Skocz do zawartości
Nerwica.com

Maður

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Maður

  1. No znam to. Ataki paniki, czerwona swedzaca skora (jakby alergia), uderzenia goraca, migreny. Do tego przyspieszony oddech, ktory po dluzszym czasie podraznia gardlo i powoduje ból gardla. Zdecydowanie polecam diete niskoweglowodanowa. Mniej cukru, wiecej bialka.
  2. No więc problem mam taki. We wszystkim doszukuję się objawów schizofrenii. Czasem je znajduję. Na przykład dzisiaj - w nocy nie mogłem zasnąć, musiałem wziąć tabletkę. Rano, pomimo tabletki, obudziłem się po mniej niż siedmiu godzinach snu. No i się boję, że może to przez schizofrenię nie mogę zasnąć. Nawet, jeśli w końcu zasnę bez tabletki i prześpię z 6-7 godzin, to rano czuję się, jakbym poszedł spać o 7ej i wstał o 8ej. Dzisiaj to nawet nie mogę się skoncentrować na tym, co czytam. Po prostu czytam i nie pamiętam co czytałem - muszę wracać do poprzedniego zdania, bo nie pamiętam kontekstu. Nie wiem, może to po tej tabletce, może od nerwicy, może od schizofrenii. Niby mogę normalnie umyć się, pójść do sklepu, czy popracować, ale jednak te lęki mi przeszkadzają - zresztą nie angażuję się w nic stresującego, bo boję się, że lęki dodadzą temu jeszcze więcej stresu i nie dam rady. Ostatnio powiedziałem to swojemu terapeucie, który potwierdził, że faktycznie mogę sobie nie poradzić, więc lepiej zacząć od czegoś prostszego, na przykład prace w domu. Więc dzisiaj poszedłem z mamą pomagać jej w ogrodzie. No i dałem radę, półtorej godziny pracowałem, w końcu mama powiedziała, że wraca do domu, więc wróciłem z nią. Ale z pracą też nie było dobrze. Ciągle się denerwowałem na rozwalający się sekator. Znalazłem lepszy sposób, podczas którego sekator się tak często nie rozwalał, więc już się nie denerwowałem. No ale nadal się bałem, że może nie powinienem się tak denerwować, że może się denerwuję przez tą schizofrenię. Jak idę do sklepu to też np. zabolą mnie plecy, to od razu panika że mam katatonię. Albo usłyszę jakiś szelest, np. liście latające po ulicy pod wpływem wiatru. No i panika. Czy powinienem odwrócić się za siebie i spojrzeć, czy może chcę się odwrócić przez urojenia ksobne? Albo przypadkiem podsłucham, jak mama plotkuje o mnie, pomimo iż obiecała, że nie będzie. No i chcę jej zwrócić uwagę, ale się boję - czy to czasem nie są początki urojeń prześladowczych? Albo też czasami np. usłyszę jakiś szmer, nie wiem, mysz, kot za oknem, to od razu odruchowo wytężam słuch, czy czasem nie usłyszę głosów. Niby nic podejrzanego nie słyszę, ale czytałem, że często chory jest przekonany prawdziwości swoich halucynacji. Więc może to, co wydaje mi się sąsiadką krzyczącą na dzieci, tak naprawdę jest halucynacją? Ale przecież nie pójdę sprawdzić, czy faktycznie nie krzyczy. No i od razu następna panika - czy takie myśli nie są czasem objawem schizofrenii? A najgorsze było, jak wsłuchałem się i faktycznie usłyszałem głosy, bo w okolicy było wesele. Wtedy musiałem podejść prawie pod samą salę weselną, żeby się upewnić. Na pewno wpłynęły na to moje ostatnio spory i kłótnie z moją mamą. Chodzi głównie o dwie kwestie - pierwsza kwestia, że chcę wyjechać na emigrację do Islandii. To mama odpowiada, że "na pewno tam jest tak samo, albo jeszcze gorzej, bo gorsza pogoda". No i ja zaczynam opowiadać, czego się dowiedziałem o Islandii, na przykład że tam łatwiej znaleźć pracę. No to ona odpowiada, że tu też łatwo, jest w Polsce potrzeba pracowników, tylko wystarczy chcieć pracować. No to ja odpowiadam, że w Polsce, zwłaszcza przy pracy fizycznej, trzeba pracować 16 godzin dziennie żeby wyżyć, więc nie ma czasu na kwestie społeczne. A z tego, co wyczytałem w internecie, w Islandii nie ma czegoś takiego jak dyskryminacja zawodu, nawet pracując w śmieciarni, będziesz mieć szacunek i nie jest to powód do wstydu. No to mama opowiada, że zawsze tak jest, że nam się wydaje, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. No i ja odpowiadam, że przecież jak zobaczę, że tam jest gorzej, to wrócę. I tu wchodzi myśl, że to może jednak urojenie, więc mówię jej, żeby to jakoś uargumentowała. A ona na to, że nie może uargumentować bo nic nie wie o Islandii, ale na pewno nie jest tam lepiej. I tak w kółko. Z kolei temat przechodzi na kwestie finansowe, bo ogólnie przyczyną mojego odkładania wyjazdu jest brak pieniędzy na rozpoczęcie życia na Islandii. I się kłócimy, jak to powinna mi więcej zostawiać z renty, a ona na to, że to ja powinienem jej więcej płacić za utrzymanie. No i pomyślałem "to w takim razie idę do pracy i rezygnuję z renty. Będę płacić za swoje utrzymanie, jedzenie, połowę mediów itd. do czasu, aż się wyprowadzę." No i zaplanowałem tak: Pod koniec września zamierzam wyjechać do Islandii, a do tej pory może uda mi się znaleźć jakąś sezonową w Polsce. No i może od razu nie rezerwuję lotów i pokojów, ale postaram się trzymać planu. Teraz moje pytanie - co zrobić z tymi lękami? Od biedy mogę brać te neuroleptyki, ale wiem, że kiedyś je brałem z powodu agresji i to właśnie na nich zawaliłem swoje życie, przestałem się myć, uczyć itd. I zaczęło się poprawiać dopiero po odstawieniu. Więc wolałbym za wszelką cenę ich uniknąć - jednak lęki nie uniemożliwiają normalnego funkcjonowania, tylko co najwyżej skrócą mi życie, dadzą nadciśnienie i zwiększą ryzyko chorób nowotworowych. A co do źródła lęków, to niestety obawiam się, że przyczyną mogą być niestety napady migrenowe - były takie straszne, że zawsze przez 2 tygodnie po napadzie bałem się następnego, więc np. jak tylko włos mi spadł na oko i zaczął obraz zasłaniać, to wielka panika, że mam aurę, aż ibuprofeny brałem, a to tylko włos na oku. No i ostatnio zauważyłem, że występują podczas odpoczynku od stresu, więc dostałem lęku przed niedoborem stresu - właśnie wtedy pojawiły się pierwsze nieprzespane noce. No więc teraz mam lęk przed wszystkim - niedoborem stresu, nadmiarem i samym lękiem. No i ogólnie plan taki, że dzisiaj spróbuję zasnąć, a jak nie zasnę, to wezmę tabletkę bez żadnego zwlekania.
