
Snezenka
Użytkownik-
Postów
22 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Snezenka
-
Cześć, pisałam tutaj jakiś czas temu, więc napiszę i teraz. Zacznę od tego, że mam 36 lat i nieudane życie zawodowe, co wpływa na moją samoocenę i postrzeganie siebie. Co prawda współpracuję z jedną firmą jako specjalistka ds. contentu, ale mało zarabiam i w dodatku nie mam umowy o pracę. Próbuję od jakiegoś czasu zmienić swoje życie, nauczyłam się biegle mówić po czesku, porobiłam kursy i poszłam w tym roku na studia magisterskie, ale nie widzę, żeby moje wysiłki cokolwiek dawały. Myślałam, że zdanie egzaminu z języka czeskiego za granicą sprawi, że będzie mi łatwiej cokolwiek znaleźć, ale tak się nie stało. W tym roku miałam aż dwie prace z tym językiem i w obu nie sprawdziłam się - ponoć byłam zbyt powolna i mało efektywna, choć pracowitości nikt nie mógł mi odmówić. Od dwóch miesięcy szukam czegoś z czeskim, ale im bliżej końca roku, tym gorzej. Praca z czeskim może i jest, ale kompletnie niedostosowana do mojej osobowości. W marketingu - drugim obszarze, w którym się rozwijam - jest podobnie. Praktycznie ciągle otrzymuję e-maile z podziękowaniami za udział rekrutacji, co zniechęca mnie do dalszego aplikowania. Odnoszę wrażenie, że cokolwiek robię, to i tak jest daremne. Nie wiem, co ze mną nie tak. Przecież przygotowałam CV pod okiem coacha kariery, mam referencje (także z Republiki Czeskiej), robię studia, szlifuję języki. To wszystko sprawia, że mam ochotę skończyć ze sobą. Ten rok jest dla mnie beznadziejny, co chwilę są mi podcinane skrzydła, a moja samoocena mocno na tym cierpi. Czuję się niewystarczająco zdolna. Nawet wolontariat, na który się zgłosiłam, nic nie dał - bezskutecznie dopraszam się o referencje (w tamtym roku na tej samej imprezie je dostałam bez problemu). Ogólnie mam wrażenie, że wszystkie moje działania w tym roku były niepotrzebne i czuję się tak, jakby żerowano na mojej pracowitości i oddaniu. Nie wiem, skąd mam wziąć siły do życia. Wszyscy mi mówią, że mam dopiero 36 lat i wszystko przede mną, a mnie się wydaje, że już nigdy nie znajdę swojego miejsca na świecie. Kiedy miałam pracę w kulturze, to czułam się spełniona. Teraz nic mnie nie cieszy. Czy ktoś może coś doradzić? Uprzedzając pytania, chodzę na terapię i leczę się psychiatrycznie od kilku lat, ale szczerze mówiąc, to nie pomogło mi ułożyć sobie życia zawodowego.
-
Smutek, lęk przed bliskością i samotność
Snezenka odpowiedział(a) na Snezenka temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Nie wydaje mi się, żeby kumpela miała złe intencje, choć jak dla mnie jej zachowanie jest dość dziwne. Niby mówi, że facet ją nie interesuje, bo jest w kimś innym zakochana, a jednak z nim się koleguje. On to samo - rzekomo jest mną zainteresowany, ciagle o mnie wypytuje i chce poznać, a jakoś jego zachowanie o tym nie świadczy. Sama nie wiem, czy to brak zainteresowania czy też nieśmiałość... Desperatów rozumiem jako ludzi nachalnych, nierozumiejących słowa ,,nie", którzy próbują szans u każdej kobiety po kolei. Wspomniałaś o portalach randkowych. Założyłam ostatnio konto na jednym i szczerze mówiąc, jakoś nie potrafię przekonać się do tego typu aplikacji. Nikt mnie tam nie zaintrygował jak na razie na tyle, żebym chciała się bliżej poznać. Czy jestem wybredna? Nie wiem. Na pewno mam słabość do mężczyzn, którzy są oczytani, ciekawi świata i o barwnej osobowości. Takich, którzy pasjonują się kulturą i są wrażliwi na krzywdę słabszych. Jakichś. Wygląd to kwestia drugoplanowa dla mnie. Wstydzę się wyłącznie mężczyzn, którzy mi się podobają. W ich obecności z miejsca się stresuję i nie potrafię pokazać, kim naprawdę jestem. Spotkania z Petrem bardzo się boję. W końcu nie dość, że interesujący i zdolny człowiek, to jeszcze obcokrajowiec. Boję się, że wyjdę przy nim na idiotkę i nie będzie mnie chciał bliżej poznać. -
Smutek, lęk przed bliskością i samotność
Snezenka odpowiedział(a) na Snezenka temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Problem w tym, że przy mężczyznach, którzy mi się podobają, zjada mnie stres i wypadam gorzej niż na co dzień. Ten facet jest obcokrajowcem, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę, bo nie wiem, czy nie popełnię przy nim jakichś błędów językowych w stresie. -
Smutek, lęk przed bliskością i samotność
Snezenka odpowiedział(a) na Snezenka temat w Problemy w związkach i w rodzinie
@Barbecue mam podobnie. Też jestem nieśmiała i boję się wyjść pierwsza z inicjatywą. Czasami nawet napisanie jako pierwszej sprawia mi trudność. -
Smutek, lęk przed bliskością i samotność
Snezenka opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Cześć, postanowiłam napisać ponownie, ponieważ dopadł mnie właśnie straszny dołek i czuję potrzebę wygadania się, choćby wirtualnie. Mam nadzieję, że spotkam się z równie dużym zrozumieniem jak poprzednim razem, gdy tutaj pisałam. Zacznę od tego, że mam 35 lat, jestem DDD i od lat zmagam się z depresją, nerwicą lękową i prokrastynacją. Co prawda chodzę na terapię od dłuższego czasu i widzę duże postępy w porównaniu z tym, co było, ale nadal miewam gorsze momenty, kiedy wszystko wydaje mi się bezsensowne. Przykrywa mnie chmura smutku i mam ochotę wypłakać się pod kołdrą. Z czego wynikają te kryzysy emocjonalne? W dużej mierze z problemów z ludźmi, zwłaszcza z mężczyznami. O ile w życiu zawodowym i artystycznym układa mi całkiem nieźle i mogę być dumna ze swoich osiągnięć, o tyle sfera osobista pozostawia wiele do życzenia. Nie wiem, co ze mną nie tak, ale wciąż nie mogę się szczęśliwie zakochać, kochać i być kochaną. Praktycznie nigdy nie byłam zakochana ani zauroczona ze wzajemnością. Wprawdzie w zeszłym roku udało mi się być w swoim pierwszym poważnym związku i choć przez moment czuć się ważną i atrakcyjną dla drugiego człowieka, ale trwało to krótko. Któregoś dnia chłopak przyznał mi się do zdrady, tłumacząc, że jest seksoholikiem i nie nadaje się do