Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ehhh...Poznan

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

Osiągnięcia Ehhh...Poznan

  1. Właśnie myślę nad jakąś inżynierią, bo dotychczas miałem dwa humany... i ten drugi kierunek może sobie kiedyś zrobię, ale jak już się ustatkuję, z pasji lub poprzestanę na samodzielnych poszukiwaniach; trochę czytam w temacie; a co do inżynierii... teleinformatyk? Czy informatyk? Nie, żeby programować, bo z tym sobie nie dam rady (pierwsze próby miałem w gimnazjum, proste stronki w HTML + CSS... kiepsko mi to szło; z rok temu C++, też; jak zaglądam w kod, trochę go rozumiem, ale żeby samemu pisać, to nie), żeby... w skrócie chyba to będzie, być hakerem... :D, ale poważnie piszę, nie jakieś włamy itp., żeby konto do Metina ukraść koledze :D, tylko chciałbym ogarnąć sieci komputerowe, żeby móc pracować w serwerowni czy przy wdrażeniu 5G/czegoś nowszego. Jakiś czas uczyłem się poleceń Linuxa, z resztą na co dzień też korzystam z tego systemu na przemian z Windowsem, na którym mam program do tworzenia muzyki (pod Wine niestety zamula; da się tworzyć muzykę, ale kilka wtyczek VST i ścina, także robi się to tak, jak z 15-20 lat temu). Oczywiście, o ile nie rozminę się znów z rzeczywistością, bo nie wiem, czy dam sobie radę np. z fizyką; z programowaniem... ale to bym spróbował. No a oprócz studiów mogę też jakąś policealną w weekendy i ewentualnie jedno albo drugie pociągnąć. W pracy przewalone dzisiaj. Schodzi mi skóra z dłoni, palce pod paznokciami opuchnięte... bo w rękawiczkach trzeba. Stopy to wiadomo, do niczego, bo się stoi/chodzi. Gdzieś od 6 godziny pracy aż do teraz, jak zajechałem do domu, nie mam siły mówić, chociaż nie siedzę jeszcze na kasie; obolały... nie mam wielkich pretensji, da się wytrzymać. W końcu to praca głównie fizyczna i byłem przygotowany na szok dla organizmu. Ale mi ciągle gadała zmianowa, że za wolno coś robię... A po stanie ciała wychodzi na to, że dałem z siebie niemal wszystko. No i było tak, że z 15 minut przed wyjściem nic nie było do roboty, także... takie nakręcanie, nerwówka... zupełnie niepotrzebnie. Nie miałbym z tym problemu, jakby była potrzeba, dla zespołu się poświęcę. Ale tak normalnie... bardziej zależy mi na tym, żeby się uśmiechać, bo to jednak na sali są klienci i głupio tak między nimi być naburmuszonym, zachrzaniać... przecież i tak się wiele szybciej nie zrobi. Staram się po prostu cały czas coś robić; w swoim tempie, ale jednostajnie, a nie, żeby wychodzić do toalety, ściemniać coś czy na papierosa... Burdel na sklepie... i sam go generuję, bo się towar wykłada do tyłu gdzieś, upycha, byle pusty karton zostawić. Robiłem to, co dwa ostatnie dni i dalej czuję, że tej pracy nie jestem w stanie dobrze wykonywać. I że ona nie ma większego sensu. No nie dałbym rady tak żyć. Obóz pracy. Sama praca... ok; jeśli mógłbym to wykonywać w swoim tempie i miał jakiegoś opiekuna przy sobie/partnera, który by mi pokazał, co gdzie i jak wyłożyć itp., a nie, że się ciągle chodzę pytać przez cały market... za mało pracowników i wspomniana nerwowa atmosfera. Jak wszędzie u nas chyba, to mnie też dobija. Jak i to, że nie wiem, jak tę umowę wypowiedzieć jakoś z klasą. Kierowniczka nawet dobry plan mi ułożyła na miesiąc, że nie mam najgorszych zmian. Podobno jakaś promocja jest w konkrenty dzień, a mnie nie dała tam. Także strasznie mi głupio będzie takiej fajnej kierowniczce podziękować za (współ)pracę... no ale do niczego pozytywnego to nie prowadzi. Pewnie na kasę będzie chciała mnie wpuścić, a to tam jeszcze wolniej bym pracował, bez znajomości kodów... No i jeszcze mało mi płacą do tego. Nie stać ich na mnie. Mogę robić za minimalną, ale jestem inteligentny i jakbym miał warunki, to już dzisiaj w miarę ogarniętą miałbym kasę i wszystko inne i jeszcze jakiegoś kolege/koleżankę bym wyrwał stamtąd. A tych warunków do rozwoju firma nie daje.
