Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czerstwa

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Czerstwa

  1. Część, już raz pisałam na tym forum o swoim "przypadku" tak jakby wyżalenie pomogło mi zrozumieć kilka kwestii dotyczących mojego życia. Zaczęłam ćwiczyć myśleć bardziej pozytywnie (o ile się dało) było naprawdę znośnie. Możliwe, że byłam na dobrej drodze... dopóki nie poznałam jego. Z góry piszę, że mam bardzo słabą psychikę przez dzieciństwo a moja samoocena wynosi mniej niż zero. Na początku jakoś nie zauważałam tego co czuje. Ale z każdym dniem bardziej uświadamiałam sobie, że zauroczyłam się w chłopaku ze szkoły. Tak jak mi się wtedy wydawało pasowaliśmy do siebie niemal idealnie. Nigdy się tak nie czułam. Wystarczyło, że spojrzy w moją stronę i się uśmiechnie a ja potrafiłam mieć dobry humor do końca dnia. Najśmieszniejsze jest to, że przy nim odbierało mi mowę często na przerwach do mnie podchodził i do jego kuzynki, z którą się przyjaźnie. Myślałam, że robi to aby porozmawiać z nią, ale jego uwaga skupiała się na mnie. Czułam się doceniona jak nigdy. Niestety na tym okrutnym świecie nie ma miejsca na moje szczęście. Chłopak chodzi do innej klasy i ma tam wiele pięknych dziewczyn. Po pewnym czasie zaczął mnie olewać, skupił się na innej z tego co słyszałam zapraszał ją na randki. Oczywiście ona jest sto razy ładniejsza niż ja, nie musi się malować aby nie straszyć ludzi, jest mądra i zgrabna... Myślałam, że w końcu zaczyna mi się układać, że stany 'depresyjne' w końcu znikły lecz nie. Sytuacja z chłopakiem stała się niedawno od tego czasu kiedy patrzę w lustro czuję wstręt i obrzydzenie jeszcze większe niż kiedyś, przestałam ćwiczyć bo i tak nie dawało to żadnych rezultatów. Unikam tego chłopaka na wszelkie sposoby, ale nie zawsze mi się udaje bo chodzimy razem do szkoły. Zaczęłam więcej się uczyć aby zająć myśli...nie pomogło. Czuję, że zaczynam wegetować jak roślinka. Codziennie rano muszę wstać nałożyć makijaż bo bez niego nigdzie nie wyjdę nie raz przy tej czynności chce mi się płakać bo widzę jaka jestem szpetna, czuję bezradność i tę cholerną pustkę w sobie. Idę do szkoly, unikam jak się tylko da większych grup osób ale mimo wszystko zawsze czuję ich wzrok na sobie. Staje przed kilkoma znajomymi i od nowa zaczynam teatrzyk. Udaje pewną siebie, pozwalam sobie żartować i często robię ze znajomymi jakieś odpały. Po szkole wracam do domu i zazwyczaj jestem tak bardzo zmęczona, że kładę się spać na kilka godzin. Już nic mnie nie obchodzi. Mam dość tego świata i siebie. Chce mi się płakać i jestem rozdarta na milion kawałeczków, mimo że dużo się uczę i tak dostaje słabe oceny. Boje się patrzeć ludziom w oczy, boje się zobaczyć w nich pogardę w stosunku do mnie. Gdybym wyglądała inaczej wszystko było by prostsze... Czy dorosłe życie też jest tak do kitu? Nie potrafię chodzić na imprezy jak ludzie w moim wieku, zazwyczaj siedzę w pokoju i unikam jak ognia kontaktu z innymi. Wiem, że to nie wina tego chłopaka tylko moja, bezmyślnie poddałam się myśli, że mogę się komuś podobać. Przecież nie mam prawa wymagać od niego choćby przyjaźni, choć to boli bo byłam pewna, że to on wypełni moją pustkę. Jestem cholernie samolubna. Najlepsze jest to, że ostatnio zrobiłam sobie naprawdę ładne zdjęcie profilowe na znany nam portal społecznościowy, rozumiecie dobre oświetlenie i makijaż robią cuda. Chodzi o to, że własne zdjęcie wprowadza mnie w jeszcze większe kompleksy. Bo ja w rzeczywistości wyglądam jak zgniły ziemniak. Nie rozumiem tego wszystkiego dlaczego tak jest? Raz zaczęłam się zwierzać znajomej o moich problemach mimo, że mnie słuchała czułam jak obdzieram z siebie reszty godności... Teraz znowu mam myśli "co by było gdybym umarła..." Nie chce się użalać nad sobą i nie chce niczyjego współczucia. Po prostu muszę to z siebie wyrzucic. Może to wszystko takie jęczenie, ale ostatni wątek, który napisałam w jakiś sposób dał mi motywację do życia. Jestem zbyt wielkim tchórzem by się zabić choć ostatnio zastanawiałam się czy zrobić to teraz czy za kilka lat jak już się wyprowadzę z domu i odłożę trochę pieniędzy na pogrzeb. Możecie się z tego smiac,(i tak już wiele razy mnie wyśmiano) ale nie chce by rodzice musieli płacić za to co zrobiłam. Najlepiej gdyby po mojej śmierci nigdy nie znaleźli ciała... Może istnieją jakieś sposoby jak podnieść samoocenę? Jak być silniejszym psychicznie? Nie chce zawieźć rodziców jestem już wystarczającym utrapieniem. Od razu mówię, że wszelakie porady z internetu typu"zacznij wierzyć w siebie", " nie przejmuj się innymi" po prostu nie działają. Chodzi mi o to, że naprawdę chce to zrobić bez pomocy lekarza. Możecie pisać ile zechcecie, że powinnam isc i się leczyc, ale i tak tego nie zrobię bo się boje. Przepraszam, że zajęłam wasz cenny czas swoją nic nie warta osoba. Jak wcześniej wspominałam potrzebuje się komuś anonimowo wyżalić...
