Skocz do zawartości
Nerwica.com

KacperM

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez KacperM

  1. W dniu 19.05.2021 o 18:07, Zielona Mewa napisał:

    Skoro jest takie miejsce jak to, postanowiłam, że napiszę też coś od siebie. To dla mnie przyjemność móc się wypowiedzieć. Już dawno to chciałam zrobić.

    Nie wiem od czego zacząć. Dużo powiedzieli moi poprzednicy. Niestety potwierdzam te złe rzeczy, o których wspomnieli.

     

    Byłam na 7f w tamtym roku, przez 2,5 miesiąca, do czasu jak covid zaczął dawać się we znaki wszystkim pacjentom. Pojawił się nowy temat na społecznościach: nie wytrzymuję zamknięcia, nie wiem co mam ze sobą robić, martwię się o kogoś. Tak, zamknęli nas. Może wystarczyło zaopatrzyć nas w maseczki, nie wiem jak jest teraz szczerze mówiąc. Na ich usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że to były początki nowego wirusa i po prostu chcieli nas zostawić w „leczeniu” i chronić przed zarażeniem się od np… pani z pobliskiego kiosku.

     

    Notapsycho, użyłaś trafnego określenia: sekta. To miejsce sprawia takie wrażenie – robią pacjentom takie pranie mózgu, że ci potrafią występować przeciwko sobie i dążyć do aprobaty pani ordynator. Ordynator  jest jak wyrocznia. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że wzbudza postrach przez swoją oschłość, krytycyzm i totalny brak delikatności. Uśmiech raczej rezerwuje dla wąskiego grona osób. Myślę, że to ona nadaje ton narracji całego personelu. Wiele wyraża już to, że większość osób nie lubi czwartków, ponieważ w tym dniu w społeczności uczestniczy pani ordynator, a ona zawsze robi dym, wpędza w konsternację, przekonuje nas jakimi jesteśmy nędznymi ludźmi, że zachowujemy się jak dzieci, idioci etc. Także jest rozkosznie budująco!

     

    Czy ktoś mógłby zaprzeczyć temu, że pacjenci są traktowani jako ci gorsi, bo zaburzeni? Na czas „terapii” oddajesz się pod skrzydła „specjalistów” z OLZON-u i musisz tańczyć jak ci zagrają. W innym wypadku zostaniesz zdegradowany słownie lub wydalony ze szpitala. Może też zostać przeciwko tobie nastawiona cała społeczność. Osobistego kontaktu z panią ordynator nie miałam (w sensie sam na sam), a szkoda.

     

    Zgadzam się, że to oddział przeznaczony dla osób o mocnych nerwach,  silnej osobowości, nie stłamszonych przez silny lęk lub coś innego. Dla osób, które są asertywne i których stan nie jest bardzo zły. Mój stan psychiczny był na tamten czas wyjątkowo krytyczny. No mniejsza o to.

     

    Nie byłam akurat tą napiętnowaną osobą, może dlatego nie mam aż takiej traumy z pobytu i myślenia o sobie, że jestem kimś bardzo fatalnym, bo tak wywnioskowałam ze zdań jakichś osób z oddziału. W centrum społeczności byłam dwa razy. Raz z powodu czegoś głupiego, a drugi raz, jak oświadczyłam, że chcę się wypisać. Na marginesie, sama chęć wypisania się nie wystarczy, to trzeba „omówić” na społeczności z innymi. Czyli wysłuchać jak inni ci mówią, że jak jest źle, to tym bardziej powinieneś w to iść, a nie „uciekać”. Co niby zamierzasz po wyjściu itp. W ogóle mottem tego oddziału powinno być: „im gorzej tym lepiej!”. Nawet dla głupich racji można znaleźć potwierdzenie i argumenty, byleby pacjent był wystarczająco słaby i nie miał siły  postawić się personelowi. Hm, w sumie raz mi się udało obronić, jak ordynator chciała zbić mój argument w kwestii wypisania się. Trzeba mieć jasny umysł…

    Użyłam wcześniej słów „leczenie”, „terapia” i „specjaliści” w cudzysłowie, ponieważ to miejsce prezentuje sobą wyłącznie karykaturalne znaczenie tych słów. Czyli działa nie tylko na niby, ale wręcz na szkodę pacjentów. I nie obchodzi mnie, że w innych miastach Polski jest gorzej. Czy dlatego mam się dać szorować przez specjalistów z 7f? No way.