związku z jedną kobietą. Był to dla mnie potworny cios, bo myślałam, że zależy mu na mnie, a tu okazało się, że to wszystko było złudzeniem. Od tamtej pory jestem singielką i choć są momenty, kiedy doceniam to, że jestem sama, to w głębi duszy tęsknię za bliskością drugiego człowieka. Ta tęsknota odczuwalna jest zwłaszcza teraz, jesienią, gdy spędzam więcej czasu w pojedynkę. Przykro mi, że mam wręcz zerowe powodzenie u płci przeciwnej (desperatów nie liczę) i jestem ciągle sprowadzana do bycia co najwyżej fajną koleżanką. Tak, jakby nie dane mi było ważną i kochaną. Mężczyźni trzymają mnie na dystans, nie okazują mi zainteresowania (a przynajmniej nie robią tego wprost). Podam może świeży przykład. Jakiś czas temu kumpela poznała mnie ze swoim znajomym Czechem. Chciała, żebym miała z kim rozmawiać (uczę się czeskiego) przed swoim wyjazdem na kurs językowy w Republice Czeskiej, a oprócz tego znalazła bratnią duszę o pokrewnych zainteresowaniach. Tak zaczęłam pisać z tym mężczyzną i choć nic na początku na to nie wskazywało, zauroczyłam się (o ile można tak to nazwać). Okazało się, że to elokwentny, ciekawy świata facet, który dużo podróżuje i ma zbliżone pasje do moich, a który w dodatku odpowiada mi wizualnie. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że nie wiem, czy interesuję go jako kobieta (wyczuwam pewien rodzaj zdystansowania z jego strony) i to mnie smuci. Niedawno napisał, że razem z moją kumpelą wybierają się na spacer na pogranicze polsko-czeski i chciałby, żebym też dołączyła. Niby miło, ale zrobiło mi się przykro, że nie zaprosił tylko mnie, tylko ją również. Napisałam koleżance, że chyba to ona mu się podoba, skoro nie chce być ze mną sam na sam, na co ona odpisała, że absolutnie tak nie jest i że P.. pyta ciągle o mnie. Zapytałam więc, dlaczego nie zaproponował mi spotkania sam na sam. Na to ona odpisała, że on jest po prostu nieśmiały. Szczerze mówiąc, nie wiem, co o tym myśleć. Chciałabym go wreszcie poznać bliżej, ale ta jego ostrożność, zdystansowanie niczego nie ułatwiają. Odnoszę wrażenie, że to kolejny facet, który nie widzi we mnie kobiety, i to mnie zniechęca. Mieliśmy się spotkać po jego powrocie z urlopu już sam na sam, ale boję się tego spotkania, zwłaszcza że uczę się jego języka ojczystego. Obawiam się, że źle wypadnę, że popełnię jakieś gafy językowe. I tak wszystko odkładam w czasie... Czuję, że nic z tego nie będzie, bo on jest dla mnie po prostu za fajny. Tak to wszystko wygląda. Mężczyźni, którzy mnie interesują, nie wykazują względem mnie większej inicjatywy, a ja jestem zbyt nieśmiała, aby sama do nich podbijać. Oczywiście chętnie rozmawiam, odpisuję, ale gdy widzę, że ktoś zachowuje się obojętnie, to się zniechęcam. Nie wiem, co ze mną nie tak. Jestem normalną dziewczyną, ponoć ładną, interesującą i niegłupią (opinie innych), a jakoś nie mam szczęścia w miłości. Zastanawiam się, z czego to wynika. Czy to kwestia tego, że nie jestem wystarczająco atrakcyjna (długonogą brunetką nie jestem), czy też odstrasza moja nieśmiałość i nieumiejętność nawiązywania bliższych kontaktów z mężczyznami, których się wstydzę jak nie wiem co? Jak myślicie? -
Cześć, postanowiłam napisać, ponieważ mam problem, który bardzo mi ciąży, i dziś z jego powodu przepłakałam całą noc. Zacznę od tego, że mam 34 lata i od lat zmagam się z nerwicą lękową. Byłam już na trzech terapiach (dwóch grupowych i jednej indywidualnej), które bardzo mi pomogły, ale nadal miewam gorsze stany, kiedy dopadają mnie bezsilność i zwątpienie. Kiedy wyję z bólu, bo nie mogę sobie poradzić. Chodzi o następujący problem: sprawia mi trudność komunikowanie się w językach obcych. Co z tego, że zdaję rewelacyjnie testy pisemne (np. ostatnio na teście potwierdzającym znajomość języka czeskiego miałam 55/60, co świadczy o tym, że już znam ten język na poziomie B2/C1), skoro jest u mnie ogromna blokada językowa, która uwidacznia się jeszcze mocniej w sytuacjach stresowych. W takich momentach nie tylko czeski i angielski u mnie leżą, ale co gorsza, język polski też! Albo mówię nieskładnie i źle odmieniam końcówki wyrazów, albo co jeszcze gorsze, przestaję mówić w ogóle. Wczoraj mieliśmy spotkanie polsko-czeskie i kompletnie się tam zablokowałam, zwłaszcza po tym, jak obecna tam Czeszka poprawiła mnie przy wszystkich. Potem na osobności powiedziała mi, żebym się nie przejmowała, bo miała dobre intencje, i że z czasem nauczę się mówić płynnie, tylko nie mogę się tak stresować i brać wszystkiego do siebie. Pomimo rozmowy z nią wróciłam do domu zapłakana. Czułam ogromne napięcie w ciele, trzęsły mi się ręce i miałam mgłę mózgową. Okropne to było. Oczywiście takich sytuacji było znacznie więcej... Przyznam, że jestem zdołowana tym wszystkim i straciłam ochotę na naukę języków. Pod koniec lipca mam jechać na kurs językowy w Ołomuńcu, myślałam, że do tego czasu będę się sprawnie komunikować zarówno w czeskim, jak i angielskim (uczę się codziennie), ale po tym wczorajszym koszmarnym wieczorze zwątpiłam w swoje możliwości. Czuję się tępa i odczuwam ogromną niechęć do siebie, bo w moim otoczeniu nikt nie ma takich problemów, tylko ja. Miałam za tydzień odwiedzić Czecha, z którym koresponduję od jakiegoś czasu, on bardzo czeka na moją wizytę, ale nie wiem, czy będę w stanie się z nim spotkać. Facet jest poliglotą, tłumaczem, a ja nie potrafię mówić płynnie czasem nawet w ojczystym języku. Stres robi ze mną takie rzeczy, że szok. Boję się, że zrobię złe wrażenie na nim i to sprawia, że odwlekam wyjazd. W sprawach zawodowych podobnie. Chciałam jesienią znaleźć pracę z czeskim (obecna jest super, ale zarabiam grosze), ale straciłam nadzieję, że mi się uda, bo wszędzie potrzebuję osób wygadanych, pewnych siebie, a nie takich jak ja. Czy ktoś z Was ma podobnie? Jak sobie można poradzić z takim problemem? Chodzę na terapię i leczę się u psychiatry, a jednak w dalszym ciągu miewam stany, kiedy nie wierzę, że cokolwiek się zmieni.
