Skocz do zawartości
Nerwica.com

fly.to.rakuen

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia fly.to.rakuen

  1. grunt to się nie poddawać. idź tam osobiście, zamiast dzwonić. przez telefon łatwo można się zdenerwować, ja sama nie umiem otwarcie powiedzieć wszystkiego przez telefon. jak Cię przyjmą, to mów o wszystkim, co Cię gryzie. po prostu nie myślę, że to dobry pomysł osądzać siebie i swoją psychikę, skoro się jeszcze nie poszło do specjalisty. bo w każdej chwili możesz się mylić. życzę powodzenia.
  2. heh, fajnie, że mnie rozumiesz. ale bardziej powinno zależeć Ci na tym, żeby ktoś zrozumiał Ciebie. i jak mówię, najlepiej, gdybyś poszła do lekarza. może powie Ci, że dorastasz, a może nie. chyba nie zaszkodzi spróbować?
  3. a ile masz lat, skoro idziesz do liceum? piętnaście, szesnaście? dopiero wychodzisz z gimnazjum. jasne, że jeszcze dojrzewasz, i jest to prawdą. hormony były dwa lata temu, ale się nie skończyły. będą jeszcze przez dłuższy czas. dopiero w liceum zaczynają się burze nastolatkowe... w porządku, upierasz się, że to nie to. więc co? palisz, pijesz, wiele osób tak ma. nie jesteś jedyna. ale wielu nie uważa, że takie zachowanie podchodzi pod coś nienormalnego. w końcu dzisiaj to codzienność. i na pierwszy rzut oka wygląda mi to tylko na skutki dojrzewania. żałujesz i przykro Ci... mi też przykro. wolałabym palić i pić, ale żebym miała skończoną szkołę. z nałogami zawsze można zerwać, a dwa lata w plecy i tak mam. ech, mój ząb x.x'
  4. no ja raczej nie potrafię się postawić w Twojej sytuacji, bo nawet nigdy nie miałam chłopaka, ani jakichś przyjaciółek, fałszywych czy nie. nie piję, nie palę, ani tym bardziej się nie tnę. zdaje mi się, że jesteś za bardzo podatna na to, co mówią te Twoje przyjaciółki. takie niespełnione gimnazjalne miłości i utrata koleżanek to chyba nie powód do smutku? nie wiem... jesteś młoda, chyba nawet młodsza ode mnie, jeżeli sobie tak liczę te szkoły. szukasz kogoś, komu mogłabyś zaufać. ludzi się traci i poznaje, niektórych możesz znać przez chwilę, innym możesz powierzyć połowę swojego życia. ale społeczeństwo nie powinno namawiać Cię do picia i palenia. wiadomo, nie powinno, a namawia. ale skoro namawia, Ty powinnaś odmówić. odmawiaj we wszystkim. dobra, zdarzyło się. byłaś za słaba, może tego chciałaś, nie chcę obwiniać. ale co było, to było. nie warto tego aż tak rozpamiętywać. tym bardziej, że teraz pójdziesz do nowej szkoły. może zacznij jakby żyć na nowo? nowe miejsce, nowe przygody, więc to by było tak, jakbyś próbowała żyć od nowa. a może to rzeczywiście hormony? w naszym wieku z ludźmi dzieją się dziwne rzeczy, i nie należy tego wykluczać. a jeżeli czujesz się źle, idź do lekarza. może on Cię uspokoi? bo wydaje mi się, że jesteś całkiem normalną osobą, która ma prawo do szczęścia. pewnie jestem kolejną osobą, która Cię nie rozumie. chciałam wysłuchać, wyraziłam swoje zdanie. tyle...
  5. wiesz, nigdy nie pytam nieznajomych osób, co ich gryzie. ale tutaj wypada, bo to forum jest jednak pełne cierpiących ludzi. jeśli Ci się chce, jeśli Ci to bólu nie sprawi, napisz o tym. poczytam.
  6. ech, ta zasrana psycha. może i rzeczywiście byłoby lepiej... dzięki.