  3. Nie chodzi mi o sam natłok myśli, tylko o lęk. Że natłok myśli towarzyszy napadowi paniki to chyba normalne. Ale swoją drogą, od dziecka miewałem ataki paniki podczas zasypiania. Zasnąłem i natychmiast budziłem się z atakiem paniki. Ale z takim naprawdę atakiem paniki bez żadnego źródła, a nie czystym lękiem przed tym, że nie mogę zasnąć. Lecz zawsze pomagało zapalenie światła i powrót do łóżka. Odkąd zacząłem zapalać lekkie światło już przed pójściem do łóżka, dobrze spałem. Co ciekawsze, na fluoksetynie nie miałem tych napadów paniki tak często - normalne spanie ze zgaszonym światłem było codziennością. Dodatkowo, nie pojawiało się to, gdy spałem w nowym miejscu - dopiero po kilku dniach. No ale ostatnio doszły te lęki przed objawami schizofrenii - halucynacjami, bezsennością, problemami z myśleniem. Nawet jak pokonam lęk przed bezsennością i zasnę, to mogę się obudzić przy pierwszej fazie REM, kiedy zobaczę sen i wyda mi się halucynacją. Po obudzeniu będę świadomy, że to tylko sen, ale będę już obudzony. Po pierwszej fazie REM już rzadko się budzę - głównie gdy połączy się to z np. jakimś hałasem. Te ataki paniki przy zasypianiu mogą być spowodowane ciągiem koszmarów za dziecka, który trwał kilka lat. Dosłownie. Oczywiście latałem po sennikach, ale nic nie znalazłem. Wiadomo, że po trzech latach tych samych koszmarów nie uwierzyłbym w żadną interpretację tego snu, która nie znaczyłaby czegoś równie ważnego co koniec świata.
  4. Ogólnie widzę się raczej w pracy fizycznej. Albo w jakimś humanistycznym, ale to w dalekiej przyszłości, jak już się ustatkuję i skończę studia. Kazałeś napisać o moim codziennym dniu, a nie o natłoku myśli, więc napisałem. Nie widzę związku między tym - poza moimi konfliktami związanymi z tożsamością i sytuacjami, które wyzwalają ten natłok myśli, na przykład gdy ktoś powie, że wywodzę się od słowian i jestem w 100% członkiem słowiańskiej kultury. Zresztą to nie jest żaden natłok myśli, tylko po prostu bardzo niepokojące myśli, ale nie jest ich jakoś dużo, i są one raczej o jednej rzeczy - obawiam się, że mam schizofrenię. Wracają, gdy pojawi mi się jakaś głupia myśl, albo jak nie mogę w nocy zasnąć. No i oczywiście te myśli i niepokój są silniejsze w chwilach, gdy jest gorzej, na przykład, gdy ktoś podważa moje przekonania co do braku przynależności do słowiańskiej kultury. Może i za bardzo racjonalne nie są, bo jednak urodziłem się i wychowałem w kulturze słowiańskiej, ale jednak wychowywałem się w patologicznych warunkach, więc moje przekonania mogą się znacznie różnić od przecięntch. Definitynie jednak bardziej pasuję do kultury islandzkiej niż polskiej. I nie ogólnie do skandynawskiej, tylko do islandzkiej. I jestem świadomy, że w Islandii nie zostaną od razu potraktowany jako członek kultury - wiem, że jest to bardzo długa droga, ciągnąca się latami. Jednak nie zamierzam tam wyjechać na zwykłą emigrację finansową i wracać do Polski za każdym razem, jak się dorobię. Moim planem jest zdobycie w Islandii więcej znajomych i przyjaciół, niż mam w Polsce, a akurat, ze względu na to, że na lekach miałem skrajną depresję, nie ma w Polsce za dużo przyjaciół. Głównie świeże znajomości, które nawiązałem po odstawieniu. Ogólnie każde zajęcie, które nie stresuje, zmniejsza natłok myśli. Tu przekonuję się o skuteczności terapii zajęciowej, którą do tej pory uznawałem jedynie za wypełniacz czasu niskobudżetowych oddziałów terapeutycznych. Jednak wolałbym, gdyby to zajęcie było elementem mojej pracy zarobkowej. Wiem też, że Polska jest jedynym z najbardziej zestresowanych narodów. Za to Islandia jest jednym z najmniej, obok Grecji, Hiszpanii i Portugalii. Jednak to nie jest jedyny powód, dla którego wybrałem Islandię. Akurat wypiłem dużo alkoholu, więc otworzył mi się umysł, jak to bywa po alkoholu. Postanowiłem zacząć notować rzeczy, które mogą się przydać przy psychoterapii. I naprawdę dużo notuję, więcej, niż piszę w postach na forum, w których specjalnie pomijam najmniej istotne fakty, żeby nie przedłużać postów. Mam nadzieję, że chęć notowania nie przejdzie wraz z ustaniem efektów alkoholu. No ale nigdy się nie upiłem tak, żeby film mi się urwał, więc raczej będę pamiętał to, co postanowiłem. A aktualnie piję tylko wodę dla detoksu, żeby rano nie mieć kaca, więc bardziej już się nie upiję. Informuję, że akurat dość dużo wypiłem (alkoholu), więc ten post może brzmieć bardziej nielogicznie niż poprzednie. Ale mam nadzieję, że jest zrozumiały.
