Skocz do zawartości
Nerwica.com

Walkiria34

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Walkiria34

  1. Wcześniej leczyłam się. Leki, terapie. Obecnie nie widzę już sensu w niczym. A może po prostu nie chcę już? Przez chwilę myślałam, że znalazłam kogoś kto mnie rozumie, komu na mnie zależy i z kim być może zwiążę swoją przyszłość, ale okazało się, że ów mężczyzna ma narzeczoną. Jestem głupia, naiwna i beznadziejna. Czyli standard u mnie. Nie wierzę w miłość, nie wierzę już w nic. Nie mam żadnego bodźca ani powodu do tego aby żyć.
  2. Niestety u mnie na tyle pogorszyło się, że próbowałam targnąć się na swoje życie. Ja chyba nie mam siły aby dalej ciągnąć to beznadziejne życie. Czuję się kompletnie bezużyteczna i bezwartościowa. Ja już nawet nie proszę nikogo o ratunek. Ja po prostu chcę odejść i już nie cierpieć. Mam wrażenie, że wszystko już co robię to robię źle. Sił do walki po prostu brak.
  3. Witam wszystkich. Bardzo długo zbierałam się w sobie aby opowiedzieć swoją historię na jakimkolwiek forum internetowym. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogą znaleźć się pod moim adresem słowa krytyki, że w ogóle doprowadziłam swoje życie do takiego a nie innego stanu, ale zaryzykuję. Może od początku. Jestem kobietą po 30-tce, niestety przez te wszystkie lata dorobiłam się depresji i nerwicy (obie rzeczy zdiagnozowane przez lekarza). Jako dziecko może nie byłam aniołkiem, ale nie było też ze mną większych problemów, jak każde dziecko czasami coś zbroiłam, zmalowałam,czy przyniosłam jedynkę ze szkoły. Niestety ze strony rodziców, zwłaszcza ojca, doświadczyłam wtedy niejednokrotnej przemocy fizycznej (choć psychicznej również), dostawałam pasem za złą ocenę czy nawet byłam bita po głowie. Po jakimś czasie kary cielesne wywoływały u mnie tak duży strach, że zwyczajnie zaczęłam uciekać w różnego rodzaju kłamstwa, np. ukrywałam złą ocenę, czy złe zachowanie w obawie przed kolejną fizyczną karą. Wiem, że nie było to dobre posunięcie z mojej strony. W szkole też nie było mi łatwo. Zawsze należałam do osób cichych, trochę wycofanych, w dodatku natura nie poskąpiła mi urody (odstające uszy, dość mocna wada wzroku), więc w gimnazjum stałam się obiektem różnych szykan i drwin ze strony równieśników. Niemal każdego dnia przychodziłam do domu z płaczem. Próbowałam nie raz rozmawiać z rodzicami o swojej sytuacji, że chciałabym zmienić szkołę, otoczenie bo jest mi w niej zwyczajnie źle i czuję, że psychicznie nie dam już dłużej rady. Rodzice zazwyczaj bagatelizowali mój problem. Najczęściej słyszałam, że coś sobie wymyślam, że przesadzam i mam brać się za naukę a nie za "głupoty." I tak minęły lata mojej edukacji. Skończyłam liceum, zdałam jakoś maturę. Może i marzyłam o studiach, ale utwierdziłam się w przekonaniu, że to jednak nie dla mnie, że jestem za słaba i nie poradzę sobie. Nie wiem czy wynikało to już wtedy z mojej niskiej samooceny i niewiary w siebie? Chłopaka/mężczyzny nigdy nie miałam. Z nikim się nie spotykałam choć może i chciałam mieć swoją drugą połówkę jak inne dziewczyny. Gdy skończyłam 18 lat matka zaczęła nadmiernie kontrolować mnie. Każde wyjście, wyjazd ze znajomymi czy nawet nowo poznanym kolegą kończyło się awanturą z jej strony, wyrzutami, że ja "szlajam się" niewiadomo gdzie i po co. Już nie wspomnę, że potrafiła wydzwaniać do mnie po kilkanaście razy z pytaniami i kazaniami, gdzie ja jestem, a po co, z kim, że mam już wracać (najlepiej o 22 być już w domu). Pracować, pracowałam, ale nigdy nie były to na tyle dobrze płatne prace abym mogła usamodzielnić się i wynająć coś (po prostu nie starczyło na to pieniędzy, a rodzicom dokładałam się też niemało z tego co zarobiłam). W pewnej chwili doszłam do takiego etapu w swoim życiu, że zaczęłam mówić sobie, że tak już będzie zawsze, że już nic dobrego nie czeka mnie w życiu, nie znajdę miłości i nie założę rodziny jak normalny człowiek. Zresztą, czegokolwiek nie zrobiłam (czy było to dobre czy złe) spotykałam się z wieczną krytyką i wyzwiskami ze strony rodziców czy młodszej siostry. A potrafili skrytykować dosłownie wszystko. Mój ciuch, moją fryzurę czy brak faceta. Choć znajomi zawsze powtarzali mi, że jestem fajną, inteligetną, zabwną, dobrą osobą, że ubieram się fajnie, to ze strony najbliższych na takie słowa nigdy nie mogłam liczyć. Dziś jestem kobietą po 30-tce,wciąż mieszkam z rodzicami i siostrą, niestety, w dodatku ostatnio straciłam pracę (redukcja etatów) i czuję, że zaprzepaściłam już swoje życie. Bez pracy, bez partnera, ze zdiagnozowaną depresją i nerwicą. Płaczę już niemal codziennie, że nie chcę tak dłużej żyć. Już nawet nie mam siły na szukanie pracy. Nie mam siły na nic. Czuję się kompletnie bezwartościowa. Przez tyle lat mówiono mi, że jestem głupia, brzydka, nic nie potrafię, do niczego nie nadaję się, że jestem zwyczajnie nienormalna. Coraz częściej myślę o samobójstwie. Aby zakończyć to wszystko i nie męczyć się już.
×