-
Cześć wszystkim, już raz tutaj pisałam i zyskałam pomoc, więc pozwolę sobie napisać raz jeszcze, w nadziei, że i tym razem otrzymam poradę. Zacznę od tego, że mam 34 lata, od ponad dwóch lat uczestniczę w regularnej terapii indywidualnej (nurt behawioralny) i pozornie wszystko w moim życiu jest w porządku. Znalazłam wreszcie wymarzoną pracę, po godzinach spełniam się artystycznie i chodzę na spotkania językowe, mam też możliwość studiowania za granicą od jesieni. Psychicznie u mnie też lepiej niż było: dojrzałam, jestem bardziej asertywna, coraz częściej biorę życie za rogi. Krótko ujmując, na pierwszy rzut oka wiodę szczęśliwe życie. Tak jednak tylko się wydaje. W dalszym ciągu moje relacje z ludźmi pozostawiają wiele do życzenia. Niby nie narzekam na brak znajomych, ale co jakiś czas dają o sobie znać różne deficyty. Efekt jest taki, że zrażam do siebie bliskie sercu osoby, choć nie chcę, aby tak było. Boję się, że jestem toksycznym człowiekiem i z czasem wszyscy się ode mnie odwrócą, a ja bardzo potrzebuję być ważna i kochana. Żeby nie być gołosłowna, przywołam stosunkowo świeże przykłady: 1) W grudniu zostałam zdradzona przez swojego jedynego jak dotąd chłopaka. Sam się przyznał do zdrady i przeprosił mnie, tłumacząc to tym, że ma problem z byciem w stałym związku i potrzebuje jednorazowych przygód, aby w ten sposób rozładować stres. Bardzo to przeżyłam, bo miałam nadzieję, że trafiłam wreszcie na kogoś, dla kogo będę tą jedyną, ale koniec końców mu wybaczyłam. Postanowiliśmy zostać przyjaciółmi. Niestety nasze kolejne spotkanie to był kompletny niewypał. Mieliśmy iść z jego znajomymi na pokaz filmowy i wszystko byłoby ok, gdyby to nie, że przyszły z nim same dziewczyny. Gdy to zobaczyłam, automatycznie się zablokowałam i przestałam odzywać. Niby poszłam z nimi do kina, ale po seansie natychmiast uciekłam. X wydzwaniał za mną, słał za mną smsy, ale nie wróciłam do nich. Napisałam mu smsa, że nie będę się narzucać i niech bawią się sami, a potem, już w domu, wiadomość na messengerze, że zrobił mi na złość, zapraszając same kobiety. On odpisał, że to kompletne nieporozumienie, że absolutnie nie miał złych intencji, po prostu ma więcej koleżanek i myślał, że nie będę miał z tym problemu. Przegadaliśmy problem i teraz już nasze stosunki się poprawiły, ale ja nadal wstydzę się swojego zachowania. Nienawidzę być zazdrosna, a jestem. 2) Sytuacja sprzed kilku dni, w sumie kolejna tego typu: pojechałam z koleżankami na wycieczkę. Niby było w porządku, ale było coś, co mnie drażniło w zachowaniu moich dwóch kumpelek: szłam obok nich i próbowałam wtrącić swoje trzy grosze, ale one były zajęte rozmową i zdawały się mnie nie widzieć, o czym świadczy choćby to, że patrzyły tylko na siebie i mówiły w drugiej osobie liczby pojedynczej. Poczułam się jak piąte koło u wozu i oddaliłam się w stronę znajomych, którzy byli z nami. Do końca wycieczki próbowałam robić dobrą minę do złej gry, choć wcale mi nie było do śmiechu. Było mi tak smutno po powrocie do domu, że postanowiłam szczerze napisać, co leży mi na sercu. Zrobiłam to bardzo kulturalnie, napisałam, że wycieczka super, ale mam drobną uwagę dotyczącą komunikacji. Niestety spotkałam się z totalnym niezrozumieniem ze strony koleżanek, a co więcej, dowiedziałam się, że to mój wymysł. Owszem, może tak być, w końcu patrzę na wiele rzeczy przez pryzmat przeszłości, w której byłam często pomijana i upokarzana, ale miałam nadzieję, że dziewczyny to pojmą i będą chciały tak po ludzku pogadać. Niestety jedna chyba się całkiem obraziła, a pozostałe dały do zrozumienia, że tak nie można i że gdybym faktycznie przeszkadzała, to by nie spędzały ze mną czasu przez cały dzień. Napisały, że skupiam się tylko na negatywnych rzeczach, a nie widzę tego, ile dobra dostaję od innych. Od tamtej pory w naszej grupie zapanowała niezręczna cisza. Napisałam do dwóch koleżanek, które są najbardziej empatyczne z całej naszej paczki, o swoim poczuciu winy i że boję się, że wprowadziłam zamęt, a one na to, że nie, po prostu im jest przykro, że mogłam tak w ogóle pomyśleć. Niestety ta z dziewczyn, która w ogóle się nie wypowiedziała, milczy. Czuję, że ma mnie za toksyczną osobę i nie chce, bym była w grupie, co mnie boli, bo to jest dziewczyna, z którą znam się długo i bardzo lubię. Ogólnie boję się, że przez swoją nadwrażliwość i niedociągnięcia komunikacyjne (mam problem, by mówić to, co myślę i czuję, wprost, zazwyczaj najpierw robię tak, że się oddalam, aby popłakać w samotności, a dopiero potem mówię, że coś mnie gryzie) stracę ludzi, na których tak bardzo mi zależy. A tego bym nie chciała. Podsumowując: nie daję sobie rady sama ze sobą. Niby chodzę na terapię, przepracowałam już kilka poważnych problemów, ale nadal są takie, które mi ciążą i utrudniają normalne funkcjonowanie wśród ludzi. Jestem nadwrażliwa, byle co mnie dotyka, krytykę traktuję jak wyrok na siebie, a co chyba najgorsze - muszę być stale utwierdzana w przekonaniu, że jestem ważna, potrzebna i kochana (co innych przerasta, bo ileż można kogoś o tym zapewniać). Coraz częściej zastanawiam, czy nie mam osobowości borderline, zwłaszcza że jestem płaczliwa i chwiejna emocjonalnie (szybko się rozmyślam). Jak myślicie? Pozdrawiam K. PS Zamierzam podjąć ten wątek na najbliższej sesji, ale że jest to dopiero za kilka, a ja dziś bardzo źle się czuję, piszą o tym tutaj, na forum, w nadziei, że zostanę zrozumiana.
