Skocz do zawartości
Nerwica.com

JacobsKronung

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia JacobsKronung

  1. Trafiłaś w punkt. Na pewno wyidealizowałem Marcina jako potencjalnego przyjaciela, w końcu zależało mi na jakiejś bratniej duszy. Nawiązując poniekąd do przedmówcy (klękający szkielet), ja i Marcin mieliśmy podobne zainteresowania, tzn. informatyka i elektronika, z tym że ja jestem bardziej “wyspecjalizowany“ w pierwszym, a on w drugim. Mieliśmy nawet podobne charaktery - obydwaj byliśmy wrażliwi. Jednak największą rzeczą, która nas dzieliła było to, że Marcin uformował sobie hermetyczną sferę wokół swojego podwórka, do której bardzo ciężko się dostać z zewnątrz. Kiedy myślałem, że jako jeden z nielicznych udało mi się tam dotrzeć, tak rzeczywiście nie było. Przez minione lata udało mi się także wyrobić pewne kompetencje społeczne, dzięki czemu radzę sobie w nowych środowiskach, sytuacjach, itp. Jeśli chodzi o autystyczną społeczność, to od początku tego roku jestem w nią zaangażowany, ale na Facebooku, a wszystko zaczęło się od bloga Katji Schrödinger - http://kociswiatasd.blox.pl
  2. Miło, że chociaż chciało ci się potwierdzić moje domysły. Pozdrawiam.
  3. To by się zgadzało. Chociaż, czy to dotyczy wszystkich mężczyzn? Wiem, że osoby z Zespołem Aspergera (ZA), niezależnie od płci, często lubią być z dala od ludzi i dłuższy kontakt z nimi potrafi być dla nich męczarnią.
  4. Przez pewien czas faktycznie szukałem przyjaciół "od zaraz", ale dałem sobie z tym spokój, głównie dlatego, że na ostatniej terapii na oddziale dziennym poznałem pewnego znajomego, z którym utrzymuję kontakt do dzisiaj. Co ciekawe, ponad 12 lat starszego ode mnie. Szukając przyjaciół na siłę było nieraz tak jak napisałeś - wyczuwali to i najczęściej się na mnie irytowali z tego powodu. Poza tym, to skąd takie przeczucie, że niejedna dziewczyna zaakceptowałaby mój kompleks (o którym nawet dokładnie nie wiesz)?
  5. Na drodze do znalezienia partnerki stoi jeden wielki kompleks, ale gdybym zaczął o tym pisać, to powstałaby kolejna książka
  6. Nie lubię streszczać w takich sprawach, gdyż moim zdaniem ludzie w ten sposób powierzchownie oceniają sytuację, zamiast zagłębić i wczuć się w daną osobę. I tak pisząc to starałem się o jak najkrótszy tekst, w którym jednocześnie są istotne wg mnie fakty. Mimo to mogę spróbować jeszcze bardziej skrócić, tylko nie w tej chwili, gdyż przygotowuję się do kolokwium. P.S. Mam tendencję do pisania dłuuugich tekstów, czasem nawet na kilka kartek A4. Mogłem ostrzec o długości na początku
  7. A więc opowiem o jednym z rozdziałów w moim życiu, który trwale odcisnął na mnie piętno. Jeśli założyłem temat w złym dziale, to proszę o jego przeniesienie. Z góry dziękuję za wyrozumiałość administracji. W październiku 2013 roku, na zajęciach aktywizujących społecznie i zawodowo dla dorosłych z zaburzeniami ze spektrum autystycznego, poznałem kolegę. Miał na imię Marcin, był ode mnie rok starszy. Jeśli by minąć go na ulicy, to nie wyróżniał się szczególnie pod względem ubioru, jak i zachowania. No może z wyjątkiem jego nadmiarowej tuszy, choć nie był jedynym zmagającym się z otyłością. Co prawda znałem już go kilka miesięcy wcześniej, z tych samych zajęć, które wyjątkowo odbywały się w wakacje, lecz dopiero teraz mieliśmy okazję poznać się bliżej. Na początku w ogóle nie przeczuwałem, że to się stanie, lecz dołączając się do jego rozmowy z innym lepiej funkcjonującym kolegą, doznałem olśnienia, a niedługo po zakończeniu zajęć wakacyjnych żałowałem, że nie wziąłem namiarów do jednego i drugiego. Ale co z tego, skoro 2 miesiące później znowu się zobaczyliśmy, a co najważniejsze, wymieniliśmy się numerami, adresami, i umówiliśmy się na pierwsze spotkanie poza zajęciami! W momencie kiedy poznałem Marcina, przechodziłem przez chyba najgorszy dotychczas okres w życiu. Byłem dopiero na półmetku 4 letniego tyrania w znienawidzonym technikum, z kolegami w których towarzystwo w ogóle nie udawało mi się wpasować, a niektórymi wręcz wyjątkowo chamskimi. Kontakt z moimi dotychczasowymi znajomymi poza szkołą zanikł całkowicie. Nie potrafiłem i nie widziałem sensu, żeby te relacje odbudować, bo każdy poszedł w swoją stronę i już nigdy nie będzie tak samo, jak kiedyś. Bezskutecznie szukając “schronienia“ w postaci stałych znajomych, którzy m.in. często ze sobą rozmawiają czy wspólnie spędzają czas, czułem się coraz bardziej odrzucony i w związku z tym powoli traciłem poczucie sensu życia. Zakumplowanie się z wysokofunkcjonującym autystą lub kimś z Zespołem Aspergera wydawało się dla mnie ostatnią deską ratunku. Sama mama mi kibicowała. Już po pierwszych dwóch spotkaniach byłem oszołomiony. Marcin wywarł na mnie solidne wrażenie wysokofunkcjonującego człowieka z ZA, ba, nawet lepiej funkcjonującego ode mnie pod pewnymi względami. Sytuacja przypominała miłość od pierwszego wejrzenia, lecz oczywiście nie jesteśmy homoseksualni. Czułem, jak moje największe marzenie ostatnich miesięcy spełnia się i że to nie jest sen. Lecz wszystko nabrało niebezpiecznie szybkiego tempa i “wykolejenie“ się wisiało na włosku... Marcin rozumiał moją ówczesną sytuację towarzyską i, zapewne kierując się dobrymi intencjami, zaproponował mi włączenie mnie do swojego grona znajomych, lub jak sam to określił, “zapozna mnie ze swoimi znajomymi“, “wyciągnie mnie do ludzi“. Chyba łatwo tu przewidzieć moją reakcję - nie tyle zacząłem go bardziej lubić, co nakręciłem się jak zegarek i nie sposób było nie już zatrzymać. Zanim Marcin zapoznał mnie z częścią swojego grona znajomych, od naszego poznania się minęło ponad 5 miesięcy. W międzyczasie skrupulatnie “pilnowałem“ go, żeby wywiązał się z “danego mi słowa“ (tak naprawdę to nie wiem, czy to była obietnica, gdyż byłem wtedy w euforii i nieraz uciekały mi z głowy szczegóły). Poznałem się z dwójką chłopaków starszych od nas raptem 3-4 lata. Oni znali się z Marcinem praktycznie od “piaskownicy“. Trochę się obawiałem, czego tu się po nich spodziewać, ale niepotrzebnie, bo okazali się być w porządku. Nasza znajomość nie trwała jednak długo. Spotkaliśmy się wspólnie tylko trzy razy, a poprzednie spotkanie z ostatnim dzieliło aż 4 tygodnie. Podczas ostatniego spotkania miałem napad agresji, nad którym nie byłem w stanie zapanować. Doszło do tego, że szantażowałem emocjonalnie Marcina, co bardzo zdenerwowało jednego z jego znajomych. Wracając na ich osiedle, był tak wściekły, że kazał mi się wynosić. Wróciwszy do domu dalej trzymały mnie emocje, lecz z jakąś godzinę później zacząłem gorzko tego żałować. Znajomy, który wściekł się na mnie, zadzwonił jeszcze tego samego dnia, przeprosił za tą sytuację i zaproponował spotkanie w cztery oczy. Coś jednak mu wypadło i nie spotkaliśmy się. Miesiąc temu gorzko się przekonałem, że to była jedynie przykrywka. Tak naprawdę tamta sytuacja była definitywnym końcem naszej której znajomości. Chłopak wykrzyczał mi to po moim wielokrotnym dobijaniu się na jego telefon. Długo nie docierało do mnie, że to ja jestem winny tej sytuacji. Uważałem, że to znajomy nie okazał mi pełni zrozumienia i nie chciał dać mi drugiej szansy. Marcin stał za nim murem, co było zresztą do przewidzenia. Od tej pory moja znajomość z Marcinem zaczęła powoli wygasać. Wrzesień 2014 jest datą, w której ostatecznie dobiłem gwóźdź do trumny naszej więzi. Kiedy wybąkałem mu, że ostatnio widziałem jego innego znajomego, którego nie poznałem już osobiście, lecz przez “przypadek“ na YouTube i Facebooku, wpadł w szał. Uznał mnie za niebezpiecznego inwigilatora, przestał myśleć racjonalnie i nie wysłuchiwał żadnych, podkreślam ŻADNYCH argumentów! Kiedy wreszcie dotarło do mnie, że nie ma już szans na uratowanie tego “związku“, zacząłem się pogrążać psychicznie. Krótko po nagłym zakończeniu znajomości nie mogłem patrzeć na jego blok, ulicę, okolicę w której mieszka. Na moje nieszczęście wszystko to jest zlokalizowane obok dużego popularnego centrum handlowego w moim mieście. Wodziły mną skrajne emocje - od smutku i rozpaczy, po wściekłość, agresję i chęć odpłacenia mu pięknym za nadobne. Dziś już ich nie ma, lecz widząc Marcina na mieście, dostaję nieprzyjemnych dreszczy, które jak dotąd udaje mi się po dłuższej chwili opanować i nie myśleć o tej sylwetce. Przyznam jednak, że pisanie tego tematu było dla mnie poniekąd rozdrapywaniem starych ran, ale chcę się podzielić tą niezbyt ciekawą historią ze społecznością tego forum. Zwłaszcza, że moi najbliżsi nieraz uważali, że wyolbrzymiam problem i powinienem wyrzucić go z życia, choć wcale nie jest to proste.
  8. JacobsKronung