  7. też zawsze dziwna byłam, ale nigdy nie nachodziły mnie jakieś utraty pamięci. zastanawiam się, czy to może nie po lekach przeciwbólowych? ale wzięłam małą dawkę i brałam je już wcześniej, nic mi nigdy po nich nie było. myślę nad swoim poprzednim zachowaniem, i wiem, że już wcześniej bałam się czyjejś obecności w pokoju. lękałam się tego, czego nie powinnam, bałam się absurdalnych rzeczy. nie mogę spać w otwartym pokoju, bo boję się, że coś złego do niego wejdzie. nie mówiąc o dalszych myślach i zachowaniach, ech. wiesz, najlepiej się poddać i powiedzieć sobie, że zejdziesz z tego świata. nie znam Twojej sytuacji, ale nie warto gdzieś pomocy szukać? do skutku. wiadomo, że nie łatwo jest zaufać. lekarze są tacy a tacy, inni ludzie nie rozumieją. wydaje Ci się, że kiedy zejdziesz ze świata, będziesz zadowolona, a troski się skończą. ale podczas tego i tak będziesz mieć wyrzuty sumienia, że nie pokonałaś choroby i wstrętnych uczuć, które Cię męczyły. przecież to chyba da się wyleczyć? nie lepiej odchodzić z w spokoju i ze świadomością, że mimo wszystko dałaś sobie radę? że próbowałaś, że się starałaś. w każdym razie życzę powodzenia. pozdrawiam.
  8. chyba dostaję na łeb. nie śmiejcie się. nie wiem, ile to trwało... nie spałam całą noc. poczułam, że przestał mnie boleć brzuch więc położyłam się. i coś zaczęło się dziać. chciałam zasnąć, tak desperacko, że zaczęłam się modlić, co nie robiłam od bardzo dawna. i nagle moja głowa jakoś... sama przesunęła się w bok, na głębokim wydechu, jakbym miała zobaczyć w mroku coś strasznego. zobaczyłam... no, nic. tylko kontury ubrań na szafie. przeraziłam się tego i odwróciłam się plecami. na chwilę spokój. potem zobaczyłam coś kątem oka, wychylającego się. przykryłam się kołdrą. wszystkie zmysły mi się wyostrzyły. bałam się, trudno mi było oddychać. ale najgorsze było to, że zaczęłam tracić wspomnienia z dzisiejszego dnia. z całego życia też. widziałam w oczach to wszystko, ale nie czułam nic. jakbym w ogóle tego nie przeżywała. próbowałam panicznie przywrócić te odczucia, ale w głowie miałam pustkę. kompletną. żadnych przyjaciół, rodziców, muzyki, marzeń, moich zainteresowań, niczego. kurwa, no zero, nic! z szokiem poszłam do ubikacji. ja pierniczę, co ja tam wyprawiałam. najpierw się rozpłakałam, przytuliłam czoło do ściany. a potem... taka lekkość. pustka. jakbym lewitowała. w rękach nie miałam nic, dotykałam ściany delikatnie, przytulałam się do niej. oddychałam przez otwarte usta. wyciągałam ręce w górę, na boki, oglądałam lustro. i tylko ta pustka w głowie. nie miałam nic, dosłownie. wszystko wymazane. jakbym żyła tylko tą chwilą. teraz jestem świadoma tego, że zachowywałam się nienormalnie. jak wariatka. naprawdę. potem zakaszlał ojciec. głośno. i przestałam. patrzyłam przez chwilę w to lustro, i tak jakoś mi się zrobiło 'aha, co ja robię. hehe. to głupie'. wyszłam. poszłam do pokoju. usiadłam na łóżku. w szoku i z pustką. wróciłam do komputera. i spisuję to, co pamiętam. ja... wciąż mam tę pustkę. coś kojarzę, coś widzę, odczuwam. ale tak mało. nic nie czuję, ale chyba jestem przestraszona. ledwo panuję nad drżeniem ciała. ręce mam ciągle lekkie, jakby mi same fruwały. nie mam ochoty na nic. nie chce mi się spać. mrugam rzadko, bo oczy mam jak talary. patrzę na tapetę, gdzie są moje ukochane postacie z mangi. wiem, że to one. ale ja do cholery nic nie czuję, żadnej miłości do tych postaci. do niczego. to straszne! wolałabym zasnąć. ale nie zasnę. myślę, nie wiem, o czym. może to zmęczenie? co to jest? nie chcę oszaleć. siedzę w tym pokoju i nie potrafię niczego odczuć. nie czuję strachu, że w nim jestem, bo znam ten pokój. tylko patrzę na niego szerokimi oczami. nic nie ma uczuć. kolorów. nawet nie wiem jak to opisać. pierwszy raz mi się to zdarzyło, i nie umiem się tego pozbyć.