-
Jestem z województwa śląskiego, konkretnie z Katowic. Jestem jeszcze w trakcie nauki języka (obecnie jestem na poziomie B1), ale dobrze mi idzie, więc wierzę, że do jesieni uda mi się go opanować na tyle, by startować do korporacji (przyjmują zwykle od poziomu B2). Raz w tygodniu mam lekcje z panią, która pracowała jako lektorem na uniwersytecie w Ołomuńcu, a oprócz tego uczę się sama średnio godzinę-dwie dziennie. Wczoraj dowiedziałam się, że u nas w mieście są wieczorki językowe, w ramach których jest możliwość porozmawiać m.in. po czesku, więc planuję brać w nich udział od przyszłego tygodnia. Potrzebuję przede wszystkim nabrać swobody w mówieniu, bo z resztą radzę sobie dość dobrze.
-
Nie, niestety nie. Myślałam o zrobieniu kursu animatora, ale z tego, co widzę, z pracą tego typu też jest ciężko. Jak dla mnie język czeski to lepsza inwestycja. Z tych wszystkich pomysłów, jakie mam na życie, zdecydowanie najbardziej do mnie przemawia.
-
Spinam się, bo lubię wiedzieć, na czym stoję. Zdaję sobie sprawę z tego, że dopiero co się poznaliśmy i powinnam podejść do tego na luzie, ale wierz mi, że jak się ma tyle przykrych doświadczeń z przeszłości, wydaje nam się, że tym razem też będzie źle.
-
@nieprzenikniona - nie wmawiam sobie, po prostu zastanawiam się, czy nie jest tak jak wspomniał @Deuter, że mężczyźni boją się pokazywać, że im zależy. O ile w przypadku poprzedniego faceta, który mi się podobał, było od początku jasne, że nic z tego nie będzie, bo był chamski dla mnie, o tyle tutaj jest ciut inaczej - chłopak jest ogólnie rzecz biorąc sympatyczny, sam z siebie się odezwał [chyba gdyby mnie nie polubił, to by tego nie robił], a było to już po spotkaniu, więc wiedział, jak wyglądam i jak się zachowuję. Oczywiście może być tak, że masz rację, ale też nie chciałabym kogoś skreślać tylko dlatego, że nie mógł się raz spotkać. Dziś rozmawiałam z terapeutką i zasugerowała mi, że być może to ja zachowuję się tak, jakby mi nie zależało, a potem mam pretensje, że ktoś się nie angażuje, no i nie wiem, czy trochę tak nie jest... Prawda jest taka, że też gram wyluzowaną i nawet jak ktoś mówi, że np. nie może, to cały czas tylko się uśmiecham i mówię 'spoko', a smucę się dopiero w samotności. W głębi duszy chciałabym być dla kogoś ważna, ale jako DDD mam ogromny problem, by to zakomunikować. Jeśli chodzi o pracę, to powoli się godzę z tym, że kultura nie jest mi pisana. Zarazem nie do końca wiem, co w takim korpo mogłabym robić. Odkąd pamiętam, zawsze widziałam siebie w roli promotorki lokalnego życia kulturalnego, a wygląda na to, że nie będzie mi to dane.
-
Shira123 cieszę się, że dzięki terapii zyskałaś siłę i wiarę w siebie. Też kiedyś byłam na terapii grupowej i wiem, jak potrafi pomóc, zwłaszcza osobom nieśmiałym i wycofanym. Teraz chodzisz na indywidualną? Co do chłopaków, do tej pory było tak, że prawie zawsze odpuszczałam i się wycofywałam. Teraz chciałabym postąpić inaczej, ale nie wiem, czy zniosę ten dystans, jaki ten chłopak wokół siebie tworzy.
-
No dobrze, może przesadzam, ale nie podoba mi się to, że jest taki zdystansowany. Skąd mam wiedzieć, czy mu zależy? Może traktuje mnie po prostu jako jedną z wielu, a ja niepotrzebnie tracę czas i energię na niego? Po co mężczyźni tworzą taki dystans? Jestem nieśmiałą osobą i za każdym razem, gdy mam napisać jako pierwsza, stresuję się. Boję się odrzucenia, odmowy, tego, że ten ktoś pomyśli sobie, że się narzucam. Z jednej strony chcę bliżej poznać tego chłopaka, z drugiej czuję się już na tym etapie zniechęcona. Uważam, że obie strony powinny się starać równie mocno, a nie tylko jedna. Mnie najzwyczajniej w świecie trudno się pogodzić z tym, że moje życie zawodowe się nie udało. Jak lwica walczyłam o to, by było inaczej, ale chyba ciąży nade mną jakieś fatum, że poniosłam porażkę. Próbuję się podnieść i zawalczyć od nowa, ale nie udaje się.
