Po prostu widzę, że są osoby, które bez skutków ubocznych dla psychiki, mogą pracować po 12 godzin, latać tam i z powrotem z jednego zaangażowania w drugie, spać 5 godzin i żyć pod silną presją, dokonując ryzykownych decyzji finansowych itp. A ja czuję, że jestem tak w stanie na krótką metę i potem okupuję to przynajmniej grypą i atakami paniki. Może jest tak, że nie każdy ma psychikę, która nadaje się do takiego trybu życia? Po prostu zastanawiam się, w jakim stopniu uważanie na to, by się nie przeciążyć, jest czymś dla nas koniecznym, a na ile to jakaś ucieczka? Obserwuję pewne sprawy i mam wrażenie, że ludzie przed wiekami absolutnie nie żyli w takim stresie, jak my dzisiaj. Mieli realne stresy- choroby, wojny, głód na przednówku, ale codzienny tryb życia, zwłaszcza rolniczy, czy szlachty, choć w przypadku chłopów był ciężki, to jednak zgodny z rytmem natury itp. A dziś żyjemy inaczej. I być może, skoro mając 27 lat, mam zaburzenia, a to po części skutek problemów rodzinnych i zaburzenia miałam już w dzieciństwie, tylko pod postacią somatyzacji i zaburzeń odżywiania i takie tam, długa historia, nie były poddawane terapii, to może właśnie muszę traktować siebie trochę inaczej, per analogiam do nadciśnieniowców, czy wątrobowców. Mam taką psychikę i nie mogę przegiąć. Ale nie chcę też z siebie robić "inwalidy". Może praca 8 godzin bez dodatkowych zobowiązań na rzecz iluś organizacji itp. jest jedynym zdrowym wyjściem?