    Cześć i czołem!

    Witam Was! Jestem Jakub, mam 21 lat, od października b.r. studiuję informatykę na 1. roku. W wieku 3 lat stwierdzono u mnie autyzm. Wieloletnia terapia behawioralna sprawiła, że dzisiaj mogę w miarę samodzielnie funkcjonować i komunikować się z innymi ludźmi. Od marca 2005 mam zdiagnozowany Zespół Aspergera. Problemy natury depresyjnej zaczęły się u mnie rozwijać 2 lata temu. Swoje apogeum osiągnęły 1.5 roku temu, kiedy ukończyłem technikum informatyczne. Sporo by można było o tym pisać. Mówiąc w skrócie, 4 letnia nauka w technikum, pewna nauczycielka psychopatka, oraz problemy z kolegami/znajomymi zarówno w szkole, jak i poza nią, wykończyły mnie psychicznie. Wówczas obok ZA zdiagnozowano epizod depresyjny i przepisano Asentra 50mg 1-0-0 oraz Ketrel 25mg 0-0-1. "Epizod depresyjny" odbierał mi radość z tego, co robiłem, motywację do działania, itp. Co prawda leki poprawiały mi nastrój, ale było jeszcze daleko do osiągnięcia stanu, w jakim byłem przed chorobą. W listopadzie 2015 mój stan gwałtownie się pogorszył i po raz pierwszy w życiu trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Spędziłem tam tylko 9 dni. Moja diagnoza została zmieniona z epizodu depresyjnego na zaburzenia adaptacyjne i nic poza tym. Lekarz twierdził, że dobrze się czułem, co tak zresztą było. Niestety, krótko po opuszczeniu szpitala zacząłem dostawać ataków psychozy. Miałem wrażenie, że wszyscy dookoła mnie tylko udają miłych i życzliwych, a tak naprawdę gdyby mogli, to chętnie by się mnie pozbyli. Potrafiłem obrażać, wyzywać innych ludzi bez konkretnego powodu. Poza tym straciłem jakąkolwiek wolę walki - moja sytuacja na studiach nie była najlepsza, a powracające złe wspomnienia z technikum wcale nie poprawiały mojego nastawienia. Na początku b.r. czułem się tak źle, że zdecydowałem się przerwać studia. Nie dotrwałem nawet do pierwszej sesji. Na początku lutego zapisałem się na oddziale dziennym psychiatryka, w którym leżałem zaledwie kwartał temu. Moja pierwsza terapia trwała tylko 2.5 tygodnia, do momentu, w którym mój stan znów się gwałtownie pogorszył, a lekarz był zmuszony skierować mnie na oddział 24h. Prawie 3 tygodnie pobytu tam dały mi znaczną poprawę. Krótko po opuszczeniu szpitala wróciłem na oddział dzienny, gdzie wytrwałem całe 12 tygodni terapii, z pozytywnym skutkiem. W międzyczasie moje leczenie farmakologiczne niewiele się zmieniło - obecnie przyjmuję Asentra 50mg 2-1-0 i dodatkowo zażywam preparat z witaminą D3, gdyż z powodu braku słońca czułem się przygnębiony. Obecnie mam się lepiej, lecz są jeszcze pewne niuanse, które nie dają mi żyć. Opowiem o nich w innym dziale na tym forum. Pozdrawiam wszystkich forumowiczów i do zobaczenia
×