-
@shira123 - oczywiście, że dodałaś, dziękuję za pokrzepiające słowa Cieszę się, że udało Ci się poukładać sobie życie po swojemu. Skąd wzięłaś siłę do tego? Czy to zasługa terapii czy czegoś jeszcze? Czy znalazłaś pracę zgodną z kierunkiem studiów czy też inną? Ja chodzę na terapię, ale jeszcze sporo pracy przede mną. Przeraża mnie to. @Barbecue - jakbym czytała o sobie. Zwłaszcza ten fragment o ochłapach jest mi bliski. Czuję, że nie zasługuję na miłość ani szacunek innych, więc zadowalam się ochłapami. Terapię polecam, bardzo pomaga, choć jak słusznie zauważyła Shira, trzeba czekać na konkretne rezultaty dość długo. Co do tego, co napisałaś o zmianie miejsca, w pełni się zgadzam. Niestety często tak jest, że zabieramy problemy ze sobą w dane miejsce, zamiast się odciąć od przeszłości i zacząć żyć tu i teraz. @bolek88 - nieustannie nad tym myślę. Marzę o wyjeździe do Republiki Czeskiej, najlepiej do Pragi, na jakiś czas, by tam spróbować pożyć przez jakiś czas. Druga opcja to miasto oddalone od mojego o 50 km. Na przeszkodzie stoi sytuacja w domu - mama jest osobą niezdolną do samodzielnej egzystencji, trzeba się nią opiekować. Robimy to z tatą naprzemiennie, tak by on nie czuł się przeciążony. @Deuter, @Pati95 - tak właśnie uczynię. Mam już dość biedowania i wegetowania, kiedy coś mi podpowiada, że mogłabym żyć inaczej. Myślę, że praca w korpo jako specjalista z językiem czeskim to mógłby być dobry pomysł. Mam tylko nadzieję, że faktycznie mnie przyjmą. Pytacie o spotkanie z tym gościem. Przyznam szczerze, że na ten moment mam mieszane uczucia. Tzn. samo spotkanie przebiegło bardzo fajnie, chłopak okazał się sympatyczny i otwarty i od razu znaleźliśmy ze sobą wspólny język. Nie czułam się od niego gorsza, tak jak to wcześniej niejednokrotnie bywało na randkach. Jest jest jednak pewne 'ale'. Chodzi o to, że sprawia wrażenie dość wyluzowanego, tak jakby nie do końca zależało mu na rozwijaniu znajomości ze mną. Dlaczego tak myślę? Zapytałam go pod koniec spotkania, czy nie chciałby się wybrać ze mną na koncert, a on rzucił mi tekst w stylu "o ile nie będzie nigdzie szedł z kumplami, to czemu nie". Zabrzmiało to dość szorstko. Tzn. rozumiem, że nie musi naginać swoich wcześniejszych planów dla nowo poznanej dziewczyny i ma prawo wybrać kolegów, ale mógł to jakoś inaczej powiedzieć. Poczułam się trochę tak, jakbym była opcją, kimś, z kim się spotkał z braku laku, bo np. nie ma szans u innej, atrakcyjniejszej kobiety. Co prawda na koniec mnie uściskał, ale jakoś przykro mi się zrobiło. Pomyślałam, że trzeba się przygotować na odrzucenie. Dzień później jednak sam z siebie napisał, że mnie pozdrawia z pizzerii w miejscowości, którą oboje lubimy i znamy, i życzy miłego wieczoru. Trochę to mnie uspokoiło. W czwartek ponowiłam propozycję wyjścia na koncert, a on odpisał, że dziękuję, ale raczej nie da rady. Napisałam, że nic się nie stało, a on, że może się uda podjechać, odezwie się jeszcze. Wczoraj był ten koncert i oczywiście w ogóle się nie odezwał. Poszłam więc sama. Czułam się strasznie samotna i w drodze do domu nawet się popłakałam. Przyznam, że nie do końca wiem, jak gościa rozszyfrować. Nie wiem, czy to jego wyluzowanie to poza, za którą kryje się zraniony chłopak, czy też rzeczywiście mu nie zależy specjalnie. A może to ja jestem przewrażliwiona, a sprawy toczą się normalnym tempem i niczego nie należy przyspieszać? Nie wiem. Czuję się dość zdezorientowana. W przyszły weekend znowu idę na koncert i chciałabym, żeby mi towarzyszył, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się już wychodzić z inicjatywą. Wiele razy w przeszłości proponowałam różnym osobom wypady w góry, na koncerty, a potem czułam się, jakbym się narzucała [choć nikogo nie bombardowałam zaproszeniami]. Jestem już zmęczona ciągłym wychodzeniem z inicjatywą, tym, że ciągle muszę być tą, co ma jaja. Pragnę, żeby wreszcie znalazł się ktoś, kto też się wykaże i zaproponuje coś od siebie. Zarazem nie chcę naciskać, kłócić się, bo nie chcę wyjść na niemiłą. @carlosbueno - mieszkam w dużym mieście wojewódzkim, a tu ambitnych i odnoszących sukcesy osób nie brakuje. Czuję więc na sobie ogromną presję bycia taka jak oni. Stale się porównuję z koleżankami w zbliżonym wieku robiącymi zawrotną karierę. Powoli już tracę ochotę na spotkania z niektórymi z nich, bo mam już dość bycia tą gorszą. Pieniądze i sukcesy bardzo rzutują na naszym postrzeganiu samych siebie, co tu dużo mówić. Piszecie z Deuterem, że to nie jest aż takie ważne, a ja mam wrażenie, że jest jednak inaczej.
-
Widocznie źle trafiałam, skoro byłam na tej podstawie oceniana. Ogólnie to mam wrażenie, że ludzie myślą, że coś ze mną nie tak, skoro do tej pory nie znalazłam stałej pracy. Przykre to. Wszędzie, gdzie do tej pory pracowałam, byli ze mnie zadowoleni, zresztą mam referencje, które to potwierdzają.
