Witam wszystkich, mam nadzieję że zostanę przyjęty dobrze, pomimo mojego młodego wieku (14 lat)
No więc na imię mam Bartek, a chorobą na którą cierpię jest depresja. Wszystko zaczęło się dwa lata temu gdy mój ukochany pies Kropka został uduszony. Pierwszy tydzień po tym wydarzeniu był jednym z najgorszych okresów w moim życiu. Nie mogłem znieść śmierci mojej najlepszej przyjaciółki, do dziś zdarza mi się popłakiwać na myśl o niej. W tym roku szkolnym poszedłem do gimnazjum. Tłok tam panujący oraz dwóch spryciarzy (czyt. zaczepiających każdego kogo popadnie, wyśmiewających się z innych i uczepienie się kogoś aby doprowadzić go do zniżenia się do ich poziomu, czyli jednym słowem "niedowartościowanych debili z niską samooceną" jak to ja ich nazywam) doprowadzał mnie do rozpaczy. Wtedy zaczęły się ataki nerwicy, najczęściej na W-Fie. Dobrze że mogłem to tłumaczyć złym stanem zdrowia, ponieważ nie wyobrażam sobie co by się stało gdyby inni się o tym dowiedzieli: "Depresja? Ale z ciebie cienias/psychol". Wtedy przestałem chodzić do szkoły tzn. zapierałem się aby tam nie iść rożnym sposobami. Był to drugi i najgorszy smutny okres mojego życia. Nieraz bolała mnie głowa, ręka, noga, a rodzice uważali iż po prostu kłamię bo jestem leniwy. Po wielu kłótniach postanowiliśmy pojechać do psychologa stwierdzono u mnie depresję, zacząłem brać leki, i dostałem nauczanie indywidualne. W ten sam dzień w którym umarł mój pies czyli 11 grudnia, uciekła ode mnie moja kotka. Wiem że wygląda to jak scenariusz jakiejś taniej czarnej komedii ale niestety tak zdecydował los. Przez pierwsze dwa dni nie zauważyłem jej zniknięcia ponieważ często zdarzało jej się wyjść na noc, po czym wracała. Po tygodniu wciąż karmiłem się nadzieją na jej powrót. Tak samo dwa tygodnie później, miesiąc później, aż w końcu pogrążyłem się w czarną rozpacz.
Mam nadzieję że będę mógł liczyć na wasze wsparcie.
Pozdrawiam