  2. No właśnie to na pewno jest jedna z moich motywacji do tego, żeby się zwolnić. Z tej dumny nie jestem i za tą należy mi się wspomniane lanie czy ochrzan, jeśli ktoś nie chce spełniać moich masochistycznych fantazji. Chociaż... może powinienem mieć na to wywalone? Niektórzy miliony dostają na wszystko od rodziców czy w spadkach i mają wywalone. Nigdy się pracą nie parają. I jeszcze pomiatają innymi. Ja nigdy nie miałem takiego podejścia do ludzi. Boję się... stąd np. agresja z mojej strony, częściej wycofanie. Ale lubię służyć komuś. Poświęcać się. Nie czuję się cieciem w markecie, tylko to, że to, co robię, nie ma sensu, ogólnie. Nie przeszkadza mi to, że zaczynam od zera, tylko, że jeśli zostanę, to na zawsze zerem i razem z tym stakiem zatonę... bo przypuszczam, że już wielu ludziom się znudziło/znienawidzili markety. Bo wypchane półki, produkcja masowa... to już nawet nie smakuje porządnie. Mówi się też o chemii w tych produktach. Na zakupy chodzą ludzie w stresie, nie sprawia im to przyjemności. Dlatego pisałem o tej kawiarni, bo tam jednak ludzie idą odpoczywać. To może tam czułbym się inaczej. Nogi się przyzwyczają i może zostanie coś pozytywnego wtedy. Z drugiej strony, mam tę misyjność. Ogromną wrażliwość, empatię... No i może dałem d, źle wybierając studia czy nie kontynuując jednych (bo jedne było po prostu nie trafione... a te drugie, to głównie ze względu na akademik, co dałoby się wytrzymać, no i może też jakiś psychiatra/terapia by się przydały; wtedy też jeszcze nie miałem skruszonych tyle blokad w sobie, co teraz). A nie podoba mi się też to podejście w Polsce, że trzeba ciężko pracować. Kult pracy. Żałosne to jest. Jakby to coś dawało, to już dawno byśmy zarabiali więcej, niż inni. To tak nie działa. No i co to za praca, skoro nie ma jedności. W ekipie chyba tylko ja myślę o zespole. Każdy robi swoje, byle do domu; na głos to mówią, że im zleciał dzień. Ja chciałbym w tym sklepie zrobić wszystko sam, jak najlepiej, nie na odwal. Zostałbym na noc, jakby to był mój sklep i bym zrobił. Męczy mnie takie podejście. Że jak ktoś ma pieniądze, to nie jest jego miejsce. Nie powinno tak być moim zdaniem. Wszędzie powinno się pracować dla samej pracy, a wtedy robiło by się lepiej, przyjemniej... i może z tego by były pieniądze właśnie.
  3. Zapomniałem napisać, jak moje ciało i psychika reagowały w poszczególne dni... - dzień 1. - wielki strach... wymuszałem uśmiech... a trochę był on naturalny, bo cieszyłem się, że w końcu mam tę pracę za pieniądze; po pracy wspomniana alkoholizacja, dół - dzień 2. - mniejeszy dół psychiczny; nabycie pewności w miejscu pracy... na ile to możliwe bez szkolenia, akceptacja zastanego stanu - dzień 3. - obudziłem się w z wielkim bólem odcinka szyjnego... raczej nie od dźwigania, tylko cierpię na bruksizm i chyba od tego... ze stresu... puściło, jak napisałem rodzicom smsa, żeby mi lekarza szukali, bo to rzucam... w przerwie w pracy... z automatu puściło... czułem rozczarowanie tym, że ciało odmówiło mi posłuszeństwa; w pracy czułem się komfortowo... zrobiłem, co mogłem; sama praca beznadziejna, ale sądziłem, że to nie moja wina przecież... a przynajmniej nie tylko moja - dzień 4. kontynuacja bólu z dnia poprzedniego, znacznie mniejsza, ale jednak dalej jest; dalej jestem rozczarowany ciałem, bo te stopy bolą od ciągłego stania/chodzenia; przemęczyłem się, wnioski mam te same, co wczoraj