  5. No więc tak standardowo to dominuje robienie tego, na co jest potrzeba. Jak mam czas wolny, to też zależy od sytuacji. Zwykle gadam z kimś jak jestem w towarzystwie, a jak jestem sam to głównie gram w gry komputerowe singleplayer (aktualnie Heroes 3), od czasu do czasu w coś online, ale nie hardkorowo, czasem poczytam jakąś książkę albo coś na internecie, zwykle dotyczące moich zainteresowań - kultura skandynawska. Często, pod wpływem sytuacji, czytam w internecie o czymś, o czym zasłyszałem od znajomych. Na wykopie już rzadko przesiaduję, głównie w obserwowanych tagach, "g....wpisów" żadnych nie czytam. Często wychodzę z domu, to do sklepu, to na "pokemony", to ze znajomymi, w sezonie też na działkę zebrać truskawki czy sałaty, czasem gdzieś dalej coś załatwić, np. do lekarza albo do urzędu. Ogólnie najbardziej lubię chodzić pieszo, ale jak wybieram się gdzieś dalej, to biorę autobus albo, jak ma po drodze, mamę, bo nie mam prawka i na razie nie zamierzam zrobić. Mieszkam aktualnie z mamą, prowadziłem z nią rodzinny biznes, ale niestety widzę, że nie ma to sensu - mama mnie widzi na stanowisku informatyka, a ja, pomimo iż znam się na tym lepiej od większości zawodowych informatyków, to nie toleruję psychicznie problemów z komputerami, jak wszyscy w mojej rodzinie. Dodatkowo, są pewne rzeczy w mojej mamie, których ja nie toleruję, a mama nie toleruje pewnych rzeczy we mnie. Na przykład ja w mamie nie toleruję tego, że jej 2 minuty mniej czekania jest ważniejsze od mojego dokończenia walki w grze. Nie toleruję też jej postawy względem pracy, która jest ważniejsza od rodziny - dzwoni klient, odbiera telefon, nie mówi, że oddzwoni, tylko gada czasem nawet pół godziny, pomimo iż rozmowę ze mną przerwała w pół słowa jak telefon zadzwonił. Za to czego mama we mnie toleruje? Tego nie jestem w stanie stwierdzić. Mówi, że ona dla mnie wszystko, a ja dla niej nic. Mówi, że jak pomagam jej w ogródku, to też robię to tylko dla siebie, bo ja też zjadam to, co urośnie. Niby trochę prawdy jest, ale jednak nie jest to tak, jak rodzina powinna działać - normalnie w rodzinie każdy sobie wzajemnie pomaga i wszyscy mają z tego korzyść. A tutaj to jak coś jest dla rodziny, to tak jakby było dla mnie. Jak nie pomagam jej poza sprawami rodzinnymi, to jestem "pasożytem", bo korzystam z tego, że pomaga mi wyhodować takie dobre warzywa. A że wolę mięso, a warzywa w większości sama zjada, to już jej nie interesuje. dodatkowo lubi "przypominać" o tym samem co 5 minut, mimo iż mam to zrobić dopiero jutro. Albo wieczorem idzie z koleżankami na chlanie i przez cały dzień co chwilę mówi "pamiętaj, żeby mieć naładowany telefon jak zadzwonię że trzeba po mnie wyjść na przystanek". Więc, skoro mieszkanie z mamą nie wychodzi dobrze, to mam racjonalny powód, żeby się przeprowadzić. Ogólnie w psychice zauważyłem dwa główne konflikty. Pierwszy, to w związku z mamą - wiem, że ona mnie nie krzywdzi umyślnie, ale jednak nierzadko mnie to wyprowadza z równowagi do tego stopnia, że odczuwam potrzebę zemsty. A drugi, to bardziej skomplikowany kryzys tożsamości - z wyglądu widać, że jestem rasy nordyckiej, z genealogii też widać duńskie korzenie, i do tego z rodu królewskiego, ale rodzice mówią, że mam korzenie słowiańskie. Do tego jeszcze mam siostrę, która wygląda zupełnie inaczej niż reszta rodziny, nawet ma ciemną skórę - co by mogło świadczyć o obecności jakichś ukrytych genów, albo o tym, że mamy różnych ojców. No i kwestia kulturowa - praktycznie nie czuję się członkiem żadnej lokalnej kultury poza najbliższymi sąsiadami, z którymi często gadam przez płot. Nie czuję się członkiem polskiej kultury, bo do niej nie pasuję - jestem lojalistą, a polska kultura to głównie antypatriotyzm, jak uniknąć wojska, jak obniżyć podatki, jak wyciągnąć zasiłki od państwa, do tego jeszcze to ciągłe narzekanie, że w Polsce taka najgorsza służba zdrowia, najgorsze drogi, najgorsi politycy, najgorsze zarobki, że polski sklep z meblami sprzedał bubel, że sygnał TVNu z satelity jest taki słaby, że nie odbiera podczas burzy - za granicą dostałbym za to odszkodowanie, tutaj to normalka, i ogólnie Polacy tak narzekają. Do tego Polacy, który znacznie się różnią ode mnie, lubią np. robić rozróby na zagranicznych stadionach, krzycząc "polska kibolska", albo okradają ludzi za granicą, przez co ja otrzymuję nieprawdziwą negatywną reputację na podstawie uprzedzeń. Za to czuję się najbliżej do kultur skandynawskich, zwłaszcza islandzkiej, ale no problem jest taki, że nie wychowywałem się tam, nie mam obyczaju, nie znam języka. Więc czuję się jak jakiś banita bez ojczyzny. To jest mój największy konflikt w psychice. Nawet próbowałem dochodzić do tego, dlaczego moje poglądy tak bardzo się różnią od innych. Chyba najbardziej logicznym wytłumaczeniem jest zapewne wysoka inteligencja i przez to bardziej rozbudowane wyciąganie wniosków. Prości ludzie pomyślą, że "nie chcemy komunizmu, bo ogranicza wolność", przy czym sami brzydzą się Murzynów czy homoseksualistów, którzy z tej wolności korzystają. Ja za to twierdzę, że komunizm utrudnia obywatelom nieuczciwe praktyki biznesowe, ale żeby to działało jak należy, musiałby być rząd, który robiłby to dla kraju, a nie własnej kieszeni. Twierdzę też, że mieszanie się kultur, jak np. masowe migracje czy internet, nie jest bezpieczne, bo po takim pomieszaniu się, zwykle przyswajane są egoistyczne praktyki innych kultur, a odrzucane prospołeczne praktyki własnych. Prości ludzie są podatni na obietnice łatwego zysku. Jak zauważą, że telefony z Chin są takie tanie, to zaczynają importować, nie zwracając uwagi na to, w jakich warunkach są produkowane. A że mamy demokrację, a prości ludzie stanowią większość... cóż, tu akurat zgadzam się z Hitlerem, że "demokracja jest obrońcą głupców". PS. admini proszeni są o naprawienie serwera