-
Witajcie po raz kolejny, wybaczcie zwłokę w odpowiedzi, ale dużo się działo w ostatnich dniach i nie miałam tu kiedy wejść. Dopiero dziś mam chwilę. @z o.o. - cieszę się, że udało Ci się poukładać sobie życie zawodowe. Praca, którą obecnie wykonujesz, jest z pewnością ciekawa i kreatywna. Czy ukończyłaś jakiś kurs lub kierunek studiów związany z projektowaniem gier? Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze trzeba robić studia, by zwiększyć swoje szanse na rynku pracy, ale w moim przypadku akurat by się przydały. Musiałabym na pewno zrobić jeszcze magisterkę, bo przez brak mgr przed nazwiskiem bywam często skreślana przez pracodawców, zwłaszcza w branży kulturalnej. Z drugiej strony nie chcę iść na pierwszy lepszy kierunek, tylko na taki, który rzeczywiście pomoże mi dojść do wybranego zawodu. Na ten moment widziałabym siebie tylko na filologii czeskiej, a tę można studiować w Polsce tylko dziennie... Jeśli chodzi o mężczyzn, to faktycznie trzeba trafić na właściwą osobę. Wtedy człowiek czuje się kochany i rozumiany zawsze i wszędzie. Cieszę się, że Tobie to się udało. To na pewno uskrzydla. Ja akurat typem chłopczycy nie jestem, ale też mam tak, że niespecjalnie przepadam za typowo kobiecym stylem i typowo kobiecymi tematami. Muzyka rockowa i metalowa, literatura faktu, kultura czeska, historia XX wieku, górskie wędrówki, buszowanie po miejscach draśniętych zębem historii, jazda na rowerze, fotografia, pisanie - to mój świat. Chciałabym poznać mężczyznę, który będzie podzielał choć część moich zainteresowań, ale jak na razie nic się na to nie zanosi. Nawet w kręgach rockowo-metalowych nie mam szans - panowie najpierw piszą, a potem nie chcą się spotkać. Smutne to. Z tym chłopakiem spotkałam się w niedzielę i było bardzo sympatycznie, ale nie wierzę, że coś z tego może być. On jest świetnym facetem, jestem pewna, że na brak powodzenia u płci przeciwnej nie narzeka, więc dlaczego akurat to właśnie mną by się zainteresował? @chester - dziękuję i wzajemnie. W pełni się zgadzam z Tobą, że wszędzie koneksje i układy. Człowiek choćby stawał na rzęsach, to i tak nie może się przebić. Tracę już powoli nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się znaleźć pracę w kulturze. Nie wiem, kim trzeba być, żeby pracować w wydawnictwie, domu kultury czy muzeum. Oczywiście mogę zmienić branżę, ale tęsknić za kulturą będę nieustannie. @Jurecki - napisz, proszę, coś więcej, jak Ci się to udało. Ja mam 33 lata i tyle niewiary w lepsze jutro. Ostatnio prawie wszystkie dni są identyczne, dominuje uczucie beznadziei i smutku. @Barbecue - niestety DDA czy DDD radzą sobie w dorosłym życiu tylko pozornie. Na zewnątrz silni i pogodni, w środku ciągle borykają się z kompleksami, niskim poczuciem własnej wartości i poczuciem nieprzynależności. Demony przeszłości wyraźnie im ciążą. Potykają się o własne nogi, pragnąc zrobić krok naprzód. Chodzisz na terapię? @carlosbueno - chodziło mi o to, że żadny normalny facet nie zwiąże się z bezrobotną lub żyjącą jedynie z prac dorywczych kobietą, bo ta byłaby dla niego tylko obciążeniem. W cenie jest teraz przecież niezależność, zaradność, przedsiębiorczość. Co taka biedna kobieta może dać mężczyźnie poza uczuciem? Tylko będzie się czuła tą gorszą w związku. Co do braku doświadczeń seksualnych, może są tacy mężczyźni, dla których jest to atutem. Zauważyłam jednak, że nadal przeważa stereotyp [jakże krzywdzący] dziewica = cnotka niewydymka, dziwadło, katolka itp. Nic dziwnego, że takie kobiety mają problem z nawiązaniem relacji z płcią przeciwną. Są zalęknione i nieufne, boją się wyśmiania. @Pati95 - chodzę zarówno do psychiatry, jak i na psychoterapię. Coraz częściej myślę też o hospitalizacji.
-
@Pati95 jest dokładnie tak, jak piszesz. W sektorze kultury ogłoszeń jest jak na razie bardzo mało, a jak już się pojawiają, to zgłaszają się tłumy chętnych. W tym roku ubiegałam się najpierw o stanowisko instruktora kulturalnego w domu kultury, a potem o stanowisko w dziale promocji w muzeum, ale oczywiście nic z moich wysiłków nie wyszło. W muzeum jeszcze w dodatku próbowano mnie testować: najpierw kazano mi wysłać portfolio, potem wzięto do obsługi wydarzenia, a na sam koniec - kiedy już się wydawało, że są na "tak" - kazano mi przygotować grafikę. Wykonałam ją zgodnie z tutorialem dziewczyny po ASP, a mimo to pani nie była zadowolona, skoro napisała, że "dzięki, ale poradzą sobie inaczej". Poczułam się strasznie. Napisałam jej wtedy, że jeśli podejmą już decyzję w mojej sprawie, niech się ze mną skontaktują, co obiecała uczynić. Od tamtego czasu (minął już prawie miesiąc) nikt się do mnie nie odezwał. Co prawda dyrektor mówił, że może być tak, że zatrudnią mnie dopiero po wakacjach, ale szczerze mówiąc, już w to nie wierzę. Podobnie zresztą jak nie wierzę w to, że uda mi się w MDK i innym muzeum, do których aplikowałam kilka dni temu. Co z tego, że się solidnie przygotowuję, skoro potem i tak zatrudniają kogoś innego... W branży PR/marketing niby jest więcej ofert, jednak co z tego, skoro wszędzie jest sporo chętnych. Nawet to, że mam podyplomówkę z e-marketingu, na nikim nie robi wrażenia. Odpowiadając na twoje pytanie: zwykle wystarcza CV, tylko czasami proszą o przesłanie próbek tekstów. Co do tych ostatnich - pokazywałam je różnym osobom, czy to osobom, z którymi współpracowałam, czy to tym, u których ubiegałam się o pracę, czy też przyjaciółkom, które podobnie jak ja piszą. Wszystkie twierdziły zgodnie, że teksty są dobrze napisane. W kwartalniku, w którym publikuję raz na jakiś czas, też nigdy nikt z redakcji nie miał zastrzeżeń do nich. Nie wiem więc co jest nie tak... Może po prostu za dużo osób pisze i dlatego tak trudno się przebić? Jeśli chodzi o korporację, to myślę, że mogłabym się tam odnaleźć, o ile nie pozyskiwałabym klientów. Dla mnie to czarna magia, nie mam za