Cześć. Jestem tutaj nowa. Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Po prostu chciałabym wyrzucić z siebie ból który przeżywam już jakiś czas.
Zaczęło się w 3 klasie liceum. Kołatanie serca, ataki paniki, duszności, wymioty, szczękościsk, brak apetytu (schudłam 8kg w miesiąc), bezsenność i kilka inny objawów. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czułam się jak w bańce mydlanej. Udałam się do lekarza. Diagnozą była depresja połączona z nerwicą lękowa. Na początku chodziłam do psychologa, a właściwie były to tylko trzy wizyty, ponieważ nie chciałam naciągać mamy na koszty. Leki biorę do dziś.
Tutaj zaczyna się mój dramat... Ilekroć szukałam pracy, moja mama odradzała mi ten pomysł. Skrycie uważałam, że w pracy sobie nie poradzę, mimo to chciałam odciążyć rodziców. Gdy odpuszczałam słyszałam, że jestem pasożytem i nierobem. Mama zawsze idealizowała siostrę. To ona robi wszystko najlepiej, a ja nie raz słyszałam, że jestem głupia. Nigdy nie powiedziała mi że mnie kocha (siostrze tak). Czasami mi tego brakuje. Dzisiaj studiuję i muszę dojeżdżać na uczelnie 2 godziny w jedną stronę. Nadal utrzymują mnie rodzice. Mam wrażenie, że nie mogę się od nich uwolnić. Nie mogę ruszyć z miejsca. Nie mam dokąd pójść. Mam 22 lata, a do domu mam wracać o 22 („dokąd mieszkam pod tym dachem”). Czuję się bardzo nieszczęśliwa, jak roślinka, która sama nie może działać. Mam w sobie wiele żalu.
Kończąc ten post chciałabym przeprosić za brak ładu i składu.