Witam. Pisałem już na tym forum rok temu, z innego konta do którego utraciłem dostęp.
Jak kogoś interesuję to mój temat:
post2031567.html#p2031567
Streszczając tamtą treść:
Całe życie znęcał się nad nami ojciec alkoholik, a matka karmiła nas nienawiścią do życia i ludzi. Większość dzieciństwa (17 lat?) razem z bratem spędziliśmy ukrywając się przed nim w pokoju,
Żyłem i żyje nie opuszczając domu nigdzie oprócz pracy, zwłaszcza ostatnie 7 lat, gdzie wychodziłem z pokoju jedynie po miesięczny zapas fajek.
Od pierwszej próby samobójczej przez nieudolne podcięcie żył (w tym miejscu dziękuje matce za kupienie mi paczki żyletek znając ich przeznaczenie), gdy miałem 15 lat popadłem w anhedonie, trwającą po dziś.
A badania zrobiłem, pół roku się zbierałem, żeby wyjść- wyszły ok...
Do sedna:
Ostatni rok był zaiste piekłem, znacznie gorszym niż całe moje życie do tej pory.
Każdy dzień wyglądał niemal identycznie. Budząc się jakby w ciągu sekundy przelatywało mi całe życie przed oczami, ukrywanie się, przemoc, odrzucenie społeczne, wszystko co nam robili.
Od rana miałem silną depresję. Jak zawsze odwracałem swoją uwagę od rzeczywistości słuchając muzyki. Tylko to mi trochę pomaga. Coraz częściej traciłem poczucie rzeczywistości, w mojej głowie rodziły się obsesyjne wizje, które pełnię osiągały zawsze w pracy, gdzie niewiele mam do roboty i łatwo się zatracałem. Traciłem całkowicie kontakt z rzeczywistością, stałem z otwartymi oczami widząc wszystko to co się działo w dzieciństwie, było to potwornie realistyczne, czułem narastający ból, palenie w piersiach, ogromny stres. Powracałem do 'rzeczywistości' chwilami, gdy ktoś coś chciał odemnie lub musiałem coś zrobić. Robiłem wszystko żeby tego nie widzieć, zająć się czymś. Wystarczył ułamek sekundy żebym popadał w ten stan ponownie. Nie zawsze widziałem to samo. Czasem ich znęcanie nad nami, czasem inaczej. Moja nienawiść i ból osiągały coraz większy poziom, zaczynałem się trząść, widziałem przed oczami siebie, jak wracam do domu, zarżnę ojca i matkę, wypruję jego wnętrzności, będę tarzać się w jego krwi, obetnę mu głowę i przejdę się przez miasto krzycząc, że nie jestem tchórzem i zrobiłem to.
Nie pisałem sobie scenariuszy, walczyłem z tym, działo się to mimowolnie. Towarzyszył temu potworny ból, często musiałem się gdzieś schować gdzie zwijałem się nie mogąc wytrzymać, aż zaczynałem płakać (wtedy trochę się uspokajałem).
Pod koniec gdy wracałem po raz któryś do rzeczywistości, miałem ataki paniki, chciałem od tego uciec, rozglądałem się za czymkolwiek co mógłbym wbić sobie w gardło. Patrzyłem na moje ręce, wydawały się nie należeć do mnie, wszystko dookoła miało jakby rozmyty obraz, wyglądało jak sen, iluzja która nie istnieje. W końcu popadałem w totalne wyczerpanie. Siedziałem tylko nie myśląc o niczym.
Jestem pewny, że gdybym popadł w ten stan w domu pozabijałbym całą rodzinę. Raz tylko nie zniknęło to całkowicie, wracając widziałem rany na swoich rękach które muszę sobie zadać, widziałem jakby tam były. Usiadłem na krześle w domu i jakbym stracił do reszty świadomość z całej siły rozciąłem sobie dłoń nożem, który leżał pod ręką akurat. Uspokoiłem się wtedy.
Powtarzało się to wszystko niemal codziennie.. Nagle 1,5 miesiąca temu przestało, nie czuję nic, myśli mnie opuściły, wizji nie ma, został bezsens wszystkiego. Myślę, że to wróci. I że tego nie wytrzymam znowu.
Wszystko się na mnie odbija coraz bardziej, tracę kontrolę coraz częściej, mam ataki paniki i szału.
Nie wiem jak to lepiej opisać, nie nazwałbym tego po prostu obsesyjnym myśleniem, jest to zbyt rzeczywiste, ja to widzę, a nie tylko 'myślę o tym'..
Chcę znać wasze zdanie, nie piszcie mi, żebym szedł do psychiatry, bo chyba to zrobię niedługo, aktualnie jest mi moje życie kompletnie obojętme, czy wygram 10mln jutro czy mnie ktoś zabije.
Ale czy takie zachowanie jak moje ma jakąś medyczną nazwę? Na co wam to wygląda?
Mam opory przed psychiatrą, czuje że mi nie uwierzą, albo że uznają, że wyolbrzymiam sytuację, a tak nie jest. Nikt nie wie jak mi odpierdala, poza jedną dziewczyną.