  9. komuś w końcu musi się przytrafiać. zawsze myślałam, że mam odporną psychikę. nigdy się nie żaliłam, rzadko płakałam. wierzyłam, że nie mówiąc o problemach mam silną głowę i już. a działo coś odwrotnego. sądzę, że to pedagog chodziła za mną. miałam nieobecności, nie było mnie tygodniami w szkole. opiekowała się mną przez trzy lata i powtarzała, że nie pozwoli mi zmarnować sobie swojego życia. więc zaczęłam jej ufać, mówić jej więcej. pomogła mi z tym ośrodkiem, nawet mnie tam zawiozła. rzadko się tacy ludzie trafiają, tym bardziej w szkołach. wierzę, że także masz problemy. ale skoro znajdujesz czas, by odpisać, wyrazić swoje zdanie i zrozumieć - w moich oczach nie jesteś beznadziejna, Twoje słowa również. nie przepraszaj ^^ też pozdrawiam. zaczęłam się obawiać, że do września będzie kiepsko. w obecnej chwili nie robię nic. nie mam terapii, ani jakichś leków. z ośrodka może bym dostała na pewien czas, ale wymknęłam się jakby po angielsku, moja psycholog była wtedy na urlopie, nie skonsultowałam się z nią. zaczęło mnie nachodzić coś dziwnego. wszystko mi leci przez palce, ale zupełnie inaczej. nie umiem dzisiaj zasnąć, bo mi niedobrze. mam coraz bardziej obcą głowę. zawsze byłam pewna swoich myśli, zwykła codzienność, a teraz... przychodzą różne chęci na zrobienie czegoś. czasem kilka na raz. i szybko mi się odechciewa. może to chwilowe, ale dziwne. porąbana noc x_x
  10. dziękuję. żyję taką nadzieją ^^
  11. dzięki za przeczytanie. więc takie, jak to nazwałaś dobrze, katowanie psychiczne jest normalną częścią takiego zrytego życia... przynajmniej ktoś wie, co mam na myśli. w sumie racja, że szczęście jest przyjemniejsze. w niektórych chwilach naprawdę jest się z czego śmiać, kiedy siostry mnie rozśmieszą, wyciągną chwilowo z jakiegoś dołka, kupią colę, chipsy. pogadają o czymś innym, niż tylko o tym, żebym szła z psem teraz-już-nał! i w takich chwilach aż chce się na nowo żyć. zapominasz o tym, co Cię gryzie, o tym, do czego tęsknisz, czego nie chcesz, a co pragniesz. wtedy jest akurat w sam raz. w gruncie rzeczy mam jakieś przekonanie, że w tym też tkwi moja wina. nie wiem, czy to błędne. w takim wieku nie powinnam się załamywać i marudzić, że mi źle, tylko planować piękną przyszłość i się cieszyć. może sama sobie zryłam to wszystko, a inni jedynie dokładają. dobrze jednak, że Ty skorzystałaś z tego, z czego powinnaś i wyszłaś na tym dobrze. tak się powinno robić od początku, wyciągnąć rękę, żeby ktoś za nią chwycił. im dłużej się z tym zwleka, tym jest coraz gorzej i tracisz przekonanie, że da się to jeszcze naprawić. spróbuję. chociaż nawet próby często zawodzą, bo jestem znana z wycofywania się. boję się strasznie, nie umiem z tym wygrać. ale będę próbowała do skutku, z pomocą pani pedagog ze szkoły. bardzo miła i święta kobieta ^^' dziękuję za odpisanie raz jeszcze. dużo to dla mnie znaczy :) pozdrawiam.