     

    Teraz coś o samej terapii. Spędzanie czasu samemu jest niedozwolone. Kij z tym, że ci lekarze wracają sobie do domków, gdzie w samotności piją wino, bo właśnie tak odpoczywają po całym dniu przebywania z ciężkimi ludźmi. Oni, rzekomo niezaburzeni, bez stanów lękowych przynajmniej, więcej mogą znieść niż my, ale to my mamy ciągle być w czyimś towarzystwie. Borys Szyc ładnie powiedział, że „samotność jest higieną życia”. Obchodzi to kogoś? Do dziś pamiętam, jak pielęgniarka wkroczyła do jednego z pokojów dziewczyn i krzyknęła, że mają się brać do życia, bo akurat leżały, coś robiły same sobie. A jak się mierzy postęp w leczeniu osób nieśmiałych? Tym, że widzi się je często w świetlicy na przykład.

     

    Terapia psychodynamiczna i psychoanalityczna faktycznie nie mają potwierdzonej skuteczności. Ciekawe, że ciągle się je prowadzi. Moja terapeutka nie była najgorsza… Dziewczyna z mojego pokoju miała spotkania z terapeutką, która przez całą sesję praktycznie się nie odzywała. Cholera wie, czy to słucha czy nie słucha. Bez kitu. Przychodzisz i możesz gadać od rzeczy. A jak powiesz coś nie tak, to dowiesz się na społeczności lub „połówce”. Jednak jest jakieś „ale”. Pamiętam, jak na jednej sesji terapeutka zdeprecjonowała pewne moje traumatyczne doświadczenie. Zbiła mnie tym z tropu. A że wtedy nie byłam w formie oraz nie miałam obecnych zasobów, nie powiedziałam jej, że jest chyba popierniczona, że mówi pacjentowi coś takiego. Możliwe, że była to jakaś prowokacja. Oni bardzo lubią prowokować. Często pacjenci są potulni, więc się nie bronią, a przynajmniej nie atakują, nie mają więc siły przebicia. Innym razem na sesji zostałam dosłownie obrażona ze względu na moją wiarę. Przede wszystkim terapeuta nie powinien wnikać w tę sferę i OCENIAĆ (słowo klucz). Zapewne mądre i słuszne jest tylko to, co wyznaje terapeuta i jego współpracownicy.

     

    Moja nowa terapeutka oduczała mnie oceniania siebie i innych. To szkodliwe. Jak oceniasz innych, to znaczy, że z tobą jest coś nie tak. Na OLZON-ie nie ma czegoś takiego jak troska, wyrozumiałość; szacunek jest w małym stopniu. Nie ma atmosfery wsparcia. Jest atmosfera drapieżności, naskakiwania na siebie.

     

    A społeczności to jakaś kpina (podobnie jak coffee brejki) – pacjenci podpowiedzą ci więcej niż wykształceni specjaliści. Te ich certyfikaciki są nic nie warte wobec takiego nieprofesjonalizmu, chamstwa i braku talentu do tego typu pracy. Na jednych z zajęć podrapałam się, bo nie mogłam wytrzymać swoistego napięcia… Postanowiłam o tym porozmawiać z pielęgniarką. Jak mnie wsparła? Jak mnie wzmocniła? Zrobiła teatr. Zaczęła mnie przedrzeźniać, tak, że zgłupiałam i zaczęłam się faktycznie śmiać, ale to mi w niczym nie pomogło, skoro dalej nie wiedziałam jak mam sobie radzić z moimi dolegliwościami. Tam nie dostaniesz żadnych narzędzi i zasobów. Wchodzisz z patologią do patologii. Totalna paranoja.

     

    Coffee brejki są nieobowiązkowe, ale zdarzyło się, że pani ordynator zrobiła obchód i wyganiała z pokojów do świetlicy. Bez gadania!

