalizację jako poczucie bycia 'za szybą', poczucie, że życie to 'film' w którym nie uczestniczycie, itp. Ja czuję, jakby wyłączył mi się jakiś obszar w mózgu odpowiedzialny w diametralnej części za świadomość tego co się dzieje, za właściwe odczuwanie świata, tego co robię, za jakieś powiązanie wszystkiego z własną osobą. Patrzę na otoczenie i nie czuję żebym się w nim znajdowała, żebym uczestniczyła w tym co się wokół mnie dzieje. Od lat już nie potrafię poczuć takiego połączenia z teraźniejszą chwilą. Pamiętam, że kiedyś, przed terapią i lekami potrafiłam skupić się na tyle żeby poczuć siebie, chwilę, w której się znajduję. Teraz jak o tym myślę to nie wiem czy tak okropnie ten stan idealizuję i sobie wmówiłam, że kiedyś tak potrafiłam.. ale przecież nie mogłam tak mieć zawsze. Ciężko w tym stanie w ogóle cokolwiek sobie wyobrazić lub przypomnieć, zwłaszcza jakiś odmienny stan, człowiek traci rachubę w tym jak kiedyś się czuł, jaki był. Do tego dochodzi pustka, przez którą przebijają się tylko rozpacz lub lęk. Jak są uczucia o małym nasileniu to tak jakby moje ciało je odczuwało (łzy przy wzruszeniu, skręcanie żołądka przy stresie itp), ale w środku.. tępota uczuciowa, odrętwienie. Plus niemożność skoncentrowania się na rzeczach, które robię - z trudem jest zająć mi się czymkolwiek co wymaga aktywnego zaangażowania się w tę czynność. Uciekam od obowiązków, a jak zaczynam cokolwiek w przypływie, mam wrażenie wmówionej sobie motywacji, to zaraz się automatycznie rozpraszam, jakbym do tego tylko była zaprogramowana, i wracam do łóżka, gdzie z powrotem zamykam się w swojej głowie i uciekam dalej od życia. I ten stan trwa codziennie od jakiegoś czasu, a ja czuję się jak w pułapce, z której sama wyjść nie potrafię/boję się spróbować. Aktualnie jestem po zejściu z wenlafaksyny, która brałam chyba trzy lata, w trakcie terapii (6 lat, psychodynamiczna), ale terapeutka ma aktualnie jakieś zawirowania życiowe i z sesji na sesję przekłada spotkania, potem się nie odzywa i tak już to trwa od paru miesięcy - spotykamy w kratkę, a ona przy rozmowach o tym jakby nie zauważała jaki wpływ mają na mnie takie sytuacje, cały czas powtarza się ten sam schemat. Do tego koniec studiów, który mnie sparaliżował, strach przed podjęciem dalszej 'kariery' w zawodzie, odrzucenie od siebie większości rzeczy, które sprawiały mi przyjemność i które były kiedyś 'pasją' (z czym czuję się jak totalny przegryw i mam cały czas zawistne myśli dotyczące innych ludzi, którzy się realizują). I nie wiem co z tym robić.