Skocz do zawartości
Nerwica.com

tuxedomoon

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez tuxedomoon

  1. Hej! Niestety, wciąż nie złożyłam papierów na studia. Ciągle mam dylemat, jaką podjąć decyzję. Niby wiem, co chciałabym robić w życiu, ale nie za bardzo potrafię się zabrać za realizację swego celu. W życiu zawodowym układa się mi fatalnie. Niby znalazłam pracę, ale zapewne wkrótce z niej wylecę. Zupełnie nie odnajduję się w nowym miejscu pracy. Ciągle się stresuję, a to tylko sprzyja błędom. Mam już dość. Robię, co w mojej mocy, a i tak zawsze kończy się tak samo... Najchętniej bym zrezygnowała, tylko że wtedy to będzie kapitulacja, a ja kapitulować nie chcę. W życiu prywatnym też u mnie kiepsko. Jestem samotna, nie mam z kim szczerze pogadać. Muszę wiecznie udawać szczęśliwą, w przeciwnym razie uznaliby mnie za nieudacznika.
  2. Shira123@ Tak, chodzi o studia dzienne. Gdyby filologia była zaocznie, to nie miałabym takiego dylematu. Cieszę się, że odnalazłaś się w grupie na studiach. Jeżeli towarzystwo jest sympatyczne, na pewno motywuje to do przychodzenia na zajęcia. Psychologia to Twój pierwszy kierunek czy już wcześniej coś studiowałaś? Jeśli chodzi o pogodzenie terapii z opieką nad matką, obawiam się, że może być ciężko. Terapia grupowa odbywa się aż pięć razy w tygodniu w godzinach popołudniowych, więc mój dzień wyglądałby tak, że o siódmej rano wychodziłabym do pracy i wracała wieczorem po dwudziestej. Co prawda w domu jest tata (jest na emeryturze), ale też nie chcę zrzucać na niego wszystkich obowiązków związanych z opieką nad mamą. Myślałam, że mama pobędzie w tym ośrodku dłużej, wtedy na spokojnie mogłabym się zająć terapią, ale oczywiście jak zwykle musiały się pojawić problemy... Kocham mamę, ale też chciałabym wreszcie uleczyć swoje życie.
  3. Oka22@ No i prawidłowo. Podoba mi się takie podejście. :) Wiem, że mam dopiero niecałe 29 lat i życie przede mną, ale momentami czuję się jak staruszka. Może dlatego, że moje dzieciństwo skończyło się wcześniej niż powinno? Chyba tak. Już jako dziecko musiałam stawiać czoła sytuacjom, które często były dla mnie bardzo trudne, no i to niestety odbiło się na mojej psychice. Jestem zrezygnowana i zgorzkniała. Oczywiście próbuję to zmienić, ale nie jest łatwo. Odnoszę wrażenie, że przeszłość ciąży zarówno nad moją teraźniejszością, jak i przyszłością. Superb@ Masz rację. Nie można odwlekać w nieskończoność swoich swoich planów. Już od kilku lat to robię i z roku na roku rośnie we mnie frustracja. Złożę papiery na filologię, co mi szkodzi. Przynajmniej nie będę miała do siebie pretensji, że nie zrobiłam nic, co miałoby wpływ na moją przyszłość. Wiem, że nie powinnam się oglądać na ludzi, ale stale to robię. Nie tylko oglądam się na nich, ale i porównuję się z nimi, zwłaszcza z osobami tej samej płci. I jak zwykle takie porównania wychodzą na moją niekorzyść. Okazuje się, że nie jestem taka mądra jak Kasia, nie mam charyzmy takiej jak ma Basia itp. To tylko pogłębia moją frustrację i sprzyja demotywacji. Czuję się strasznie zawiedziona ludźmi. Myślałam, że jestem dla pewnych osób ważna, a teraz okazuje się, że tylko mnie zależało na podtrzymywaniu znajomości. Nie znoszę u siebie tego, że jestem taką naiwną frajerką Najgorzej wyglądają moje relacje z mężczyznami. Są, delikatnie mówiąc, zaburzone. Tak jak wspomniałam w pierwszym poście, byłam w przeszłości molestowana i stąd odczuwam silny lęk przed bliskością. Nigdy nie miałam chłopaka, a co za tym idzie, nie wiem, czym jest seks czy pocałunki. Zawsze byłam jakby poza tym. Co nie zmienia faktu, że brakowało mi drugiego człowieka w moim życiu. Tęsknota ta była momentami tak olbrzymia, że zadowalałam się nawet najmniejszymi ochłapami czułości. Tak jest zresztą i teraz. Od blisko roku koleguję się z pewnym znacznie starszym ode mnie