Skocz do zawartości
Nerwica.com

zazu

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez zazu

  1. zazu

    Depresja a egoizm?

    To chyba dobrze jeśli taki deficyt nie występuje. Oczywiście trzeba się wygadać, rozładować napięcie - ale czemu to ma być jednostronne? Ja wysłucham, wesprę, ale sama dostanę po głowie, bo choremu wszystko wolno.
  2. zazu

    Depresja a egoizm?

    Dokładnie tak to wygląda... Niedawno zaczęłam myśleć o moim mężu jako egoiście. Ja muszę obchodzić się z nim jak z jajkiem, bo przecież on ma depresję, natomiast moja nerwica i wrażliwość się nie liczą. Mi można dołożyć "bo Ciebie wszystko denerwuje/rani/boli" zamiast spróbować zrozumieć. Można zarzucać, że coś zawaliłam (pasja). Można też raz wyznawać miłość, dzień później odwoływać. Uważam, że choroba chorobą, ale nie usprawiedliwia to naskakiwania na swoją podporę, która jest na granicy wytrzymałości.
  3. Gdybym ja była na początku drogi, zawróciłabym. Skoro sama nabawiłam się nerwicy (u mnie to stale odczuwane przytłoczenie i rozdrażnienie, co odbija się na moim otoczeniu i własnym zdrowiu - od lat mam bruksizm, problemy gastryczne, zespół jelita drażliwego to tylko wierzchołek góry lodowej, do tego rozregulowana gospodarka hormonalna - co rusz coś wychodzi, a gdy zagłębiam się w temat, okazuje się, że winny jest stres), to chyba nie jestem w stanie pomóc tej drugiej osobie. Nie potrafię i nie chcę być workiem treningowym (w sensie wyrzucania na mnie emocji i testowania "na ile można sobie pozwolić"). Coraz częściej mam myśl, że mam swoją godność i własne potrzeby emocjonalne oraz prawo do bycia kochaną, nie tylko w co któryś dzień. Do pewnego czasu byłam siłaczką, ale osłabłam. Tobie życzę dużo siły i wsparcia z zewnątrz, bo wiem jak jest potrzebne. Ja sama go nie otrzymałam. Jak sygnalizowałam problem teściom to mówili, że to przez to, że nie mamy dziecka, że to przez brak zajęć - po prostu mu się nudzi (ale na żadne aktywności nie miał ochoty, interesowało go życie z dnia na dzień czyli jedzenie i spanie). Do tej pory chyba nie przyjmują tego całkiem poważnie, mimo iż teść sam ma problemy (przy okazji wolnego w pracy wpada w ciągi alkoholowe), do tego już jedno samobójstwo w rodzinie było... Brat męża też bagatelizuje sprawę, w stresie napisałam do niego, że boję się, bo jego brat ma myśli samobójcze to skwitował to: eeee, ja też tak czasem mówię. Ale przecież to nie jest normalne! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym, żeby ktoś ot tak sobie mówił, że pójdzie na mróz i może gdzieś zamarznie albo że lepiej, żeby go nie było. Moja rodzina też o tej depresji nie wie, skoro mąż im nie powiedział, to uznałam, że nie chciał i uszanowałam to.
  4. Witam! Jestem tu nowa i nie ukrywam, że szukam wsparcia. Mam 35 lat. Ponad 10 lat jestem w związku (niewiele dłużej się znamy) z 32-latkiem, od 7 lat jesteśmy małżeństwem. Gdyby nie to, że ja cierpiałam po kilkuletnim związku, a mój przyszły mąż został odrzucony przez naszą koleżankę z pracy, prawdopodobnie nie zbliżylibyśmy się do siebie... Mąż jakieś 2 lata ma stwierdzoną depresję, ale jak sobie przypomnę, od zawsze miał tendencję do płaczu, ale bagatelizowałam to jako oznakę nadwrażliwości. Poza tym układało nam się w porządku. To nie był związek pełen namiętności i fajerwerków, ale było nam ze sobą bardzo dobrze. Mąż wkręcił się w moja pasję, a że wiązała się z licznymi wycieczkami, co weekend gdzieś jeździliśmy. Ale nie było w nim chęci do decydowania, zawsze gdy o cos pytałam mówił, że jemu obojętne, że ja mam zadecydować. Po kilku latach (ok. 5 lat temu) nagle okazało się, że jego ta pasja i wyjazdy już nie cieszą, ja poczułam wyrzuty, że go zmuszam i zaczęłam sama z niej rezygnować (boję się sama chodzić po lasach czy łąkach). Mąż po powrocie z pracy jadł i szedł spać, i mimo to wiecznie narzekał, że jest zmęczony. Nie wiem kiedy dostrzegłam brak emocji w jego twarzy, może zawsze tak było, ale ja tego na początku nie zauważałam. Między nami zaczęło się psuć. Każde wyjście wiązało się z marudzeniem albo pójściem gdzieś ze mną - ale nie ma nic