  4. Krótko o mnie... - introweryk, INFJ - skończyłem ogólniak, maturę... już wtedy ledwo, co zdałem, wcześniej też nie było mi lekko w życiu; czytałem ostatnio o osobowości unikającej... to ja ją mam całe życie; już w przedszkolu siedziałem w swojej głowie, pamiętam z tamtego okresu konkretne chwile myślowe; szkołę też spędziłem w głowie... w niej jest ten pioękniejszy świat, niestety... - po ogólniaku rzuciłem jedne studia, zacząłem przygodę z wolontariatem, wyjechałem na drugie studia i rzuciłem, kontynuowałem wolontariat, wypaliłem się w nim "zawodowo"... minęło mi tak parę lat; z 3 lata łącznie, po 1.5 roku nic nie robiłem, tylko siedziałem przed kompem, gapiłem się w ścianę, narzekałem rodzicom... cierpiałem po prostu... a od paru dni pierwszy raz pracuję za pieniądze, od razu na cały etat, w supermarkecie; zadzwonili do mnie po weekendzie, jak składałem aplikację w necie... No i co do tej pracy... - dzień 1. - obserwowanie, jak koleżanki/dzy kasują, trochę mnie wpuszczali, żebym sam próbował + chyba wykładanie towaru - dzień 2. - obserwowanie kasy jw. + wykładanie towaru + fejsowanie i jeszcze coś - dzień 3. - głownie zapiernicz fizyczny, wykładanie towaru + fejsowanie - dzień 4., dziś, - jak w dniu 3., z tym, że stopy mnie jeszcze bardziej bolą... A, jeszcze nie napisałem... że 3 miechy ćwiczyłem sobie z hantlami w domu, także zgrzewki nie robią na mnie wrażenia! I to mi też pozwoliło zdecydować o szukaniu pracy, bo tak, to czułem się beznadziejnie ze sobą, a po regularnych ćwiczeniach urosło mi wszystkiego po parę centymetrów i to widziałem i zacząłem się sobie podobać... Nie mam opiekuna, szkolenia... Po prostu, jak napisałem, rzucili mnie na głęboką wodę, czy tam kazali łazić za kimś trochę, ale ostatnie dwa dni, jak mam sam wykładać, to nie wiem w sumie, jak to robić... bo każdy mi mówi co innego; zmianowa się czepia, inni mówią, że dobrze robię; pytają się, czy jest ok... Muszę wszystkiego szukać, co gdzie jest, bo wcześniej nawet nie chodziłem na zakupy z rodzicami; rzadko... a do tego sklepu w ogóle; ogólnie ekipa jest taka... normalna; ani w jedną, ani w drugą; ma swoje wady i zalety; wadą jest m.in. to, że kierownictwo i większa część załogi jest o 20+ lat starsza; dwie osoby są młode; za mało ludzi jest na sklepie, nie mam, do kogo podejść, zapytać na luzie... po prostu czuję, że źle wykonuję swoją pracę, że nie mogę jej wykonywać dobrze... i ogólnie to raczej nie jest możliwe; sam supermarket też w sumie nie jest zgodny z moim kodeksem moralnym, czy jak to nazwać... utwierdziłem się w przekonaniu, że markety, produkcja masowa... są chore i trochę się cieszę, że jest teraz ten koronawirus, bo mam nadzieję, że popchnie coś do przodu... trochę ostro, oczywiście kocham na swój sposób ludzi i nie życzę im złego, no ale historia pokazuje, że bez kryzysów/chorób/wojen nie ma postępu... Ciągle pracuję w stresie, bo boję się, że rozwalę przy wykładaniu puszki/butelki z piwem (na szczęście na wodki i wina mnie nie puszczają!, ale w końcu zaczną, jeśli to kontynuuję...) czy inne rzeczy, a zmianowa każe szybko robić; kodów na kasie nie zapamiętam, tak myślę... a ekipa jest taka, że pamięta je... i też nie chcę jej zawieźć. Nauczyłem się w wolontariacie zespołowości, głupio mi jest spowalniać całą ekipę, nie ogarniać. Do pracy mam godzinę w jedną stronę. Jakbym miał z 15-30 minut, to też bym pewnie trochę lepiej się czuł. No i dali mi od razu pięć dni pod rząd i drugą zmianę. I pada. No ogólnie jest ciężko. Boję się chodzić pić... bo chyba nie można? Czy pracownik ma prawo? Czy tylko na przerwie? Bo do toalety