mężczyzną, który jest żonaty. Co prawda nigdy nie doszło do niczego między nami (to zasługa mojej powściągliwości), ale i tak dostrzegam coś niezdrowego w tej znajomości. Wyczuwam, że on koleguje się ze mną tylko dlatego, że liczy na przygodę z młodą dziewczyną, a nie dlatego, że po prostu mnie lubi. Ostatnio pojechaliśmy z naszymi znajomymi do bacówki w górach. Wszystko było super do momentu, w którym pojawiły się dwie młode panienki. Mój kolega oczywiście od razu zaczął się do nich ślinić. Poczułam się po raz kolejny oszukana i zamieniona na lepszy model. Obecnie staram się unikać kontaktów z tym mężczyzną. Myślę, że tak będzie najlepiej. Co mnie niepokoi? To, że już po raz kolejny zaangażowałam się w relację, w której z góry było wiadome, że mnie unieszczęśliwi. Wprawdzie tamci faceci nie byli zajęci i tyle lat starsi, ale znajomości z nimi też niekorzystnie wpływały na mnie. Spadało moje poczucie własnej wartości, nie czułam się wystarczająco akceptowana i doceniana, zaczynałam się za bardzo dostosowywać do tych osób. Nic dziwnego, że z czasem nie wytrzymywałam i uciekałam od nich. Problem w tym, że później znowu w coś takiego się pchałam. Tak, jakbym chciała siebie samą ukarać. Przepraszam, że tak się rozpisałam na ten temat, ale chciałam pokazać, jak mocno oddziałują na mnie inni.
  4. Superb @ Dziękuję Ci za motywujące słowa. :) Jest dokładnie tak, jak napisałeś. W przeszłości dałam się poznać jako osoba niezdecydowana i niekonsekwentna w działaniu. Kilkakrotnie przerywałam studia, nie dokańczałam rzeczy, za które się zabierałam, łatwo się poddawałam... Zdaję sobie sprawę, że to, co robiłam stawia mnie w złym świetle w oczach taty i pewnie dlatego nie wierzy we mnie, ale przecież przez ostatnie lata starałam się pokazać z innej strony. Problem w tym, że tata zdaje się tego nie zauważać. Pozwolę sobie przytoczyć konkretny przykład. Wiosną tego roku odbyła się wystawa zbiorowa, na której zostały zaprezentowane m.in. moje zdjęcia. Było to dla mnie szczególne wydarzenie i stąd też bardzo zależało mi na obecności rodziców na wernisażu. Niestety, żadne z nich nie pojawiło się na nim. O ile nieobecność mamy była w pełni usprawiedliwiona chorobą, o tyle w przypadku ojca to była zwykła olewka. Powiedział mi wprost, że "nie zamierza zawracać sobie głowy takimi głupotami". Poczułam się tak, jakby ktoś mi dał w pysk. Po raz kolejny okazało się, że dla taty robienie czegoś ma sens tylko wtedy, gdy przekłada się na zarabianie pieniędzy. Skoro ja póki co nie zarabiam na dziedzinach, którymi się zajmuję, to trzeba mnie od razu zniechęcić do nich. Wiem, że nie powinnam przejmować się tym, co sądzą na temat moich planów inni ludzie i zająć się sobą, ale nie zawsze mi się to udaje. Ostatnio będąc u psychiatry rozwiązywałam test osobowości MMPI i wyszło mi, że pozostaję pod silnym wpływem świata zewnętrznego. Trudno się z tym nie zgodzić. Może nie widać tego po mnie, ale bardzo mocno przeżywam to, jak jestem odbierana przez ludzi. Ciągle uzależniam swoje samopoczucie i samoocenę od innych. Skoro mało osób zwraca na mnie uwagę, to pewnie jestem głupia i nieciekawa, skoro nigdy nie byłam zakochana ze wzajemnością, to pewnie jestem gorsza od innych kobiet itp. - taki jest właśnie mój tok myślenia. Przykro mi, że tak jest. Zapowiadałam się na indywidualistkę, a stałam się kimś, kto czuję się często tak, jakby nie miał wpływu na własne życie. Niby jestem dorosła, a tak naprawdę czuję się jak dziecko... Czarny_prorok @ W żadnym wypadku nie myśl, że zabierasz mi temat! :) Bardzo cieszę się, że napisałeś. Poczucie straconego czasu jest czymś trudnym do zniesienia. Człowiek stale myśli o przeszłości i obwinia się o to, że nie skorzystał z szans, jakie otrzymał. Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej, przecież mogłem zrobić to i tamto... I tak w kółko. Jedyne, co mogę Ci doradzić, to to, o czym napisał już Superb: odcięcie się od przeszłości i skoncentrowanie się na tym, co możesz zrobić dla siebie obecnie. Jesteś jeszcze bardzo młody, życie przed Tobą i jestem pewna, że jeżeli teraz zaczniesz działać na rzecz swojego rozwoju, to za kilka lat poczujesz się zadowolony z siebie. Warto byłoby pomyśleć o terapii - mógłbyś przepracować swoje problemy. Rabbithearted @ Póki co żadnej. Dopiero w tym bądź w przyszłym roku chciałabym rozpocząć studia na kierunku filologia słowiańska o specjalizacji czeskiej. Od kilku lat jestem po uszy zakochana w czeskiej kulturze i języku i wiele bym dała, by związać z nimi swoją przyszłość. Problem w tym, że ten kierunek można studiować tylko dziennie, a ja jestem w takim wieku, że nie mogę sobie pozwolić na to (no chyba że znalazłabym taką pracę, która pozwoliłaby mi pogodzić pracę z nauką w co wątpię - zbyt dobrze znam polskie realia, jeśli chodzi o te sprawy). Z drugiej strony wewnętrzny głos podpowiada mi, że praca tłumacza/dziennikarza specjalizującego się w tematyce czeskiej to jest właśnie to, co powinnam robić w życiu. Że wszystko inne będzie zaledwie namiastką... Jeśli chodzi o pracę jako copywriter, zastanawiałam się nad nią, ale nie wiem, czy poradziłabym sobie. Od jakiegoś czasu bowiem - wiążę to z pogarszającym się stanem psychicznym - mam problemy z pisaniem. Pisze mi się znacznie trudniej niż kiedyś, często nie wiem w jakie słowa mam ubrać swoją myśl. Podobnie mam z mówieniem - ciężko mi się wysławia, zapominam słów itp. No i jeszcze ta skleroza.... Kiedyś posiadałam tyle wiadomości z zakresu nauk humanistycznych, a teraz? Szkoda gadać. Czuję się jak skończony matoł i unikam z tego powodu ludzi. Myślę o powrocie do terapii od dłuższego czasu. W ubiegłym tygodniu rozmawiałam nawet na ten temat z psychiatrą i doszłyśmy do wniosku, że taka forma leczenia byłaby bardzo pożądana w moim przypadku. Niestety, na przeszkodzie stanęły problemy z moją mamą. Za kilka dni wraca do domu z ośrodka rehabilitacyjnego, w którym bezskutecznie próbują ją przywrócić ją do stanu użytkowalności, i coś czuję, że po raz kolejny będę musiała zrezygnować ze swoich planów, by jej pomagać.
  5. Witajcie. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale przez ostatnich kilka dni tyle się działo, że nie było na to czasu. No dobrze, niby mam narzędzia, żeby wstać z kolan, a jednak sprawia mi dużą trudność ich użycie. Czuję się zagubiona i nie wiem od czego powinnam zacząć. W ciągu ostatnich kilku lat wydarzyło się tyle złych rzeczy, że teraz trudno mi się pozbierać. Najbardziej dotykają mnie rozczarowania związane z ludźmi. Przywiązuję się do nich bardzo szybko, jestem gotowa zaofiarować cząstkę siebie, tyle tylko że inni mają to gdzieś. Jestem dla nich po prostu jedną z wielu znajomych. Szczerze mówiąc, nie wierzę w to, że mogłabym być dla kogoś ważna. Wręcz wydaje mi się to czymś niemożliwym. Co jest śmiesznego w studiach filologicznych albo dziennikarstwie? W samych studiach nic śmiesznego nie ma. Chodzi o wiek, w jakim mam zamiar je podjąć. Kiedy mówię ludziom z mojego otoczenia o swoich planach, większość z nich traktuje je jako fanaberie. Pewnie mają mnie za oderwaną od rzeczywistości wariatkę, która coś sobie ubzdurzyła i teraz uparcie dąży do tego. Najgorzej reaguje mój ojciec; jego zdaniem już dawno powinnam się ustatkować i wciąż porównuje mnie z osobami, które mają to za sobą. Bardzo cierpię z tego powodu. Chciałabym, żeby tata był ze mnie dumny, a wiem, że nie jest. Ciągle mi wyrzuca, że zmarnowałam swoje najlepsze lata. Ok, to prawda, ale czy to oznacza, że mam obwiniać się o to do końca swoich dni? Jak mam rozpocząć nowy etap w życiu, skoro stale jest przypominany mi poprzedni? Jak udowodnić, że moje plany to nie są chwilowe widzimisie, ale coś, do czego podchodzę poważnie w 100%?
