Skocz do zawartości
Nerwica.com

fifek

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez fifek

  1. fifek

    gorsi?!

    i właśnie dlatego tego nie kumasz. bo doszukujesz się skrajności. to, że ktoś chce ciebie zachęcić do działania to nie znaczy, że uważa że "się użalasz nad sobą i tyle". pomiędzy czarnym i białym jest jeszcze dużo odcieni szarości.
  2. fifek

    gorsi?!

    to, że ktoś wam mówi, żebyście się wzięli w garść,, niekoniecznie wynika z ignorancji. czasem ktoś po prostu chce pomóc. spróbować dać wędkę, zamiast ryby. przy depresji człowiek ma pogłębiające poczucie bezsilności, a to 'weź się w garść' ma motywować do czegoś więcej niż 'udereznia po pysku', zwłaszcza jeżeli się to słyszy od bliskiej osoby. depresja to jest coś, co można wyleczyć tylko samemu. ile by się pillsów nie nałykało, ile pomocy by się nie dostało, bez odrobiny motywacji nic z tego nie wyjdzie. rycerz w lśniącej zbroji na białym rumaku nie przyjedzie i nikogo nie uratuje. poza tym rozumiem, że z tym uderzaniem po pysku jest związany jakiś żal. a użalanie się nad sobą napewno nikomu nie pomoże.
  3. Wydaje mi się, że najpewniejszy sposób, by poczuła więcej siły, to jej konfrontacja z ojcem. I nie chodzi tutaj o sądy, policję.. Rozmowa wystarczy, chociaż w takich wypadkach jest to zawsze niezwykle trudne. Mi się wydaje, że powinna powiedzieć prawdę rodzinie. Jej ojciec powinien się poczuć zgnojony, bynajmniej nie w celach jakiegoś zadośćuczynienia, ale wydaje mi się, że inaczej ona nie odzyska poczucia własnej wartości. Napewno będzie to dużo szumu, krzyku i płaczu, ale jak już burza opadnie, to wyjdzie z tego doświadczenia znacznie silniejsza. Często takie osoby potrzebują impulsu - pomocy z zewnątrz, ona sama nic nie zrobi, nie odważy się. Ludzie potrafią tak żyć bardzo długo, pogrążając się w apatii.
  4. U mnie problem się wziął z alkoholu i tabletek antydepresyjnych (paroxetine), chyba też poważnego niedoboru magnezu wywołanego przewlekłym zapaleniem zatok, nadmiarem kofeiny, stresu i alkoholu (czego byłem nieświadomy przez dłuższy czas). W każdym razie najgorzej było po tabletkach antydepresyjnych, w końcu po paru tyg. je odstawiłem. Przez jakiś czas miewałem depersonalizację z napadami lęku. Pierwszy raz był szczególnie nieprzyjemny - nie poznałem siebie w lustrze, wydawało mi się, że lalka, która u mnie leży w pawlaczu na piętrze, zaczęła chodzić (musiałem to sprawdzać kilka razy), potem myślałem, że umarłem i tak wygląda piekło. Często było to na kacu, albo w staniach osłabienia (i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to magnez), ale nie tylko. Stało się to jakimś nawykiem i doznawałem tych uczuć później, nie mając niedoborów magnezu i będąc w dobrej formie (po alkoholu znosiłem to lepiej - tłumaczyłem to sobie np. zmęczeniem, co pozwalało mi lepiej skontrolować lęk). Z perspektywy czasu myślę, że medytacja mi bardzo pomogła w opanowaniu tych nawyków mentalnych. Nie sądzę, by któryś z Waszych psychoterapeutów Wam to polecił, bo tak naprawdę niewielu ludziom wystarcza cierpliwości, by rozwinąć medytację na tyle, by odczuwać z niej wymierne korzyści. No, zawsze jest biofeedback, który również polecam, wprawia on organizm w stan relaksacji podobnej jak przy medytacji, co daje bezcenną możliwość podjęcia spokojnego toku myślenia, jednak wydaje mi się, że sama tylko relaksacja nie wystarczy, żeby przerwać mechanizm "błędnego koła", jest czymś zbyt biernym, wielu ludzi najzwyczajniej podczas niej zasypia. Medytując, od pewnego poziomu