  6. No więc zacznę od początku. We wczesnym dzieciństwie otrzymałem diagnozę zespołu aspergera na podstawie jakichś odruchów nerwowych - że np. nie reagowałem na szeleszczenie gazetą przy uchu. I jako dziecko byłem dość agresywnym dzieckiem. Z początku nie miałem większych problemów w szkole - poza agresją i tym, że nie wymieniałem się na przerwach tazosami, bo mama zabraniała kupować chipsy, że są niezdrowe. Jednak gdy ta postawa mamy się zmieniła, problemów z kontaktami nie było. Wróciły, gdy z powodu agresywnych reakcji na zaczepki dostałem nauczyciela wspomagającego - oczywiście zacząłem być traktowany jako "inny". No i od tamtej pory było tylko coraz gorzej. Punktem kulminacyjnym było gimnazjum, gdy trudny wiek złożył się z dotychczasowymi problemami, rozpoczęciem brania leków (na zachowania agresywne) i z rozwodem rodziców. Dziwię się, że nie miałem wtedy nawet próby samobójczej. W każdym razie zastanawiałem się, czemu to wszystko mnie spotyka. Na bank to jakiś spisek. Tylko czyj i z jakiego powodu? Tu zacząłem przeszukiwać demonologię chrześcijańską. No i moje przypuszczenia się sprawdziły - byłem przekonany, że siedzi jakiś Mefistofeles ze swoimi wpływami na tym świecie i spiskuje przeciwko tym, którzy nie odwrócili się od dobra. Jakoże byłem jedynym chłopcem w klasie, który był wychowywany zgodnie z zasadami dobrego wychowania, to miałem powód, żeby przypuszczać, że jestem jednym z tych niewielu. Ogólnie w tym okresie, z powodu nasilenia problemów, zostałem pierwszy raz wysłany do szpitala psychiatrycznego. Jeszcze chyba mama za mnie podpisywała zgodę, bo nie miałem iluś lat. W szpitalu, jak opowiedziałem o tym wpływie demonów, to od razu poszła diagnoza - schizofrenia paranoidalna. Zresztą oni mnie pytali, dlaczego się zachowuję tak agresywnie? Co miałem powiedzieć, "tak po prostu"? Nie potrafiłem tego w inny sposób powiedzieć, więc powiedziałem, że jestem opętany i demon mi kazał. Od tej pory przez około 10 lat brałem leki, z kilkoma kilkumiesięcznymi przerwami. Podczas przerw w braniu leków problemy z myśleniem nie powróciły - tylko agresja, która przyczyniła się do powrotu do leków. Jednak, jakoże bez leków funkcjonowałem lepiej niż na lekach, tylko problemem była ta agresja, postanowiłem coś z tym zrobić. Od grudnia zeszłego roku nie biorę leków, a praca nad emocjami pomogła przy agresji. Jednak pojawił się nowy problem. Często zacząłem łapać infekcje górnych dróg oddechowych. Chodziłem po lekarzach, jeden antybiotyk, drugi, w końcu poszedłem na zakaźny zrobić wyniki na HIV. Wszystko w porządku. W międzyczasie, ze względu na napady migrenowe, poszedłem do neurologa. Miałem rezonans magnetyczny i nic nie wyszło niepokojącego, poza krzywą przegrodą nosową. Podczas ostatniego pobytu w szpitalu zostałem pobity, więc mogła się wtedy skrzywić - wyjaśniałoby to infekcje górnych dróg oddechowych. Ale zauważyłem też, że podczas napadów migrenowych pojawiają się problemy z myśleniem, podobne do tych przed pierwszą hospitalizacją, a do tego pobudzenie uniemożliwiające zaśnięcie. Teraz borykam się chyba z jakąś nerwicą - odstawiłem leki i boję się, że wróci mi schizofrenia. Nie wiem, czy diagnoza była trafna, czy nie, ale boję się. Gdyby można było zrobić jakieś badania żeby to wykluczyć... Chociaż wiem, że ten lęk nie jest racjonalny, bo wcześniej tez odstawiałem leki i żadnych głosów ani długotrwałych zaburzeń myślenia nie miałem - jedynie podczas napadów migrenowych. Poza tym, przed pierwszą hospitalizacja, gdy miałem te objawy schizofrenii, to leki akurat brałem. Dodam też, że jestem wrażliwy na wszystkie bodźce które wskazywałyby na to, że mam schizofrenię. Napisałem ostatnio o swoim problemie na portalu WYKOP przy pomocy funkcji "Anonimowe Mirko Wyznania". Ktoś odpowiedział, że z mojego tekstu od razu widać, że mam schizofrenię. Pewnie troll, ale jednak zadziałało na mnie. No i ten lęk przed schizofrenią polega głównie na tym: Przyjdzie mi kilka głupich myśli do głowy. Zastanawiam się "może jednak mam tą schizofrenię?". Myślę o tym, skąd te myśli, dlaczego mi przyszły do głowy. Nie mogę znaleźć odpowiedzi. Boję się, że jednak mam schizofrenię. Z lęku nie mogę zasnąć. Bezsenność jest jednym z objawów schizofrenii. Im dłużej próbuję zasnąć, tym bardziej się denerwuję. W końcu nerwy dochodzą do tego stopnia, że dostaję mdłości. Wstaję, robię kilka razy "łe" nad kiblem, ale nic nie wymiotuję, bo nic nie jadłem. Idę znowu spać. Zasypiam albo nie. Potem następny dzień jestem niewyspany i muszę pospać w dzień. Przez to znowu