  6. Akurat moi najbliżsi znajomi nigdy nie dali mi odczuć, że jestem kimś gorszym tylko dlatego, że nie mam pracy. Przeciwnie - otrzymałam z ich strony mnóstwo motywacji, wsparcia i zrozumienia. Do takich wniosków doszłam dzięki Facebookowi. Tam liczą się głównie ludzie bogaci, bywający w różnych miejscach, mający drogie pasje. I w rzeczywistości też tak jest moim zdaniem.
  7. Szczerze mówiąc, wolałabym iść na studia. Problem w tym, że nie mam ich z czego sfinansować. Od trzech miesięcy poszukuję pracy i póki co nic sensownego się nie trafia. Z desperacji zaczęłam rozsyłać CV po call center w mieście i nie powiem, odzew był całkiem niezły, tyle tylko, że dość szybko okazało się, że nie mam predyspozycji do tego typu pracy. Podobnie było w innych korporacjach. Najwidoczniej nie wpisuję się w model panujący w tego rodzaju miejscach. Jedyna nadzieja w konkursie w urzędzie, w którym biorę udział.
  8. Wiem, że nie powinnam się poddawać, ale ciężko jest, kiedy ma się prawie 29 lat i nie odnosi się żadnych sukcesów w wybranej przez nas dziedzinie. Człowiek zaczyna się porównywać z maturzystami i studentami i wychodzi na to, że na ich tle jest stary i do niczego. Co z tego, że ma się marzenia ( w moim przypadku to praca jako dziennikarz, copywriter czy tłumacz, studia filologiczne - wiem, śmieszne), skoro prawie na każdym kroku dają ci do zrozumienia, że w tym wieku już jest za późno na ich realizację. Mało kto rozumie, że potrzebowałam czasu, by odnaleźć swoje powołanie. Brak pracy, a co za tym idzie, pieniędzy na swoje potrzeby sprawia, że wstydzę się siebie i swojego życia i unikam innych. Żeby mieć znajomych czy drugą połówkę trzeba być człowiekiem sukcesu, a ja nim nie jestem i raczej już nie będę. Jeśli chodzi o terapię, myślę o niej od dłuższego czasu, ale póki co na myśleniu się kończy. Wątpię, by terapia sprawiła, że znajdę stałą pracę.
  9. Witajcie. Postanowiłam napisać tutaj, ponieważ fatalnie się czuję i potrzebuję rozmowy, choćby tej wirtualnej. Zacznę od tego, że mam niecałe 29 lat i od dobrych kilkunastu lat zmagam się z depresją i fobią społeczną. Ich źródeł upatruję w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa i okresu dojrzewania. Molestowanie seksualne, próba samobójcza mamy, ciągłe kłótnie w domu, przemoc fizyczna i psychiczna ze strony rówieśników - to wszystko odcisnęło bardzo silne piętno na mojej psychice. Na lata zamknęłam się w sobie i zaczęłam izolować od ludzi. Z powodu swoich lęków robiłam mnóstwo idiotycznych rzeczy: przerywałam studia, wagarowałam, rezygnowałam z różnych wyzwań itp.. Dopiero w 2012 roku zrozumiałam, że nie tędy droga. Rozpoczęłam terapię grupową. Bardzo mi ona pomogła - znacznie się otworzyłam, stałam się bardziej asertywna i zaczęłam podejmować różne wyzwania (poszłam na staż dziennikarski w pewnej redakcji). Udało mi się też dokończyć studia, co wcześniej wydawało mi się czymś nierealnym. Myślałam, że najgorsze za mną. Niestety, byłam w błędzie. Pod koniec 2014 roku znowu dopadł mnie kryzys. Zakochałam się nieszczęśliwie, co negatywnie odbiło się na moim samopoczuciu i samoocenie. Z czasem do problemów sercowych doszły te zawodowe. Nie mogłam znaleźć pracy w swoim fachu i czułam się bezwartościowa z tego powodu. Tak jest i teraz. Od trzech miesięcy siedzę w domu na bezrobociu i powoli przestaję wierzyć, że kiedykolwiek moje życie się odmieni. Mimo usilnych prób od kilku lat nie potrafię znaleźć stałej pracy (ciągle tylko zlecenia, staże, praktyki), ciągle mieszkam z rodzicami (mama jest chora i wymaga opieki), nie mogę pozwolić sobie na studia, o których marzę od dłuższego czasu, nigdy nie byłam w związku, nie osiągam żadnych sukcesów, pasje przestały mnie cieszyć. Czuję się stara i nie chce mi się żyć. Mam wrażenie, że nad moim życiem wisi fatum i cokolwiek bym zrobiła to i tak ostatecznie przegram. Skoro moje marzenia nigdy się nie ziszczą, to po co żyć?
×