Po sesji dwa tygodnie temu miałam atak ogromnej frustracji i pustki, pocielam się, przypaliłam, objadalam kompulsywnie i wzielam 10 tabletek aripiprazolu. Po kolejnej sesji trzasnelam drzwiami, byłam wściekła (na to w jaki sposób terapeutka zakończyła sesje, mówiąc że zawsze będziemy jedynie w relacji terapeutycznej i tym podobne o czym oczywiście doskonale wiem) i znów czułam ogromną pustkę i ból, wylądowalam w psychiatryku i pisze do was z łazienki. Martwi mnie to, że mój stan pogarsza się w trakcie terapii, im bliższa relacja, tym gorzej ze mną. To samo było z psychologiem szkolnym, co doprowadziło do dwudniowej psychozy, że krany mnie nagrywały, myłam się w ubraniach i byłam przez chwile Bogiem który patrzy na swoje kwiaty jak na własne dzieci. Czy ktoś z was też tak mial, że po sesji, zamiast czuć się lepiej, czuliscie się jeszcze gorzej? Pomijam kwestie złej terapii, bo terapeutka jest profesjonalna, tylko ze mną jest coś nie tak.