  2. Nie wiem co powinnam Ci odpowiedzieć, nigdy nie uważałam się za dobrego człowieka. I gratuluję odwagi, masz rację powinnam powiedzieć rodzinie. Ale jestem tylko tchórzem. Nie dam rady. Boje sie słów typu "nie wymyślaj inni mają gorzej" Dziękuję, że mogłam się podzielić tym co czuje chociaż obcej osobie na forum.
  3. Jak wspominałam jestem niepełnoletnia, nie wiem czy byłabym wstanie powiedzieć rodzicom co czuje to nie jest takie łatwe jak się wydaje. Sam fakt, że napisałam to po takim okresie pierwszy raz na jakimś forum o tym świadczy. Wiem, że powinnam się zmienić i to napawa mnie lekkim optymizmem, ponieważ jest szansa, że nie jest ze mną aż tak źle.
  4. Witam, na początku wspomnę, że jestem dość młoda, mam 17 lat. Nie jestem pewna czy to normalny przebieg "okresu dojrzewania" czy po prostu coś dzieje się ze mną złego. (Jeśli ktoś zamierza odpowiadać mi na mój wątek proszę o powagę. ) Od zawsze miałam wrażenie, że otaczający świat nie jest mój. W sensie, że tak naprawdę mój dom i życie powinno być gdzieś indziej, w innym ciele. Zawsze miałam problemy z samo-akceptacją. Nienawidziłam przez wiele lat swojego wzrostu, choć nie miałam na niego wpływu (aktualnie mam 180cm), nosu który zawsze był ogromny, włosów czy twarzy. Myślę, że w dużym stopniu przez to,że w podstawówce i gimnazjum byłam dręczona. W tamtym okresie jeszcze jako dziecko wiele razy bałam się wychodzić z domu, rozmawiać z innymi i często myślałam co jest po śmierci, czy będę bardziej cierpieć a może trafie tam gdzie w końcu będę mieć spokój. Potem przyszedł okres kilku miesięcy spokoju, ale też nadmiernego zobojętnienia. Nie miałam ochoty na nic. Interesowały mnie tylko seriale i książki. Nie potrzebowałam z nikim rozmawiać, po prostu nie potrafiłam się otworzyć na nikogo. Stworzyłam coś na wzór muru, który ciągnie się do dziś. Wtedy było jeszcze dobrze. Ale teraz czuję coraz większą frustrację. Codzienne chodzenie do szkoły i śmianie się z koleżankami a później przychodzenie do domu i chęć zdarcia sobie skóry z twarzy. Nie jestem w stanie pojąć co się ze mną dzieje. Wstydzę się z kimś o tym rozmawiać. Aktualnie dzięki mojej masce mogę być postrzegana jako bystra, samodzielna, odważna, ale tak naprawdę obawiam się wszystkiego, boje się tłumów ludzi kiedy muszę sama koło owych przejść. Czuję wtedy ich znienawidzony wzrok na sobie. Przechodzac koło kogoś nie potrafię spojrzeć mu w oczy, zawsze chowam głowę a moje serce bije jak szalone. Robię wiele głupot i mówię nie mniej. Przejmuje się dosłownie wszystkim. Nie radzę sobie. Jedyną odskocznia są filmy i książki. Wtedy mogę jakby wyobrazić się w innym wcieleniu i czuję się naprawdę lepiej. Ale zawsze przychodzi ten moment kiedy muszę wrócić na ziemię i wszystko zaczyna się od nowa. Zauważyłam u siebie duży spadek masy ciała i bezsenność. Próbuje wszystko kalkulować, określić w jakiś sposób to co się dzieje, ale nie umiem. O ironio, jestem również bardzo nerwowa. Przez kilka miesięcy było tak, że żeby się opanować wbijałam paznokcie przy zaciśniętej pięści aby poczuć ból. Poczytałam trochę po internecie i na szczęście pokonałam nawyk. Kiedy zostaje sama w swoim pokoju płacze, czuję się bezsilna, słaba, zła na cały świat za to, że muszę żyć w swoim ciele i na tym świecie. Kilka razy ciełam ręce, ale nie żeby cierpieć, ale po to aby zobaczyć, że płynie we mnie krew. Wiem, że to trochę dziwne(nawet bardzo) obawiam się, że popadam w paranoję albo w jakaś chorobę, ponieważ kiedy patrzę w przyszłość widzę swoje życie i wiem ,że będzie nudne i nie udane. Boje się, że pewnego dnia przekrocze granicę i naprawde mogę coś sobie zrobić. Określiłam to wszystko bardzo chaotycznie, wiem. Proszę o rady co powinnam zrobić (nie jestem wstanie pójść do psychologa i mówić to wszystko w 4 oczy)
×