Szanuję wasze opinie, ale ja uważam inaczej. Mnie znacznie pomogła świadomość, że nie ja jedyna to mam, samo zdefiniowanie problemu i porównanie z przeżyciami innych osób, które to przeżyły i odezwały się do mnie. Ponieważ wcześniej nawet nie wiedziałam, że to tak powszechny problem i uważałam siebie za krótko i dosadnie mówiąc, po***ą - a z taką definicją problemu niewiele można zrobić. A już sama rozmowa z osobami, które przeżyły to samo, dała mi uspokojenie emocjonalne. Z osobami, które to przeżyły, rozmawia się swobodniej, bez tego poczucia upokorzenia, jakie towarzyszyłoby rozmowie z kimś, kto tego nie przeżył - wtedy nie czułabym się jak równy z równym.
Poza tym nie stać mnie na terapię prywatną, a na NFZ nie sposób się dostać. Kiedyś próbowałam, ale nie dość, że kolejka do terapii była niemiłosiernie długa, to jeszcze diagnosta usiłował mi za wszelką cenę wmówić, że nie mam żadnego problemu, pewnie tak robią by odciążyć te kolejki i biorą tylko najcięższe przypadki... Ja nie potrafiłam dość otwarcie przedstawić, jak poważny mam problem i jak wpływa on na moje funkcjonowanie, więc po prostu zostałam spławiona. Poza tym nie potrafię się obnażać emocjonalnie przed obcymi ludźmi twarzą w twarz - to także utrudniłoby terapię, bo tam trzeba być szczerym w 100%, by to miało jakikolwiek sens. Nie neguję wartości terapii w ogóle, ale uważam, że dla mnie nie będzie to skuteczna forma pomocy.