kazali mówić, że się idzie, żeby wiedzieli... A cały dzień pracuje się z żywnością i jak patrzę na te wszystkie piwa, energetyki, napoje, soki... i nie mogę się napić... to jest tortura, taka na serio! Sprawdzanie plecaka na koniec jest dla mnie uwłaczające. Nie mogą sobie na monitoringu sprawdzić, czy nie kradnę? Trzeba wychodzić z innymi... albo się pytać, czy można wcześniej. Ja mam autobus tak, że muszę wcześniej raczej, bo jak nie zdążę, to muszę iść na ten, którym dojeżdżam, z dojściem pieszo 15-20 minut... Czuję się zaszczutym niewolnikiem. A nie muszę pracować. Mam utrzymanie rodziców; z drugiej strony chcę już samemu sobie radzić. Myślałem, że praca w markecie jest bardziej ludzka, niż przy taśmie czy w magazynie. Bo klienci. Może tak. Ale jednak bezsensowne to dla mnie jest. Nie mam motywacji. Jeśli założę, że jestem bogaty i mam robić to, co chcę, to tego nie chcę robić. Nawet zakupów nie chcę robić w takich marketach. Chciałbym pracować zawodowo góra 6 godzin, a resztę móc poświęcać partnerce, którą chcę mieć... i dzieciom... chciałbym móc zdecydować o tym, czy mieć dzieci... Ewentualnie mieć własną firmę i wtedy z partnerką tam być, to mogę dłużej, bo byłby jakiś kontakt z nią. No i zawsze mógłbym wyjść na jakiś czas... na seks (nigdy nie uprawiałem... a chciałbym... lizać na przykład... ciekawy jestem, jak to jest...), najeść się, napić... Pracownikom też chciałbym dawać taką możliwość, a nie, że 8 godzin trzeba. To jest moim zdaniem niewolnictwo, kiedy nie można zaspokoić podstawowych potrzeb. Rozumiem, że w pewnych okolicznościach trzeba się spiąć, mogę się poświęcać dla jakieś ważnej sprawy, ale ogólnie chciałbym, żeby ludzie dążyli do wygody w pracy, a nie się zaharowywać. Także nie wiem... Czy należy mi się lanie paskiem na tyłek... (swoją drogą, marzę o tym, aby takie dostać... bo zebrało mi się tyle poczucia winy, a i chyba masochistą też jestem...), bo tak już jest ciężko w życiu i motywacyjnie trzeba mi wprać, czy jednak mam to, co już zrobiłem, traktować jako sukces, że przełamałem barierę, wielki strach (cały tydzień przed pracą był masakryczny...) i szukać czegoś innego, jakieś bardziej ludzkiej pracy (myślę o kawiarni... dobrze myślę?)... jeszcze mógłbym np. wystartować w drugiej turze rekrutacji na jakieś studia, żeby chociaż w domu nie siedzieć znowu... Pamiętam, jak rzucałem drugie studia, a miałem wolontariat... i on mi się tak podobał, że go dokończyłem; akademik miałem wykupiony jeszcze, żeby to zrobić i tam co prawda dwa dni tylko roboty było, ale po 10 godzin noszenia paczek na ostatnie piętra itp. prac i byłem szczęśliwy po tej pracy... A teraz tego nie czuję. Pierwszy dzień... wypiłem piwo. Jedno starczy do mocnego rauszu. Jest to niezgodne z moją etyką... ale nie dałem rady. Dzisiaj też sobie golnąłem... Jeden wolontariat też tak cierpiałem, jak teraz. Wytrwałem, bo to było parę dni. I teraz tą pracę też chcę wytrwać jeszcze jeden. Potem mam wolne... i w poniedziałek chcę... dalej trwać albo spróbować wypowiedzieć umowę za porozumieniem stron. Mógłbym wytrwać dwa tygodnie okresu wypowiedzenia, nie ma dla mnie problemu z tym. Ale jednak mnie uczą teraz i dziwnie bym się czuł, jakbym miał robić najgorsze prace, bo sobie idę, już z gorszym traktowaniem. Kierownik jest w porządku, to może nawet sama zaproponuje porozumienie; nie wiem. Jakbym przyniósł L4, to w sumie musieliby mi zapłacić za to? Jeśli tak, to dla nich lepiej, żeby mi odpuścili... A te parę stówek już miałbym swoich na coś...
×