nie mogę zasnąć w nocy. Takie błędne koło. Zwykle po max kilku dniach przechodzi, a zaczyna się zwykle po stresujących sytuacjach. Teraz na przykład stresowałem się przed odbiorem wyników na HIV - bałem się, że jednak mam. Do tego jeszcze nie mogę rozwiązać pewnych konfliktów związanych z moją tożsamością - do Polskiej kultury zdecydowanie nie pasuję. Pasuję za to do skandynawskiej, ale nie mam w niej doświadczenia ani nawet języka żadnego nie znam. Czuję się jak jakiś banita co nie ma własnej ojczyzny. Chcę zamieszkać na Islandii, gdzie, według tego, co piszą w internecie, bym się czuł komfortowo. Jednak mama mi odradza, że nie jestem całkiem samodzielny, że nie mam tam znajomych. Chociaż w głębi serca wiem, że tam na pewno będzie mi łatwiej znaleźć znajomych skorych do pomocy, niż w Polsce, gdzie nawet własna matka nie znosi już moich problemów i sama się denerwuje. Ale jest jedno czego się naprawdę boję - tamtejszy klimat zdecydowanie nie sprzyja biometeopatom. Co do samej bezsenności, to od dziecka budziłem się zaraz po zaśnięciu z atakiem paniki. Przez to właśnie zacząłem spać z zapalonym słabym światłem, bo zauważyłem, że to osłabia te ataki. Jednak bez nerwicy za którymś razem zawsze zasnąłem, a z nerwicą za którymś razem dostanę nerwa i nie zasnę. No a najgorsze jest to, że nie mogę skorzystać z psychoterapii. Dam dokumentację medyczną, widzą "schizofrenia" i jedyne co mówią, że muszę brać leki, bo będzie coraz gorzej. Zataję leczenie psychiatryczne - zataję przyczynę nerwicy. A ja naprawdę, pomimo bezsenności i lęków, czuję się lepiej, niż jak brałem leki - na lekach dobrze czułem się tylko przez 2-3 miesiące, potem wielka depresja i beznadziejność. Tylko teraz bez leków boję się nawrotu schizofrenii. Zwłaszcza, że babcia ostatnio zaniemogła, leży z sondą w żołądku i w pieluchach i ma halucynacje. Boję się tym bardziej, że to schizofrenia i że mam skłonności po rodzinie. No i teraz znów wstałem, zrobiłem kilka razy "łe" nad kiblem, rozbolała mnie głowa, a spać się nawet nie chce. Spróbuję się położyć, poczytać coś, może zasnę. Do tego jeszcze dzisiaj przepadła mi wizyta u psychiatry - mógłbym poprosić o receptę na jakieś leki nasenne. Ale tak ogólnie to co powinienem w tym wypadku zrobić? Usilnie szukać dobrej psychoterapii i wydawać hajs w ciemno, a przeprowadzkę na Islandię odłożyć?
  7. Od razu zacznę, że doświadczyłem wielu trudności w życiu - w wieku 12 lat porównywałem swoje doświadczenia do cierpienia Jezusa poprzedzającego ukrzyżowanie (cierpienia psychiczne wynikające ze zdrady, szydzenia itd szacowałem na sumarycznie mniej przykrości niż ja doznałem w ciągu dotychczasowego życia). Stąd też przekonanie, że jestem kimś wielkim, że jestem zbawicielem, że mam jakieś moce itd. A potem to się zamieniło w przekonanie że "nie jestem człowiekiem" - to chyba jedyne w mojej przeszłości co można podciągnąć pod objawy schizofrenii. Ale i tak najważniejszym celem przy mówieniu że "nie jestem człowiekiem" było skontrastowanie słów mamy w stylu "człowieku, zastanów się co ty mówisz" i inne takie - tak samo jak mama mówiła "Boże, weź uważaj z tymi szklankami bo ci spadną, nie układaj trzech na jednej wieży" to wtedy odpowiadałem "A więc jestem Twoim Bogiem?" albo "To nie Bóg, to ja". I wmówiłem sobie, że jestem elfem - zgadzało się, że dużo płakałem (duuuużo więcej niż przeciętny człowiek), szanowałem Naturę (od dziecka byłem przeciwny wycinaniu drzew w ogrodzie) i ogólnie miałem w sobie dużo miłości. Pamiętam, ze jak poszedłem do szpitala na wyrostek, to chciałem wyjaśnić to, czym jestem, na podstawie wyników badań morfologicznych. Pielęgniarki bez pytania mówiły, że "jestem kosmitą", bo miałem rzadkie powikłania, których najwyraźniej jeszcze nie widziały. Ale wtedy w ogóle moje myślenie było bez sensu. Pamiętam, że mówiłem, że w moim ciele żyją jakieś mikroorganizmy dające umiejętność programowania w Turbo Pascalu. Chociaż tak naprawdę w to nie wierzyłem - tak jakby tworzyłem własną fikcję i nakładałem ją na rzeczywistość, ale wiedziałem że to fikcja. Bo miałem zbyt rozwalony światopogląd, żeby w cokolwiek wierzyć. Pamiętam jak na pewnym prywatnym serwerze World of Warcraft była kwestia sp.......nego czaru o nazwie "Mana Burn", który, z powodu błędu w kodzie, potrafił uwalić najsilniejszego przeciwnika za jednym razem, pod warunkiem że ten miał pasek many. No i oczywiście cały serwer o tym gadał. Więc raz na forum opisałem naukowo "reakcję spalania many" - ze wzorami sumarycznymi i strukturalnymi, i w ogóle takim czysto naukowym językiem. Wyglądało to mniej więcej tak: 4MANA + O2 -> 4MA2 + 2N2O (chyba dobrze przeliczyłem?), gdzie M i A to były struktury podobne do alkinów, tylko z innym izotopem wodoru, czy coś takiego, w każdym razie dokładna ich struktura nie została jeszcze poznana, więc nie jest możliwe podanie ich dokładnych wzorów. No i podobnie, jak nałożyłem prawdziwą chemię na czar z gry, tak nakładałem sobie fikcję na rzeczywistość. Miało być dla żartów, ale nie wyszło. Na przykład jak zobaczyłem nieznanego pochodzenia różowe kryształki w szklance, to od razu "O, mana się skrystalizowała"... Później zaczęło się pogarszać, podłapałem nazwę "demonologia" z