Cześć! Podejrzewam u męża nerwicę lękową. Sam chyba też już wie, że to pewnie to, chociaż raczej jak spora część ludzi z tym problemem - doszukuje się innych chorób, że to może jednak nie to, że może jednak faktycznie "umiera". Od około półtora roku ma ataki paniki, kiedy siedzi sobie spokojnie, a nagle skacze mu ciśnienie, wali mu serce, robi mu się biało przed oczami, "czuje że umiera" itd. Siedzi potem i mierzy ciśnienie raz za razem. Ataki są czasem częściej, czasem rzadziej. Nie mogę już słuchać gadania typu "jak umrę to...", bo przestaje to być śmieszne. Przy pierwszym takim ataku pojechaliśmy na opiekę nocną, na EKG nic nie wyszło. Za którymś kolejnym razem znów byliśmy na opiece nocnej, przy badaniu odnotowane podwyższone ciśnienie, na EKG znów nic ciekawego (chociaż serce większość czasu i raczej od dawna bije mu totalnie nierówno... ale skoro lekarze nic nie powiedzieli, to wnioskuję że to normalne). Dostał captopril, którego jeszcze ani razu nie brał, ale sam przyznaje, że świadomość że ma go przy sobie go uspokaja (bo przecież jak przyjdzie co do czego to nikt inny go nie uratuje...).
Jeśli chodzi o tło, myślę że mogła mieć na to wpływ długa rozłąka z rodzicami od małego i inne problemy rodzinne. Ataki zaczęły się już w innej pracy, ale przyznaje że obecna jest stresująca (ze względu na dużą odpowiedzialność) chociaż bardzo lubi to co robi. A może to po prostu ja na niego źle działam?
Nie był dalej u lekarza w tym kierunku, a bo to nie ma czasu, a bo pójdzie kiedy indziej, albo sam już nie wie do jakiego lekarza, albo się boi zadzwonić. Chciałabym mu pomóc i go trochę nakierować - do jakich lekarzy, na jakie badania najlepiej pójść, w jakiej kolejności, żeby wykluczyć wszystkie inne przyczyny tych objawów. Możecie coś poradzić? Mówi, że chciałby holter EKG, myślicie że mogłoby na tym coś więcej wyjść? Czy może od razu do psychologa/psychiatry?
Jeśli macie też jakieś inne rady w jaki sposób mogę mu pomóc, w trakcie ataku czy nie, to chętnie posłucham