Witam, postanowiłam szukać pomocy, bo już czasem brak mi sił, żeby się samodzielnie ogarnąć. Mam 36 lat, męża i syna, mieszkamy za granicą i z powodów językowych nie mam możliwości udać się do psychologa, żeby coś ze sobą zrobić... 3 lata temu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Polsce, miałam straszny okres, około pół roku ciągłego stresu, napięcia i spadku nastroju. Wyjazd był kulminacją tych przeżyć. Na miejscu trochę odetchnęłam, ale zaczęły się nowe stresujące sytuacje i widzę, że mój organizm radzi sobie z nimi coraz gorzej. Od 2,5 roku miewam bóle w różnych miejscach, bez przyczyny. Przychodzą, po czasie odchodzą, wracają, już się przyzwyczaiłam, choć nie raz wmawiałam sobie raka chyba wszystkiego, co możliwe. Ale to nie jest problemem. Problemem są moje myśli, które coraz częściej wpędzają mnie w taki stres, nerwy, rozstrój żołądka, płacz, bezsenność, że nie wiem, jak sobie z tym radzić. Kiedyś tego nie było. Byłam osobą myślącą w stylu "co tam się przejmować, przyjdzie czas, będzie rada". A teraz każde małe gó*no powoduje, że wymyślam najczarniejsze scenariusze, co mnie tak stresuje, że się cała trzęsę, płaczę... Przykład: mąż jedzie w trasę do pracy, a ja wymyślam wypadki, że ktoś go zabije, że zginie, że stanie się coś złego. Albo syn jest w szkole, a mi przychodzą myśli, że ktoś go porwie, że jak go znajdę, jak mam poinformować policję, co powiem moim rodzicom, że pozwoliłam go porwać... Albo wmawiam sobie chorobę, raka, że będę musiała wrócić do Polski, że zostawię rodzinę, będę cierpieć, nie będę mogła pracować, nie będziemy mieli za co żyć... Takie myśli. Mój mąż wie o tym, ale on mnie pocieszy, na chwilę mija i potem to wraca. Dobija mnie to snucie czarnych scenariuszy, szukanie rozwiązań na problemy, których nie ma! Nie umiem tego zatrzymać. Tak bardzo bym chciała wyrzucić te myśli z głowy, zatrzymać je, ale to jakby samo się dzieje. Nie wiem, co robić. Proszę, pomóżcie mi.