gry jako idealną do robienia żartów na temat wymarzonego kierunku studiów. Ale wpisałem se w google, żeby zobaczyć czy coś takiego czasem faktycznie nie istnieje - i dostałem się na stronę o demonologii chrześcijańskiej i wpływach szatana. Zacząłem głosić w kółko, że świat jest cały opanowany przez te cholerne demony, że ludzie nie kontrolują tego co robią, tylko te demony to kontrolują, dlatego tyle zła jest na świecie, itd. Swoje problemy psychiczne oczywiście zwalałem na opętanie przez szatana. Ogólnie te objawy rozwijały się przez jakieś 2 lata na wielu lekach, które nie działały i co kilka miesięcy były zmieniane. W końcu trafiłem do szpitala przez agresję. Tam dali ten sam lek, tylko w zwiększonej dawce, którą przed wypisem i tak zmniejszyli na taką samą z jaką tam trafiłem. No ale to jakoś pomogło, nie wiem czy przez tymczasowo zwiększone dawki leków, czy przez oderwanie od dotychczasowych doświadczeń, czy przez to, że byłem tam prześladowany przez współpacjentów i za wszelką cenę nie chciałem tam wrócić. Objawy ustąpiły w ciągu kilku miesięcy - leki odstawiłem ze względu na pewien poważny problem - wtedy bardzo ceniłem sobie gry MMORPG, a o 21:00 zaczynały się rajdy - podczas gdy ketrel, który brałem o 20:00, powodował straszną senność od godziny około 21:00 do jakiejś 23:30, praktycznie uniemożliwiającą grę. Jak przetrwałem do północy, to senność wracała do normalnej jaka naturalnie występuje w nocy, ale nie było już rajdów. No i takie same były problemy z każdym poprzednim neuroleptykiem. Po odstawieniu leków przez pół roku było w porządku - potem niestety, pierwszy atak migreny z aurą. Z początku myślałem, że to udar, krzyczałem na rodziców, żeby dzwonili na to pogotowie. Najpierw zaczęło zanikać pole widzenia, potem dotyk w niektórych częściach ciała. Na koniec rozbolała głowa i przeszło. Wziąłem 2 ibupromy, ból przeszedł, a ja zacząłem czytać o udarach - dowiedziałem się, że często jeden przechodzi po godzinie, a następny może zabić. Po tym zacząłem jakby inaczej odczuwać dotyk, tak jakbym miał wszystko trochę zdrętwiałe - co uznałem za następstwa udaru. Za 2 tygodnie kolejny atak - wtedy jeszcze nie kojarzyłem tego z migreną. Pojechałem na pogotowie. Mówiłem, że nie mam czucia w dłoni. Lekarz kazał mi zacisnąć swoją dłoń - ja z powodu braku dotyku zacisnąłem ją tak mocno, że omal nie zmiażdżyłem. Powiedział, że mogę zacisnąć, więc mam czucie, bo niedowładu nie ma, i symuluję, bo "nastawiłem się psychicznie przeciwko mamie i chcę leżeć w szpitalu żeby nie mieszkać z nią". Ale nie symulowałem. A że w domu akurat była starsza siostra, która już miała migreny, doszliśmy do wniosku, że objawy typowe dla migreny, do tego jednostronny ból głowy, który potem doszedł, potwierdził diagnozę. Jakoże wtedy miałem lekką depresję, dostałem od lekarza fluoksetynę - po której o dziwo nie miałem napadów migrenowych. Ale znowu pojawiła się agresja (tym razem bez tych głupowatych myśli), fluoksetyna odstawiona, dostałem jakiś nowy neuroleptyk, który podobno działał inaczej niż wszystkie i miał nie powodować uciążliwej senności. Ale... takie miałem problemy z ruchem, że nie potrafiłem o własnych siłach umyć włosów, bo jak podniosłem ręce do góry, to zamiast myć włosy to się trzęsły w losowych kierunkach dookoła głowy i dawały takie nieprzyjemne uczucie, nie był to ból, takie jakby napięcie w tych rękach miałem. To samo jak wykonywałem szybkie ruchy np. podczas kręcenia kremu do ciasta. Do tego ta depresja - nic mi nie sprawiało przyjemności - gry, telewizja, książki. Odrobinę pocieszały mnie jedynie rozmowy z innymi ludźmi, ale też nie miałem takiego zapału towarzyskiego - pewnie przez te fobie społeczne spowodowane prześladowaniami w przeszłości. Co uczyniło mnie finalnie pacjentem leżącym, bo wszelkie zabijacze czasu typu gry, książki, telewizja, były dla mnie nie mniej nudne niż leżenie - były dla mnie autentycznie jak praca. A pracy już miałem dość. No i znów ataki migreny, tym razem jednak nie obawiałem się śmierci na udar. Każdy następny pobyt w psychiatryku spowodowany był głównie agresją, jak mama mnie na siłę próbowała zmusić do pracy, a ja z powodu depresji nie mogłem. Leki przeciwdepresyjne nie pomagały. W końcu pomyślałem, żeby zamiast doprowadzać do agresji, od razu pójść na jakiś oddział dzienny. A tam tylko terapia zajęciowa, robótki ręczne, których od dzieciństwa nienawidziłem jeszcze na lekcjach techniki. Co jakiś czas była rozmowa z psychologiem czy jakieś terapie grupowe, ale.... po prostu za dużo tej terapii zajęciowej. No i jeszcze ta pielęgniara, co na wszystkich krzyczała, a jak się jej odpowiedziało krzykiem to wpierdalała dwie hydroksyzyny na zapas. No i skończyło się tak, że z dziennego poszedłem prosto na zamknięty. Po kilku latach znów miałem stan wielkiej depresji, ale byłem już rozumiany przez mamę i nie eksploatowała tak mnie, więc nie dochodziło do agresji. No ale czułem się źle. Myślałem, że to od leków, bo przed lekami nie było takich problemów. Więc z dnia na dzień je odstawiłem. Po dwóch dniach oczywiście się nie poprawiło ani nie pogorszyło, ale nie chciałem już dłużej cierpieć i z desperacji postanowiłem pojechać z mamą do