grosz daru do przekonywania innych. Teraz jestem z czeskim na poziomie B1, więc jeszcze musiałabym się ciut podciągnąć (poszukują od B2), zwłaszcza w mówieniu, by tam startować. Co do chłopaka, to pójdę i zobaczę, co to za jeden. Może akurat się dogadamy. @z o.o. myślałam o tym wielokrotnie, ale jeśli mam być szczera, nie mam za bardzo pomysłu, co mogłabym poza kulturą i copywritingiem robić. Chyba jedynie praca z językiem obcym (marzę też o studiach filologicznych) wchodzi w grę lub branża turystyczna. Musiałabym się zastanowić dokładnie nad tym, żeby nie marnować już czasu i pieniędzy. Żeby zwiększyć swoje szanse na rynku pracy, w 2019 poszłam na podyplomówkę z e-marketingu (wcześniej ukonczyłam studia historyczne). Teraz widzę, że to była strata czasu i kasy. Pracy w branży do tej pory nie znalazłam. A Ty z jakiej branży się przekwalifikowałaś? Gdzie teraz pracujesz? Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam się aż tak spinać przed spotkaniem z tym gościem, ale nie jest to łatwe, kiedy doznało się w przeszłości różnych przykrości ze strony płci przeciwnej. O ile babeczki lubią mnie taką, jaką jestem, o tyle przy mężczyznach czuję, że jest inaczej. Postrzegam ich jako surowych i wymagających, podobnie jak mój ojciec. Ile razy było tak, że chciałam któregoś z nich poznać, a wycofywałam się, przekonana, że i tak się nie spodobam. Może i jestem sympatyczna, mam pasje i i uchodzę za elokwentną (sama taka się nie czuję, uważam, że mogłabym mieć większą wiedzę), ale co z tego, skoro nie podobam się panom fizycznie. W szkole ciągle byłam gnojona z powodu specyficznego wyglądu i to poważnie odbiło się na mojej psychice. Przez ostatnie lata podobno wyładniałam i stałam się bardziej kobieca, ale w dalszym ciągu wypadam blado na tle tych wszystkich wystylizowanych pań. Do tego dochodzi nieśmiałość i brak siły przebicia. Jak znajdę się w grupie, gdzie są przebojowe, wygadane kobiety, to czuję się, jakbym była niewidzialna. Zdarzały się sytuacje, że mężczyźni traktowali mnie jako pomost między nimi a innymi kobietami. Okropnie znosiłam, gdy opowiadali mi o tych paniach, pokazywali ich fotki itp. Nic dziwnego, że obecnie tylko z dwoma kumplami gejami jestem bliżej, a z facetami hetero rozmawiam o tyle o ile. Boję się odrzucenia, krytycznych ocen, tego, że rozczaruję osobę, na której mi zależy. Ogólnie rzecz biorąc, jest mi ciężko. Mam w sobie dużą wolę życia, ale coraz częściej dopadają mnie czarne myśli. Niekiedy są one tak silne, że mam problem, by wstać z łóżka i zabrać się do działania. Mam przed oczami tych wszystkich ludzi, którzy odnieśli sukces, w tym także tych młodszych ode mnie, i zastanawiam się, czemu ja, pomimo licznych wysiłków, jakie podejmowałam, nie jestem w tym gronie? Czemu osoby, które mnie prześladowały w szkole, dziś wiodą szczęśliwe życie i robią karierę, kiedy ja borykam się z kompleksami i nie potrafię sobie ułożyć życia? Mam 33 lata, a czuję się mentalnie jak babuleńka u kresu życia. Jestem zmęczona, przygnębiona i wypalona. Brakuje mi pracy, miłości, sukcesów, poczucia stabilizacji, spokoju, poczucia spełnienia. Wiem, że muszę działać, ale skąd wziąć siłę do tego?
-
Witaj, Pati, dzięki za odzew. Czy jestem zdolna? Ludzie w moim otoczeniu uważają, że tak. Ja natomiast często powątpiewam w swoje zdolności. Tyczy się to przede wszystkim pisania. Już tyle razy wysyłałam CV na stanowiska typu copywriter, dziennikarz, specjalista ds. PR czy redaktor, a jak na razie nie udało mi się nic takiego znaleźć na stałe. Odnoszę wrażenie, że jest tak dlatego, że nie jestem wystarczająco zdolna. Ta wczorajsza sytuacja sprawiła, że jeszcze bardziej zwątpiłam w swoje możliwości. Ktoś powie, że to idiotyczne czymś takim się przejmować, ale ja akurat mam na punkcie zdolności i intelektu ogromne kompleksy. Co do korporacji, to myślę, że możesz mieć rację. Nie wiem tylko, jak długo wytrzymałabym w takim miejscu. Nie znoszę wyścigu szczurów, jestem też mało pewna siebie i nie potrafię np. pozyskiwać klientów. Poza tym, co tu dużo mówić, mam już tego, że co jakiś czas zmieniam miejsce pracy. Wiadomo, jak ktoś taki jest postrzegany przez innych. Na rozmowach kwalikacyjnych nieraz zdarzało się, że rekruterzy pytali mnie, dlaczego mam takie krótkie okresy pracy w CV, a ja musiałam się tłumaczyć. Boli mnie, że ktoś ma mnie za niestabilną osobę - w referancjach jest wyraźnie napisane, że byłam dobrym pracownikiem, a nie żadnym obibokiem. Przy znajomych też się nie czuję komfortowo, gdy zaczynamy rozmawiać o pracy. Niby nikt nic mi przykrego nie mówi, ale ja i tak czuję się tą gorszą. Pytasz, czy kiedyś próbowałam zrobić pierwszy krok w stronę mężczyzny. Tak, próbowałam to zrobić trzy lata. Pech chciał, że trafiłam na bawidamka i bufona przekonanego o własnej wyjątkowości. Ten ktoś tylko zaniżył mi poczucie własnej wartości i sprawił, że znowu przestałam się czuć kobieco. Dopiero w zeszłym roku postanowiłam się przełamać i dałam ogłoszenie w grupie tematycznej na FB, że szukam męskiego kompana na wycieczki i koncerty. Skończyło się na tym, że popisałam sobie z kilkoma panami i tyle. Żaden nie chciał się ze mną spotkać, pogadać przy piwie. Na kilka miesięcy dałam sobie spokój i zajęłam czymś innym, aż wreszcie niedawno coś mnie tchnęło i napisałam w tej grupie ponownie. Tak nawiązałam kontakt z fajnym chłopakiem w moim wieku. W niedzielę umówiliśmy się, że w przyszły weekend pojedziemy na przejażdżkę rowerową i w sumie powinnam się z tego cieszyć... Nie jest tak jednak. Obawiam się, że go rozczaruję. To fajny gość, ogarnięty życiowo, na pewno już był w niejednym związku, a ja nie dość, że bez stałej pracy i z depresją, to jeszcze bez jakichkolwiek doświadczeń w sferze uczuciowo-erotycznej. Jestem sympatyczną i podobno oczytaną osobą, ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby mnie chciał bliżej poznać.