  12. witam. mam 17 lat. piszę, żeby się wyżalić o większości. od dzieciństwa byłam inna. nie miałam znajomości. gdy zdarzały się wypady na dwór, zazwyczaj przychodziłam z płaczem, bo 'koleżanki' mnie obgadały, odepchnęły na bok. dzwoniły na domofon, a gdy wychodziłam z klatki, nikogo nie było. dziecinne zabawy, które miały być śmieszne. matka zabraniała mi wychodzić. miałam być przy niej, bo w domu jest najlepiej. bo ludzie z zewnątrz są źli, tylko obgadają i skrzywdzą. no to siedziałam. nie było źle. miałam dobre stopnie, chętnie chodziłam do szkoły. choć często byłam wyśmiewana przez rówieśników, jakoś do tego przywykłam. kiedy miałam 14 lat, mama umarła. odepchnęłam od siebie tę myśl. jakaś taka obrona. nie chcę wspominać, ani tęsknić, bo jednocześnie się boję, że jeśli pomyślę o matce, ta byłaby na mnie wściekła za to, jaka się stałam. zaczęłam wagarować. w drugiej kasie pisałam egzamin poprawkowy, trzeciej nie zdałam drugi raz. robiłam wszystko, żeby nie iść na lekcje. zostawałam w domu, albo chodziłam w zimę po lesie, zziębnięta, słaba. bałam się ludzi, ich wzroku. a jednocześnie tego, że będę stać sama z boku. przerażała mnie samotność, kiedy wokół tyle ludzi z dobrymi stopniami, z celem w życiu. czułam się wśród nich jak łajno. nie chciałam kontaktować się z pedagogami. albo nie było mnie w szkole, albo nie otwierałam drzwi, kiedy pukali. odłączałam telefon. zaczęłam nienawidzić, myśleć o dziwnych rzeczach. kochać dziwne rzeczy. smutna muzyka, smutna pogoda. deszcz, szare niebo. napawam się melancholijnymi widokami, marzeniami. smutek jest dla mnie piękny. odbiera mi to siły do życia, a jednocześnie cieszy. uwielbiam płakać do księżyca. a ludzie nie byli mi potrzebni. wciąż zamykałam się w pokoju, słuchałam muzyki. siedzę pod kloszem, mało jem i szybko się męczę. ojciec zaczął pić. siostry miały swoje życie, swoich facetów. brat mieszkał z nami, też pił. zaczął mnie bić, rozkazywać. krzyczał na starszą siostrę, ale zazwyczaj prowokowałam go do kłótni tylko ze mną. czułam się na siłach, żeby poświęcić godzinę na awanturę. prawie zawsze na szarpaniny, popychanie. przychodził do mojego pokoju, żeby mnie zszarpać z łóżka na podłogę, wyzwać od matkobójczyni. to nie była w sumie przemoc fizyczna, bardziej psychiczna. upokarzanie, obelgi, krzyki, rozkazy. ojciec zamykał się w pokoju i był głuchy na to, co się działo. trwało to jakieś 3 lata, może więcej, bo nawet za życia matki też się to zdarzało. któregoś dnia siostra zadzwoniła na policję. przyjechali upomnieć brata. po jakimś czasie się wyprowadził, a pałeczkę przejął ojciec. zaczął mnie dusić, szarpać, wyzywać. bo zasłużyłam, bo jestem leniem, nie zdałam szkoły, jestem głupia, powinnam się leczyć na mózg. w ogóle mam się powiesić, bo jestem mu niepotrzebna, w łagodniejszym przekładzie. czasami mu się poprawia, kiedy kończy się kasa na picie. ale za każdym razem, gdy wchodzi do domu, automatycznie zamykam drzwi w pokoju i myślę, jak dzisiaj się obronić. nie umiałam o tym mówić. nauczono mnie, żeby nie srać do swojego gniazda, nie wynosić tego, co dzieje się w domu. ale kiedyś, z własnej woli poszłam do psychologa, żeby spróbować. byłam tylko na dwóch spotkaniach. na początku czerwca szkoła wysłała mnie do Ośrodka Terapii Nerwic. rozpoznano zaburzenie depresyjno-lękowe, oraz zaburzenie emocji uwarunkowane środowiskowo. obniżony nastrój i samoocena. i wiele innych. psychiatrzy byli mili, słuchali z uwagą. patrzyli prosto w oczy, aż głupio się robiło. pacjenci, dzieci i młodzież, też byli fajni. poczułam, że nie chodzi tam tylko o wygląd, o pieniądze, ale o problemy. tęskniłam za domem, ale wiedziałam, że takim myśleniem sobie nie pomogę. jednak ojciec wypisał mnie po dwóch tygodniach. bo musiał wyłazić z psem, co do tej pory robiłam ja. to za daleko. siedzi sam w domu, nie ma do kogo się odezwać. myślałam, że się zmienił, ale wciąż chleje bez umiaru, wrzeszczy. kiedy ma mi coś powiedzieć, o czymkolwiek i bez planowanej agresji, nie potrafi tego zrobić, nie popychając mnie przynajmniej jednym palcem. mam 38 kilo i każde popchnięcie jest dla mnie za silne. nienawidzę tego. mam szansę wrócić do Ośrodka. jest to nawet konieczne, jak mówili lekarze. pytanie tylko, czy nie stchórzę? może znowu sobie wmówię, że sobie tu poradzę ze wszystkim. chciałabym tam znowu pojechać, skończyć szkołę, uśmiechnąć się. ale dalsza odległość od domu mnie przeraża, jak za pierwszym razem. potem byłoby lepiej, ale początki są najgorsze. nie wiem, co zrobię. boję się wszystkiego. że się całkowicie poddam i skończę nie wiadomo gdzie. a jednocześnie już wszystko mi jedno. trochę tego wyszło. przepraszam za te smęty, ale nie wiem, gdzie to wszystko napisać. pamiętnik zna te słowa na pamięć.
×