Skocz do zawartości
Nerwica.com

beznadziei111

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez beznadziei111

  1. Czesc,

    u mnie jednym z wiekszych kroko w walce o siebie,

    byl powrot na studia.

    Nie chcialem za zadne skarby tam isc,

    ale wiedzialem ze musze zaczac zyc.

    Nie powiem, ze nie, bo na poczatku bylo trudno.

    Powoli, nie raz na sile staralem sie jak moglem,

    dzisiaj moje zycie wyglada zupelnie inaczej.

     

    Nie poddawaj sie, nigdy,

    walcz do konca,

    nie jest przegranym ten kto walczy,

    tylko ten kto sie podda.

     

    CIezka praca zawsze przynosi wynagrodzenie,

    a pieniadze to tylko jedna z form rezultatow,

    czasami duzo mniej wazna.

     

    Dziękuję za motywację :) no nie jest lekko, ze szkołą miałam to samo... zrezygnowałam ze studiów, ponieważ nocowanie kilkaset km od domu było tragedią, od razu wkręcałam sobie że umrę, że nikt nie wejdzie do pokoju hotelowego, to samo w pociagu... ze do najblizszego szpitala daleko :/ no niestety, trzeba walczyć choć jest trudno, ale czasem brakuje nadziei, ze jednak mimo wszystko da się z tego cholerstwa wyjść...

  2. Możliwe... Tylko skąd mam czerpać siłę skoro każdy uważa, że jestem leniwa i wymyślam żeby tylko nie iść do pracy... Pewnie kazdy będzie doradzał, żebym dalej chodziła na terapię, ale coś nie widzę żeby to miało sens..

  3. Witam wszystkich nerwicowców... Jestem nowa na forum, z nerwicą zmagam się aż 8 lat, zaczęło się w kościele od księdza w podstawówce, który straszył piekłem, potem w kolejnych szkołach egzorcyzmami i tak się potoczyło... Charakterystyczne początkowe obsesyjne mycie rąk, potem lęk przed wszystkimi nadprzyrodzonymi rzeczami, potem kolejne... Obecnie jestem na etapie lęku przed omdleniem, przed operacją i wymiotowaniem. Jutro idę do pracy pierwszy dzień a już sobie wkręcam, że na pewno zemdleję, że zrobię sobie wstyd przed ludźmi, że nikt nie pomoże. A na dodatek byłam przed chwilą w kościele i dwójka dzieci wymiotowała, jedno biegnąc zrzygało się na posadzkę obok miejsca gdzie stałam... Nic tylko palnąć sobie w łeb :) płaczę, nie mogę się uspokoić, nie mam wsparcia, bo nikt mnie nie rozumie... mama mówi, że nic mi nie będzie, a ja i tak swoje... Czuję się taka samotna :why: chcę zrezygnować z psychoterapii, bo widzę, że to nic nie daje... tyle lat na marne a nadal jest to samo... chce mi się wyć, nie chce takiego życia, to nie życie - to piekło. W pracy będzie znowu to samo co ostatnio - poczucie że zaraz zemdleję albo zwymiotuję.. tak się nie da życ... Tyle lat cierpienia, jestem z tym wszystkim sama, śmierć wydaje się jedynym wybawieniem... mam nadzieję, że chociaż Wam się uda, bo dla mnie nadziei już nie ma...

×