z podświadomości wychodzą różne myśli, obrazy, prędzej czy później zaczynają wychodzić też syfy (depersonalizacja, lęki), przewaga, przynajmniej dla mnie, polega na tym, że będąc w stanie koncentracji i relaksu, można to skontrolować, obserwować to wszystko na zimno. No i w pewien sposób pozwala to zająć się problemem "tu i teraz" - ja miałem lęki, że będę miał depersonalizację w różnych miejscach poza domem (i tak było, raz miałem na egzaminie, co było dosyć nieciekawym przeżyciem), natomiast przy nieco głębszej medytacji to wszystko samo wychodzi. Nie trzeba też posiadać jakichś specjalnych wskazówek, jak dany problem rozwikłać, wystarczy obserwować to, co siedzi w głowie i ta wiedza wszystko sama prostuje. Mi wyprostowało. Jednak zwracam uwagę, że zaburzenia miałem bardzo umiarkowane, być może dla kogoś, kto ma w głowie większy syf medytacja to byłaby wrzucaniem się prosto na głęboką wodę. Dlatego bardzo polecam medytację. Jeżeli ktoś będzie chciał spróbować, to na start mogę dać kilka wskazówek, o które, wiem z autopsji i nie tylko, rozbija się większość ludzi, którzy zaczynają. Na sieci jest ogólnodostępna książka 'mindfulness in plain english', gdzieś jest również tłumaczenie indigo, jeżeli ktoś nie zna angielskiego, którą polecam. To, czego odradzam, to medytacje wewnątrz jakichkolwiek religii, czy będące rytuałami - medytacja to zasadniczo technika, co bywa często przekręcane i wiązane z pewnym wyobrażeniem. Ogólnie odradzam wszelkie 'magiczne' i ezoteryczne podejścia do medytacji, jest to magnes na ludzi dość mocno chorych (kto był na wykładzie u lamy Ole, to pewnie zauważył niejedną zbłąkaną duszyczkę liczącą na cudowne wyzdrowienie). Tak to oczywiście nie działa. Medytacja jest trudna - wymaga czasu, cierpliwości, czasem zmiany trybu życia. Często można się spotkać z opisem w jednym z kolorowych pisemek czy w internecie typu "usiądź na poduszcze, uspokój myśli, przypatruj się powietrzu przepływającemu przez nozdrza", co, jakkolwiek, jest precyzyjne, dowodzi również, że autor tekstu nigdy tak naprawdę nie medytował, w najlepszym wypadku powysiadywał czasem na poduszce rozmyślając o niebieskich migdałach. Efekt jest taki, że ludzie szybko rezygnują. Nie dziwi to, jeżeli spojrzeć na samą koncepcję tej czynności - wpatrywanie się w oddech godzinami nie wydaje się być czymś, co miałoby w jakikolwiek sposób pomóc. Osobiście moją medytację do przodu nieco popchnął obóz vipassany (vipassana.prv.pl), jednak dla kogoś, kto ma nerwicę, jest to bardzo głupi pomysł. Obóz jest zamknięty, zasady wewnątrz dość rygorystyczne, środowisko sprzyja atakom paniki. ;-) Poza tym równie dobrze można się medytacji nauczyć w domu - mi do tego nieco zabrakło samodyscypliny (zgaduję, że tak naprawdę po to są te obozy...). Z ośrodków w Polsce jedyny, do którego bez wyrzutów sumienia bym kogoś wysłał, to zen mistrza Kaisena (www.zazen.pl), jakkolwiek i tutaj pewnie nie każdy ośrodek jest dobrym miejscem. Jak wcześniej wspomniałem, takie sprawy to magnes na ludzi niestabilnych psychicznie (przychodzą się leczyć, często z marnym skutkiem). Większość z poznanych przeze mnie ludzi jest normalnych (wielu z nich stanowi nawet swoistą reklamę medytacji - ich sposób bycia, opanowanie, mowa ciała i ogólny 'appearence' ;-) przekonuje, że to dla nich działa), jednak wystarczy, że trafi się jeden psychopata i w ośrodku człowiek może się poczuć jak w sekcie. ;-) Jeżeli ktoś zechce spróbować, to na początek polecam uzbroić się w cierpliwość, bo nauka prawdopodobnie potrwa.
×