szpitala. Tam powiedzieli, że źle się czuję dlatego, że odstawiłem leki. Nie chcieli słuchać, że jak brałem to się dokładnie tak samo czułem, albo że nie biorę ich dopiero 2 dni i jeszcze nie przestały działać. Natomiast, jak się potem okazało, w karcie miałem wpisany atak z nożem na mamę i interwencję policji... Po powrocie do domu postanowiłem, że tym razem odstawię leki zanim się źle poczuję. I po odstawieniu bywały okresy, że się źle czułem, ale zawsze przechodziły po max kilku godzinach. No i nie była to taka depresja jak przy lekach - dobra gra lub film były w stanie zapewnić mi przyjemność, która kończyła albo osłabiała złe samopoczucie, problemem było tylko wzięcie się za tą grę czy film. No ale niestety zaczęło się sypać. Jakoże znałem się na informatyce i mama jeszcze nigdy się na mnie nie zawiodła, wydawało jej się, że potrafię wszystko zrobić z komputerami. No i się przeliczyła, ale kazała coś główkować i główkować, na pewno coś wymyślę. A ja po prostu tego nie umiałem. Ona w stresie, że jutro termin a komputer nie działa, wyładowywała się na mnie. Ja w stresie, że ona mi nie daje spokoju z tym komputerem. To mnie wyeksploatowało. Uderzyłem ją w głowę, ale nie tak mocno, żeby skrzywdzić, tylko żeby się opamiętała. A ona od razu na policję że z całej siły ją biję. W szpitalu znowu leki. Ale postanowiłem się nie poddawać i znów je odstawiłem, wyciągając nauczkę z poprzedniej sytuacji stresującej, bez której bym ich w ogóle nie zaczynał znów brać. A odstawiłem je, bo nie widziałem nic, na co leki pomagały. Na te głupkowate myśli brałem leki przez ponad rok i nie pomagały, dopiero negatywne doświadczenia będące następstwem tych myśli pomogły. A były one wywołane traumą związaną z prześladowaniami w szkole i rozwodem rodziców. No i teraz mam problem - te głupkowate myśli wracają. Że może jednak nie jestem człowiekiem, że może jednak jestem kimś wyjątkowym. I inne takie, które od razu widzę, że są niezgodne z prawdą i je odrzucam. Na razie to tylko myśli - nie wpływają na moje przekonania, w ogóle ich nie uzewnętrzniam w codziennych relacjach. Ale do tego pojawiają się okresowe problemy z koncentracją, ze składaniem zdań czy śledzeniem tekstów lub rozmów. Zdarza się, że np. myślę o jednym, mówię to. Potem przypomina mi się coś innego z tym związanego, a ja to wtrącam w kontekst poprzedniego zdania tak, że oba zdania wyglądają jakby były pisane w tym samym kontekście, ale mówią o czym innym. Przykład: pytanie było: Używasz jakichś modów w grach? Na przykład graficznych? Moja odpowiedź: Ja to sobie czasem zainstaluję jakieś na zwiększenie poziomu trudności, ale tak ogólnie to nie lubię modów graficznych. No i problem jest taki, że się obawiam, że te myśli znów powrócą z taką siłą, że przerodzą się w jakieś urojenia albo halucynacje, że może diagnoza schizofrenii jednak była prawidłowa i jednak potrzebuję brać leki. Ale wiem też, że branie leków się dla mnie dobrze nie kończy, więc niestety się martwię. Jakby co, to ta diagnoza schizofrenii zawsze była naciągana - co lekarz to inny rodzaj schizofrenii, zdarzało się też dopisywanie objawów do karty, żeby w ogóle zaliczyć to pod schizofrenię. A tak naprawdę tylko objawy przy pierwszym pobycie w szpitalu podchodziły pod schizofrenię. No i teraz problem - chciałbym jakoś w miarę normalnie funkcjonować, chciałbym zostawić te psychiatryki za sobą. Wiem, że normalne życie na lekach jest w moim przypadku niemożliwe, bo odbierają mi one zapał i chęć do życia, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. No ale boję się też, że zacznę świrować i nie będzie to możliwe również bez leków. I wtedy zostanie tylko jedno wyjście - samobójstwo. Chybaże jakimś cudem jakaś medycyna naturalna czy akupunktura mi pomoże. Co z tym robić? Jeśli nigdy nie miałem halucynacji, a urojenia tylko raz i to też nie takie typowe dla schizofrenii, to jakie jest prawdopodobieństwo, że jednak mam tą schizofrenię? O moich prześladowaniach i trudnościach w dzieciństwie mogę też napisać, ale nie chcę przedłużać tego i tak długiego postu. Dodam tylko, że towarzyszy temu uczucie jakby przeciążenia umysłu analizowaniem ostatnich doświadczeń, że jakby z różnych źródeł przychodzą do mnie sprzeczne informacje, a ja nie mogę się w nich odnaleźć. Takim przykładem tych informacji jest fakt, że np. negatywnie się wypowiadam o ludziach, którzy zatrudniają tylko bardziej doświadczonych od siebie, bo chcą ułatwić sobie drogę do pieniędzy. Dostaję odpowiedzi, że to ich firma i mają prawo zatrudniać kogo chcą, albo "porady", żebym zamiast krytykować innych sam zdobył to doświadczenie w pracy w wolontariacie i dostosował się do wymogów życia. Niby według moich stanowczych poglądów, iście na łatwiznę kosztem innych to oszukiwanie, ale też mają rację, że nie powinno się zabraniać zatrudniać ludzi o wysokim doświadczeniu, a poza tym na jedną moją opinię odpowiedziało z dziesięć osób ze sprzecznymi opiniami. Mówią też, żebym założył własny biznes przyjazny niedoświadczonym pracownikom. Ale wiem, że przy takiej konkurencji, która zatrudnia tylko doświadczonych, nie będę miał żadnych szans, co znów nasila moje poprzednie przekonanie, że ci pracodawcy oszukują.