za darmo, w nagrodę oglądałam minę cierpiętnika. Słuchałam, że to ja wszystkim rządzę - ale kto postawił mnie w sytuacji, że gdy ja nie zadecydowałam, to sprawy pozostawały w zawieszeniu? Mąż nie był zainteresowany seksem. Ja stałam się kłębkiem nerwów, z czym poszłam do psychologa na wizyty w ramach programu walki ze stresem. Niestety, gdy psycholog dowiedziała się co powoduje u mnie stres, skupiła się na depresji męża i ja nic z tych wizyt nie wyniosła oprócz utwierdzenia się w przekonaniu, że stan męża nie jest normalny. W tym samym czasie dostaliśmy się również na terapię małżeńską i tam padła diagnoza - depresja. My sami wydawało się, że otworzyliśmy się bardziej na siebie, ja zaczęłam mniej się wściekać za jakieś niedociągnięcia męża, poza tym mąż zaczął brać leki i miał lepszy nastrój - terapeutka zadecydowała o zakończeniu terapii. Do niedawna, może pół roku, może rok po zakończeniu terapii, było względnie w porządku. Względnie, bo problemy, które się pojawiały nadal pozostają nierozwiązane - mąż nie umie/nie chce rozmawiać. Teraz jest po dwóch tygodniach terapii indywidualnej i widzę zmianę na gorsze. Np. ja byłam chora, leżałam z gorączką i powiedziałam mu, że nazajutrz zrobię sobie jakiś szybki obiad, na co on odparł - Ty masz leżeć, ja Ci zrobię (obiad na jutro) jak wrócę z pracy. Wrócił, do godz. 22 nie było obiadu. Jak mu przypomniałam, że sam zaproponował i nie dotrzymał obietnicy, naskoczył na mnie, mówiąc, że mógł mi nic nie mówić (dotrzymania słowa nie brał pod uwagę)- zwykle jak cos jest źle, to tak to obraca, żebym to ja się czuła winna. Kilka dni temu, dalej będąc chora, zapytałam od niechcenia czy mnie kocha, odparł, że tak, natomiast dzień później powiedziałam w jakiejś sprzeczce, że może w ogóle mnie nie kocha, na co odparł, że nie wie. Bardzo mnie to zabolało i powiedziałam, że czuję się okłamana, bo dzień wcześniej powiedział, że kocha, na co odparł: chciałem żeby było Ci miło, nie chciałem żebyś czuła się źle. Kilka dni później wróciłam do tematu i powiedział, że on tak ma od depresji, że przecież może zmienić zdanie z dnia na dzień, bo zmienia się jego samopoczucie. Dodał też z wyrzutem: bo z Tobą to nie wiem na ile mogę sobie pozwolić. Czyli gdyby wiedział to raczyłby mnie częściej takimi wyznaniami? Ta ostatnia sytuacja skłoniła mnie do zastanowienia się gdzie leży granica między wspieraniem a swoimi własnymi potrzebami. Zauważyłam, że depresja to wygodna wymówka - nie dotrzymam słowa/będę szafował czyimiś uczuciami, bo ja mam depresję. A druga osoba ma być z kamienia, ma być silną opoką, która wszystko przetrzyma... Nas się nie dostrzega... Powiem więcej - od jakichś dwóch lat, sygnalizowałam to nawet na terapii dla par, czuję się wyzuta z sił. Rzeczywistość mnie przytłacza, czuję ogromny ciężar, jakiś nieustanny niepokój, który uniemożliwia mi cieszenie się tym, co niegdyś sprawiało mi radość. Jestem płaczliwa, wiele spraw denerwuje... Mąż oczekuje wsparcia, ale mnie samej nie wspiera. Jak tylko próbowałam zasygnalizować jakiś problem to słyszałam niecierpliwie rzucone: bo Ciebie wszystko denerwuje. Czuję się zepchnięta na margines. Terapia dla par uświadomiła mi, że zawsze byłam w cieniu starszego brata (wiadomo - mądrzejszy) i ta passa ciągnie się do dziś. Nawet psycholog na moich spotkaniach zajęła się nie moim (bezpośrednio) problemem... W tym wspieraniu nie wspiera mnie nikt. Wiem, że nie zawsze byłam wspierająca, zwłaszcza gdy nie wiedziałam co się dzieje padały przykre słowa, ale potem wiele razy dawałam się wypłakać na moim ramieniu, ale czuję się wyssana z energii życiowej. Czuję, że przegrałam swoje życie. Mam 35 lat, tkwię w nudnej pracy, w związku bez przyszłości. To też ostatni dzwonek na dziecko, a tu spada na mnie wyznanie: nie wiem czy Cię kocham... Rodzice i rodzina męża od lat dopytują o dziecko, a na mnie to działa jak płachta na byka. Mam sobie to dziecko wystrugać? Czy wykorzystać chwilę gdy mężowi akurat wydaje się, że jednak mnie kocha i podeptać swoją godność? Czemu mam być na zawołanie - dziś Cię kocham, jutro nie, a pojutrze to nie wiem?
×