-
Cześć wszystkim, postanowiłam napisać tutaj, ponieważ czuję się bardzo źle i mam potrzebę się wygadać, choćby wirtualnie. Wierzę, że jest są tutaj osoby, które mnie choć trochę zrozumieją. Zacznę od tego, że mam 33 lata i uważam się za kompletną nieudacznicę. Dlaczego tak o sobie myślę? Ano dlatego, że jak do tej pory nie znalazłam ciągle stałej pracy, mimo że przez cały czas walczę, by to zmienić. Odbyłam już praktykę absolwencką, staże [w wydawnictwie i instytucji kulturalnej], współpracowałam jako wolontariusz z kilkoma instytucjami, podejmowałam też różne zlecenia, ale jak widać, nigdzie nie udało mi się zagrzać miejsca na dłużej. Zawsze słyszałam to samo: „bardzo chętnie byśmy Panią zatrudnili, ale nie stać nas”. W domu kultury, w którym byłam na stażu jesienią, też tak było. Bardzo to przeżyłam. Praca w dziale promocji to było to, w czym w pełni się odnajdywałam i mogłam wykorzystywać swoje umiejętności. Oczywiście próbowałam szukać pracy także poza sektorem kultury i branżą archiwalną, jednak zauważyłam, że na dłuższą metę nie nadaję się do niczego innego. W obsłudze klienta zupełnie sobie nie radziłam, na produkcji i w gastronomii tak samo. Jestem zbyt powolna, skrupulatna i pozbawiona siły przebicia. Obecnie żyję z prac dorywczych typu sprzątanie, wykładanie towaru itp. Kilka tygodni temu postanowiłam to zmienić i w jednej z lokalnych grup na FB zamieściłam ogłoszenie, że poszukuję pracy jako copywriter lub specjalista ds. social media. Od razu odezwał się do mnie pan z pewnej firmy niedaleko mnie i zaproponował współpracę. Dziś żałuję, że na nią przystałam. Nie dość, że do tej pory nie podpisaliśmy umowy [dostałam jedynie pieniądze], to jeszcze w dodatku wczoraj okazało się, że nie spodobał mu się tekst, który przygotowałam. Cały wieczór przepłakałam z tego powodu. Jestem bowiem perfekcjonistką z natury i zawsze stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Od razu pojawiły się w mojej głowie myśli, że jestem beztalenciem i powinnam dać sobie spokój z pisaniem, a osoby, które mówiły, że mam uzdolnienia pisarskie, zwyczajnie mnie oszukały. Dziś już nieco ochłonęłam, ale w dalszym ciągu jestem przygnębiona i pełna zwątpienia. Znowu czuję się niewystarczająco zdolna i nie mam ochoty już się starać. Po co, skoro i tak to wszystko jest na nic? Nigdy nie znajdę stałej pracy w branży kulturalnej czy też PR/marketing, a w innej - jeśli mam być szczera - zupełnie siebie nie widzę. Myślałam o pracy z językiem czeskim, problem w tym, że nie nadaję się do korpo, a to głównie tam poszukują specjalistów z językami. W redakcjach, wydawnictwach czy instytucjach kultury nie. Moje życie osobiste też pozostawia wiele do życzenia. Jestem DDD, w domu rodzinnym zawsze źle się działo i w sumie nadal nie jest kolorowo. Matka niedoszła samobójczyni, żyjąca w swoim świecie, nerwowy i surowy ojciec, który nigdy nie jest ze mnie zadowolony. Odkąd pamiętam, rodzice ciągle się kłócili ze sobą i wyładowywali złość na mnie. Nic więc dziwnego, że wyrosłam na znerwicowaną perfekcjonistkę ze skłonnością do prokrastynacji. Mężczyźni? Ten temat mógłby dla mnie nie istnieć. Jak dotąd nie byłam w żadnym związku i nic nie wskazuje, by miało to się zmienić. Nigdy nie byłam zakochana ze wzajemnością, zawsze było tak, że do kogoś wzdychałam potajemnie. Zazwyczaj mężczyźni albo traktują mnie jako sympatyczną koleżankę, której można się zwierzyć i za pośrednictwem której poderwać inną dziewczynę, albo dystansują się. Zdarzało się, że ktoś mnie się do mnie zalecał, ale byli to zdesperowani panowie, którzy prawią komplementy wszystkim paniom wokół. Boli mnie to. Tak bardzo potrzebuję kochać i być kochaną, ale widzę, że cokolwiek robię, to i tak zawsze czuję się niewystarczająco dobra, atrakcyjna, mądra, wartościowa. Przegrywam z innymi kobietami. Niepowodzenia w sferze zawodowej tylko pogarszają sprawę. Zaczynam stronić od płci przeciwnej i chowam się w swoim kokonie. Wstydzę się siebie i tego, jak wygląda moje życie. Jedyne chwile, które sprawiają mi radość, to te, kiedy jestem na łonie natury i robię zdjęcia. Fotografie - chyba jedyna rzecz, która mi wychodzi. I tak to wszystko wygląda. Naprawdę już mam dość wszystkiego. Niby jestem jeszcze młoda, a czuję się tak, jakby już nic fajnego miało mnie w życiu nie spotkać. Przykro mi, że mimo wysiłków, jakie podejmowałam, jak dotąd nie dotarłam, gdzie chciałabym być, i muszę się wstydzić tego, kim jestem. Czy w wieku 33 lat można jeszcze wyjść na prostą? I. PS Uprzedzając pytanie - podjęłam leczenie. Na razie jednak nie widzę efektów.