  8. Maður

    Nie lubie ludzi

    Też tak miałem - za dziecka byłem prześladowany w szkole. Ogólnie byłem i jestem osobą agresywnej natury - wielokrotnie zdarzało się lanie, miesiąc bez komputera, półtorej godziny w kącie, a w gimnazjum to już policja, sąd, psychiatryk. Podciągali to pod autyzm, schizofrenię, ale prawda taka że objawy do niczego nie pasowały - chociaż po lekach jak otumaniły to trochę co najwyżej zaczynało to przypominać demencję starczą. Często na przyjęciu dopisywali se objawy do karty tylko po to żeby mnie przyjąć. No i w szkole byłem z początku odrobinę prześladowany z powodu dobrych, wysokiego wzrostu (zazdrość) ocen oraz konfliktów z panami z gimnazjum. Nie mieli szans z 8-latkiem w jeden na jednego, więc rzucali się w trzech. No to dostałem nauczyciela wspomagającego. Pierwszy był porządny. A za to drugi ciągle powtarzał całej szkole jaki to ja chory jestem i potrzebuję szacunku itd - co jeszcze bardziej pogarszało sytuację. No i do tego była taka nieznośna, że jak tylko się odzywała to miałem ochotę ją udusić. I miała taki zeszyt co zapisywała rodzicom co złego i dobrego robiłem. Ale nie była ze mną na wszystkich lekcjach, co się kończyło tak że 6 godzin jej nie było i siedziałem spokojnie, 2 godziny ona była i ciągle broiłem, na koniec dostałem wielkie lanie za 8 godzin brojenia. No ale z tym laniem to jednak nie takie proste. Bo ojciec lał mnie dyscyplinarnie, za karę. Mówił, że ten raz za to, ten za to. A matka niby tak często nie biła tylko dawała same szlabany, ale od razu widać że nie było to za karę tylko ze złości. Jak była bardzo zła, bo np. w pracy coś nie tak, to jak zaczęła lać to nie mogła przestać. A szlabanów było tyle, że musiała dawać na pojedyncze gry i seriale bo się tak nakładały że inaczej dostałbym na jedzenie, picie i noszenie ubrań. Chociaż później to i takie rzeczy się zdarzały, tylko po 2 godzinach się opamiętała i odwoływała. Dlatego oczywiście szanuję ojca, nie matkę. No ale ojciec nie wytrzymał, był rozwód i matkę nam przydzielili. Kurdę, wtedy co mnie z domu wyrzuciła nago, żałuję że nikomu pod samochód nie wskoczyłem. Złamana noga by bolała, ale przynajmniej matka nie miałaby praw rodzicielskich. A ojciec znał się na wychowywaniu dzieci, matka tylko na manipulowaniu sędziów. Jakoże tyle przeżyłem za dzieciństwa i wczesnej młodości, to i tak okazałem się osobą o wyjątkowo silną psychiką, że nie miałem nigdy ani jednej próby samobójstwa (oprócz tej sfabrykowanej dla sensacji), a depresja nigdy nie trwała u mnie dłużej niż miesiąc. Ze względu na moją naturę - a także na dobre wychowanie, typu zabranianie jedzenia czipsów cześciej niż raz na miesiąc, podczas gdy cała męska część klasy całymi przerwami wymieniała się pokemonami - nie miałem kolegów. Jedyne, co mnie ratowało, to skakanie z dziewczynami w gumę, przez co otrzymałem miano "geja". No ale jak znalazłem wspólny kontakt z rówieśnikami to było w miarę dobrze - na przykład stara dobra zabawa w "Sędzię Annę Marię" na ostatnich lekcjach matematyki w roku szkolnym jak program był już przerobiony. Co nie zmienia faktu, że np. w tibii i tak team hunty zawsze były na mnie. No ale przy pierwszych pobytach w psychiatryku, na oddziale młodzieżowym, byłem prześladowany jeszcze bardziej niż w szkole, przez co przypominały mi się traumatyczne przeżycia a jednocześnie zapominałem o tym, że chociaż kilka osób w szkole mnie lubiło. Wtedy to już było najgorzej - była fobia społeczna, nie wychodziłem do ludzi, a ci, których pamiętałem z przeszłości, faktycznie mnie prześladowali. Lekarze to oczywiście uznali za typowe urojenia prześladowcze. Jednak definicji urojeń to nie spełniało, bo urojenia są bezzasadne i nie da się uświadomić chorego o ich nieprawdziwości - podczas gdy postanowiłem się ogarnąć i zacząłem wychodzić do ludzi, spotkałem od razu pierwszą osobę która mnie lubiła, to od razu "urojenia" zaczęły zanikać. Nadal większości ludzi jakich "spotykam" w internecie to nie lubię, ale tu rolę gra niezgodność charakterów - jestem wyznawcą zasady "oko za oko, ząb za ząb", a jak ktoś mnie trolluje na czacie, 5 innych trolli się do nich dołącza przeciw mnie, a 20 nie-trolli w ogóle się nie odzywa, bo się boją strollowania, to tacy nie-trolle są niedużo lepsi od trolli. Poza internetem dużo lepiej. Akurat z matką mam niezgodność charakterów, a matka to wielka plotkara i np. jak standardowo pukałem z nerwów parkometr, w którym przyciski działały z 10sekundowym opóźnieniem, jednoznacznie uniemożliwiając kupno biletu za pierwszą próbą, to matka zaczeła plotkować że dostałem ataku furii i chciałem parkometr rozwalić. Przez co prawie cała rodzina od strony matki żywi większą lub mniejszą niechęć do mnie. Za to ci spoza rodziny matki wyjątkowo dobrze mnie traktują.... nie wiem, czy winą plotki, czy po prostu ojciec był innej rasy i ja jestem za nim. Tak, bo ja nazywam rzeczy po imieniu. Jak w artykule medycznym piszą że na coś mają wpływ uwarunkowania genetycznie, to ja w tym miejscu mówię po prostu - rasa. Może i nie jestem zatwardziałym rasistą pełnym nienawiści do innych ras, ale wiem że relacje między Polakiem a Polakiem wyglądają inaczej niż między Polakiem a Murzynem. Kwestia kultury, ale też i rasy. Jedni go szkalują za kolor skóry, z kolei inni przesadnie szanują bo na pewno jest szkalowany. Na niezgodność charakterów także ma wpływ lokalna kultura - z tego względu powoli przygotowuję się do emigracji na Islandię. Im więcej czytam o Islandczykach, tym więcej widzę zgodności ze swoim charakterem. A różnica w stosunku do większości Europy taka, że aż łatwo nazwać Islandię oddzielnym światem od Ziemii. Może i są ludźmi i jak ludzie, ale praktycznie przez ponad 1000 lat byli przez większość czasu odizolowani od Europy, co zostawiło ślad. Najciekawszym jest to, że wszyscy rodzimi mieszkańcy są bliższymi lub dalszymi krewnymi (pomijając oczywiście mity o stworzeniu świata czy prehistorię), a nazwisk rodowych się tam nie nadaje - w miejscu gdzie my piszemy nazwiska to oni piszą przydomki, najczęściej pochodzące od imienia ojca lub córki (np. Björnsson - "Syn Niedźwiedzia/Björna") Tak więc (TL;DR ale nie wierzę żeby na takim forum ktoś z tego korzystał) - jeśli ktoś lubi wychodzić do ludzi i nie ma postawy antyspołecznej, ale i tak ludzie tracą u niego przy bliższym poznaniu, to nie jest to żadna choroba ani zaburzenie, tylko zwykła niezgodność charakterów.
×