     

    Co ciekawe, pacjenci wychodzą ze szpitala z diagnozą (sic!), ale nie ozdrowieni. Zostają rozkopani wewnętrznie, przeżuci, a potem wypluci za drzwi. Niewiele się u nich zmienia, albo jest gorzej niż przed pobytem. Jaki sens w traceniu miesięcy na taki pobyt? Lepiej iść na prywatną psychoterapię i sukcesywnie wychodzić na prostą. W wypisach zwykle odnotowują, że masz narcyza. Tak, przyszłam z inną diagnozą, olali ją i wpisali narcyza. Ich świat, ich kredki. Nawet jeśli mam jakiś ułamek z narcyzmu, to nie jest mój główny problem, który zakłóca życie. A narcyzmowi zaprzeczali moi terapeuci, więc to kolejny argument dowodzący krótkowzroczności „specjalistów” olzonowskich.

     

    Ogólnie nie polecam psychiatryków. Może poznasz tam kogoś fajnego, nawet bratnią duszę, kto wie. Ale będziesz też mieć kontakt z ludźmi agresywnymi, humorzastymi, nieuprzejmymi, które wywalają swoje trudne emocje na innych. Możesz się ciągle z kimś zderzać...  Jak jesteś w stanie to unieść, to zapisz się na 7f.

     

    ❤️ trzymajcie się.

    Dawno tu nie wchodziłem bo myślę że nie warto poświęcać uwagę tym "specjalistom" ale jakoś tak mnie naszło, i muszę Ci podziękować za ten komentarz. Kiedy widzi się że są ludzie którzy mają podobnie, jest trochę łatwiej. Życzę Ci dużo zdrówka.

     

    Ps. Myślę że Ewa Niezgoda to klasyczny przykład starej nieszczęśliwej panny z kotami :D

  2. O terapii na OLZON można powiedzieć wiele rzeczy; niektórych złych, niektórych dobrych.

    Próbowałem tam sił dwukrotnie i dwukrotnie zostałem wypisany przed planowanym zakończeniem terapii.

    Głównym narzędziem pracujących tam psychoterapeutów jest tzw. prowokacja, tzn. wzbudzanie nieprzyjemnych emocji, co ma służyć przepracowaniu traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Jakkolwiek może być to bardzo skuteczne, problem pojawią się gdy po dojściu to tego etapu pacjent zostaje wypisany. Przypuszczam, że jest to związane między innymi z realiami NFZ.

     Tym co mocno zwraca uwagę jest sposób, w jaki personel często na wyrost doszukuję się patologii w zwyczajnych, ludzkich zachowaniach. Często prowadzi to do poczucia odmienności i stygmatyzacji. Na tamtejszym oddziale kładzie się duży nacisk na pracę z oporem, jednakże jest on czasem więc spreparowany. 

     Ja sam często czułem się zapędzony w kozi róg, ponieważ wszelka niezgoda ze zdaniem tzw. specjalisty interpretowana była jako chęć "pozostania chorym". Oddział na pewno ma swoje racje, jednak na dobrą sprawę stosuje jedną miarkę wobec wszystkich. Nie jest to dziwne, bo temat zaburzeń osobowości w Polsce jest mało znany.

     Zauważyłem też, że pacjenci albo są bardzo zadowoleni z pobytu albo wręcz przeciwnie; czują się zniszczeni psychicznie. Nierzadko ktoś po chwilowej poprawie wraca do starych schematów. Jednak dyskomfort z tym wiązany wynika raczej z propagowiem przez personel jednego, sztywnego modelu zdrowia psychicznego który miałby obejmować wszystkich ludzi.

     Podsumowując, pobyt na tym oddziale z pewnością może, w jakimś zakresie, komuś pomóc, lecz trzeba mieć na uwadzę że nie kładziony jest tam nacisk na radzenie sobie z rzeczywistością mimo objawów. Jest to zrozumiałe, ale jak pisałem wcześniej, może okazać się bardzo "kruche". Należy pamiętać też o ryzyku polegającym na wyjściu z terapii w momencie rozpadu ( na oddziale odstawiają wszystkie leki).

     

    Pozdrawiam wszystkich walczących o siebie oraz życzę powodzenia. :)

×