Już mnie spina. Kilka lat temu się nabawiłem nerwicy lękowej, odpuściła gdy sobie powiedziałem (i też tak czułem), że wolę umrzeć niż się z nią męczyć. Wróciła z rok później, może trochę dalej. Trzyma do dzisiaj, dzisiaj nie potrafię tego tak szczerze powiedzieć, bo na dzień dzisiejszy nie jestem pogodzony ze śmiercią, z faktem umierania. Byłem u różnych psychiatrów, jeden stwierdził nerwicę lekową, wywołaną wcześniejszymi objawami somatycznymi. Zaliczyłem też raz psychoterapię i też nie było pewności co do tego, co ją wywołało. W każdy razie, nikt z bliskich nie wiem, że podejmowałem kroki by się leczyć, że się z czymś takim zmagam. Wszyscy sukcesywnie wyjeżdżają z domu na długi weekend majowy, ja, że nie chciałem nigdzie jechać, to zostanę sam w domu, przynajmniej na najbliższe 4 dni. Cały dom na mojej głowie i w ogóle. Pracy brak na ten czas, kumple są - ale pewnie non stop będą załadowani, kumpele też mam i może wyskoczę do nich, ale w każdym razie, na samą myśl już mnie spina. Dzień przed ich wyjazdem, czyli dzisiaj - już mam chu**wy, takie rozbicie, też jakieś wkur**nie, że wszyscy jadą, ja zostanę z tym wszystkim sam. Do tego też te stany lękowe, czasami ataki paniki - że umrę, że zawał, że coś, że będzie miał kto pomóc. Chociaż głównie jestem sofokusowany na sercu - zawał, ale miałem badania robione i nie ma żadnych nieprawidłowości. Ale ciągle chodzą za mną takie myśli, że coś się wydarzy, że umrę, etc.
Powiedzcie mi, jak przetrwać te kilka najbliższych dni?